środa, 22 lutego 2017

Michel Bussi „Mama kłamie”

Trzyipółletni Malone Moulin rozpowiada w przedszkolu, że jego rodzice nie są jego rodzicami. Psycholog dziecięcy Vasile Dragonman jako jedyny daje wiarę jego zapewnieniom, pozostali dorośli przebywający w otoczeniu Malone'a przypuszczają, że mały ma zbyt wybujałą wyobraźnię. Dragonman zwraca się więc z prośbą o pomoc do komendantki Marianne Augresse, która również podchodzi sceptycznie do tej sprawy. Niemniej psycholog nie ustaje w wysiłkach, aby ją przekonać, że należy jak najszybciej sprawdzić wyznanie Malone'a, zanim wszystkie mgliste wspomnienia, podtrzymywane dzięki rozmowom jakie chłopiec prowadzi ze swoim pluszakiem Gutim, całkowicie zatrą się w jego pamięci. Dragonman nie wyklucza możliwości, że chłopcu może grozić jakieś niebezpieczeństwo, nie tylko związane z traumą, którą bez wątpienia niegdyś przeżył. Pomimo tego, że chłopca wydaje się łączyć silna więź z kobietą, która jak sam utrzymuje nie jest jego matką.

Pierwotnie wydana w 2015 roku powieść „Mama kłamie” autorstwa francuskiego pisarza Michela Bussiego w swoim rodzimych kraju znalazła się w pierwszej dwudziestce najlepiej sprzedających się thrillerów roku. Co w przypadku jego twórczości nie jest żadnym fenomenem – praktycznie każdy utwór Bussiego cieszy się dużą poczytnością, również poza granicami Francji, i sporym uznaniem także ze strony krytyków literackich. Wielokrotnie nagradzany pisarz do perfekcji doprowadził sztukę manipulacji, którą ochoczo wykorzystuje na kartach swoich powieści, sprowadzając odbiorców swojej prozy do pozycji marionetek całkowicie podporządkowanych jego woli. Bussi znajduje przyjemność w pogrywaniu z czytelnikiem, nieustannym udowadnianiu mu, że nie jest w stanie przeniknąć zasłony utkanej z pozorów, nawet wówczas, gdy wydaje mu się, że dysponuje już wszystkimi częściami owej misternej układanki. Przypuszczam, że głównie ta niełatwa sztuka zagwarantowała mu sukces na rynku literackim, co oczywiście nie oznacza, że jego utwory są pozbawione innych zalet.

Akcję „Mama kłamie” zapoczątkowuje zagadkowy wątek, który może nasuwać skojarzenia z „Inwazją porywaczy ciał” Jacka Finneya. Trzyipółletni chłopiec utrzymuje, że jego rodzice tak naprawdę nie są jego rodzicami, choć nie istnieją żadne namacalne dowody na poparcie jego słów. Jeśli miałoby się kierować zasadą brzytwy Ockhama to można by założyć, że mamy do czynienia z owocem wybujałej wyobraźni dziecka, jednak niniejszą hipotezę zdaje się wykluczać informacja podana w prologu. Michel Bussi stwierdza wówczas wprost, że wszystko co mówi chłopiec jest prawdą i daje jasno do zrozumienia, że kluczem do rozwiązania zagadki jest bezgraniczna wiara w zapewniania małego Malone'a Moulina. Pisarz lubi wykorzystywać ten przewrotny zabieg zasadzający się na domniemanym wczesnym wyjawieniu istoty jednej z zagadek wplecionych w fabułę. W gestii czytelnika natomiast leży rozstrzygnięcie, czy powinien zaufać podstępnemu autorowi, który przecież zauważalnie podchodzi do swoich historii jak do gier, w których odbiorca jest jego przeciwnikiem, nie towarzyszem. Michel Bussi rzuca mu wyzwanie, niejako zmusza do „podniesienia rękawicy” i przystąpienia do umysłowej rozgrywki, której celem jest przewidywanie kolejnych posunięć przeciwnika. Autor stara się uwarunkować czytelnika tak, aby jego procesy myślowe biegły przewidywalnym dla niego torem, odbiorca natomiast musi próbować oddzielić prawdę od mylących zagrywek Bussiego, co nie jest wcale łatwe. Nie dlatego, że autor pilnuje, aby pozostawał na straconej pozycji przez choćby niewystarczającą ilość informacji jakimi z jego winy dysponuje, bo tychże nie brakuje – problemem jest zbyt mała ilość pewników. Nawet wówczas, gdy Bussi zapewnia nas o słuszności jakiejś tezy (w tym przypadku radzi podzielić zapatrywania psychologa dziecięcego Vasile'a Dragonmana na problem Malone'a) nie sposób bezkrytycznie podejść do jego słów. Może autor rzeczywiście „daje nam fory”, może istotnie wręcza w nasze ręce klucz do rozwiązania zagadki, ale pamiętając o jego dążeniu do ogrania czytelnika trudno wyzbyć się nieufności. Osoby dobrze zaznajomione z twórczością Bussiego na początku nie powinny mieć problemu z rozwianiem tej wątpliwości, obawiam się jednak, że z biegiem trwania lektury nawet oni zaczną stopniowo uświadamiać sobie, że mimo obrania jak się okazało właściwej ścieżki interpretacyjnej umknęło im to, co najistotniejsze. Podczas gdy oni skupiali się na wątku przewodnim, szukając luźno rozrzuconych dowodów na poparcie słów trzyipółletniego dziecka, autor wplatał w swoją historię nieporównanie ważniejsze informacje trwając w przekonaniu, że zostaną one całkowicie zignorowane przez odbiorcę. Odrzucone jako nieistotne, odbierane w kategoriach, czy to przerywnika służącego do rozbudowania nudnawych wątków pobocznych, czy nieudolnej próby zamieszania mu w głowie poprzez agresywne odciąganie jego uwagi od motywu przewodniego. Nie zdziwiłabym się, gdyby Bussi celowo obniżył jakość ustępów skupiających się na wydarzeniach, w centrum których nie tkwi mały, zagubiony chłopiec. W porównaniu wszak do jego nietypowego problemu drugi szeroko omówiony wątek jawi się dużo mniej atrakcyjnie, nie dostarcza tak silnych emocji, jak losy Malone'a i próbującego mu pomóc Vasile'a Dragonmana. Miejscami nawet wkrada się w niego czysty chaos, jakby Bussi największą wagę przykładał do dynamiki, a nie porywającego ciągu przyczynowo-skutkowego. W zestawieniu z nim bezwładne, naiwne myśli przemykające przez głowę trzyipółletniego chłopca, w które często mamy bezpośredni wgląd wydają się być bardziej spójne i konkretne. Nawet wtedy kiedy próbuje się nas przekonać, że bajkowy świat Malone'a zaludniony przez piratów i ogrów nie jest tylko produktem jego wybujałej wyobraźni. Nawet wtedy, gdy wraz z nim przysłuchujemy się nocnym opowieściom jego pluszaka, Gutiego, które jak sądzi Vasile Dragonman mają za zadanie podtrzymywać pamięć o poprzednim życiu dziecka, chociaż tak na dobrą sprawę nie sposób odnaleźć w tych opowiastkach niczego, co wybiegałoby poza ramy zwykłych bajeczek na dobranoc.

Vasile poczuł nagle ogromną odpowiedzialność, jaka spadła na jego barki, jakby ten dzieciak powierzył mu właśnie swoje własne, gorące i bijące, serce.”

Uczynienie jednego z głównych bohaterów trzyipółletniego chłopca posłużyło Michelowi Bussiemu do wygenerowania nieznośnego wręcz napięcia emocjonalnego. I to nie tylko dlatego, że zagrożenie zdaje się koncentrować na niewinnej, bezbronnej istocie, która budzi jedynie ciepłe uczucia czytelnika. Emocje intensyfikują również informacje o funkcjonowaniu pamięci tak małego dziecka - szeroko omówione przez Vasile'a Dragonmana przekonanie, że Malone wkrótce zapomni wszystko, co jest związane z jego rzekomym poprzednim życiem. Fakt, że czas może działać na niekorzyść chłopca, że przesuwające się wskazówki zegara mogą procentować utratą tych i tak wątłych punktów zaczepienia w formie niejasnych przebłysków wspomnień w głowie chłopca sprawia, że z niecierpliwością oczekujemy podjęcia jakichś konkretnych działań. Popędzamy w myślach upartego psychologa dziecięcego i wykazującą się denerwującą biernością komendantkę Marianne Augresse, drżąc na myśl o tym, co może się stać, jeśli ich śledztwo szybko nie przyniesie żadnych rezultatów. I tak na dobrą sprawę tylko to nas interesuje, nawet wówczas gdy Bussi raz po raz daje nam dowody na bezgraniczną miłość, jaką rzekoma uzurpatorka darzy Malone'a i dobitnie akcentuje duże przywiązanie chłopca do kobiety, która jak uparcie utrzymuje nie jest jego prawdziwą matką. Wspomniana już zasada brzytwy Ockhama nie znajduje zastosowania w „Mama kłamie”, Bussiego wszak nie interesują najprostsze rozwiązania. Czytelnik, który pragnie choćby zbliżyć się do jądra tajemnicy musi opierać się na różnego rodzaju założeniach, nawet wówczas gdy na pierwszy rzut oka wydają się one naciągnięte do granic absurdu. Nie wolno mu odrzucać żadnej, choćby najbardziej nieprawdopodobnej ewentualności. To na początek, zaś z dalszej części lektury musi wyłowić tylko te informacje, które mają jakieś znaczenie i dopasować je do któregoś z wcześniejszych założeń. To niełatwe, bo jak szybko zauważymy Michel Bussi nie szczędzi nam różnego rodzaju tropów, z których część należy traktować jako zwykłe zmyłki, a większość doprawdy trudno wkleić w całości z zachowaniem wszelkiej logiki. Bo cały czas trzeba pamiętać, że uzdolniony Francuz wielką wagę przykłada do tego ostatniego – nie pozwala sobie na naciągane zwroty akcji, nie posiłkuje się prymitywnymi zbiegami okoliczności, choć w pewnych momentach może się tak wydawać. Nie, w jego historiach nie brak spójności, nawet wówczas gdy raczy nas długim ciągiem coraz to bardziej zdumiewających zwrotów akcji, bo jak się niedługo potem okazuje znajdują one wiarygodne uzasadnienie w wydarzeniach zaprezentowanych wcześniej. W „Mama kłamie” Bussi eksperymentuje również z narracją, co jakiś czas wskakując w przyszłość, podczas której zdradza nam podejrzanie dużo o toczącym się śledztwie. Tak jakby miał w poważaniu wszystkie zasady budowania zagadkowej intrygi kryminalnej polegające na utrzymywaniu czytelnika w niepewności, aż do ostatniej partii powieści. Jakby śpieszno mu było do rozwiania aury tajemnicy, co jak można się domyślić jest jedynie zmyślnym sposobem na zdezorientowanie odbiorcy, bo paradoksalnie wprowadza więcej wątpliwości niźli pewności. Drugi wybieg narracyjny, polegający na naprzemiennym wyłuszczaniu całej historii z punktu widzenia kilku kluczowych bohaterów również znacznie komplikuje całą intrygę, ale jednocześnie pomaga w kompleksowym zrozumieniu wszystkich procesów myślowych kluczowych postaci i w przynajmniej paru przypadkach ułatwia wytworzenie silnej więzi pomiędzy nimi i odbiorcami. W czym pomocna okazała się również zdolność Michela Bussiego do kreowania sympatycznych, czasem nawet nieco skomplikowanych psychologicznie postaci. Wspomniany już chaos znamionujący na początku styl Bussiego z biegiem trwania lektury wyparowuje i mimo że autor cały czas operuje niedługimi zdaniami na niedobór treściwych opisów nie można narzekać, również w warstwie stricte psychologicznej.

„Mama kłamie” to kolejne znakomicie skonstruowane, niebywale zaskakujące dzieło wciąż niedocenianego w Polsce francuskiego pisarza, który w sztuce manipulacji prawie nie ma sobie równych. Pozycja obowiązkowa dla osób lubiących mierzyć się z autorami thrillerów, którzy nade wszystko pragną ich zaskakiwać, pogrywać z ich oczekiwaniami poprzez między innymi nietypowe podejście do gatunku. W „Mama kłamie” wszystko wydaje się nie być tym, czym wydaje się na pierwszy rzut oka – ta książka to jedna wielka układanka, której poszczególnych elementów chyba nawet najbardziej przenikliwy czytelnik nie będzie w stanie złożyć w jedną, spójną całość. Będzie oczywiście próbował, ale z czasem najprawdopodobniej uświadomi sobie, że tak naprawdę nie pozostaje mu nic innego, jak pozwalać autorowi „wodzić się za nos”. Cieszyć diablo pasjonującą historią w stanie wzmożonej ciekawości, którą zaspokoić może jedynie sam autor - przełknąć gorycz porażki i przyznać, że stał się kolejną ofiarą manipulacji Michela Bussiego. A przynajmniej ja znowu przegrałam w starciu z tym autorem i bardzo dobrze, bo w przeciwnym wypadku najpewniej nie przewracałabym z taką gorączkowością kolejnych stronic „Mama kłamie”. I co tu dużo mówić z czystym zachwytem nad technikami i pomysłami pisarza, który po raz kolejny dał mi przesłanki do przypuszczenia, że jest jedną z „najjaśniej świecących gwiazd” w panteonie współczesnych autorów thrillerów.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

2 komentarze:

  1. Zdążyłam już zapomnieć o tej książce. Dobrze, że do Ciebie zajrzałam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń