poniedziałek, 4 stycznia 2016

„Scouts Guide to the Zombie Apocalypse” (2015)


Skauci Ben Goudy i Carter Grant planują skończyć z taką formą spędzania czasu, ze względu na niesławę wśród rówieśników. Jednak wstrzymują się z tym posunięciem ze względu na ich przyjaciela, Augiego Fostera, od dziecka zafascynowanego skautingiem i w pełni się w to angażującego. W wieczór, w którym Augie ma otrzymać upragnione Odznaczenie Kondora chłopcy rozbijają obóz w lesie i oczekują na druha Rogersa. Ich przywódca nie dociera jednak na miejsce, a kiedy Augie zasypia jego przyjaciele postanawiają wymknąć się na tajną imprezę studencką, na którą ich zaproszono. Po drodze zatrzymują się w klubie ze striptizem, gdzie zostają zaatakowani przez żywe trupy. Z opresji ratuje ich kelnerka, Denise Russo. Po wyjściu na zewnątrz uświadamiają sobie, że miasto zdziesiątkowała plaga zombizmu. Pragnąc ratować siostrę Cartera, Kendall, w której od lat się podkochuje, Ben mobilizuje pozostałych do zorganizowania poszukiwań dziewczyny.

Horror komediowy Christophera Landona, który między innymi był współscenarzystą „Niepokoju” D.J. Caruso oraz twórcą „Paranormal Activity: Naznaczeni”. Scenariusz „Scouts Guide to the Zombie Apocalypse” powstał we współpracy Landona z Carrie Lee Wilson oraz Emi Mochizuki. Początkowo miał być dystrybuowany w systemie VOD prawie równolegle z paroma pokazami kinowymi, ale nie udało się zrealizować tych planów i firma Paramount Pictures odpowiedzialna za wydanie produkcji ostatecznie zdecydowała się na pokazy w kinach. Wierząc, że ich górnolotne plany propagowania przede wszystkim dystrybucji internetowej kiedyś i tak się ziszczą, co zwiększy dostępność filmów. Choć „Scouts Guide to the Zombie” nie odniósł kasowego sukcesu wielu Amerykanów przychylnie spoglądało na przedsięwzięcie Christophera Landona. Nie bez przyczyny, bo choć komediowe horrory o żywych trupach w dzisiejszych czasach są dosyć powszechne, a już zwłaszcza w takim dosadnym wydaniu, trudno oprzeć się wrażeniu, że scenariusz coś w sobie ma, w dodatku łatwego do sprecyzowania.

Jakiś czas temu Stany Zjednoczone opanowała moda na przygotowywanie się do rychłej apokalipsy zombie. Jedni podchodzą do tego z dystansem, wyłącznie w celach rozrywkowych, a jeszcze inni autentycznie dopuszczają do siebie możliwość ziszczenia się niniejszego nieprawdopodobnego scenariusza. Oczywiście, co poniektórzy artyści ochoczo potęgują tę modę, zalewając rynek, szczególnie literacki, poradnikami zawierającymi wskazówki, jak przeżyć w obliczu takiego zagrożenia. Nie sposób nie zauważyć, że scenarzyści „Scout Guide to the Zombie Apocalypse” pokusili się o swego rodzaju satyryczne spojrzenie na niniejszy prąd, dowcipnie portretując zdolności skautów, przydatne podczas apokalipsy zombie. Rzeczonymi harcerzykami są Ben, Carter i Augie (kolejno Tye Sheridan, Logan Miller i Joey Morgan: wszyscy idealnie wcielający się w swoje role), długoletni przyjaciele zmagający się z ostracyzmem rówieśników wywołanym ich zajęciem, przez nastolatków uważanym za infantylne. Carter przykłada dużą wagę do tych opinii, bowiem rzutują na jego życie towarzyskie, uniemożliwiając przygodne romanse z kobietami. Dlatego też stara się namówić Bena do wystąpienia z drużyny. Ten z kolei niechętnie podchodzi do tego pomysłu przez wzgląd na Augiego, wielkiego miłośnika skautingu, którego bardzo łatwo zranić. Konflikt chłopców jest co prawda dosyć przyziemny, ale umożliwia dokładne sportretowanie głównych bohaterów, już podczas wstępnych sekwencji. W dodatku twórcy robią to w tak niewymuszony, narracyjnie poprawny sposób, że dałam się ponieść tej prostej historyjce oraz bez większych trudności zdołałam zapałać niejaką sympatią do całej, tak odmiennej charakterologicznie trójki skautów. Kiedy na scenę wkroczyła przebojowa kelnerka z klubu ze striptizem, Denise (urodziwa Sarah Dumont), mężnie stawiająca czoła hordom żywych trupów skradła sporo mojej uwagi, ale nie do takiego stopnia, żebym przestała sympatyzować z chłopcami. Scenarzyści doskonale rozłożyli środki ciężkości pomiędzy wszystkich protagonistów, dzięki czemu każdy z nich ma publiczności coś innego do zaoferowania i każdy podchodzi do swojego zadania z taką charyzmą, że wręcz nie można się nacieszyć ich w gruncie rzeczy nieskomplikowanymi, acz magnetyzującymi sylwetkami.

Horrory komediowe o zombie zazwyczaj nierównomiernie żonglują grozą i humorem, na niekorzyść tego pierwszego i tak też jest w tym przypadku. Krwawe sceny, jak to często bywa w tego typu zombie movies wygenerowano za pomocą komputera. „Pikselowa” posoka, co prawda nie leje się po ekranie, bowiem nie przeholowano z makabrą, ale kiedy już w przebłyskach się pojawia uderza takim fałszem, że pozostaje jedynie uśmiech na widok kuriozalności niniejszych sekwencji. Szkoda, że po raz kolejny nie udało się zrównoważyć elementów charakterystycznych dla horrorów ze stricte komediowymi ustępami, ale przynajmniej znalazło się kilka udanych akcentów humorystycznych. I głównie dzięki nim drugą część projekcji ogląda się z zainteresowaniem – oczekiwaniem na kolejną osobliwość. Jelenie i koty zombie po seansie „Zombiebobrów”, gdzie twórcy poszli na całość w przemianach zwierząt, nie porażają innowacyjnością, czy choćby kuriozalnością. Ale za to ustępy z erotycznym podtekstem wielce mnie rozbawiły (a na ogół nie przepadam za tego rodzaju humorem). Staruszka-zombie, której wypada szczęka i nieszczęsna zostaje zmuszona do zasysania nagiego pośladka swojej ofiary, bez możliwości wgryzienia się w soczyste mięso. Czy moim zdaniem najbardziej charakterystyczna scena przytrzymywania się penisa żywego trupa, aby uniknąć wypadnięcia przez okno, który się rozciąga i rozciąga… i wiadomo jak ten incydent się kończy. Obok tych dosadnych żarcików „Scouts Guide to the Zombie Apocalypse” obfituje w infantylne sekwencje, idealnie dopasowujące się do mojego dziwacznego poczucia humoru, właśnie przez ich celowe, acz nienachalne zidiocenie. Moim zwycięzcą tego rodzaju dowcipu jest śpiewanie „Baby One More Time” z zombiastycznym fanem Britney Spears, dumnie obnoszącym jej podobiznę na koszulce. Rzecz jasna w tym całym szaleństwie Landon znalazł chwilę na puszczanie oczek do fanów kina grozy, wtłaczając kilka dosyć pomysłowych, acz nie wielce oryginalnych, groteskowych scen mordów (na przykład szyjka butelki wbita w czoło, przez którą wylewa się krew, głowa oderwana od reszty ciała za pomocą spuszczonej okiennicy, czy masaż serca skończony z rękami zagłębionymi w klatce piersiowej żywego trupa). Oczywiście, jak już wspomniałam makabra poraża zapewne celową sztucznością, przez co zamiast zniesmaczać może jedynie śmieszyć bądź irytować. Ponadto jedna scena przywiodła mi na myśl „Halloween” (tabliczka przy drodze z nazwą Haddonfield). Ale to chyba nie było celowe nawiązanie, ponieważ poza tym „Scouts Guide to the Zombie Apocalypse” nie prezentuje sobą dzieła, którego ambicją byłoby uwypuklanie, czy też parodiowanie niektórych części składowych znanych horrorów.

Jeśli ostał się jeszcze ktoś, kto nie odczuwa zniechęcenia na myśl o celowo przerysowanych komediowych zombie movies, żerujących na ogranych schematach to może bez namysłu sięgnąć po „Scouts Guide to the Zombie Apocalypse”, bo pomimo konwencjonalności i sztucznych krwawych scen film ogląda się z dużą przyjemnością. Do czego moim zdaniem w największym stopniu przyczyniają się zgrabny humor i sylwetki protagonistów. A to jak się okazuje (przynajmniej mnie) wystarczyło, abym mogła całkiem dobrze się bawić. Więcej od widza twórcy niniejszego dziełka najprawdopodobniej nie oczekiwali, więc mogę chyba wysnuć tezę, że w zderzeniu z moim gustem swój plan wykonali – nie w pełni, ale w większości z całą pewnością.  

1 komentarz:

  1. Tak się składa, że pomału zacząłem już wracać z "odległej galaktyki" (co nie zmienia faktu, ze gry, książki i komiksy z uniwersum Gwiezdnych Wojen nadal stanowią większość dzieł z którymi się zapoznaję przez brak czasu) i wczoraj nadrobiłem ten film.

    O dziwo mnie nie zniechęca jeszcze ta stylistyka, ale trzeba przyznać, że większość tych filmów nie ma polotu, a humor wymuszony. Tutaj w teorii też nie obcujemy z tym, co widzieliśmy niejednokrotnie - zombie + seks. Mimo wszystko jest dobrze, przynajmniej jak na taki film. Nie wiem w czym tkwi jego siła, ale mimo podobieństwa do Cooties, ogląda się to znacznie ciekawej.

    Byłbym nawet w stanie polecić ten film, chociaż oczywiście z odpowiednim ostrzeżeniem.

    OdpowiedzUsuń