niedziela, 19 lutego 2017

„Oczy matki” (2016)

Na niewielkiej farmie mała Francisca spędza czas głównie u boku matki, która stara się przekazać jej swoją wiedzę o anatomii. Ich spokojny żywot zakłóca pojawienie się nieznajomego mężczyzny, Charliego, który prosi o pozwolenie na skorzystanie z ich łazienki. Gdy matka Franny wpuszcza go do domu Charlie niezwłocznie przystępuje do ataku. Przybyły na miejsce ojciec dziewczynki ogłusza napastnika, ale nie może już pomóc żonie. Charlie zostaje uwięziony w stodole, a ciało jego ofiary pozostali członkowie rodziny zakopują w okolicznym lesie. Kiedy Franny jest już dorosłą kobietą traci ojca, co skutkuje dojmującym poczuciem pustki. Towarzystwo okaleczonego Charliego jej nie wystarcza, więc decyduje się znaleźć kogoś, kto pozwoli jej zapomnieć o samotności.

„Oczy matki” to czarno-białe dzieło debiutującego tak w roli reżysera, jak i scenarzysty Nicolasa Pesce. Pierwszy pokaz filmu odbył się na Sundance Film Festival w styczniu 2016 roku. Do szerszego obiegu trafił dopiero pod koniec rzeczonego roku – w Stanach Zjednoczonych rozpowszechniano go w kinach w ograniczonym zakresie i za pośrednictwem platformy VOD. Gdyby opinie krytyków warunkowały rozwój kariery danego artysty (na szczęście tak nie jest) to przed Pesce rozciągałaby się całkiem świetlana przyszłość, ponieważ „Oczy matki” zebrały sporo pozytywnych recenzji od tak zwanych znawców kina. Zresztą nie tylko od nich, bo spora część zwykłych odbiorców również nie mogła wyjść z podziwu nad dokonaniem początkującego twórcy.

Istnieje pewna rozbieżność zdań wśród osób, które miały okazję już obejrzeć „Oczy matki”, a dotycząca klasyfikacji gatunkowej. Oficjalnie produkcję Nicolasa Pesce uznano za hybrydę dramatu i horroru, jednakże niektórzy widzowie negują choćby częściową przynależność do tego drugiego gatunku. Brutalizm przebijający ze scenariusza, degrengolada jednostki to elementy często przewijające się w obrazach gore, ale jak mniemam od produkcji pretendujących do tego miana współczesna publiczność oczekiwałaby nieco śmielszej formy. Nie cała, bo jednak część widzów bez trudu odnalazła w „Oczach matki” składowe nawiązujące do tradycji gore - ja również, aczkolwiek przyznaję, że nie jest to obraz cechujący się czystością gatunkową. Oprócz miejscowych skrętów w stronę dramatu dostrzegałam w tym obrazie również cechy thrillera psychologicznego, a wszystko to oddane w chłodnej atmosferze takiego bestialstwa, do jakiego zdolny jest tylko człowiek. Mogłoby się wydawać, że czarno-białe zdjęcia utalentowanego Zacha Kupersteina znacznie złagodzą wydźwięk scenariusza, ale jak się okazuje posępne wyprane z kolorów kadry tylko wzmagają oddziaływanie aury wszechobecnego rozkładu. Wynaturzenie głównej bohaterki co prawda niezmiennie wysuwa się na pierwszy plan, to ono napędza fabułę, to ono jest źródłem wszystkich coraz to bardziej druzgocących nieszczęść, ale Nicolas Pesce na tym nie poprzestaje. Robi wszak wszystko, aby zintensyfikować tragizm sytuacyjny poprzez akcentowanie izolacji. Farma położona z dala od skupisk ludzkich, skryta przed wzrokiem ciekawskich zwartą ścianą lasu ułatwia głównej bohaterce (albo raczej antybohaterce) rozwijanie okrutnego procederu zapoczątkowanego już w dzieciństwie. Twórcy „Oczu matki” doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jak ważna w kinie grozy jest klaustrofobiczna, wręcz przygniatająca atmosfera wyalienowania, swoistego pozostawania w miejscu, z którego nie sposób szybko się wydostać. Sam wybór scenerii sprzyjającej wytworzeniu takich emocji nie gwarantuje jednak sukcesu. Tutaj z pomocą pośpieszyli przede wszystkim Zach Kuperstein i Ariel Loh, operator i kompozytor, którzy dzięki swojej idealnie zsynchronizowanej pracy w pełni wykorzystali potencjał drzemiący w miejscu akcji. Co ciekawe mniejszą wagę przyłożyli do uwypuklania wpływu tego odizolowanego miejsca na psychikę ofiar bezwzględnej Franny. Bardziej skupili się na niszczącym oddziaływaniu miejsca akcji na samą agresorkę, odczuwającą paniczny lęk przed samotnością, niepotrafiącą egzystować bez jakiegoś towarzysza. Ta ogromna potrzeba bliskości drugiego człowieka determinuje gwałcące normy społeczne zachowanie kobiety, ale nie bez znaczenia jest również wychowanie jakie odebrała. Jej matka przez jakiś czas zajmowała się chirurgią oczu, a kiedy osiadła na farmie u boku małomównego męża i łaknącej wiedzy córeczki starała się zarazić tą drugą swoimi anatomicznymi zainteresowaniami. Francisca od najmłodszych lat świadkowała zarzynaniu zwierząt hodowlanych – miała wgląd w ich wnętrzności, nauczyła się porcjować mięso i dowiedziała się jak wyglądają i funkcjonują organy wewnętrzne człowieka. Zamiast jednak przyjmować owe wiadomości z chłodnym dystansem, spoglądać na nie okiem lekarza, którym jak ufała jej matka zostanie w przyszłości, Franny obserwowała poczynania rodzicielki z narastającą fascynacją, czerpiąc przyjemność z widoku krwi i wnętrzności. Forma jaką obrał Nicolas Pesce pozwala, co prawda na zanurzenie się w chorej psychice głównej bohaterki, nie utrudnia nam taplania się w jej szaleństwie, ale na pewno nie ułatwia zatapiania się w fabułę. Rwana narracja, częste raptowne przeskoki w czasie (nagłe zmiany miejsca i zachowania głównej bohaterki), różne nierzadko wymyślne kąty widzenia kamer (nawet z perspektywy podłogi), które oczywiście potęgują klaustrofobiczne odczucia, ale z całą pewnością nie ułatwiają usilnych prób zaangażowania się w akcję. Na szczęście silnie skontrastowane, długie ujęcia z oddali i powolne najazdy kamer na oddającą się codziennym pracom Franny nieco rekompensują miejscami poszarpaną narrację. Przy okazji wytwarzającą swoistą intymność, szokującą, bo rozciągającą się głównie na postać psychotycznej Franny – jej ofiarom będziemy towarzyszyć jedynie w niedługich zrywach, nie oznacza to jednak, że nie da się nam czasu na współczucie, szczególnie w ostatnim rozdziale.

„Oczy matki” podzielono na trzy rozdziały, będące swoistym przekrojem życia Franny, w którą w bardzo dobrym stylu wcieliły się młoda Olivia Bond i dorosła Kika Magalhaes. Jak można się tego spodziewać każdy kolejny rozdział jest brutalniejszy od poprzedniego, przy czym rzeczona brutalność nie zasadza się na hektolitrach sztucznej krwi i mnogości rekwizytów imitujących ludzkie wnętrzności. Twórcy pokazują dość, żeby nie mieć wątpliwości co do charakteru czynów, jakich dopuszcza się główna bohaterka w zaciszu swojej farmy, ale nie szafują makabrą, większość tego całego ohydztwa skrzętnie skrywając przed wzrokiem widza. Widzimy na przykład jak Franny wkłada do lodówki woreczki z mięsem i choć nie mamy żadnej wątpliwości co do pochodzenia tego pożywienia to poprzedzającemu niniejszą sekwencję porcjowaniu nie pozwala nam się przyjrzeć. Wystarczy jednak świadomość, że Franny zamierza skonsumować owe mięso, żeby rozbudzić w nas niesmak - atakowanie naszego wzorku mocno krwawymi ujęciami nie jest nieodzowne do wzbudzenia takich skrajnych emocji. To samo można powiedzieć o naszych reakcjach na osoby więzione w stodole. Nie musimy widzieć zabiegów wykonanych na ich ciałach, wystarczy bowiem widok zaszytych oczu i poszarpanych również zszytych cięć na ich szyjach, żeby wiedzieć jak okrutnie Franny się z nimi obeszła. I przynajmniej w przypadku jednego z jej więźniów zareagować z wręcz druzgocącą litością i swego rodzaju solidarnością, łącznia się z ową osobą w niedoli, jaka ją spotkała. Nie mniej niesmaczne i równocześnie dosłownie przeładowane niemalże namacalną rozpaczą są krótkie wstawki mające uwypuklić tęsknotę Franny i jej trudne do zwalczenia przywiązanie do zmarłych rodziców. Widząc zdruzgotaną kobietę przytulającą się w wannie do bezwładnego ciała ojca, czy wykopującą czaszkę matki po to, aby przygarnąć ją do piersi wprost nie sposób odsunąć od siebie niesmaku. Nie przyćmiewa on jednak poczucia straty i pustki (odczuwalnych, acz przynajmniej w moich oczach nieocieplających wizerunku Franny), które trawią samotną młodą kobietę pragnącą przede wszystkim tego, żeby rodzice do niej wrócili, bo w przeciwieństwie do choćby takiego Eda Geina doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że ich straciła. Niemniej jest przekonana, że duch matki nieustannie jej towarzyszy i pomaga odnaleźć szczęście u boku jakiegoś nieszczęśnika. Doprawdy ciężki to film, niosący tak ogromny ładunek emocjonalny, w dodatku kumulujący się na niezdrowej jednostce dopuszczającej się skrajnie okrutnych czynów, że chwilami trzeba walczyć z przemożnym pragnieniem przerwania tego spektaklu szaleństwa. Zwłaszcza podczas ostatniego, niebywale przygnębiającego, może nawet szokującego rozdziału, w którym choroba tocząca psychikę głównej bohaterki osiąga punkt krytyczny, z naszej perspektywy, bo ona sama jest przekonana, że znalazła wreszcie upragnionego towarzysza. „Oczy matki” przyjmuje się z tym mniejszym komfortem, z tym większym poczuciem obcowania z czymś niebywale ciężkim, bo przebieg akcji odstaje od zwyczajowych szkieletów fabularnych. Można wręcz powiedzieć, że fabułę nakreślono dosyć szczątkowo, nie przywiązując wagi do wyraźnego zarysowywania wstępu, rozwinięcia i zakończenia, poza eskalacją przypadłości, z jaką boryka się główna bohaterka. Bo na tym praktycznie zasadza się cały scenariusz – obrazie szaleństwa, jakie dotknęło Franny, które notabene rzutuje na egzystencję paru innych osób.

„Oczy matki” pomimo minimalizacji krwawych scen z całą pewnością nie jest obrazem kręconym z myślą o szerokiej grupie odbiorców. Jeśli ktoś nie zapatruje się przychylnie na obrazy, które nade wszystko starają się zniesmaczyć, zaszokować oglądającego to powinien trzymać się z dala od tej pozycji. Bo Nicolas Pesce wcale nie musiał posiłkować się mocno krwawymi efektami specjalnymi, żeby wywołać emocje, których nie powstydziłby się żaden film pretendujący do miana gore. Początkujący twórca podszedł do tego głównie od psychologicznej strony, co nie oznacza, że oddziałuje ona z mniejszą siłą na spragnionego mocnych wrażeń odbiorcę. Dobre, bezkompromisowe dziełko, które powinno zadowolić wielbicieli tak zwanych chorych horrorów, aczkolwiek nie jestem przekonana, czy w pełni, bo nie da się ukryć, że konstrukcja scenariusza wespół z miejscowymi wybijającymi z rytmu kombinacjami operatorów i montażystów nieco utrudniają odbiór całości, obniżając zaangażowanie, pomimo tego że niektóre ze wspomnianych technik wpływają korzystnie na przytłaczający klimat degrengolady jednostki, wyalienowania i samotności. Klaustrofobiczną i niebywale złowieszczą atmosferę mentalnego zepsucia doprawioną nutką osobistej niedoli, która jednak przegrywa w starciu z okrucieństwem. Trudno wszak współczuć borykającej się z samotnością zrozpaczonej kobiecie, która szukając ratunku wykazuje się takim bestialstwem, nawet wziąwszy pod uwagę jej ewentualną chorobę, pomimo starań twórców również w tym kierunku.

1 komentarz:

  1. Niesamowity film! Widziałem setki horrorów i dramatów psychodelicznych, ale żaden po Wstręcie Polańskiego tak mnie nie poruszył!
    Trudno się tym filmem zachwycać, ale wrażenie...!

    OdpowiedzUsuń