poniedziałek, 31 października 2016

„Skąd wzięły się te dziwne krople krwi na ciele Jennifer?” (1972)

W apartamentowcu zaprojektowanym przez architekta Andrea Barto zostaje zamordowana jedna z lokatorek, ekskluzywna prostytutka. Krótko potem w tym samym budynku dochodzi do zabójstwa pracującej w elitarnym klubie striptizerki, również zajmującej jedno z mieszkań. Tymczasem Andrea poznaje piękną modelkę, Jennifer Lansbury, prześladowaną przez męża, który próbuje ją nakłonić do powrotu do sekty, w szeregi której wstąpili. Zauroczony nią Barto załatwia Jennifer i jej przyjaciółce, Marilyn Ricci, mieszkanie w budynku, w którym niedawno doszło do dwóch morderstw. Sprawę prowadzi komisarz, który o te zbrodnicze czyny podejrzewa architekta, ale nie dysponuje dowodami pozwalającymi go zatrzymać. Kiedy dowiaduje się, że kolejnym celem mordercy jest Jennifer postanawia wykorzystać ją w roli przynęty.

Seans raczej przeciętnego „Człowieka-Szczura” w reżyserii Giuliano Carnimeo ani mnie nie zniechęcił, ani też specjalnie nie zachęcił do jego innej twórczości, dlatego też sięgając po „Skąd wzięły się te dziwne krople krwi na ciele Jennifer?” nie spodziewałam się niczego ponad zwykły „wypełniacz wolnego czasu”, coś na czym mogłabym zawiesić oko podczas bezsennej nocy. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy dotarło do mnie, że mam do czynienia z godnym reprezentantem nurtu giallo, który jakościowo znacznie przewyższa „Człowieka-Szczura”, późniejszy twór Carnimeo. Autorem scenariusza włoskiego „Skąd wzięły się te dziwne krople krwi na ciele Jennifer?” (ten tytuł mnie rozbraja) jest Ernesto Gastaldi, człowiek mogący się poszczycić dużym doświadczeniem w zawodzie, ale skłamałabym gdybym napisała, że jego wkład w ten obraz zasługuje na najwyższe uznanie. Bo fabuła, poza paroma ozdobnikami, nie odbiega od standardowego schematu filmów spod znaku giallo. I choć ma to swoje plusy trudno oddać scenarzyście nietuzinkowość. Zgoła inaczej sprawa prezentuje się w przypadku Giuliano Carnimeo.

Każdy kto jest dobrze zorientowany w historii kina grozy doskonale zdaje sobie sprawę z nieocenionego wkładu Włochów w rozwój gatunku, a ściślej w jego krwawy odłam. Nurt giallo jest bodaj najbardziej docenianym „dzieckiem włoskich twórców” (choć jeśli o mnie chodzi dużo większym szacunkiem darzę ich kino kanibalistyczne), przy czym produkcje wpisujące się w ten podgatunek częściej określa się mianem thrillera / kryminału niźli horroru - ja zawsze odbierałam takie obrazy, jako swoistą mieszankę wymienionych gatunków. „Skąd wzięły się te dziwne krople krwi na ciele Jennifer?” to jeden z mniej znanych przedstawicieli nurtu giallo, co może być pochodną lichej dystrybucji i kampanii reklamowej, bo jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby winę za taki stan rzeczy ponosiła jakość filmu. Właściwą akcję zawiązano już w pierwszych minutach produkcji, poprzez mord młodej kobiety mający miejsce w windzie usytuowanej w okazałym apartamentowcu. Już wówczas można wysnuć kilka, jak się z czasem okaże, trafnych wniosków na temat specyfiki tego obrazu. Zarówno diablo trzymająca w napięciu sekwencja poprzedzająca nagły zgon ekskluzywnej prostytutki, jak i wspomniana kulminacja świadczą o tym, że Giuliano Carnimeo postawił na zimną oprawę wizualną. Z silnie skontrastowanych, acz jednocześnie z lekka przybrudzonych zdjęć, bije wyraźny chłód, który mnie osobiście nasunął skojarzenia z twórczością Davida Cronenberga. Powolne najazdy kamer na zniecierpliwione i znudzone twarze lokatorów apartamentowca tłoczących się w ciasnej windzie doskonale współgrały z kolorystyką, generując silnie odczuwalną aurę złowieszczości, zapowiedzi koszmaru, który ma nastąpić dosłownie lada moment. Spodziewany koszmar zapewne rozczaruje poszukiwaczy skrajnie brutalnych obrazów, obficie oblanych czerwoną substancją udającą krew, ale odbiorcy, którzy bardziej od śmiałego gore cenią sobie staranne, wzbudzające silne emocje zdjęcia, powinni być zadowoleni zarówno z omawianego, jak i pozostałych mordów pojawiających się w filmie. Modus operandi sprawcy nie jest zbyt wyszukany – ot, największe upodobanie znajduje w szybkim zagłębianiu noża w brzuchach swoich ofiar, choć odstępuje od tej prawidłowości podczas mordu striptizerki, którą to topi w jej własnej wannie i innej lokatorki potraktowanej parą wodną. Posoka towarzysząca niektórym przedwczesnym zgonom nie grzeszy realizmem, aczkolwiek całkiem przekonująco prezentuje się charakteryzacja poparzonej kobiety, pokazana w trakcie ostatniej partii filmu. Ale choć nie możemy liczyć na przesadnie krwawe sekwencje to brutalizm i tak z wielką mocą emanuje z sekwencji eliminacji poszczególnych ofiar, za sprawą chłodnego, wręcz zdystansowanego podejścia operatorów i oświetleniowców do krótkich starć z oprawcą, które paradoksalnie znacznie potęguje tragizm sytuacyjny. Nie należy również zapominać o doskonale wyważonym budowaniu napięcia w sekwencjach poprzedzających bezpośrednie ataki mordercy. Twórcy wykazali się wówczas naprawdę godną podziwu cierpliwością, uwidaczniającą się w długich najazdach kamer na postacie kobiet wyczuwających jakieś nieuchwytne zagrożenie, co najlepiej widać w niezwykle mrocznych ujęciach poprzedzających zgon striptizerki. Co równie ważne w owych sekwencjach widać doskonałe wyczucie czasu – niczego nadmiernie nie przeciągano, co stwarzałoby ryzyko znużenia widza, a co za tym idzie sprawiłoby, że z obojętnością przyjąłby śmierć niewinnej kobiety. Ustępy stanowiące klimatyczny wstęp do zdecydowanego ataku mordercy w większości są na tyle długie, aby wywoływać napięcie, ale nie aż tak, żeby znudzić odbiorców. Z wyłączeniem zabójstwa kobiety na chodniku pełnym przechodniów w środku dnia, które choć nie oferuje dłuższego przygotowywania widza na umiarkowanie krwawe uderzenie to może się pochwalić innym walorem. A mianowicie doprawdy niespodziewanym akcentem, tak przez niesprzyjającą mordercy scenerię, jak i gwałtowność jego czynu. Sam wygląd sprawcy również zasługuje na pochwałę, zwłaszcza tak silnie kojarzone z giallo gumowe rękawiczki (w tym przypadku nie czarne tylko koloru piaskowego), ale cieszy również prosta czarna kominiarka skrywająca jego oblicze – swoje zadanie spełnia zarówno jeśli chodzi o utrzymywanie w tajemnicy tożsamości sprawcy, jak i emanowanie swoistą złowrogością, a nie jestem pewna, czy gdyby zdecydowano się na większe kombinacje odczuwałabym to samo patrząc na zamaskowaną postać oprawcy. Czy wówczas nie jawiłby się groteskowo.

Jak już nadmieniłam fabuła „Skąd wzięły się te dziwne krople krwi na ciele Jennifer?” nie należy do najbardziej wyszukanych, w ogólnym zarysie właściwie twardo trzymając się konwencji filmów z nurtu giallo, ale jeśli przyjrzeć się bliżej paru szczegółom można zaobserwować małe odstępstwa od normy albo raczej rzadziej wykorzystywane zabiegi. Głównie w artykulacji, która nie zawsze uderza w poważny ton, miejscami wręcz wpadając w zamierzony komizm. Najwięcej zabawnych sytuacji i kwestii powierzono przyjaciółce i zarazem współlokatorce tytułowej bohaterki, Marilyn Ricci, która wydaje się absolutnie do niczego nie podchodzić poważnie oraz policjantowi prowadzącemu śledztwo (świetny popis aktorski Giampiero Albertini) i jego niezbyt pojętnemu podwładnemu. O dziwo, miejscowe obniżanie tonu, dążenie do chwilowego rozładowania napięcia odrobiną humoru nie wpływa negatywnie na złowieszczy klimat filmu, nie umniejsza mroczności i chłodu bijących z dosłownie wszystkich kadrów, którym często towarzyszy bardzo nastrojowy motyw muzyczny. Owe kontrasty w narracji zaskakująco potęgują ponury wydźwięk sekwencji z udziałem zamaskowanego mordercy, ale nie tylko jego, bowiem już na początku zdradzono widzom, że zagrożenie stwarza również mąż Jennifer (idealnie wykreowanej przez Edwigę Fenech), od którego jakiś czas temu uciekła. Z powodu przynależności do sekty, której symbolem jest lilia i której członkowie wyznają swobodne podejście do seksu (każdy z każdym sypia), gustując zwłaszcza w orgiach. Teraz mąż Jennifer stara się siłą zmusić ją do powrotu i bynajmniej nie jest zadowolony z jej znajomości z architektem, Andrea Barto (w którego w dobrym stylu wcielił się George Hilton). Udział męża Jennifer wprowadza kilka naprawdę emocjonujących sekwencji potyczek z główną bohaterką i jej nowym znajomym oraz wzbogaca fabułę o intrygujący wątek dziwacznej sekty, szkoda tylko, że tak pobieżnie przedstawiony. Ponadto jego agresywne obchodzenie się z żoną może wskazywać, że ponosi winę za morderstwa mające miejsce w apartamentowcu zaprojektowanym przez Barto. Twórcy jasno sugerują, że to jego twarz może skrywać czarna kominiarka, ale nie uczulają widza tylko na jego osobę, dodając do grona podejrzanych czy to przez policję, czy samą Jennifer: Andrea Barto, sąsiadkę w podeszłym wieku skrywającą coś przed światem i inną lokatorkę okazałego apartamentowca. W tle przewija się oczywiście więcej postaci, które w takim samym stopniu jak już wspomniani mogą natchnąć widzów podejrzliwością, a więc przedwczesne rozszyfrowanie tożsamości sprawcy zostało nieco utrudnione. Przyznam, że mnie nie udało się domyślić, kto zabija – przez chwilę ogniskowałam swoje podejrzenia na właściwej osobie, ale z biegiem trwania filmu zmieniłam swój typ. I wydaje mi się, że bardziej widowiskowo by to wypadło, gdyby scenarzysta obrał mój sposób myślenia czyniąc mordercą tą postać, którą najuważniej obserwowałam. Ale grunt, że zarówno losy Jennifer, jak i policyjne śledztwo ogląda się z prawdziwą przyjemnością, bez cienia znużenia, które szczerze mówiąc czasem mnie dopada podczas obcowania z kryminalnymi aspektami scenariuszy. Naprawdę trzeba bardzo się postarać, żeby nie wytracać tempa, żeby nie zapętlić się w pospolitych detalach dochodzenia i moim zdaniem twórcom „Skąd wzięły się te dziwne krople krwi na ciele Jennifer?” udało się tej przywary uniknąć.

Zważywszy na niewielką popularność tego tytułu istnieje spora szansa, że ostali się jeszcze jacyś wielbiciele nurtu giallo, którzy nie widzieli „Skąd wzięły się te dziwne krople krwi na ciele Jennifer?” i że w związku z tym moja opinia o tym filmie przysłuży się chociaż jednej takiej osobie. Tą recenzją chciałabym osiągnąć przynajmniej tyle, aczkolwiek uważam, że to jeden z tych obrazów, który zasługuje na dużo większe zainteresowanie od tego, jakim obecnie się cieszy. Ale to już zadanie cieszących się autorytetem sympatyków tudzież znawców kina grozy, nie moje, o ile oczywiście nie zapatrują się zgoła inaczej na tę produkcję. Tego nie wiem, bo jakoś dotychczas spotkałam się tylko z jedną polskojęzyczną recenzją tego filmu autorstwa osoby dobrze zaznajomionej z gatunkiem.

2 komentarze:

  1. Bardzo dobry film giallo. Ciekawa fabuła (w końcu scenariusz pisał sam Ernesto Gastaldi), bardzo dobra gra aktorska (uwielbiam Edwige Fenech, ale nie tylko jej należą się brawa), świetny klimat i muzyka Bruno Nicolai. Niestety wiele bardzo dobrych filmów giallo zostało zapomnianych. Są na szczęście fani, którzy cenią ten gatunek i wygrzebują wiele takich dzieł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Niestety wiele bardzo dobrych filmów giallo zostało zapomnianych."

      Racja. A do tych filmów z nurtu giallo, o których dużo się słyszy można zaliczyć głównie produkcje Dario Argento. Co nie szukam jakichś tytułów z tego podgatunku to Argento zawsze w pierwszej kolejności wyskakuje... Choć gwoli sprawiedliwości Twój blog oferuje sporo nie tak powszechnie znanych tytułów, za co wielkie dzięki;)

      Usuń