środa, 29 marca 2017

„Split” (2016)

Kevin Wendell ma zaburzenie dysocjacyjne tożsamości – występują w nim dwadzieścia trzy osobowości, które wiedzą o swoim istnieniu. Jedna z nich imieniem Dennis porywa pewnego dnia trzy dziewczyny Casey, Claire i Marcię i umieszcza je w zamkniętym pomieszczeniu usytuowanym w obszernej piwnicy. Ofiary szybko uświadamiają sobie, że nie mają do czynienia z mężczyzną posiadającym jedną osobowość. Casey stara się nawiązać kontakt z pozostałymi jaźniami, mając nadzieję, że zdoła skłonić którąś z nich do zwrócenia im wolności. Szansy upatruje przede wszystkim w tożsamości dziewięcioletniego chłopca Hedwiga. Z rozmów z nim dowiaduje się, że boi się Bestii, której rychłe przybycie zapowiadają dwie niebezpieczne osobowości Kevina, Dennis i Patricia. Psychiatra Wendella doktor Karen Fletcher wychodzi z założenia, że Bestia jest czystą fantazją, wymyśloną przez Dennisa. Fletcher jest również przekonana, że osoby mające zaburzenie dysocjacyjne tożsamości mogą „nosić w sobie osobowości”, które władają różnego rodzaju zdolnościami. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że jedna z jaźni jej pacjenta jest odpowiedzialna za głośne porwanie trzech młodych kobiet.

„Split” to głośny thriller M. Nighta Shyamalana na podstawie jego własnego scenariusza. Artysta postanowił na razie odejść od estetyki swoich ostatnich produkcji (nie licząc „Wizyty”) i zbudować historię wokół postaci wymyślonej już jakiś czas temu, która egzystowałaby w ramach kina grozy. Efekt jest taki, że film zrealizowany za dziewięć milionów dolarów szacunkowo jak dotąd zarobił przeszło dwieście sześćdziesiąt milionów dolarów i zebrał pokaźną ilość nie tyle pozytywnych recenzji (to byłoby za mało powiedziane), co wyrazów niepomiernych zachwytów, opinii krzyczących wszem i wobec, że M. Night Shyamalan stworzył prawdziwe arcydzieło, perełkę wprost błyszczącą w morzu współczesnego kinematograficznego chłamu. Coś, co znacząco odstaje od tego, do czego przyzwyczaiły nas mainstreamowe produkcje z ostatnich lat. Niejedna osoba wchodząca w skład nieporównanie mniejszej grupy złożonej z przeciwników „Split” zachodzi w głowę skąd te „ochy i achy”? Na czym, u diabła, zasadza się fenomen tego obrazu?

Zauważyliście, że ilekroć ktoś wymienia tytuły filmów grozy traktujących o jednostkach dotkniętych zaburzeniem dysocjacyjnym tożsamości to już samym tym pozornie błahym posunięciem mocno spoileruje? Ten już bardzo szeroko wyeksploatowany motyw zazwyczaj jest traktowany, jako sposób na maksymalne zaskoczenie widza – najczęściej wtłaczany w ostatnie partie filmów po to, aby całkowicie zmienić wyobrażenie odbiorcy na temat wszystkiego, czym uraczono go wcześniej. M. Night Shyamalan postanowił natomiast podejść do owej tematyki od zupełnie innej strony, niemalże od początku pozwalając nam przyglądać się postaci, w ciele której tkwi wiele różnych osobowości (ściśle: aż dwadzieścia trzy), nie pozostawiając absolutnie żadnych wątpliwości, z jaką rzadką przypadłością się ona boryka. Dlatego też jeśli ktoś was zapyta o tytuł filmu traktującego o osobniku z zaburzeniem dysocjacyjnymi tożsamości to śmiało możecie wymienić „Split”, bez oporów wynikających z przeświadczenia, iż spowoduje to pozbawienie go elementu zaskoczenia. Nietypowy jest również portret postaci dotkniętej wspomnianym zaburzeniem i to nie z powodu mnogości różnych tożsamości tkwiących w jednym ciele. UWAGA SPOILER Na myśl przychodzą mi dwa filmy o przypadkach borykających się z więcej niż dwoma tożsamościami (bo na tylu najczęściej poprzestają scenarzyści), a mianowicie „Tożsamość” Jamesa Mangolda i „Oddział” Johna Carpentera KONIEC SPOILERA. W moim mniemaniu mniejszą pospolitością odznacza się sposób, w jaki poszczególne osobowości „dochodzą do głosu” - danie jednej z nich władzy decydowania kto w danym momencie może „przejąć ciało” Kevina Wendella. Nie wiem, czy ludzkość spotkała się już ze zbliżonym przypadkiem w rzeczywistości, ale wziąwszy pod uwagę stylistykę „Split” szukanie odbicia w rzeczywistości w tym przypadku wydaje się być kompletnie bezzasadne. Mam bowiem wrażenie, że M. Nightowi Shyamalanowi zbytnio nie zależało na kreowaniu na ekranie maksymalnie realistycznego świata – już raczej pragnął zahaczyć (nie całkowicie wsiąknąć) o lekko komiksową estetykę, wizualizowaną jednakże w taki sposób, żebyśmy na czas trwania filmu zatopili się w prezentowanych realiach, nie odczuwając potrzeby doszukiwania się czegoś, co z naszego punktu widzenia nie miałoby racji bytu w rzeczywistości. Jednak chociaż fabułę delikatnie okraszono komiksową aurą, na dodatek doprawioną nutką humoru, warstwa realizacyjna i tekstowa w największej mierze dostosowuje się do modelu dreszczowca. W jakimś stopniu nawet thrillera psychologicznego – scenarzysta dosyć szeroko omawia zaburzenie Kevina Wendella i bardzo nisko pochyla się nad paroma osobowościami tkwiącymi w jego ciele. Oferuje widzom całkiem szczegółowe studium niezwykłego przypadku „człowieka złożonego z dwudziestu trzech osobowości”, wśród których znajdziemy między innymi dziewięcioletniego chłopca, kogoś kto swoim zachowaniem przypomina nawiedzonego guru, niebezpiecznego osobnika mającego obsesję na punkcie tańczących nagich kobiet i starającego się kontrolować wszystkie jaźnie poukładanego mężczyznę dobrze zorientowanego w psychologii. Shyamalan, z pomocą swojej ekipy, czyni to w sposób właściwie pozbawiony bzdurnego efekciarstwa (poza doprawdy żałosnymi wygibasami pod koniec filmu) i jakichkolwiek przejawów uporczywego dążenia do daleko idącego udziwniania akcji coraz to bardziej wymyślnymi zwrotami.

„Split” to przede wszystkim relacje młodej, uwięzionej kobiety, Casey Cooke z paroma osobowościami „tkwiącymi w ciele” niejakiego Kevina Wendella. W rolę tego ostatniego wcielił się James McAvoy – wymagająca acz pozwalająca się wyszaleć, zróżnicowana charakterologicznie kreacja tego pana w moim odczuciu jest najsilniejszym elementem tego obrazu. To co na planie wyprawiał McAvoy, ani na chwilę nie tracąc wysokiego stopnia wiarygodności, najoględniej mówiąc jest wyrazem wysokiego kunsztu, który dla mnie stanowił największą zachętę do zapoznania się z całością. Partnerująca mu Anya Taylor-Joy ze względu na mniej widowiskową rolę musiała pogodzić się z nieustannym pozostawaniem w cieniu McAvoya – a szkoda, bo widać, że w aktorce drzemie ogromny potencjał, zresztą jej postać również wiele obiecywała. Nie wiem, dlaczego Shyamalan aż tak ją zmarginalizował, dlaczego nie dał Taylor-Joy większego pola manewru, abstrahując rzecz jasna od końcówki, w której najdobitniej unaocznia niektóre cechy UWAGA SPOILER slasherowej final girl KONIEC SPOILERA. Wydaje mi się, że jej zmieniającej się relacji z pozostałymi porwanymi dziewczętami, Claire i Marcią, poświęcono zdecydowanie zbyt mało miejsca, że fabuła „Split” tylko by zyskała na większym rozbudowaniu tego akcentu, nawet kosztem jednego, czy dwóch spotkań z którąś z licznych tożsamości Kevina Wendella. Klimat „Split” natomiast, jak zresztą zdążyli już zauważyć co poniektórzy recenzenci przywodzi na myśl „Cloverfield Lane 10” - pastelowe odcienie, doprawione jednak porcją pożądanego mroku i oczywiście odizolowane od reszty świata, szczelnie zamknięte obszerne pomieszczenie, w którym wydzielono wiele mniejszych pokoi, niektórych na tyle ciasnych, że robiących odrobinę klaustrofobiczne wrażenie. „Odrobinę” to właściwe słowo podsumowujące mój odbiór wszystkich elementów tworzących tę historię – a raczej niemalże wszystkich, bo widowiskowa kreacja Jamesa McAvoya zdecydowanie góruje nad resztą. Tak więc „Split” zaserwował mi nie tylko odrobinę klaustrofobicznych odczuć, uraczył mnie również odrobiną napięcia, nawet w sekwencjach, które w zamyśle miały mocno je potęgować, czyli podczas paru prób umknięcia porywaczowi poczynionych przez zdesperowane dziewczyny (tylko Casey udaje się panować nad nerwami, dzięki czemu może racjonalnie analizować ich położenie) i oczywiście w trakcie dynamicznej końcówki. Ponadto dostałam odrobinę humoru wynikającego z jednego „karykaturalnego występu” dziewięcioletniej osobowości (pozostałe prześmiewcze akcenty jakoś mnie nie przekonały) i odrobinę złowieszczości płynącej w mniejszym stopniu z zagęszczającej się atmosfery grozy niźli z samych alarmujących słów Hedwiga i Dennisa. Zakończenie odrobinę mnie zdziwiło, bo po takim scenariuszu człowiek spodziewa się czegoś zupełnie innego – widać Shyamalan uznał, że o wiele bardziej zaskoczy odbiorcę czymś mniej powszechnym. Choć musiał zdawać sobie sprawę, że wiele ryzykuje. Opinia publiczna wszak zdążyła przyzwyczaić się do innym wybiegów filmowców – w przypadku wielu osobników przyzwyczajenie jest tak silne, że wręcz wymagają od twórców tego typu kina takich, a nie innych zagrywek. Oni pewnie będą rozczarowani, mnie natomiast ucieszyło niniejsze podejście scenarzysty do finału UWAGA SPOILER łącznie z nawiązaniem do jego innej produkcji, co zresztą również przywodzi na myśl Cloverfield Lane 10" KONIEC SPOILERA.

M. Night Shyamalan planuje nakręcić kontynuację „Split” - trudno na razie wyrokować, czy zamysł się ziści, ale jeśli tak to na pewno również przyciągnie przed ekrany mnóstwo widzów. Ja chyba sobie odpuszczę obcowanie z kolejną odsłoną tej historii, bo emocje jakich „Split” mi dostarczył nie były na tyle silne, a i cała historia nie zaintrygowała mnie w aż takim stopniu, żebym łaknęła następnej opowieści opartej na zbliżonym fundamencie. Film moim zdaniem zły nie jest, ale dla mnie to takie w miarę przyjemne kino na jeden raz, nie zaś wybitne, czy chociażby niebywale porywające osiągnięcie artystyczne. Tym, którzy dopiero rozważają seans „Split” radzę jednak nie sugerować się moją subiektywną oceną, bo skoro tylu widzów się nim zachwyca to chyba warto go sprawdzić.

4 komentarze:

  1. Też wczoraj widziałam. Podobnie słyszałam ogrom zachwytów a tu taki sobie filmik... W temacie osobowości wielorakiej dużo lepszym filmem jest "sybil". Polecam jeśli nie widziałas.
    Ilsa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie widziałam. Wpisuję na listę "do nadrobienia". Dzięki wielkie!

      Usuń
  2. Obejrzyj koniecznie Sybil ale tą starszą wersje z 1976 a nie z 2007. A najlepiej zobaczyć je obie.

    OdpowiedzUsuń
  3. 2007 Sybil warto zobaczyć choć dla gry aktorskiej Jessica Lange.

    OdpowiedzUsuń