wtorek, 27 września 2016

„Dom zegarów” (1989)

Troje młodych złodziei, Diana, Tony i Paul, postanawia włamać się do okazałej posiadłości należącej do starszego małżeństwa, Vittorio i Sary Corsinich. Nie zdają sobie sprawy, że właściciele willi przetrzymują w domu trupy, ofiary swoich krwawych zbrodni i posiadają mnóstwo zegarów o niezwykłych właściwościach. Tuż po dotarciu młodych ludzi na miejsce dochodzi do przepychanek i strzelaniny, na skutek których kilka osób ponosi śmierć. Niedługo potem wskazówki wszystkich zegarów znajdujących się w domu zaczynają się cofać, co przynosi ze sobą zjawiska przeczące prawom fizyki. Młodzi włamywacze zostają uwięzieni w wielkim domostwie i zmuszeni do konfrontacji z nadnaturalnym zagrożeniem.

Pod koniec lat 80-tych XX wieku spółka Reteitalia zleciła dwóm znanym reżyserom, Lucio Fulciemu i Umberto Lenziemu, nakręcenie czterech horrorów dla włoskiej telewizji kablowej, które tworzyłyby cykl „House of Doom” („La case maledette”), dając im całkowitą swobodę artystyczną. Ten pierwszy stworzył „Dom zegarów” i „Słodki dom horroru”, natomiast Lenzi nakręcił „La casa del sortilegio” i „La casa delle anime erranti”. Jednak krótko po powstaniu obrazów Fulciego i Lenziego uznano je za zbyt drastyczne dla małego ekranu i zdecydowano się na dystrybucję wideo. „Dom zegarów” obecnie przez wielu sympatyków kina grozy uznawany jest za jeden z mniej udanych dzieł mistrza włoskiego gore, Lucio Fulciego, twór nieporównanie słabszy od choćby „Siedmiu bram piekieł”, „Zombie pożeraczy mięsa”, czy „Nowojorskiego rozpruwacza”, ale nie krytykuje się go, aż w takim stopniu, żeby można mówić o całkowitej porażce reżysera.

Wstępne sceny „Domu zegarów” jawią się dosyć niekonwencjonalnie, bo właściwie bez chwili zwłoki ujawniają prawdziwy charakter starszego małżeństwa, które ma niedługo zostać zaatakowane przez młodych włamywaczy. Scenariusz Gianfranco Clerici i Daniele Stroppa w oparciu o historię wymyśloną przez samego Lucio Fulciego już na początku zaserwował widzom wstawki świadczące o okrucieństwie właścicieli okazałej posiadłości usytuowanej z dala od dużych skupisk ludzkich. Dowiadujemy się, że Vittorio i Sara Corsini jakiś czas temu zamordowali dwóch członków swojej rodziny, a ich rozkładające się zwłoki z wielkimi gwoździami tkwiącymi w szyjach przetrzymują w domowej kaplicy. Już zbliżenia na twarze ciał, a ściślej odchodzące płaty skóry nadające im bez mała makabryczny wygląd, świadczą o nieprzykładaniu przez Fulciego większej wagi do faktu, że kręci film dla telewizji, już te ujęcia dają odbiorcom do zrozumienia, że nie zamierzał odejść od preferowanej stylistyki gore, czego szczerze powiedziawszy trochę się obawiałam, wiedząc, że „Dom zegarów” został nakręcony na potrzeby małego ekranu. Wracając jednak do Vittorio i Sary, nie tylko obecność trupów w ich domowej kaplicy ma uczulić widzów na ich postacie. Z tego zadania równie skutecznie wywiązuje się przygnębiająca krótka sekwencja zabicia przez mężczyznę ptaka tylko po to, żeby nakarmić nim jego leniwego, rozpieszczonego kota oraz drastyczne morderstwo służącej, z obowiązkowym charakterystycznym dla twórczości Fulciego zbliżeniem na zakrwawione jelita wylewające się z podbrzusza ofiary. Wizualnie sprawiające wrażenie nazbyt gumowatych i oblanych mało wiarygodną pod kątem kolorystyki sztuczną posoką (którą notabene wykorzystano do wszystkich ujęć gore), ale samym swoim charakterem i śmiałym sposobem filmowania i tak mogące wprawić w jako taki dyskomfort emocjonalny. Twórcy „Domu zegarów” w początkowe sekwencje, które w największej mierze skupiały się na bezwzględnym, mocno ekscentrycznym małżeństwie Corsinich, wpletli losy trójki młodych przestępców, Diany, Tony'ego i Paula, udających się samochodem do posiadłości sportretowanej już parki w podeszłym wieku, celem obrabowania ich. Choć zamiar owych postaci jest godny potępienia sądziłam, że scenarzyści już na wstępie nieco wyidealizują ich osobowości, ażeby jakoś zachęcić odbiorcę do kibicowania im w rychłym starciu z okrutnymi właścicielami willi. Jednak zamiast wykreować sylwetki, z którymi mogłabym sympatyzować, które byłyby naturalną przeciwwagą dla czarnych charakterów w postaci Corsinich i ich jednookiego ogrodnika, scenarzyści poruszyli wątek, który sprawił, że z miejsca ich znienawidziłam. Po obrabowaniu przez nich przydrożnego sklepu znaleźli w samochodzie kota, którego Paul postanowił poddać oburzającej torturze, wkładając go do małej reklamówki. Diana, co prawda wyraziła swój sprzeciw w stosunku do tego niczym nieuzasadnionego okrucieństwa kolegi, próbując nawet skłonić swojego chłopaka, Tony'ego, aby zmusił Paula do uwolnienia zwierzaka, ale szczerze powiedziawszy czyniła to bez większego zdecydowania i jakoś szybko pogodziła się z tym, że kot niechybnie się udusi. Czyn Paula był tak dalece oburzający i na wskroś przygnębiający, że miałam go w pamięci w trakcie dosłownie wszystkich kolejnych scen, tak samo zresztą jak bierność jego towarzyszy w obliczu tego bestialstwa, przez co niestety nie potrafiłam przejmować się losem całej trójki. Być może scenarzyści celowo zastosowali ten zabieg, pragnąc przewrotnie podejść do tej konkretnej reguły kina, czyli celowo odebrać widzom możliwość sympatyzowania z którąkolwiek z postaci, wprowadzając poczucie obcowania z wyłącznie negatywnymi postaciami, ale moim zdaniem odbiór filmu znacznie uprzyjemniłoby standardowe podejście do bohaterów, zwyczajowy podział na „tych dobrych” i „tych złych”. A już na pewno znacznie podniosłoby to poziom napięcia, którego w „Domu zegarów” miejscami bardzo mi brakowało, zwłaszcza, że sam mroczny klimat był niemalże idealny.

Tuż po dotarciu młodych złodziei do posiadłości Corsinich dochodzi do krwawego starcia, sfinalizowanego typowymi dla Fulciego zbliżeniami na poszarpane rany zadane ofiarom i wnętrzności wypływające z ich ciał, ale jak się szybko okaże wyeliminowanie przeciwników wcale nie zażegna zagrożenia. Wbrew pozorom nie mamy tutaj do czynienia z klasycznym home invasion, pełnym monotematycznych, mało widowiskowych pościgów po mrocznych pomieszczeniach tylko z rasowym horrorem dosyć innowacyjnie podchodzącym do problematyki włamania, a ściślej jego koszmarnych następstw. Budując atmosferę obrazu twórcy dużo uwagi poświęcili przybrudzonym, ponurym zdjęciom, którym towarzyszyła niezwykle klimatyczna ścieżka dźwiękowa, skomponowana przez Vince'a Tempera i które miejscami wzbogacano wyblakłymi błękitem oraz czerwienią, przywodzącymi na myśl jakiś senny koszmar. Oprawa audiowizualna wywoływała iście klaustrofobiczne poczucie zamknięcia w pułapce, z której nie sposób się wydostać, w dodatku osnutej tak duszącą aurą, że miało się wrażenie, jakby jakaś nieznana siła autentycznie zaciskała się na walczących o życie bohaterach filmu. Fulci kilka razy dodatkowo wzmógł oddziaływanie tej znakomitej atmosfery, choćby w sekwencjach samoistnie otwierających się drzwi, wyłaniania się zza rogów okaleczonych postaci, które jeszcze chwilę wcześniej bez życia leżały na podłodze w jadalni oraz oczywiście przybliżaniem niezwykłych tendencji zabytkowych zegarów porozstawianych w wielu pomieszczeniach ogromnego domostwa. Napięcie co prawda, nawet w tych dobitnie klimatycznych sekwencjach odrobinę odstaje od reszty, ale nie z powodu nazbyt szybkich kulminacji, małej cierpliwości twórców odnośnie budowania aury rychłego zagrożenia w sekwencjach poprzedzających ujawnienie natury niebezpieczeństwa tylko przez tę nieszczęsną scenę z kotem w reklamówce, która sprawiła, że nie drżałam o los młodych bohaterów uwięzionych w domostwie, w którym mają miejsce irracjonalne zjawiska. No, ale mogłam przynajmniej „cieszyć oczy” naprawdę duszącą, mroczną atmosferą, wprawiającymi w dyskomfort oznakami zakrzywienia znanej mi rzeczywistości, podważania praw fizyki przez „przeklęte” zegary i oczywiście paroma wstawkami gore, które jednak zważywszy na nazwisko reżysera, mając w pamięci krwawe ustępy, które pokazywał na wcześniejszym etapie swojej kariery, mogłyby być trochę bardziej wymyślne. Bo choć mistrz gore chętnie raczył mnie zbliżeniami na przedziurawioną dłoń dziewczyny, czy rany odniesione przez ich kolegów nie było to na tyle charakterystyczne, żebym mogła oddać twórcom „Domu zegarów” jakaś wielką inwencję, ale też nie aż tak słabe, żebym mogła się zirytować. Ale już wspomniana moc zegarów, czy nawet zakończenie w moim pojęciu cechowały się sporą pomysłowością. W dodatku to ostatnie zostawiło mnie w przekonaniu, że oto sprawiedliwości stało się zadość UWAGA SPOILER choć osoby uznające wyższość życia ludzkiego nad zwierzęcym może zbulwersować to moje stwierdzenie... KONIEC SPOILERA.

„Dom zegarów” bez wątpienia nie wpisuje się w czołówkę filmów Lucio Fulciego. Na tle całego nurtu gore również nie jawi się jakoś nadzwyczaj zjawiskowo, ale myślę że chociażby ze względu na niemalże doskonałą oprawę audiowizualną i ciekawy temat przewodni zasługuje na uwagę fanów gatunku. Zapewne nie będę o nim długo pamiętać, ale oglądało mi się ten twór na tyle znośnie, żebym nie żałowała czasu poświęconego na jego seans. Zresztą nie wiem, czy wyrzucałabym sobie marnotrawienie cennych minut życia nawet wówczas, gdyby „Dom zegarów” okazał się całkowitą porażką (którą moim zdaniem nie jest), bo uważam za obowiązek oglądanie wszystkich filmów stworzonych przez Lucio Fulciego, które tylko wpadną mi w ręce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz