środa, 10 maja 2017

„Pod przymusem” (2009)

Po samobójstwie żony Richard Barnett oddala się od swojej córki Sarah. Dziewczynka mieszka z nim, ale opiekuje się nią głównie niania, ojciec jest bowiem zajęty pracą i pielęgnowaniem w sobie bólu po stracie ukochanej małżonki. Pewnego wieczora Richard jest świadkiem napaści na pracownika kawiarni. Sprawcą jest niejaki Abner Solvie, seryjny morderca, który po zabójstwie swojej ofiary zmusza Barnetta do udzielenia mu pomocy w pozbyciu się zwłok. Groźbą nakłania go do zachowania tego w tajemnicy, ale bynajmniej nie zamierza zniknąć z jego życia. Informuje Richarda, że zależy mu na zawiązaniu z nim bliższej relacji, że da mu możliwość wglądu w swoją psychikę, a w razie nieposłuszeństwa nie zawaha się wyrządzić krzywdy jego córce. Barnett wie, że został wmieszany w zbrodnię, ma również powody przypuszczać, że Abner będzie zabijał nadal, nie widzi jednak lepszego wyjścia z tej sytuacji niż zastosowanie się do jego wytycznych.

Reżyserska przygoda Jordana Barkera zaczęła się w 2004 roku od dramatu sportowego pt „Bracia”. Dotychczas nakręcił jeszcze trzy filmy, utrzymane w zgoła innej stylistyce niż jego debiut. „Bagnem”, „Pod przymusem” i „Torment” dał opinii publicznej do zrozumienia, że w kręgu jego zainteresowań leżą przede wszystkim horrory i thrillery, próżno jednak dopatrywać się w tychże jakichś przejawów wyjątkowych uzdolnień Jordana Barkera. Wydaje się raczej zasilać grono reżyserów zadowalających się tworzeniem filmowych miernot, ewentualnie przeciętniaków, bo w mojej ocenie „Pod przymusem” dorasta do tej drugiej rangi. Zrealizowany za dwa miliony dolarów thriller na podstawie scenariusza Jima Kehoe, Dipo Oseni i Tope Oseni jest znany bardzo wąskiej grupie widzów, również jeśli chodzi o Stany Zjednoczone, co w dużej mierze jest wynikiem słabej dystrybucji, ale wyjaśnienia tego zjawiska można chyba upatrywać również w niezachęcającym pozostałym reżyserskim dorobku Jordana Barkera.

„Pod przymusem” to historia człowieka, który wchodzi w niecodzienną relację z seryjnym mordercą. Jak wskazuje tytuł nie z własnej woli – jest raczej kolejną ofiarą bezwzględnego mężczyzny z tą różnicą, że jego przeznaczeniem nie jest śmierć zadana z rąk nieznajomego oprawcy. Abner Solvie, w którego z marnym skutkiem wcielił się Grek Sakis Rouvas, wydaje się przyjmować rolę mentora głównego bohatera (wykreowanego przez równie mało przekonującego Martina Donovana), który z kolei wcale nie chce być jego uczniem. Nie chce, ale musi. Ktoś niezaznajomiony z filmem po przeczytaniu skrótowego opisu fabuły „Pod przymusem” może odebrać tę uległość Richarda w kategoriach motywu szargającego logikę scenariusza, ale myślę, że w trakcie seansu przynajmniej większość odbiorców zaakceptuje tłumaczenia jego autorów. Richard Barnett rzeczywiście wydaje się tkwić w pułapce, z której nie ma niekłopotliwego wyjścia. Jeśli zwróci się o pomoc do przedstawicieli organów ścigania najprawdopodobniej to on zostanie skazany za zbrodnie popełnione przez Abnera Solviego. Seryjny morderca zadbał wszak o to, aby we wszystkich miejscach i na przedmiotach mających związek z morderstwami znajdowały się odciski palców wyłącznie Barnetta. Ktoś może powiedzieć: nawet jeśli Richard zostałby skazany za zbrodnie, których nie popełnił to spędzenie nawet reszty życia w więzieniu i tak wydaje się być lepszą opcją niż przymuszone świadkowanie okrutnym mordom popełnianym przez jakiegoś zwyrodnialca. Owszem, w każdym razie mnie wizja dożywotniej odsiadki wydaje się bardziej nęcąca, ale tutaj nie należy zapominać o małej córeczce głównego bohatera, Sarah (doskonała kreacja Ariel Winter), która w takim wypadku najprawdopodobniej stałaby się kolejnym (łatwym) celem seryjnego mordercy. Wydaje mi się więc, że umotywowaniu decyzji podjętej przez Richarda nie można zarzucić braku wiarygodności. Niniejszy wątek będący motorem napędowym fabuły moim zdaniem nie został naciągnięty do granic absurdu, a właściwie to nie jawi się ani trochę wymuszenie. Samo ujęcie wątku seryjnego mordercy oferuje natomiast lekki powiew świeżości – zamiast któregoś tam z kolei policyjnego śledztwa śladami wielokrotnego zabójcy, czy portretowania wydarzeń z perspektywy antybohatera, do umysłu którego naturalną koleją rzeczy widz dostaje spory wgląd, oferuje się nam obraz nietypowej relacji oprawcy z ofiarą. Bo Richard Barnett z całą pewnością jest ofiarą, nawet jeśli Abner Solvie nie dostrzega w nim „materiału” odpowiedniego do tymczasowego zaspokojenia swoich destrukcyjnych pragnień. Sam pomysł jest nader obiecujący, ale z mojego punktu widzenia potencjał w nim drzemiący nie został należycie wykorzystany. Zamiast przeprowadzać widza przez ciąg coraz to okrutniejszych zbrodni popełnianych na oczach początkowo przerażonego, a z czasem coraz bardziej zafascynowanego mężczyzny twórcy „Pod przymusem” skupiają się przede wszystkim na akcentowaniu obecności Abnera w codziennym życiu Richarda. Co więcej zamiast poruszać problem rodzącego się w do tej pory praworządnym obywatelu nieodpartego pociągu do zbrodni na skutek przemyślanej działalności seryjnego mordercy, który zaintrygowałby mnie nieporównanie mocniej, woleli zaserwować nam opowieść o mężczyźnie rozpaczliwie poszukującym sposobu na zapewnienie bezpieczeństwa sobie i swojej córeczce. Choćby nawet ceną za to było życie innych ludzi...

W mojej ocenie jedną z mocnych stron „Pod przymusem” jest klimat. Mroczne, odrobinę ziarniste zdjęcia, miejscami tak wyraźnie przybrudzone, że ma się wrażenie, jakby operatorzy i oświetleniowcy za ich sprawą starali się (w miarę skutecznie) unaocznić zepsucie antagonisty. Atmosfera zdaje się również w pewnym stopniu odzwierciedlać kondycję psychiczną głównego bohatera – cierpiącego po śmierci żony i przygnębionego psującą się relacją z córką mężczyzny, który nieoczekiwanie zostaje wmieszany w zbrodnie. Szkoda tylko, że scenarzyści nie uznali za konieczne podrasować warstwy psychologicznej – poprzestali wszak na ogólnikach, które owszem dają nam jako taki obraz osobowości czołowych postaci, ale moim zdaniem taka problematyka aż prosiła się o kompleksowy wgląd w psychikę obu panów. W przypadku takiego scenariusza szczątkowy zarys najważniejszych sylwetek jest zdecydowanie niewskazany. Istotnym mankamentem „Pod przymusem” jest również konstrukcja scenariusza, w widoczny sposób podporządkowana pod końcowe zwroty akcji. Z jednej strony możemy być pewni, że owe niespodzianki nie będą egzystować w oderwaniu od wszystkiego, co widzieliśmy wcześniej, nie zostaną wrzucone w ostatnią partię bez żadnego pomyślunku, że idealnie połączą się z poprzednimi wydarzeniami. Z drugiej jednak strony przez niemalże cały seans nie można oprzeć się wrażeniu, że większość sekwencji, którym świadkujemy nakręcono głównie po to, żeby zapełnić czymś czas wyczekiwania na zaskakujący finał. Ot, bez większego przekonania, bez przeświadczenia, że wszystkie zdarzenia prowadzące do finału zasługują na równie dużo uwagi twórców, zwłaszcza w kwestii psychologii, co rzeczone zakończenie. Zawarto w nim dwa zwroty akcji, przy czym jedynie tego pierwszego nie udało mi się przewidzieć. Drugi jest zdecydowanie mocniejszy w przekazie, ale scenarzyści wcześniej podrzucają o wiele więcej łatwych do zinterpretowania tropów nakierowujących na rozwiązanie tej zagadki niż ma to miejsce w przypadku tej pierwszej niespodzianki. Jeśli o mnie chodzi to owa przewidywalność nie rzutowała negatywnie na odbiór zamknięcia tej historii – w sumie to lepszego zakończenia „Pod przymusem” nie potrafię sobie wyobrazić. Widziałam już oczywiście nieporównanie mocniejsze finalizacje, ale w kontekście akurat tego scenariusza takie rozwiązanie zdaje się być najodpowiedniejsze.

Nie wiem, czy powinnam rekomendować „Pod przymusem” wielbicielom niskobudżetowych thrillerów, czy raczej starać się ich zniechęcać. Omawiany film Jordana Barkera może się podobać, ale istnieje również spore niebezpieczeństwo, że spotka się z zajadłą krytyką niektórych wielbicieli gatunku. Moim zdaniem tragiczny nie jest, doskonały również nie, ale nie powiem, żebym żałowała poświęconego mu czasu. Przeciętniak, na którym się nie nudziłam, ale do zachwytów mi jeszcze daleko.

2 komentarze:

  1. Pomysł wydaje się dosyć ciekawy, choć recenzja raczej nie zachęca do sięgnięcia po ten thriller. Ja ostatnio miałem okazję obejrzeć dwa filmy, które mi się spodobały. Był to Pulse (2006) - który okazał się całkiem klimatyczny jak na młodzieżowy horror (choć kontynuację, czyli Pulse 2 wyłączyłem po 10 minutach oglądania, tak słaby mi się wydał). Drugi film to "The Houses October Build" (2014) - całkiem ciekawy found footage o domach grozy w czasie amerykańskiego Halloween, i z niezłym zakończeniem.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy ta obrączka pokazana na koniec w saszetce, do której wkłada okulary zabitego chłopca oznacza, że zabiła własną mamę???? Czy to raczej zubiona obrączka ojca?

    OdpowiedzUsuń