poniedziałek, 6 marca 2017

„The Horseman” (2008)

Tępiciel robactwa, Christian Forteski, zostaje poinformowany przez policję o śmierci córki Jesse, a niedługo potem dostaje od anonimowego nadawcy kasetę z filmem pornograficznym, w którym denatka wzięła udział krótko przed zgonem. Wytrącony z równowagi, nie mogący poradzić sobie ze stratą mężczyzna po zapoznaniu się z nagraniem wyrusza na poszukiwania osób, które przyczyniły się do powstania filmu z jego córką w roli głównej, pragnąc pomścić jej tragiczny los. Wszystko wskazuje na to, że Jesse z własnej woli wystąpiła w filmie pornograficznym, a do jej śmierci przyczyniła się obecność narkotyków we krwi nie zaś celowe działanie osób trzecich. Policja nie dysponuje dowodami świadczącymi o przymuszeniu młodej kobiety do zażycia heroiny i kokainy, ale to nie powstrzymuje jej ojca przed torturowaniem i odbieraniem życia osobom, w towarzystwie których przebywała tuż przed śmiercią.

„The Horseman” to australijski thriller bazujący na popularnym motywie zemsty. Za scenariusz i reżyserię odpowiada debiutujący w obu rolach Steven Kastrissios, który dopiero w 2017 roku pokazał swój drugi film pt. „Bloodlands”. „The Horseman” przez dwa lata był wyświetlany na festiwalach filmowych (na Melbourne Underground Film Festival zdobywając wyróżnienia za najlepszy film i najlepszego reżysera), na rynek DVD w kilku krajach świata trafiając dopiero w 2010 roku. W Polsce, głównie z winy dystrybutorów, którzy nie wykazali zainteresowania tym tytułem, debiutancki obraz Kastrissiosa jest znany tylko nielicznym widzom. Mimo w większości pozytywnych reakcji między innymi Amerykanów i Brytyjczyków, z krytykami włącznie.

Motyw zemsty to jeden z najchętniej wałkowanych przez filmowców tematów. Nurt rape and revenge wielbicielom kina grozy powinien bezwiednie nasuwać się na myśl ilekroć wspomni się o tej problematyce, ale każdy wie, że nie tylko twórcy exploitation chętnie sięgają po tę koncepcję. Przykłady można by mnożyć nie tylko wśród krwawych produkcji – weźmy chociażby genialny dramat sądowy oparty na powieści Johna Grishama pt. „Czas zabijania”, w którym to na motywie zemsty zbudowano niezwykle emocjonującą i nie przesadzając wzruszającą opowieść o między innymi rasizmie i bulwersującym, brutalnym akcie pedofilskim, albo równie pamiętnych „Uśpionych” na kanwie książki Lorenzo Carcaterra, dramatu który wyciska mi łzy z oczu zawsze, kiedy po niego sięgam. Scenarzyści budując ten wątek zazwyczaj starają się ukierunkować sympatię widza w stronę samotnego (choć nie zawsze) mściciela – skrzywdzonej jednostki, która pragnie wyrównać rachunki, wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę. Autorzy takich historii zazwyczaj robią wszystko, aby czyny czołowej postaci zyskały aprobatę widzów, abyśmy czuli satysfakcję na widok tragicznego losu, jaki spotyka tych, którzy niegdyś dopuścili się jakiejś niegodziwości. Steven Kastrissios w „The Horseman” zrezygnował z jaskrawego podziału na bezwzględnych oprychów, których obrzydliwe czyny zasługują na najwyższą karę i budzącego sympatię, podszytą współczuciem mściciela wyręczającego kulawy system prawny. Zamiast, wzorem wielu swoich kolegów po fachu poruszających motyw zemsty, unaocznić szczegóły krzywdy, jakiej zaznała młoda kobieta z rąk mężczyzn zajmujących się porno biznesem, Kastrissios próbuje nas przekonać, że wina niekoniecznie leży po ich stronie. Już na początku zdradza, że córka głównego bohatera, Jesse, sama zgłosiła się do ludzi kręcących filmy pornograficzne - chciała wystąpić w ich najnowszym przedsięwzięciu i nic nie wskazuje na to, żeby ktokolwiek zmuszał ją do zażycia narkotyków, które najpewniej sprowadziły na nią śmierć. Z jednej strony takie podejście do postaci zaludniających scenariusz „The Horseman” wprowadza odrobinę świeżości w skostniałą konwencję thrillera zemsty, dodatkowo wprowadzając lekkie zamieszanie w nasz odbiór całego konfliktu. Jednak inaczej nie zawsze znaczy lepiej - założę się, że niejeden widz uzna ten wybieg scenarzysty za „dobrą zmianę”, w pełni zaaprobuje próbę odcięcia się od najbardziej rozpowszechnionego w tego typu kinie spojrzenia na tematykę winy i kary, ale mnie taka koncepcja uniemożliwiła wykrzesanie z siebie wyrazistszych odczuć. Steven Kastrissios oczywiście nie ukrywał, że prawie wszyscy mężczyźni, na których poluje Christian Forteski (przyzwoita kreacja Petera Marshalla) nie są miłymi facetami, że obca jest im empatia, że interesuje ich jedynie zysk i chwila przyjemności z młodymi kobietami gotowymi dołączyć do obsady ich filmów. Niemniej jak odstręczające to zajęcie by się komuś nie wydawało jest całkowicie legalne – wyłączając nazwijmy ją formę perswazji, jaką stosuje się na kobietach, które nagle opuści odwaga. Uczynienie z nich domorosłych filmowców działających w branży porno może budzić podejrzenia, że Steven Kastrissios miał zamiar zahaczyć o problematykę snuff movies, jak uczyniono to chociażby w głośnych „Ośmiu milimetrach” - jednak w tym przypadku również zdecydował się odciąć od oczywistości, co moim zdaniem też odbiło się negatywnie na fabule. Naprawdę wolałabym sprawdzone rozwiązania od zaprezentowanego ujęcia całej intrygi, bo w moim przypadku niestety skutkowało ono drastycznym obniżeniem emocji. Brutalne obejście się z bezbronną kobietą „pod czujnym okiem kamery” zakończone jej śmiercią sprawiłoby, że z utęsknieniem wyczekiwałabym bolesnego końca jej oprawców, dopingując samotnemu mścicielowi w osobie jej ojca – zamiast tego jednak zostałam zmuszona do nieustannego zastanawiania się, czy ofiary Christiana w pełni zasłużyły sobie na los, jaki ich spotkał, czy aby nie śledzę wendety osobnika, który sam siebie próbuje przekonać, że jego córka została zgwałcona i zamordowana przez grupę zwyrodnialców podczas gdy w rzeczywistości było inaczej (z jakiegoś powodu miałam nadzieję, że ostatnie partie rozwieją te wątpliwości na niekorzyść ofiar Christiana). W każdym razie byłoby lepiej, gdyby „po drugiej stronie barykady” stali krystalicznie czyści, wzbudzający sympatię mężczyźni. Wówczas mogłabym na nich skoncentrować jakieś cieplejsze uczucia. Jednakże ich z grubsza zarysowane rysy psychologiczne (no może z pominięciem jednego) nie zachęcały do sympatyzowania z nimi. Z całego tego grona jedynie Alice, autostopowiczka podróżująca z Christianem, nieświadoma działalności, jakiej oddaje się kierowca, wydawała mi się w pełni pozytywną postacią, choć gwoli sprawiedliwości nie miałam problemów z wykrzesaniem z siebie współczucia do zagubionego ojca, który nie jest w stanie poradzić sobie ze stratą ukochanej córki. Nie na tyle jednak silnego, żebym całkowicie wyzbyła się wątpliwości, co do zasadności jego krwawej zemsty.

Pisząc o „krwawej zemście” trochę przesadziłam, bo Steven Kastrissios zrezygnował z szafowania makabrą. Zasugerował dość, abyśmy nie mieli problemów z wyobrażeniem sobie charakteru odniesionych obrażeń, ale „kamera uciekała” ilekroć jakieś narzędzie zbliżało się do ciała nieszczęśnika. Pokazano parę rozbryzgów substancji imitującej posokę (miejscami kolorystycznie mało wiarygodnej), pojawiło się nawet kilka krótkich zbliżeń na mniej poważne rany, ale torture porn to na pewno nie jest. Co w gruncie rzeczy w najmniejszym stopniu nie przeszkadza w należytym wyobrażeniu sobie bolesnych przeżyć poszczególnych postaci. Wystarczy, że popatrzymy na pompkę przykładaną do penisa mężczyzny, czy żyłkę przytwierdzoną do innego przyrodzenia, albo ciągnięcie sutka, żeby dopowiedzieć sobie resztę brutalnych detali. Steven Kastrissios wykazał się dość dużą inwencją w obmyślaniu sposobów zadawania cierpienia co poniektórym osobnikom i to się chwali. Na równie dużą pochwalę zasługuje oprawa wizualna – ponury, lekko metaliczny klimat, którym osnuto właściwie wszystkie sekwencje i miejscami delikatnie, acz nieprzesadnie rozchwiany obraz podkreślający wewnętrzne rozbicie i zagubienie głównego bohatera. Gorzej ze wspomnianymi rysami psychologicznymi obu stron konfliktu, z których to moim zdaniem płynęło więcej szkody niźli korzyści. Nad przebiegiem akcji również z powodzeniem można było troszkę dłużej popracować, bo o ile samo wtłoczenie motywu zemsty w konwencję thrillera drogi uważam za całkiem ciekawe to już niektóre konfrontacje z rosłymi mężczyznami z branży porno, zwłaszcza w ostatnich partiach wydają się mocno naciągane. UWAGA SPOILER Ot, niepozorny tępiciel robactwa mierzy się z kilkoma uzbrojonymi przeciwnikami i niczym Superman rozprawia się ze wszystkimi. Co więcej ratuje niewiastę, bo przecież nie wypada serwować widzom na koniec tak dramatycznego akcentu, jak śmierć ciężarnej autostopowiczki. „Niezniszczalni herosi” przychodzący na ratunek damom w opałach to dużo bardziej bezpieczniejsze rozwiązanie. A szkoda, bo wcześniejsze dosyć brutalne wydarzenia sugerowały bezkompromisowość Stevena Kastrissiosa, dawały nadzieję na śmiałe sfinalizowanie tej opowieści, bez choćby nutki asekuranckiego przesłodzenia KONIEC SPOILERA.

Chociaż bardzo się starałam nie potrafiłam tak mocno zachwycić się australijskim „The Horseman”, jak czyni to chyba większość osób, spośród tych, którzy mieli okazję obejrzeć to dziełko. Realizacji nie mam do zarzucenia nic, co można by uznać za istotne, ale wolałabym żeby fabułę zbudowano nieco inaczej – żeby nie wybiegano poza utarte schematy, żeby poprzestano na pospolitej charakterologii poszczególnych postaci, bo szczerze powiedziawszy na ogół wzbudza to we mnie żywsze odczucia niźli miało to miejsce w tym przypadku. Nie mówię, że „The Horseman” nie dostarcza żadnych mocniejszych wrażeń, bo tak nie jest, ale w porównaniu do wielu innych obrazów poruszających motyw zemsty efekt nie jest w pełni zadowalający.

5 komentarzy:

  1. 100 Bloody Acres z Australii jest Tobie znane? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwsze widzę ten tytuł... Ale jak wpadnie mi w ręce to dam szansę - czemu nie? ;)

      Usuń
  2. ", jak czyni to chyba większość osób, spośród tych, którzy mieli okazję obejrzeć to dziełko." :P Zajebisty kawał filmowej zemsty! Cudowny film.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, ja jak zwykle w mniejszości, bo mnie nie urzekł. To znaczy nie uważam, że film jest tragiczny, raczej taki przeciętniak w mojej ocenie.

      Usuń