wtorek, 12 kwietnia 2016

„Dom woskowych ciał” (2005)


Sześcioro młodych ludzi zmierza na mecz w Luizjanie. Noc decydują się spędzić pod namiotami niedaleko rzadko uczęszczanej drogi. Po rozbiciu obozu zaskakuje ich kierowca pickupa, który przez chwilę obserwuje ich z niewielkiej odległości. Reflektor rozbity przez jednego z młodych ludzi, Nicka Jonesa, który niedawno wyszedł z aresztu najprawdopodobniej przyczynia się do przepłoszenia go. Jego siostra bliźniaczka, Carly, nie pochwala zachowania brata, nie jest również zadowolona z jego towarzystwa w trakcie podróży, szczególnie ze względu na sposób, w jaki traktuje jej chłopaka, Wade’a. Nazajutrz Carly postanawia sprawdzić, skąd wydobywa się nieprzyjemny zapach, który grupa poczuła już po rozbiciu obozu, zabierając ze sobą przyjaciółkę, Paige. Nieopodal namiotów dziewczyny odkrywają składowisko rozkładających się ciał zwierząt, jak się z czasem okazuje transportowanych tam przez miejscowego. Kiedy okazuje się, że pasek klinowy w samochodzie Wade’a jest uszkodzony, tubylec oferuje jemu i Carly podwózkę do pobliskiego miasteczka, Ambrose. Gdy docierają do sennej, małej miejscowości zwiedzają lokalną atrakcję, Dom z Wosku, pełną niezwykle realistycznych figur woskowych i poznają właściciela stacji benzynowej. Niedługo potem stają się celem psychopatycznych morderców.

„Dom woskowych ciał” to wysokobudżetowy teen slasher, będący reżyserskim debiutem Jaume Colleta-Serra, późniejszego twórcy między innymi „Sieroty”. Film jest remakiem „Gabinetu figur woskowych” z 1953 roku, więc scenarzyści Carey i Chad Hayes (którzy w światku kina grozy szczególnie zasłynęli rozpisaniem fabuły późniejszej „Obecności”) do pewnego stopnia inspirowali się tym klasycznym dziełem, ubierając jednak całą historię w płaszczyk młodzieżowej rąbanki, skierowanej do masowych odbiorców. Szacuje się, że na całym świecie „Dom woskowych ciał” zarobił siedemdziesiąt milionów dolarów przy trzydziestomilionowym budżecie, w czym sporą zasługę miały szeroka kampania reklamowa i dystrybucja kinowa. Samo przyjęcie przez widzów było raczej chłodne, bo tak na dobrą sprawę „Dom woskowych ciał” summa summarum nie wyróżniał się zanadto na tle niezliczonej liczby innych teen slasherów, a parę elementów prezentowało się nawet mniej widowiskowo niż w tańszych reprezentantach owego nurtu. Miał jednak też swoje dobre strony, dostrzeżone również przez osoby rzadko obcujące z horrorami – w pojęciu krytyków natomiast nierekompensujące według nich licznych niedostatków. Gdybym miała zgadywać, co pochłonęło lwią część sporawego budżetu postawiłabym na wynagrodzenia dla aktorów, gdyż zatrudniono kilka popularnych w ówczesnych czasach młodych gwiazd. Elisha Cuthbert i Chad Michael Murray wypadli przekonująco w moim zdaniem najbarwniejszych rolach bliźniaków, prezentujących zgoła odmienne podejście do życia. Z kolei Jaredowi Padaleckiemu przyszło zmierzyć się z dużo nudniejszą, nijaką postacią, która właściwie uniemożliwiła mu zabłyśnięcie czymś charakterystycznym, wybicie się z tłumu, gwarantujące sympatię widza – już rzadziej pojawiający się na ekranie Robert Ri’chard skuteczniej przyciągał wzrok swoją kreacją, podobnie sympatyczny świrus, Dalton, w którego wcielił się Jon Abrahams. Ostatnią najszerzej komentowaną gwiazdą jest oczywiście Paris Hilton, zwyczajowo niewykazująca nawet zalążków talentu, słusznie „wyróżniona” za tę rolę Złotą Maliną. Warto nadmienić, że oprócz statuetki dla Hilton „Dom woskowych ciał” nominowano jeszcze w dwóch kategoriach do tejże „nagrody” – za najgorszy film i najgorszy remake.

Fabułę „Domu woskowych ciał” zawiązuje jeden z najpopularniejszych motywów slasherów: grupy przyjaciół, która wyjeżdża… tym razem na mecz do Luizjany. Wątkiem najsilniej angażującym uwagę w trakcie spokojnego z perspektywy filmowej rąbanki wstępu, w moim osobistym odczuciu jest konflikt pierwszoplanowego rodzeństwa, Carly i Nicka. Ten drugi może poszczycić się wyróżniającą na tle teen slasherów osobowością, która notabene generuje małe spięcia w grupie. Carly nie podoba się, że przyjaciel Nicka, Blake, wpłacił za niego kaucję i jej brat wraz z kumplem Daltonem zdecydował się wybrać z nimi na mecz. Dziewczyna ma żal do chłopaka o częste konflikty z prawem, buntowniczo-lekceważące podejście do życia i oczywiście ciągłe docinki wymierzane pod adresem jej chłopaka, Wade’a. Nick z kolei zdaje się w ogóle nie przejmować jej tyradami i całkowicie akceptować fakt, że w pojęciu wszystkich, również rodziców, jest tym złym bliźniakiem. Konflikt może i banalny, ale w zwyczajowym teen slasherze, jakim bez wątpienia jest „Dom woskowych ciał” całkiem nieźle się sprawdza, ożywiając konwencjonalne wątki obozowania młodych ludzi, ich podróży, acz skrótowo sportretowanej i incydentu z niezidentyfikowanym kierowcą pickupa, który w milczeniu przygląda im się w nocy. Akcja nabiera rozpędu już nazajutrz, kiedy Carly niechcący nurkuje w rowie pełnym rozkładających się ciał zwierząt. Tuż po tym wydarzeniu na planie pojawia się drugi mający zaalarmować widzów jegomość, co również jest bardzo typowe w slasherach, acz dla mnie niezmiennie urokliwe. Podejrzanym typem tym razem jest mężczyzna trudniący się zbieraniem trucheł z ulic i składowaniem ich w miejscu, w które Carla miała nieszczęście wpaść. Pomimo swojego odrzucającego, zaniedbanego wyglądu wydaje się być przyjaźnie nastawiony do przyjezdnych, ale ogłada miejscowego przewrotnie wzmaga niechęć odbiorcy względem jego osoby. Jednak jak to zazwyczaj w slasherach bywa protagonistów nieznajomy mężczyzna nie alarmuje w takim stopniu, jak widzów, bo Carly i Wade’a przystają na jego propozycję podwózki do pobliskiego miasteczka Ambrose, celem zakupienia paska klinowego. Do tego momentu wszystko toczy się utartym w slasherach torem – scenarzyści wykorzystują pospolite wątki, mające na celu doprowadzić pozytywnych bohaterów w samo serce koszmaru. Ale już pokazanym w następnej scenie miejscem żerowania psychopatycznego mordercy nieco wyróżnili się na tle innych reprezentantów niniejszego podgatunku. Największe wrażenie robi Dom z Wosku, pełny woskowych przedmiotów, również niezwykle realistycznych imitacji ludzkich postaci, choć oczywiście zastanawia mnie, jak taki przybytek przetrzymywał upały… Z czasem duży realizm ludzkich woskowych postaci znajdzie uzasadnienie w osobliwym modus operandi mordercy-artysty, co najdobitniej portretuje sekwencja eliminacji Wade’a – jedno z bardziej charakterystycznych krwawych ustępów, choć podejrzewam, że gdyby ten scenariusz przedstawić w jakimś niskobudżetowym slasherze, nieprzeznaczonym do kinowej dystrybucji, twórcy pozwoliliby sobie na większą śmiałość w aspektach gore. Tutaj poprzestali na krótkich ujęciach mięśni kryjących się pod woskiem, realistycznie oddanych, ale zdecydowanie zbyt rzadkich. Drugą w miarę ciekawą umiarkowanie krwawą sekwencją jest zamordowanie Paris Hilton i nie tylko dlatego, że miło jest popatrzeć na fikcyjny zgon tej konkretnej osoby, ale również z powodu jako takiej odwagi twórców, którzy na całkiem długą chwilę przystają nad przebitą na wylot głową dziewczyny. Choć rzekomo pomysł wyjściowy był inny, ale twórcy byli zmuszeni tę scenę złagodzić ze względu na szeroką dystrybucję kinową. Pozostałe sposoby eliminacji i okaleczania ofiar są już raz, że mało odkrywcze, a dwa ukazywane w niemalże migawkowych ujęciach. Na sklejenie ust i późniejsze uwalnianie się od tej niedogodności narzekać nie będę, ale obcięcie czubka palca, dekapitacja, czy strzały posłane z kuszy w ciało oprawcy w slasherze nie są żadnym novum, a więc w tym przypadku na plus można jedynie poczytywać wiarygodne efekty specjalne, ze szczególnym wskazaniem na substancję imitującą krew.

Scenariusz „Domu woskowych ciał” skonstruowano tak, żeby od początku nie pozostawiać widzom wątpliwości, co do tożsamości morderców (w finał co prawda wtłoczono zwrot akcji, ale niezbyt efektowny), bowiem już w prologu sięgającym lat 70-tych XX wieku powiedziano dość, żeby nakreślić właściwą ścieżkę interpretacyjną. Wydaje mi się jednak, że niespowijanie sylwetek antagonistów rąbkiem tajemnicy było zamierzonym zabiegiem, umożliwiającym rozsnucie przed widzami ich niezwykłej biografii, w której integralną rolę pełniła pasja do woskowych figur, zaszczepiona przez zmarłą przed laty matkę. Obsesyjne zamiłowanie do woskowych wyrobów i potężny talent w tym kierunku wykazuje mężczyzna, którego poznajemy jako rosłego jegomościa z długimi, czarnymi włosami ukrywającego zdeformowaną twarz pod maską z wosku. Wiele widzów zapewne odbierze tę całą historię oprawców wielce sceptycznie, zauważając, że wyłączając detale tak naprawdę zostajemy skonfrontowani z konwencjonalną slasherową opowiastką, ale mnie powtarzalność w tym nurcie horroru nigdy nie przeszkadzała, wręcz zazwyczaj przyjmuję znane motywy bardzo przychylnie. W dodatku ten konkretny typ psychopaty-artysty, nie tylko jego aparycję, ale również sposób działania i owszem typową, acz w pewnym stopniu intrygującą przeszłość ilekroć oglądam „Dom woskowych ciał” obok osobowości Nicka i portretu Ambrose uważam za najsilniejszą część składową tej produkcji. Gdyby podreperować nieco krwawe sceny, uderzając w większą drastyczność, albo chociaż pomysłowość (bo wiadomo, duży ekran ma swoje ograniczenia) i wykrzesać więcej napięcia z sekwencji bazujących na nastroju, które to początkowo nawet odrobinę podnosiły poziom dramaturgii, ale większość tak niemiłosiernie rozciągnięto w czasie, że szybko zaczęły męczyć zamiast elektryzować zwiastunem niebezpieczeństwa to „Dom woskowych ciał” bez wątpienia wypadłby nieporównanie lepiej. Ale wydaje mi się, że te superlatywy, które się pojawiają i tak wystarczą, żeby sprostać wymaganiom miłośników lżejszych teen slasherów.

Nie wiem, czy mądrze będzie polecać „Dom woskowych ciał” dużej grupie widzów, bo pomimo przynależności do głównego nurtu ma chyba większe szanse trafić w gusta wielbicieli rąbanek w wersji lajt, podanych w młodzieżowych realiach. Ta grupa jest raczej wąska, sama do niej przynależę, więc w dużej mierze pewnie dlatego nigdy nie potrafiłam wykrzesać z siebie niechęci do tego obrazu. Jednakże równocześnie zdaję sobie sprawę z niedostatków tej produkcji, również jej konwencjonalności, w której przecież nie gustują osoby niechętnie podchodzące do filmów slash, dlatego wstrzymam się od natarczywej rekomendacji pod adresem szerokiej grupy odbiorców. Jednocześnie polecając „Dom woskowych ciał” fanom niepretendujących do niczego odkrywczego teen slasherów.

3 komentarze:

  1. A mnie się ten film bardzo podobał :) Jak na slasher jest dla mnie bardzo oryginalny, postacie są znośne i dobrze zagrane (no, może oprócz Paris). Lubię do niego wracać ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. . . . najgłupszy thriller jaki widziałem . . . roztopiony wosk nawet pochodzenia naturalnego wydziela kwasy i in. zw. chemiczne, a bohaterowie taplają się w nim i w jego oparach normalnie sobie oddychają . . . . GILLON . . . . .

    OdpowiedzUsuń
  3. . . . ale głupi thriller . . roztopiony wosk nawet naturalny wydziela zw. chemiczne (kwasy, alkohole itd), a bohaterowie tarzają się w nim i normalnie w tym swądzie oddychają .... głupota do potęgi . . GILLON

    OdpowiedzUsuń