poniedziałek, 25 stycznia 2016

„Martyrs” (2015)


Więziona i torturowana przez niezidentyfikowanych sprawców Lucie w dzieciństwie ucieka z niewoli i trafia do sierocińca, gdzie zaprzyjaźnia się z Anną. Po latach Lucie zabija czteroosobową rodzinę i sprowadza na miejsce zbrodni swoją długoletnią przyjaciółkę, utrzymując, że dorośli członkowie tej familii skrzywdzili ją w dzieciństwie. Anna, choć przerażona i sceptycznie nastawiona do osądów niestabilnej psychicznie przyjaciółki, pomaga jej uprzątnąć miejsce zbrodni, ufając, że to przywróci jej spokój ducha. Wkrótce Anna odkrywa przestronne pomieszczenie w piwnicy, w którym miał miejsce krwawy proceder.

Reżyser i scenarzysta jednego z najpopularniejszych reprezentantów nowego francuskiego ekstremizmu, w Polsce dystrybuowanego pod tytułem „Martyrs. Skazani na strach”, Pascal Laugier, niedługo po premierze filmu rozpoczął negocjacje nad amerykańskim remakiem. Reżyserem miał zostać Daniel Stamm, twórca między innymi „Ostatniego egzorcyzmu” i „13 grzechów”, a rozpisanie scenariusza powierzono Markowi L. Smithowi, scenarzyście między innymi dwóch części „Motelu”. Ostatecznie Daniel Stamm zrezygnował z niniejszego przedsięwzięcia, przez wzgląd na niewielki budżet, a na krzesłach reżyserskich zasiedli bracia Kevin i Michael Goetz. Jeszcze przed powstaniem amerykańskiego remake’u „Martyrs” rozlegały się liczne głosy, że projekt jest z góry skazany na porażkę, bo raczej wątpliwe jest przypuszczenie, że Amerykanom uda się stworzyć tak nihilistyczny, brutalny horror. Zresztą z czasem sami twórcy potwierdzili te proroctwa, zapowiadając, że ich wersja będzie delikatniejsza od oryginału.

Wielką fanką „Martyrs. Skazani na strach” nigdy nie byłam. Z nowego francuskiego ekstremizmu bardziej cenię sobie „Blady strach” i „Najście”, ale to wcale nie oznacza, że nie dostrzegam w dokonaniu Pascala Laugiera wielu zalet, których jego remake’owi zabrakło. Jak mniemam film powstał głównie z myślą o ludziach nieznających pierwowzoru, bo jeśli przyjąć, że twórcy jednak chcieli coś przekazać jego wielbicielom to naprawdę nie mam pojęcia, co to takiego mogłoby być. Choć Smith poczynił kilka zmian względem oryginalnego scenariusza to niestety nie w takim stopniu, żeby urozmaicić oglądanie osobom znającym francuską wersję, bo w gruncie rzeczy główna oś fabularna pozostała niezmieniona. Porwano się na więcej retrospekcji, obrazujących dzieciństwo Anny i Lucie w sierocińcu, które sprowadzono do ich wspólnych zabaw i przemodelowano drugą połowę filmu, zwiększając liczbę więźniarek do trzech. Ta druga zmiana dawała nadzieję na zawiązanie jakiegoś nowego wątku, ale niestety nie poszło to w kierunku, jakiego bym oczekiwała. Zamiast długiego pastwienia się nad zniewolonymi kobietami uderzono w typowo hollywoodzki ton, w scenach z wojowniczą Anną. Twórcy nie kłamali mówiąc, że amerykański „Martyrs” nie będzie szafował skrajną przemocą. Pierwowzór, co prawda również nie grzeszył wieloma krwawymi sekwencjami, wyróżniając się głównie sławetnymi scenami z a la hełmem przybitym do głowy i obdarciem ze skóry, ale to wespół z innymi krótkimi, mniej charakterystycznymi ujęciami wystarczyło, żeby sklasyfikować go, jako torture porn. Remake’u nie można włożyć do tej samej szuflady, bowiem jego twórcy z premedytacją oddarli go z drastycznych sekwencji. Nie całkowicie, bo jednak trochę krwi widać, kiedy Lucie zabija czteroosobową rodzinę, czy migawkowo w trakcie ściągania płata skóry z kobiety, ale to jedynie króciutkie incydenty, niemające praktycznie nic wspólnego z torture porn. Rezygnacja z szafowania makabrą nie ubodłaby mnie jakoś szczególnie, gdyby nie brak porównywalnego do pierwowzoru klimatu. We francuskiej wersji również nie zaserwowano mi jakiegoś wizualnego miażdżącego spektaklu przemocy, ale drastyczną wymowę zawarto w brudnej, oddzierającej z wszelkiej nadziei atmosferze. Tam każdym porem skóry odbierało się szaleństwo antagonistów i beznadziejne położenie wzbudzających sympatię głównych bohaterek. W remake’u natomiast, jak na standardy współczesnego amerykańskiego kina grozy klimat jawi się całkiem przyzwoicie, ale jednocześnie pozostaje daleko w tyle za dokonaniem Pascala Laugiera. Mroczna oprawa wizualna i kilka doprawdy udanych sekwencji z potworem prześladującym Lucie, ze szczególnym wskazaniem na jego szkaradną twarz wystarczą, żeby zadowolić osoby obcujące z dzisiejszym kinem grozy, acz nieznające pierwowzoru. Gdyby w taki sposób nakręcono niezależny film, niebędący kopią już powstałego to zapewne byłabym zadowolona z efektu, bo utrzymanym w ciemnych barwach zdjęciom odludnych terenów, w których umiejscowiono akcję i posępnych, zimnych piwnicznych pomieszczeń nie można odmówić staranności i złowieszczej aury. Jednakże mając ciągle w pamięci produkcję Laugiera, do której operatorom nie udało się nawet zbliżyć nie potrafiłam radować się efektem ich pracy w takim stopniu, w jakim zapewne by to nastąpiło, gdyby film nie był jedynie powtórką z rozrywki.

Pamiętając jeszcze niedawno odświeżany pierwowzór niniejszego obrazu najbardziej męczyłam się obcując z fabułą remake’u. Nowe wersje filmów grozy zazwyczaj bardziej przyciągają moją uwagę, gdy ich scenarzyści czynią jakieś znaczące zmiany względem oryginałów. Jeśli nie to jedynie poprawa realizacji i zdolniejsza obsada mają szansę zrekompensować mi powtarzalność. Nowy „Martyrs” nie dość, że technicznie jest dużo słabszy od swojego poprzednika to i odtwórczynie głównych ról, Troian Bellisario i Bailey Noble radzą sobie gorzej od swoich prekursorek. Akcja pomimo kilku niewiele wnoszących modyfikacji uparcie podąża ścieżką przetartą przez Laugiera, nie licząc końcówki, dotykającej znanego hollywoodzkiego motywu i przekombinowanego finału. Nic więc dziwnego, że nielicho wynudziłam się w trakcie projekcji, bo tak na dobrą sprawę nowy „Martyrs” to nic innego, jak nieudolna podróbka, pozbawiona skutecznych zabiegów scenarzysty, które miałyby szansę choć na chwilę wyrwać mnie ze szponów marazmu. Tak więc osobom, które widziały pierwowzór raczej odradzam, nawet w kategoriach zwykłej ciekawostki. Co wcale nie oznacza, że nie istnieje prawdopodobieństwo, iż film nie spodoba się widzom nieznającym oryginału – oni mogą zaryzykować seans, choć doradzałabym raczej sięgnąć po francuską wersję, bo moim zdaniem przebija tę dosłownie we wszystkich aspektach.  

7 komentarzy:

  1. No i po co w takim razie takie rzeczy robić? :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomijając pobudki finansowe to może dla ludzi, którzy nie widzieli oryginału - czy to przez brak dostępu do filmu, czy z niechęci do europejskich filmów itp. Ciężko orzec z całym przekonaniem, co też kierowało twórcami remake'u "Martyrs", ale najprawdopodobniej nie pragnienie uradowania fanów oryginału.

      Usuń
    2. W USA film nie w języku angielskim, nawet jesli jest to jakaś mega komercyjna produkcja z założenia jest filmem niszowym, dla koneserów. Tam jest nawet takie określenie dla odjechanej bochemy (wiecie czarne golfy, okulary, intelektualne dyskusje) że to ludzie lubiący filmy z napisami. Jeśli więc jakiś producent dostrzega potencjał w filmie nie-anglojęzycznym, to z punktu widzenia amerykańskiego widza, tak jakby dostał jeden egz. orginalnego scenariusza, gdyż ilość ludzi która ewetnualnie widziała ten film to promil.

      Usuń
  2. Czy mógłbym prosić o recenzję "Pakt milczenia" (2006)?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, nie wiem, czy się zmuszę do obejrzenia tego ponownie. Moim zdaniem bardzo słabiutki film.

      Usuń
  3. O ile rozumiem robienie remake'u Poltergeista, który powstał dekady temu, tak nie rozumiem po co robić drugi raz film sprzed dosłownie paru lat...

    OdpowiedzUsuń