środa, 9 marca 2016

„Lampa” (1987)


Troje młodych ludzi wchodzi do domu starszej kobiety i przystępuje do poszukiwania kosztowności w jej domu. W ścianie znajdują starą lampę, z której wydostaje się dżin i zabija wszystkich intruzów. Niedługo potem lampa wraz z innymi antykami z domu zamordowanej przez złodzieja staruszki zostaje przekazana Muzeum Historii Naturalnej, w którym dyrektorem jest doktor Wallace. Jego nastoletnia córka, Alex, podczas odwiedzin ojca wkłada bransoletkę dostarczoną wraz z lampą, której potem nie może zdjąć. Biżuteria sprawia, że dziewczyna zaczyna poddawać się ciemnym mocom, tkwiącym w lampie, które wkrótce na krótko całkowicie zawłaszczają sobie jej ciało. Opętana Alex w tajemnicy przed ojcem organizuje sobie i swoim znajomym nocny pobyt w muzeum, podczas którego jak się okaże młodzi ludzie będą zmuszeni walczyć o życie z bezwzględnym dżinem.

Choć od premiery „Lampy” minęło już niespełna trzydzieści lat horrory o niosących śmierć dżinach nadal nie są zbyt powszechne. Jedyne filmy grozy poruszające tę tematykę, które przychodzą mi na myśl (choć bardziej spostrzegawcze osoby pewnie odnajdą jeszcze kilka tytułów) to czteroczęściowa seria „Władca życzeń”, „Djinn” (2013) i „Jinn” (2014). Niechęć filmowców do koncentrowania się na tych mitologicznych istotach jest zrozumiała, bo naprawdę trzeba się nielicho natrudzić, aby przekuć taki niewdzięczny temat w coś godnego uwagi, zwłaszcza w horrorze, gdzie tego rodzaju pomysł wyjściowy bardzo łatwo może przekształcić się w niestrawną groteskę. W niewprawnych rękach, bo jak się przekonałam niedoświadczony reżyser Tom Daley potrafił stworzyć naprawdę godnego reprezentanta kina grozy klasy B o śmiercionośnym dżinie, w czym znacząco dopomógł mu scenariusz Warrena Chaney’a.

Konwencją „Lampa” jest najbardziej zbliżona do slashera, choć formaliści mogą nie zaakceptować takiej klasyfikacji przez wzgląd na charakter zagrożenia. Ale motywy poruszane przez Chaney’a właściwie nie pozostawiają żadnych wątpliwości, na jakim nurcie się wzorował. Mamy więc grupkę młodych ludzi, spośród których na pierwszy plan wysuwa się Alex Wallace, która jak na szablonową final girl przystało uczy się pilnie i zajmuje się domem podczas częstych nieobecności ojca, poświęcającego się pracy w muzeum. Dziewczyna jakiś czas temu zakończyła związek ze szkolnym chuliganem i związała się z rozsądnym chłopcem, z którym łatwiej jej było znaleźć wspólny język ze względu na zbieżność ich charakterów. Wespół z tym „krótkim wieczorkiem zapoznawczym” twórcy rozwijają główny wątek fabuły, koncentrujący się na lampie stworzonej przed naszą erą, którą przed niespełna stu laty przywieziono do Stanów Zjednoczonych z Iraku. Uczyniła to matka starszej kobiety, w prologu zamordowanej przez włamywacza. Ostatecznie lampa trafia do Muzeum Historii Naturalnej, po czym tkwiąca w niej moc niezwłocznie rozpoczyna proces tłamszenia wolnej woli nastoletniej Alex Wallace. Podczas klasowej wycieczki do muzeum ojca dziewczyna zostaje opętana, a demon tkwiący w niej organizuje grupce jej znajomych nocnych pobyt w budynku. W tym miejscu, jak można się domyślić rozpoczyna się klasyczna rąbanka, którą zwiastował już prolog, zaskakująco wprawnie i pomysłowo bazujący na aspektach gore. Już wówczas mamy okazję zobaczyć zmyślny obrazek zespolenia dwóch osób za pośrednictwem jednej siekiery wbitej w ich głowy, czy plastycznego przepołowienia ciała chłopaka w basenie, ale na tym pomysłowość twórców się nie kończy. Kiedy szóstka naszych młodych bohaterów (plus dwóch intruzów, ich rówieśników, pragnących ich pognębić) przedostaje się do piwnicznych pomieszczeń w muzeum można zauważyć kolejne dwa charakterystyczne dla wielu rąbanek motywy. Pierwszym jest, być może przypadkowe, błyskawiczne uświadomienie widzom, że pokój w piwnicy, w którym na początku rozgościli się młodzi ludzie jest swoistym azylem, miejscem w którym nie dzieje się im żadna krzywda, a każdorazowe opuszczenie go generuje kłopoty. Oczywiście w podtekście rzecz ujmując, bo w owym pomieszczeniu nie osiadła żadna dobrotliwa siła, która chroni ich przed niebezpieczeństwem. Zwyczajnie, tak się ciekawie złożyło, że dopóki młodzi ludzie siedzą we wspomnianym pokoju nic złego się im nie przytrafia, dopiero oddalenie się od grupy przynosi śmierć. Czyli „wiecznie żywe” rozdzielanie się protagonistów, ale to nie ono jest drugim motywem, najsilniej nawiązującym do tradycji klasycznych rąbanek tylko motywy takiego ich zachowania. Młodzi ludzie oddalają się parami od reszty, żeby w spokoju móc oddać się miłosnym igraszkom, ale przeciwnie niż w wielu slasherach przed śmiercią nie będą mieli okazji uprawiać seksu.

Jak na dwa miliony dolarów wkładu pieniężnego, którym szacunkowo dysponowali twórcy „Lampy” krwawe sceny porażają realizmem. Substancja imitująca posokę miała odpowiednią barwę i konsystencję, co najdobitniej widać podczas całkiem licznych rozbryzgów krwi na ścianach, ale praktyczne efekty specjalne, które wykorzystano między innymi przy najbardziej pomysłowym przekręcaniu głowy chłopaka, czy choćby drugim przepołowieniu ciała, na którym oko kamery skupiało się dłużej niż podczas takiego samego sposobu eliminacji mającego miejsce w prologu, również nie pozostawiają żadnych powodów do narzekań. Podobnie rzecz ma się z klimatem – tak gęstym, wręcz duszącym i mrocznym, że aż dziw bierze, iż Tom Daley nie poświęcił swojego życia pracy nad horrorami, bo gdyby zachował taką formę, jak w „Lampie” z pewnością dzisiaj jego nazwisko byłoby znane każdemu miłośnikowi gatunku. Wszak w jego jedynym filmie nawet tak zdawać by się mogło trywialna sekwencja, jak zmasowany atak węży na biorącą kąpiel dziewczynę nacechowana jest przeogromnym ładunkiem grozy, nie wspominając już o multum innych scen eliminacji protagonistów. Jedyne, nad czym ubolewałam to efekty komputerowe, na szczęście niezbyt częste, ale ilekroć się pojawiały nasuwały mi się nieprzyjemne skojarzenia z animacją. Rozczarowująca okazała się również postać dżina – kiczowaty, wręcz komiczny gumowy potworek, na którego w całej jego groteskowej okazałości można się napatrzeć dopiero pod koniec filmu, do tego momentu dżin nie pokazuje swojego oblicza. I szczerze mówiąc patrząc na rezultaty pracy twórców efektów specjalnych nad jego aparycją wolałabym, żeby Daley zrezygnował z pokazywania istoty zagrożenia, poprzestając na białej mgle i zielonym świetle, którymi to wcześniej manifestował obecność dżina.

Mogę się mylić, ale ośmielę się wysnuć odważny wniosek, że „Lampa” jest pozycją obowiązkową dla każdego wielbiciela kina grozy klasy B. Kiczowatych, acz klimatycznych produkcji z prostymi fabułami, charakteryzującymi się swego rodzaju magicznym urokiem, którego próżno szukać we współczesnych horrorach. Jak na reprezentanta tańszych straszaków, opartych na niewyszukanych scenariuszach „Lampa” zaskakuje realistycznymi i pomysłowymi scenami mordów oraz umiejętnym dawkowaniem napięcia, nie wspominając już o wspaniałej atmosferze. I choćby dlatego uważam, że każdy fan kina grozy klasy B powinien czym prędzej się z niniejszą produkcją zapoznać.

1 komentarz: