wtorek, 29 marca 2016

Dean Koontz „Opiekunowie”


Były członek jednostki antyterrorystycznej Delta, Travis Cornell, w trakcie spaceru po lesie zostaje zaskoczony przez golden retrievera, który ratuje go przed niezidentyfikowanym zwierzęciem. Mężczyzna zabiera psa ze sobą, początkowo zamierzając oddać go do schroniska, ale już w drodze powrotnej zwierzę daje dowody swojej niezwykłej inteligencji. Travis szybko przekonuje się, że golden retriever może porozumiewać się z człowiekiem, a jego procesy myślowe w niczym nie ustępują ludzkim. Zafascynowany psem mężczyzna zatrzymuje go. Tymczasem Agencja Bezpieczeństwa Narodowego wszczyna śledztwo, którego celem jest odnalezienie cennego golden retrievera oraz jego prześladowcy, Obcego. Oba stworzenia są wynikiem tajnego eksperymentu prowadzonego na zlecenie rządu w laboratorium genetycznym Banodyne, przy czym Obcy znacznie rożni się od przyjaznego psa. Monstrum stworzone z myślą o zabijaniu wrogów, złączony telepatyczną więzią z golden retrieverem rusza na poszukiwanie znienawidzonego psa, znacząc swój szlak okrutnie okaleczonymi ciałami ludzi i zwierząt. Golden retrievera poszukuje również płatny zabójca, Vince Nasco, przekonany, że posiadł zdolność wchłaniania energii życiowej swoich ofiar, która wkrótce zapewni mu nieśmiertelność. Tymczasem nowy właściciel inteligentnego psa, nadaje mu imię Einstein i dzięki niemu poznaje Norę Devon. Zwierzę diametralnie zmienia dotychczas nieszczęśliwe życie obojga, ale ta sielanka nie trwa długo, gdyż Travis i Nora wkrótce zostają zmuszeni do walki o psa z wieloma przeciwnikami.

Po raz pierwszy wydana w 1987 roku powieść „Opiekunowie” Deana Koontza uważana jest za jedną z czołowych dzieł w dorobku tego pisarza, które ugruntowały jego pozycję w światku literatury grozy. W 1988 roku książka doczekała się adaptacji, którą w późniejszych latach kontynuowano trzema kolejnymi filmami. Ale przez wzgląd na liczne zmiany w stosunku do literackiego pierwowzoru produkcja rozczarowała miłośników książki, co mnie nie dziwi, gdyż właściwie wszystkie modyfikacje poczynione w fabule niemalże całkowicie wyjałowiły ją z wyjątkowości, którą charakteryzuje się powieść. „Opiekunowie” wpisują się w poczet moich ulubionych dzieł Deana Koontza, obok „Nocnych dreszczy”, „Fałszywej pamięci”, „Intensywności” i „Odwiecznego wroga”, choć nie charakteryzują się potężnym ładunkiem grozy. Ten autor rozmiłował się w eksperymentowaniu z różnymi gatunkami, często na kartach swoich powieści mieszając stylistykę horroru z konwencją thrillerów i science fiction. W „Opiekunach” zachował ten sznyt, wzbogacając go doprawdy rozczulającymi, obszernymi wątkami obyczajowymi, bez których książka straciłaby dużo na wartości.

„Obserwował tę scenę ze strachem i odrazą, ogarnął go jednak zarazem przejmujący smutek połączony z bolesnym współczuciem, gdy uzmysłowił sobie sytuację Obcego: do końca życia skazany na klatkę, wybryk pogwałconej przez człowieka natury, samotny jak nikt inny na świecie.”

Nie trzeba zaznajamiać się z biografią Deana Koontza, żeby dojść do przekonania, że darzy on ogromną miłością psy i z pogardą spogląda na destrukcyjną ingerencję ludzkości w środowisko naturalne. Żeby się o tym przekonać wystarczy przeczytać kilka jego powieści, a w szczególności „Opiekunów”, w których z właściwą sobie wrażliwością i błyskotliwością podszedł do obu tych wątków. Każdy miłośnik czworonożnych najlepszych przyjaciół ludzi byłby wniebowzięty, gdyby zyskał psa obdarzonego ludzką inteligencją, który jest władny porozumiewać się z przedstawicielami naszej rasy, dlatego też książka, w której jedną z pierwszoplanowych postaci uczyniono takowe zwierzę powinna jawić się dla tej konkretnej grupy odbiorców niczym odbicie ich najskrytszych marzeń. Podlane sporą dawką goryczy uosabianą pesymistycznym oglądem świata autora i intrygą, zwiastującą tragiczne w skutkach, przygnębiające zakończenie. Ilekroć czytam „Opiekunów” nie mogę powstrzymać łez, co wskazywałoby, że książka sprawdza się lepiej w kategoriach wzruszającego dramatu, aniżeli czystego horroru. I istotnie tak jest, ale nie dlatego, żeby wydarzeń w zamyśle niosących pewien ładunek grozy było zbyt mało, czy wyłuszczono je nieudolnie, ale raczej przez wzgląd na atrakcyjność czworonożnego bohatera, który ilekroć się pojawia przyćmiewa wszystko inne i rzecz jasna ze względu na ambiwalentną charakterystykę czołowego antybohatera. Obcy jest wynikiem tajnego rządowego eksperymentu z rekombinacją DNA. Stworzony dla potrzeb wojska jawi się niczym potwór z najgorszych sennych koszmarów, demon z filmu grozy, napędzany potrzebą zabijania. Szczególnie znienawidził faworyzowanego przez personel laboratorium, w którym obaj przyszli na świat, superinteligentnego golden retrievera, przyjaźnie nastawionego do ludzi i wykazującego się większą bezinteresownością niż większość przedstawicieli naszej rasy. Tak więc, kiedy pies ucieka z placówki badawczej Obcy rusza jego śladem, pozostawiając za sobą potwornie okaleczone ciała ludzi i zwierząt, niezmiennie pozbawiane przez niego oczu. Od czasu do czasu Koontz konfrontuje czytelników z pełnymi napięcia, nastrojowymi, a miejscami również umiarkowanie krwawymi atakami Obcego na przygodnie napotkane stworzenia i właśnie wówczas najsilniej uwidacznia się w „Opiekunach” estetyka literatury grozy. Jednak z czasem dla wielu czytelników zapewne groza straci sporo ze swojej siły, a zamysł Koontza najprawdopodobniej docenią tylko nieliczni i to raczej w kontekście dreszczowca, aniżeli horroru. Wszak w tym gatunku na ogół o wiele atrakcyjniej wypada szkaradna, z gruntu zła bestia, eliminująca każdego, kto stanie jej na drodze, tylko i wyłącznie z potrzeby zakodowanej w jej DNA. W miarę rozwoju akcji autor zdecydował się jednak na zgoła bardziej przychylne spojrzenie na owe monstrum, podkreślając jej dojmującą samotność i niemożność przeciwstawienia się uwarunkowaniom genetycznym. W pewnym momencie Koontz zauważa wprost, że Obcego należy się bać, ale również mu współczuć, bo nie ponosi winy za to, czym się stał i musi się liczyć z odrzuceniem przez rasę ludzką. Wymuszenie litościwego spojrzenia na potwora okrutnie okaleczającego wszelkie żywe stworzenia i pragnącego wyeliminować cudownego psa to niełatwa sztuka, której autorowi bezbłędnie udało się sprostać, tym samym antypatycznie nastawiając czytelników do jego stwórców. Koontz demonizuje ludzkość, wielokrotnie zauważając, że nasza rasa jest zdolna do czynienia cudów, ale równocześnie nie potrafi traktować wyników swojej pracy z należytym szacunkiem oraz w swoim dążeniu do postępu zdaje się nie zauważać moralnych dylematów płynących z ingerowania w naturę. Zaślepieni rządzą tworzenia czegoś dotychczas niespotykanego ludzie powołują na świat prawdziwe cudo, którego pomimo jego nadzwyczajnej inteligencji pozbawiają wszelkich praw oraz równie mądre, acz zabójcze monstrum, którego nie potrafią obdarzyć ciepłymi uczuciami, tym samym wywołując jego nienawiść do samego siebie, ludzkości i oczywiście faworyzowanego psa.

„Już sam pomysł połączenia w jednej istocie natury psa i ludzkiej inteligencji niósł w sobie nadzieję na powstanie gatunku równie zdolnego jak człowiek, a zarazem znacznie szlachetniejszego i bardziej wartościowego.”

Obok wątku Obcego Koontz wyłuszcza również dzieje płatnego mordercy, Vince’a Nasco, który zostaje wmieszany w całą intrygę, w swoim mniemaniu władającego nadzwyczajną mocą. Mężczyzna rusza na poszukiwania psa, ufając, że dzięki niemu się wzbogaci. Szczerze powiedziawszy przygody Nasco w zderzeniu z pozostałymi ustępami wypadają najsłabiej, tak jakby Koontz wcisnął ten mało istotny dla przebiegu fabuły wątek, żeby nieco zwiększyć objętość książki. Ale już śledztwo Agencji Bezpieczeństwa Narodowego obfituje w znakomicie rozpisane, diablo intrygujące incydenty rodem z najlepszych thrillerów, poprzez charakter poszukiwanego oprawcy wzbogacone naleciałościami stricte horrorowymi. Ale te wszystkie mniej lub bardziej udane wydarzenia nie mogą konkurować z tematem przewodnim, czyli rodzącej się i zacieśniającej więzi pomiędzy parą ludzi i psem. Einstein łączy Travisa Cornella i Norę Devon uprzednio obojgu ratując życie i wypełnia pustkę w ich dotychczas nieszczęśliwych egzystencjach. Wychowywana przez niedawno zmarłą, apodyktyczną ciotkę, która natchnęła ją głęboką niechęcią i obawą do ludzi Nora zaczyna opuszczać ten autodestrukcyjny kokon. Podobnie Travis, który od kilku lat pędził samotniczy żywot, w przeświadczeniu, że każdy, do kogo się zbliży wkrótce potem umrze, po przygarnięciu golden retrievera uczy się z nadzieją patrzeć w przyszłość. Nora i Travis co prawda prezentują sobą typowe koontzowskie postacie, z gruntu dobrych, gotowych do wszelkich poświęceń osobników, którym zaczyna zagrażać śmiertelne niebezpieczeństwo. Mogą go uniknąć oddając psa, czy to przedstawicielom władz, czy Obcemu, ale czemu trudno się dziwić Einstein szybko staje się pełnoprawnym członkiem ich rodziny. Przez wzgląd na swoją wyjątkową inteligencję i godne najwyższego uznania oddanie jest przez nich traktowany, jak osoba nie zwierzę. Dlatego też gotowi są zaryzykować dla niego wszystko, nawet własne życie, co notabene na ich miejscu zrobiłby chyba każdy obdarzony choćby minimalnym poczuciem przyzwoitości. I co prowadzi do mnóstwa niebywale wzruszających, dosłownie wyciskających łzy z oczu wydarzeń, których tragizm potęguje charakter obiektu zainteresowania wszystkich poszukujących go postaci – baśniowego ziszczenia marzeń każdego miłośnika czworonogów: inteligentnego psa, który przecież w każdej chwili może umrzeć, czym oczywiście Koontz znacznie winduje napięcie emocjonalne.

„Ludzkość nie ma prawa tworzyć nowych inteligentnych gatunków mocą swego geniuszu, a potem traktować ich przedstawicieli tak, jakby stanowili ich własność. Skoro zaszliśmy tak daleko, że potrafimy tworzyć niczym Bóg, nauczmy się również postępować sprawiedliwie i miłosiernie, podobnie jak On.”

„Opiekunowie” z całą pewnością nie wpisują się w poczet czystych horrorów, nastawionych przede wszystkim na przerażenie bądź zniesmaczenie czytelników, dlatego też osoby nastawione na tego typu literaturę dla swojego dobra powinny zrezygnować z tej lektury. Natomiast sympatycy hybryd gatunkowych, roztrząsających ważne zagadnienia tak zwanego postępu cywilizacyjnego, błyskotliwie spoglądających na destrukcyjną naturę ludzkości i rzecz jasna skupiających się na pełnych napięcia, ale również dojmującego smutku historiach o cudownych zwierzętach winni dać szansę „Opiekunom”. Bo jeśli spojrzeć na tę powieść z odpowiedniej perspektywy może dostarczyć dużo więcej wrażeń, aniżeli najpopularniejsi przedstawiciele czystego horroru, bo Dean Koontz nie ograniczał się tutaj jedynie do prób wzbudzenia pożądanych podczas obcowania z horrorem emocji, sięgając również po inne i to z taką wirtuozerią, że niejednokrotnie niosły więcej atrakcyjności, aniżeli niepokój, czy wstręt. Dla mnie „Opiekunowie” już zawsze będą prawdziwą perłą literatury popularnej, pozycją do której w swoim życiu jeszcze wielokrotnie powrócę z równym entuzjazmem, co przed laty, kiedy to po raz pierwszy zasiadałam do owej niebywale wciągającej lektury. Bo tak emocjonalnych powieści nigdy dość!

3 komentarze:

  1. To wygląda zaiste wciągająco. Dopisuję do listy "do zdobycia"

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam kilka lat temu i bardzo mi się podobała. A pies, na medal!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobra książka, jedna z lepszych o Koontza, to na pewno. Zgadzam się ze wszystkim, co tutaj piszesz. Autor bardzo lubi psy, zwłaszcza goldeny, bo sam takiego miał i napisał nawet książkę, którą kupiłem kiedyś mamie na święta i była oczarowana. :) Faktem jest, że o modyfikacjach DNA też sporo pisze, ale ta akurat książka nie wypada jak jedna z wielu przeciętniaków, bo było kilka takich słabiutkich, które w tych czasach już wrażenia nie zrobią. A "Opiekunowie": a i owszem, i wzruszyć też potrafią. Ja autentycznie kibicowałem temu psu, ale Obcego było mi szkoda.
    Miałem jednego czasu sporą chęć na czytanie książek Koontza, ale po pewnym czasie mi to przeszło, bo pisze on bardzo schematycznie i wiele książek trzyma ten sam poziom i porusza podobne tematy. Koontz i Masterton to była moja alternatywa do Kinga, ale król jest jeden. ;) W każdym razie do tych najlepszych oprócz omawianej i „Fałszywej pamięci”, „Intensywności” i „Odwiecznego wroga”, dodałbym jeszcze "Grom", "Szepty" i "Kątem oka". :)

    OdpowiedzUsuń