piątek, 17 czerwca 2016

„Amerykański wilkołak w Paryżu” (1997)


Do Paryża przyjeżdżają młodzi amerykańscy turyści, Andy, Brad i Chris. Nocą włamują się na Wieżę Eiffla, gdzie Andy pragnie zaprezentować kolegom skok na bungee. Zaskakuje ich młoda kobieta, Serafine, która pomimo usilnych próśb Andy’ego próbującego ją powstrzymać wyskakuje z wieży. Chłopak rzuca się za nią i dzięki linie przywiązanej do stopy udaje mu się uratować nieznajomą, doznając jedynie niegroźnego urazu głowy. Nazajutrz przebywający w szpitalu Andy nakłania swoich przyjaciół do odnalezienia niedoszłej samobójczyni. Brad i Chris zdobywają jej adres i kiedy Andy opuszcza szpital kierują się do jej domu. Serafine nie jest zadowolona z ich obecności, ale daje się namówić na spotkanie z Andym. Randka nie przebiega po myśli chłopaka, ale nie ustaje w wysiłkach pozyskania sympatii dziewczyny. Podczas kolejnej wizyty u Serafine on i jego koledzy poznają Claude’a, który zaprasza ich na imprezę. Amerykanie udają się we wskazane miejsce, nie wiedząc, że organizator jest przywódcą watahy wilkołaków. Zakrapiana alkoholem zabawa zamienia się w rzeź, podczas której Andy zostaje okaleczony przez wilkołaka, najpewniej Serafine, która przybyła na miejsce, aby wybawić go z opresji, nie mogąc jednak powstrzymać przemiany.

Dziesięć lat po premierze kultowego horroru Johna Landisa pt. „Amerykański wilkołak w Londynie” zdecydowano się nakręcić jego sequel, powierzając reżyserię Anthony’emu Wallerowi (między innymi późniejszemu twórcy „Dziewięciu mil w dół”). Zanim film się ukazał minęło aż sześć lat – w efekcie kontynuację „Amerykańskiego wilkołaka w Londynie” opinia publiczna mogła zobaczyć dopiero szesnaście lat po jego premierze. Rozważano kilka scenariuszy, w tym autorstwa Johna Landisa, ostatecznie decydując się na propozycję Tima Burnsa, Toma Sterna i Anthony’ego Wallera. Wybrano tytuł „Amerykański wilkołak w Paryżu”, zaczerpnięty z pomysłu Landisa, który w trakcie kręcenia pierwszej odsłony rozważał przeniesienie akcji do stolicy Francji i nadanie produkcji właśnie takiego tytułu, przez wzgląd na problemy z jednym z brytyjskich związków zawodowych. Budżet przeznaczony na realizację filmu przekroczył dwadzieścia milionów dolarów, czyli opiewał na przeszło dwukrotnie wyższą sumę od tej, którą dysponowali twórcy części pierwszej. Pieniądze się zwróciły, przynosząc nawet jako taki zysk, ale film nie zdobył przychylności krytyków, utyskujących przede wszystkim na tandetne efekty specjalne.

„Amerykański wilkołak w Paryżu” ma kilka punktów wspólnych ze swoim poprzednikiem, ale jedynie w szczegółach – szkielet fabularny odbiega od koncepcji Johna Landisa. Bezpośrednim powiązaniem obu części jest informacja, że jedna z ważniejszych postaci, Serafine jest córką Davida Kesslera i Alex Price, głównych bohaterów „Amerykańskiego wilkołaka w Londynie”. Ponadto kilka wątków zasadzało się na pomysłach Landisa, jak choćby amerykańscy turyści  przebywający w obym mieście, pobyt głównego bohatera w szpitalu, czy nawiedzający go duch pokiereszowanego kolegi, Brada, zamordowanego przez wilkołaka. Burns, Stern i Waller darowali sobie kopiowanie jednego z czołowych wątków „Amerykańskiego wilkołaka w Londynie”, przybliżającego wewnętrzną walkę głównego bohatera, starającego się oprzeć niszczycielskiej, wilkołaczej naturze. „Zarażony” Andy, co prawda tuż po przemianie zabija przygodnie poznaną kobietę, ale scenarzyści nie skupiają się na jego rozterkach egzystencjalnych i przerażeniu na myśl o kolejnej pełni Księżyca tylko szukaniu sposobów na umknięcie wymiarowi sprawiedliwości i zniszczenie odpowiedzialnej za całe zamieszanie watahy wilkołaków grasującej w Paryżu, pod przewodnictwem niejakiego Claude’a. I oczywiście nachalnym akcentowaniu głębokiego uczucia, jakie połączyło Andy’ego i Serafine. Gdybym miała wskazać największy mankament „Amerykańskiego wilkołaka w Paryżu” w przeciwieństwie do krytyków opowiedziałabym się za nazbyt lekką formą, ze szczególnym wskazaniem na karykaturalne ujęcie relacji Andy’ego i Serafine – wyolbrzymiony przekaz, mający zapewne stanowić satyrę na mdłe wątki romantyczne pojawiające się w wielu horrorach, ale ujęty w nazbyt teatralny sposób, żebym mogła docenić kpinę, już raczej byłam z lekka zażenowana absurdalnym wymiarem rzeczonych wstawek. Andy wpatrujący się w Serafine „cielęcym wzrokiem”, a w tle romantyczna muzyczka podkreślająca ogrom kotłujących się w nich emocji i przesadnie melodramatycznie uwypuklony wewnętrzny konflikt rozgrywający się w głowie dziewczyny, pragnącej związać się z Andym, ale odsuwającej się od niego ze względu na swoją wilkołaczą naturę. Nie tylko poprzez te ujęcia scenarzyści starali się zaakcentować komediowy wymiar fabuły, właściwie bez dłuższych przerw racząc nas prześmiewczymi incydentami i żartobliwymi odzywkami bohaterów. W pewnym momencie przemknęło mi nawet przez myśl, czy aby „Amerykański wilkołak w Paryżu” nie miał być satyrycznym spojrzeniem na „Amerykańskiego wilkołaka w Londynie”, lekką parodią dzieła Johna Landisa, na co naprowadziły mnie perypetie z Nieumarłymi. Jeden z kolegów Andy’ego, rozszarpany przez wilkołaka Brad, zaczyna go nawiedzać, pozostając niewidocznym dla innych osób. Brad jest „reinkarnacją” Jacka Goodmana z części pierwszej, mistrzowsko ucharakteryzowanego przez nagrodzonego Oscarem Ricka Bakera, przy czym bez wątpienia prezentuje się dużo gorzej od swojego poprzednika. Poharatana twarz wypada sztucznie, podobnie poszarpana dziura w brzuchu, ale już jedno uszkodzone oko i rozpłataną szyję charakteryzatorzy oddali dosyć starannie. To samo można powiedzieć o jego towarzyszce, zamordowanej przez Andy’ego kobiecie, „błyszczącej” wiarygodnie ucharakteryzowaną poharataną szyją. Oboje są tak zwanymi Nieumarłymi: zjawami skazanymi na tułaczkę, dopóki ich mordercy nie polegną, ale każdemu z nich przyświecają inne cele. Brad stara się przestrzec Andy’ego przed zgubnymi skutkami przemiany w wilkołaka, uczulić go na zmiany, jakie zachodzą w jego ciele tylko po to, żeby zgładził jego oprawcę, członka bandy Claude’a i tym samym wyzwolił go z duchowej niewoli. Ofiara Andy’ego natomiast stara się zgładzić jego, wiedząc, że tym samym uwolni swoją duszę. Perypetie z duchami są nawet zabawne, szczególnie szaleńcza konwersacja Andy’ego z Bradem w restauracji pod okiem zdumionych gości oraz zmagania nieumarłej kobiety z trudną sztuką gwizdania na palcach – podczas pierwszego dmuchnięcia z rozharatanego policzka sika jej krew, a kiedy próbuje ponownie wypada jej gałka oczna… Prezentuje się to doprawdy zabawnie, pomimo albo właśnie dzięki makabrycznego wymiarowi owej sekwencji, ale to niestety jedno z nielicznych naprawdę zabawnych wydarzeń zaprezentowanych w „Amerykańskim wilkołaku w Paryżu”. Poza wymienionymi rozśmieszyła mnie również wizyta Andy’ego w kostnicy, a konkretniej wysuwanie przez koronera szuflad, w których spoczywają części ciał i kpiące pytanie rzucone przez Andy’ego, czy to jakieś chore puzzle. Wszystkie pozostałe sekwencje mające humorystyczny wydźwięk były zbyt nachalne, żebym zdołała wykrzesać z siebie choćby słaby uśmiech i niepotrzebnie nacechowane parodystycznym akcentem, bo miałam wrażenie, że Anthony Waller nie potrafi w błyskotliwy sposób wykpić rozwiązań fabularnych „Amerykańskiego wilkołaka w Londynie”.

Jak już wspomniałam krytycy narzekali przede wszystkim na efekty specjalne wykorzystane w „Amerykańskim wilkołaku w Paryżu” i w części muszę podzielić ich negatywne oceny. Ale tylko w części, bo choć wygenerowane komputerowo dorosłe formy wilkołaków oraz początkowe spadanie z Wieży Eiffla jawią się nadzwyczaj kiczowato (wklejanie w tło jest aż nazbyt wyraziste) to już niektóre praktyczne efekty prezentują się całkiem zacnie. Choćby charakteryzacja zjawy zmarłej Alex Price - jej szare rozkładające się ciało widać co prawda jedynie w migawkach, ale to i tak wystarczy, żeby dostrzec wysoki stopień realizmu. Równie wiarygodnie wypadły początki przemian w wilkołaki, zniekształcanie twarzy przeklętych osobników oraz widoki paru okaleczonych zwłok, z częściowo charakteryzacją Brada i jego towarzyszki włącznie. Na plus muszę odnotować również charakterystykę Serafine (jej odtwórczyni, Julie Delpy, moim zdaniem z całej obsady popisała się najlepszym warsztatem) – jej zagubienie w obliczu tkwiących w niej mocy, pragnienie popełniania samobójstwa i w końcu konieczność przeciwstawienia się reprezentantom swojego gatunku dla ukochanego. Ilekroć twórcy decydowali się w karykaturalny sposób sportretować miłosne interakcje pomiędzy Andy i Serafine nieco szkodzili postaci kobiety, łagodząc tragiczny wydźwięk sytuacji, w jakiej się znalazła i sprawiając, że stawała się mało istotna, a wręcz absurdalna. Ale tylko chwilami, bo na szczęście przez większość czasu Serafine najsilniej mnie intrygowała. Zaraz po niej uplasowała się agresywna wataha wilkołaków z Claudem na czele, która w przemyślny sposób pozyskiwała ofiary, tłumacząc swoje czyny koniecznością oczyszczenia świata z życiowych nieudaczników. Akcje w prowizorycznych klubach i ich napięte relacje z Andym wzbogaciły fabułę tak pożądaną nutką napięcia, ale ku mojemu ubolewaniu twórcy zrezygnowali z mrocznego klimatu, którym szczyci się jedynka, przez co poza miejscowym napięciem nie uświadczyłam żadnych emocji, jakich można się spodziewać po horrorze.

„Amerykański wilkołak w Paryżu” to jeden z wielu sequeli głośnych horrorów, którego twórcy wyszli z przekonania, że wystarczy podpięcie się do znanego tytułu, żeby zarobić parę milionów dolarów. Poczynili oczywiście drobne starania, żeby nieco uprzyjemnić seans odbiorcom, ale to nie wystarczyło, żeby zachwycić szeroką opinię publiczną. Nikt chyba się nie spodziewał, że kontynuacja przebije pierwowzór, ale idea kontynuowania tak kultowej historii zobowiązuje przynajmniej do starannej realizacji, czego w wielu momentach nie dostrzegłam. Natomiast koncepcja obśmiewania pierwszej odsłony, która być może w jakimś stopniu zakiełkowała w głowie scenarzystów lepiej by wypadła, gdyby twórcy postawili na błyskotliwe aluzje, zamiast tego nieszczęsnego wyolbrzymiania absurdalnego wymiaru co poniektórych wydarzeń, również tych nawiązujących do „Amerykańskiego wilkołaka w Londynie”. Jednak mimo wszystko film ma parę plusów, które przynajmniej odganiają nudę, ale nie wiem, czy to wystarczy, żeby zadowolić dużą grupę odbiorców.

1 komentarz:

  1. Połączenie horroru i komedii tutaj się nawet udało i bawiłem się podczas oglądania dobrze. Film może nie wymagający lub czymś zaskakujący, ale na pewno wart obejrzenia.

    OdpowiedzUsuń