sobota, 1 października 2016

Jorn Lier Horst „Szumowiny”

Na brzegu morza w Stavern zostaje odnaleziona ludzka lewa stopa wciąż tkwiąca w bucie. Niedługo potem fale wyrzucają na brzeg kolejne trzy lewe stopy różniące się rozmiarami oraz rodzajem obuwia, w którym tkwią kończyny. Ich stan wskazuje, że od dłuższego czasu znajdowały się w wodzie. Sprawę prowadzi komisarz William Wisting z Larviku, który szybko dochodzi do wniosku, że stopy należą do zaginionych przed dziewięcioma miesiącami trzech mężczyzn w podeszłym wieku i kobiety borykającej się z problemami psychicznymi. Tymczasem jego córka, Line, dziennikarka pisząca dla „Verdens Gang”, pracuje nad artykułem o mordercach, którzy długie lata spędzili w więzieniu, starając się wykazać, że taki rodzaj kary bardziej szkodzi niż pomaga społeczeństwu. Wisting z czasem uświadamia sobie, że w materiałach zgromadzonych przez Line znajdują się wskazówki, co do aktualnie prowadzonego przez niego dochodzenia. Ponadto trafia na trop powojennej działalności wojskowej osób zamieszanych w sprawę. Kolejne wątki z czasem zaczynają się mnożyć, nastręczając Wistingowi i jego ekipie dużych trudności z połączeniem ich w logiczną całość, która mogłaby doprowadzić śledczych do wielokrotnego mordercy.

„Szumowiny” to szósta odsłona opus magnum norweskiego poczytnego pisarza Jorna Liera Horsta – kryminalnej serii z komisarzem policji z Larviku, Williamem Wistingiem, i jego córką, dziennikarką z „VG”, Line. W Polsce cykl wydawany jest od końca, od tomu dziewiątego, z jak na razie jednorazową odskocznią w formie dziesiątej, najnowszej odsłony serii napisanej przez Horsta w trakcie ukazywania się polskojęzycznych wydań jego literackiego cyklu. Zaburzona chronologia nie utrudnia pełnego zrozumienia poszczególnych kryminalnych intryg, albowiem w każdym tomie Horst portretuje inne dochodzenie, ale może nieco dezorientować jeśli chodzi o sferę prywatną czołowych bohaterów. Oczywiście, tylko wówczas jeśli przed przystąpieniem do lektury wierny czytelnik Horsta nie zorientuje się, z którą konkretnie odsłoną ma do czynienia.

Myślę, że Jorn Lier Horst stał się jednym z bardziej rozpoznawalnych autorów skandynawskich kryminałów głównie za sprawą swojego doświadczenia w pracy policyjnej, a ściślej umiejętności przełożenia tego na karty powieści. Jako, że Horst swego czasu realizował się w roli śledczego od podszewki zapoznał się z realiami tego zawodu, co pomaga mu w tworzeniu wiarygodnych procesów dochodzenia do prawdy przez bohaterów jego książek, których rysy psychologiczne również nie grzeszą niskim stopniem realizmu. W „Szumowinach”, tak samo jak w pozostałych odsłonach kryminalnej serii Horsta dotychczas wydanych w Polsce, zderzymy się z wiarygodnym, niezwykle szczegółowym śledztwem, któremu przewodzi komisarz William Wisting. Intrygę zawiązuje makabryczne znalezisko w postaci odciętej stopy przyniesionej na brzeg przez morskie fale, opisane w krótkim, acz poruszającym wyobraźnię akapicie - „Płaty grubej skóry rozchylały się na boki. Między resztkami szarobiałej tkanki tłuszczowej prześwitywały blade fragmenty kości. Część czegoś, co przypominało więzadło, leżało na napiętku”. W znalezisku nie byłoby niczego nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że z czasem morze wyrzuca na brzeg w sumie cztery lewe stopy nadal tkwiące w butach, co naturalnie każe śledczym przypuszczać, że mają do czynienia z seryjnym mordercą, który z jakiegoś powodu poodcinał swoim ofiarom stopy i wrzucił je do morza, ukrywając resztę ciał bądź fragmenty rozczłonkowanych zwłok nadal dryfują gdzieś po wodzie. Pomysł na zawiązanie dochodzenia jawi się zarówno całkiem drastycznie, jak i tajemniczo, bo przez długi czas ciężko dopatrzeć się w takim postępowaniu sprawcy i samym zjawisku (fakcie, że akurat lewe stopy dobiły do brzegu) większej logiki. Pierwszą zagadkę można wyjaśnić ewentualnym zaburzeniem umysłowym mordercy lub uznać, że wyjaśnienie takiego modus operandi dla sprawcy ma jakiś głębszy sens, a śledczy zwyczajnie nie potrafią go dostrzec, ale druga tajemnica jeszcze przez długi czas będzie „uwierała czytelnika” - podsycała jego ciekawość do takiego stopnia, że nie będzie się miało ochoty przerywać lektury. Tymczasem jak to u Jorna Liera Horsta zazwyczaj bywa zostaniemy skonfrontowani z wyczerpująco opisaną robotą policyjną, w której nawet pozornie nieistotne, najdrobniejsze szczegóły zostaną dokładnie omówione i poddane różnorakiej interpretacji, a każdy kolejny trop jak się wydaje będzie coraz bardziej oddalał śledczych od istoty problemu. Dochodzenie zacznie się rozgałęziać, skupiając na powojennej działalności osób zamieszanych w sprawę, niezarejestrowanej broni palnej, dużych pieniądzach i wnukach kilku ofiar, które swoją drogą również tworzą zagadkową zbieraninę. Bo o ile trzech mężczyzn zamordowanych przez tajemniczego sprawcę przed laty łączyła przyjaźń, o tyle borykająca się z paranoją kobieta nijak nie pasuje do tego grona. Cała czwórka zaginęła przed dziewięcioma miesiącami, we wrześniu ubiegłego roku, natomiast w trakcie dochodzenia znika kolejna kobieta, która z racji swojego zawodu miała kontakt z przynajmniej dwoma zaginionymi mężczyznami. Już wspomniane fakty mocno komplikują całą intrygę, ale Horst na tym nie poprzestaje, mnożąc zagadkowe elementy również za sprawą drugiej czołowej postaci swojej kryminalnej serii, dziennikarki Line Wisting, która pracuje nad materiałem o długoletnich więźniach, którzy niedawno wyszli na wolność. W swoim artykule kobieta stara się wykazać, że długie izolowanie morderców od reszty społeczeństwa nie spełnia jednego ze swoich podstawowych zadań, nie resocjalizuje, a wręcz przeciwnie: jeszcze bardziej niszczy psychikę niebezpiecznych jednostek. Innymi słowy dostajemy typowo lewicowy ogląd świata, również w kwestii zapatrywania się na karę śmierci, ale nie to zagadnienie odgrywa ważną rolę w dochodzeniu ojca Line tylko jeden z byłych osadzonych, z którym kobieta przeprowadza wywiad. William zaczyna podejrzewać, że mężczyzna jakoś łączy się z jego dochodzeniem, głównie za sprawą rodzinnych więzów z jedną z osób, której nazwisko pojawia się w śledztwie i w taki oto sposób praca Line, jak to na ogół u Horsta bywa łączy się z dochodzeniem jej ojca. Zbieg okoliczności jest zbyt duży, żeby móc przymknąć na niego oczy, co odrobinę obniża wiarygodność prezentowanej intrygi, ale tylko w tej konkretnej kwestii, bo w pozostałych wątkach nie dostrzegłam już żadnych uchybień. A należy zaznaczyć, że w pierwszych partiach lektury zwrot „zbieg okoliczności” pojawia się bardzo często, przy czym jak się z czasem okaże (pomijając zazębianie się śledztwa z pracą Line) przypadki są jedynie pozorne, bowiem jak od początku podejrzewa Wisting wkrótce uświadomimy sobie, że zbiegami okoliczności wcale nie są.

Ta sprawa przypomina morskie fale […] Nie sposób jej uchwycić. Jest jak coś, co leży wśród przybrzeżnych kamieni, na moment zostaje wyrzucone na brzeg, by po chwili znów zniknąć w wodzie.”

W „Szumowinach” podobnie jak w pozostałych odsłonach serii Horsta o Williamie Wistingu obok zwyczajowego diablo złożonego policyjnego śledztwa pojawia się wiele informacji o realiach tego zawodu i krytycznych uwag odnośnie społeczeństwa. To drugie uwidacznia się w chwili znalezienia na plaży kolejnej stopy – wówczas autor wspomina o zachowaniu gapiów, z jakiegoś niezrozumiałego powodu spragnionych makabrycznych widoków i gotowych podsadzać własne dzieci, aby umożliwić im przyjrzenie się fragmentowi ludzkiego ciała i... wyśmianie tego znaleziska. Kolejnym ustępem wskazującym na roztrząsanie przez Horsta osobliwości niektórych ludzkich zachowań jest moment, w którym zdradza, że mężczyzna odsiadujący wyrok za zamordowanie swojej partnerki w więzieniu dostawał mnóstwo listów od kobiet gotowych się z nim związać... Nie są to być może nadzwyczaj odkrywcze obserwacje, ale trudno zarzucić im brak odzwierciedlenia w rzeczywistości, co obok akcentowania żmudnego procesu dochodzenia do prawdy przez śledczych sprawia, że fabuła jawi się bardzo realistycznie. Aż do ostatniej partii, w trakcie której wszystkie dotychczas bezwładnie porozrzucane tropy zaczynają łączyć się w spójną całość (przynajmniej w jednej kwestii w całkiem przewrotny sposób), Horst nie przykłada większej wagi do dynamizmu. Przede wszystkim portretuje powolny proces scalania poszczególnych faktów przez śledczych, na który składa się między innymi badanie dowodów przez kryminalistyków, praca oceanografa i rozmowy z osobami jakoś łączącymi się z prowadzonym śledztwem. Ale znajduje również miejsce na sferę obyczajową w postaci portretowania związków Wistinga i Line, ich filozoficznych i egzystencjalnych konwersacji oraz akcentowania stanu psychicznego doświadczonego komisarza, który zauważa, że brakuje mu motywacji do prowadzenia tak skomplikowanego śledztwa, że nie potrafi zmobilizować swoich kolegów do pracy. W czym upatruje jakichś problemów natury zdrowotnej. Niniejsze przeskoki w płaszczyznę obyczajową w najmniejszym stopniu mi nie przeszkadzały, bo miały tę korzyść, że umożliwiały dokładny wgląd w psychikę kluczowych bohaterów „Szumowin”, a co za tym idzie nadawały im swoistego wiarygodnego wymiaru. Również powolny rozwój śledztwa poczytuję na plus, zwłaszcza, że w trakcie Horst uraczył mnie mnóstwem jakże realistycznych faktów składających się na policyjną rzeczywistość i nagrodził naprawdę zaskakującą postacią całokształtu kryminalnej intrygi. Jedyne, co na jego miejscu bym poprawiła (poza wspomnianym naciąganym zbiegiem okoliczności) to wydarzenia, w centrum których tkwiła Line, bo nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że autor ją zmarginalizował, zbyt mało miejsca poświęcając jej aktualnemu zajęciu. Co nie oznacza, że czytelnicy bardziej ceniący sobie wartką akcję od rzetelnego portretu pracy norweskich policjantów odnajdą się w lekturze „Szumowin”, że starczy im cierpliwości w zderzeniu z tak szczegółowym, wolno rozwijającym się dochodzeniem. Ale też chyba nikt nie twierdzi, że twórczość Jorna Liera Horsta jest skierowana przede wszystkim do sympatyków dynamicznych fikcyjnych intryg.

Moim zdaniem wielbiciele kryminalnej literackiej serii o komisarzu Williamie Wistingu autorstwa Norwega, Jorna Liera Horsta, z zadowoleniem przyjmą lekturę jej szóstej odsłony, bo pomijając „Psy gończe”, które uważam za najlepsze dokonanie tego pisarza, nie odstaje od pozostałych części cyklu. „Szumowiny” oferują fanom twórczości Horsta dokładnie to, czego mogliby się spodziewać po zapoznaniu się z kilkoma innymi jego kryminałami o Williamie Wistingu – szczegółowy portret pracy policji, złożoną niezwykle skomplikowaną intrygę i zaskakujące zazębianie się mnóstwa pozornie niezwiązanych ze sobą wątków. Innymi słowy Horst w „Szumowinach” trzyma swój ogólny poziom (nie licząc „Psów gończych” i może jeszcze "Ślepego tropu"), a to duży komplement jeśli weźmie się pod uwagę mój pozytywny odbiór jego pozostałych powieści.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz:

  1. Pozostaje się podpisać pod Twoją recenzją. Solidne czytadło, fajna lektura i Horst udowadnia, że naprawdę dobry z niego rzemieślnik.

    OdpowiedzUsuń