środa, 19 października 2016

„Tell Me How I Die” (2016)

Studentka Anna w celach zarobkowych przyjeżdża do ośrodka badawczego, aby wziąć udział w testowaniu nowego specyfiku. Środek ma umożliwiać osobom, które go zażyją ponowne przeżywanie wybranych wydarzeń z ich życia, ale przedtem naukowcy muszą wyeliminować skutki uboczne. Anna dołącza do grupy innych młodych ludzi, którzy tak jak ona na ochotnika zgłosili się do projektu. Wśród nich znajduje się spotkany przez nią niedawno Den, który wykazuje duże zainteresowanie Anną. Młodzi ludzie dowiadują się, że tylko połowie z nich zostanie zaaplikowany eksperymentalny specyfik, reszta natomiast otrzyma placebo. Wszyscy będą musieli zostać w ośrodku do czasu zakończenia testów. Po wstrzyknięciu ochotnikom nowego środka uświadamiają sobie, że skutkiem ubocznym jest zdolność przeżywania niektórych przyszłych wydarzeń. Niemająca nad tym kontroli Anna w ten sposób dowiaduje się, że w ośrodku niedługo pojawi się tajemniczy osobnik, który rozpocznie polowanie na wszystkich znajdujących w środku.

Reżyser i współscenarzysta horroru „Tell Me How I Die”, D.J. Viola, dotychczas realizował się głównie w dokumentach muzycznych. Pozostali autorzy scenariusza również nie mogą pochwalić się bogatym doświadczeniem w pełnometrażowych filmach fabularnych – Rob Warren Thomas pracował nad fabułą filmu „Blondyny”, zaś James Hibbert, scenarzysta i zarazem pomysłodawca „Tell Me How I Die” wcześniej nie współtworzył żadnego obrazu. Cała trójka postanowiła jednak spróbować swoich sił w pełnometrażowym horrorze utrzymanym w realiach młodzieżowych, który może i nie został najcieplej przyjęty przez amerykańską opinię publiczną, ale też nie okazał się pozycją poczytywaną przez ogół w kategoriach kinematograficznej pomyłki, głównie dzięki chwytliwemu pomysłowi na fabułę.

Akcję „Tell Me How I Die” niemalże w całości zamknięto na terenie kompleksu badawczego, w którym trwają prace nad nowym środkiem o cudownych właściwościach. A więc produkcja Violi zasila poczet produkcji grozy, których bohaterowie z różnych powodów zostali uwięzieni na ograniczonej przestrzeni, a biorąc pod uwagę motyw eksperymentalnego środka, który im wstrzyknięto najsilniej kojarzy się to z „Podpalaczką” Stephena Kinga i jej filmową wersją. Do pewnego momentu, bo wieloletni wielbiciele horrorów z czasem powinni zauważyć posiłkowanie się konwencją slasherową, z czym w utworze Kinga już nie mieliśmy do czynienia. Krok, na jaki decydują się pragnący trochę dorobić młodzi ludzie świadczy o tym, że „Podpalaczki” ani nie czytali, ani nie oglądali, bo w przeciwnym razie raczej nie wzięliby udziału w takim przedsięwzięciu:) Jednak widzowie, którzy zaznajomili się już z tym tytułem bądź ogólnie z konwencją tego typu filmów, już na początku seansu, jeszcze przed podaniem środka grupce ochotników, zapewne nie będą mieli wątpliwości, że nie jest to najmądrzejszy sposób zarabiania pieniędzy, że ten śmiały czyn sprowadzi na nich jakieś niebezpieczeństwo. Wszak w horrorze eksperymentalne środki na ogół sprowadzają zagrożenie na bohaterów. Główną postacią jest studentka Anna, w którą całkiem przyzwoicie wcieliła się Virginia Gardner. Kiedy tylko dziewczyna dociera do ośrodka badawczego twórcy raczą nas przepięknymi, acz generującymi aurę wyalienowania, zdjęciami zaśnieżonego pustkowia otaczającego kompleks, którego nowoczesny wystrój przyjemnie kontrastuje z atmosferą zamknięcia. Jednakże przydałaby się zdecydowanie bardziej przygniatająca oprawa wizualna, wzmagająca klaustrofobiczne doznania podczas przebywania bohaterów w ciasnych pomieszczeniach i długich korytarzach. „Tell Me How I Die” nie jest jednak mocnym horrorem, którego celem byłoby zapewnienie widzom, jakichś pamiętnych, wprawiających w dyskomfort emocji tylko delikatną w formie młodzieżową produkcją, treścią dostosowaną do konwencji horroru. Którą w dużej mierze ogląda się całkiem bezboleśnie, jeśli oczywiście nie oczekuje się wrażeń na miarę rasowej produkcji grozy. Z mojego punktu widzenia najciekawsze są pierwsze partie „Tell Me How I Die”, podczas których zostajemy zapoznani z projektem grupy naukowców, a raczej ich dążeniem do stworzenia środka umożliwiającego odbiorcom ponowne przeżywanie wybranych wydarzeń z życia oraz osobliwymi skutkami ubocznymi. Szczerze powiedziawszy to nie wiem, dlaczego uczeni starali się wyeliminować owe z ich punktu widzenia niepożądane działanie, ponieważ wydaje mi się, że specyfik umożliwiający przeżywanie niektórych zdarzeń z przyszłości (nie jedynie widzenie) i późniejszy powrót do teraźniejszości zapewniłby im jeszcze większe zyski. Szczególnie łakomym kąskiem byłby zapewne dla armii, gdyż żołnierze w ten sposób mogliby przewidywać posunięcia wroga. W każdym razie zanim naukowcom będzie dane dokładnie przyjrzeć się zdolnościom, jakie zyskali młodzi ludzie, którym zaaplikowano specyfik, w ośrodku badawczym pojawi się tajemniczy osobnik, który zacznie niemalże wszystkich mordować. Moim zdaniem jego postać wprowadzono zdecydowanie zbyt szybko, nie zaspokajając mojego apetytu na rozbudzone trzema sekwencjami złowróżbne właściwości eksperymentalnej substancji. Pierwszy tego rodzaju ustęp przy stole bilardowym nie stanowił jeszcze bezpośredniej zapowiedzi zagrożenia, ale wzbudził we mnie duży entuzjazm i ochotę na kolejne wstawki z przyszłości, które powoli z zachowaniem złowieszczego klimatu wprowadzałyby mnie w bardziej zdecydowaną akcję. Druga taka „niewinna przeprawa” kazała mi sądzić, że scenarzyści, tak jak tego oczekiwałam rozciągną wstępne reakcje na specyfik, ale ku mojemu ubolewaniu niedługo potem zdecydowano się wskoczyć w dynamiczną akcję. Zapowiedzią przyszłych, makabrycznych wydarzeń jest przypadek, który spotyka Annę – dziewczyna przeżywa chwile grozy, widząc zakrwawione twarze kilku innych młodych ludzi zamkniętych w ciasnej sypialni. Posoka, również ta, która z czasem będzie znaczyć wiele ścian ośrodka badawczego nie grzeszy wiarygodnością, przez nazbyt jasną barwę, ale sam pomysł na przeżycie przez Annę fragmentu przyszłych makabrycznych wydarzeń wprowadza swoisty złowróżbny akcent, aczkolwiek przez niedostatecznie mroczną atmosferę mocno stonowany. A potem zamiast rozciągnąć w czasie brutalne a la wizje Anny, dbając o intensyfikację klimatu i emocji, twórcy przechodzą do łagodnej w formie rąbanki.

Po niedostatecznie klimatycznych (tylko odrobinę złowieszczych), acz całkiem pomysłowych wstępnych sekwencjach scenarzyści bez uprzedniego dłuższego stopniowania napięcia, niemalże błyskawicznie dynamizują akcję wejściem do ośrodka tajemniczego oprawcy. To znaczy zbyt długo jego tożsamość nie będzie utrzymywana w tajemnicy, bo jak się okazuje twórcy nie dość, że nazbyt szybko przeszli do procesu eliminacji bohaterów to jeszcze nie zamierzali dłużej utrzymywać widza w niepewności co do jego tożsamości i motywów. Innymi słowy nierównomiernie rozłożono środki ciężkości scenariusza, marginalizując najciekawsze akcenty, które miały w sobie chociaż zalążki złowieszczego klimatu i nazbyt rozbudowując nudnawe pogonie po nadmiernie oświetlonych korytarzach, a przez to wyjałowionych z pożądanej mroczności. Co prawda urozmaicono to cudownymi zdolnościami zarówno mordercy, jak i Anny do przeżywania niektórych zdarzeń z przyszłości, a dzięki temu przewidywania posunięć przeciwnika, ale to nie wystarczyło, aby wzbudzić we mnie jakieś żywsze emocje, może dlatego, że z czasem mi spowszedniało. Wyłączając perypetie Scratcha kreowanego przez vlogera Ryana Higę, przebywającego na zewnątrz podczas śnieżycy, który w pewnym momencie doświadcza „podwójnej wizji”. Drugą sekwencją, która zwróciła moją uwagę swoją pomysłowością w drugiej partii filmu był zjazd jednej z bohaterek wprost na drut kolczasty, po uprzednim pokazaniu jej niezbyt przemyślanego posunięcia (chowa się nie bacząc, że zostawia na klapie plamy krwi), co mogło być celową próbą czytelnego nawiązania do konwencji filmów slash. Kolejną, bo trudno nie zauważyć, że sama obecność mordercy, który pozbawia życia poszczególnych bohaterów była zainspirowana tradycją tego nurtu. Byłabym jednak bardziej kontenta, gdyby twórcy pokusili się również o tak typową dla wielu reprezentantów tego podgatunku pomysłowość w eliminacji i okaleczaniu młodych ludzi, bo jak dla mnie z takim przypadkiem miałam do czynienia jedynie podczas wspomnianego już jednego starcia mordercy z jego przerażoną ofiarą. No i może jeszcze w trakcie „przygody z wnykami”, najsilniej trzymającej w napięciu dzięki temu, że wiemy co grozi czołgającemu się po śniegu mężczyźnie – diablo oryginalne to to nie było, ale przynajmniej wyróżniało się na tle innych zgonów. Pozostałe zabójstwa nie zwracały uwagi niczym szczególnym, ani tym bardziej nie zniesmaczały makabrycznymi szczegółami, gdyż większość skrzętnie ukrywano przed wzrokiem widza. W takim wypadku pozostało jedynie przyglądać się rozpaczliwym, oddartym z klimatu i wyrazistego napięcia próbom wydostania się z tego miejsca czynionym przez ostałych przy życiu młodych ludzi, którzy uświadamiają sobie, że aby przeżyć muszą... oszukać przeznaczenie. I tak aż do bardzo rozczarowującego finału. UWAGA SPOILER Nie rozumiem dlaczego scenarzyści nie zdecydowali się powielić zakończenia z „Martwego krzyku” (2005), które przecież idealnie wpasowałoby się w scenariusz. I już na pewno wolałabym kopiowanie zamiast takiego pójścia na łatwiznę, jakie mi zaserwowano KONIEC SPOILERA.

Horror „Tell Me How I Die” moim zdaniem miał w sobie ogromny potencjał, ale twórcom niestety nie udało się go w pełni wykorzystać. Mógł z tego powstać kawał naprawdę solidnego kina grozy, gdyby przede wszystkim bardziej zrównoważono narrację rozciągając pierwszą partię i skracając tę slasherową oraz oczywiście gdyby zadbano o mroczniejszą, bardziej klaustrofobiczną oprawę wizualną. Bo w takim kształcie film wypada bardzo nierówno i nie dostarcza tak żywych emocji, żebym mogła zachować go na dłużej w pamięci. Chociaż szczerze powiedziawszy do gniota mu jeszcze daleko, dlatego też powstrzymam się od zniechęcania kogokolwiek do seansu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz