poniedziałek, 8 maja 2017

„Uciekaj!” (2017)

Czarnoskóry Chris Washington wybiera się ze swoja dziewczyną Rose Armitage do domu jej rodziców, Deana i Missy. Trochę obawia się reakcji na jego kolor skóry, wszyscy bowiem są biali, a mężczyzna z doświadczenia wie, że dwurasowe pary nie są akceptowane przez część społeczeństwa. Jak się jednak okazuje Dean i Missy Armitage nie mają nic przeciwko związkowi córki z Afroamerykaninem, wydają się nawet mocno entuzjastycznie nastawieni do jej wyboru. Ich postawa i słowa sprawiają, że Chris czuje się trochę nieswojo w tym położonym na ustroniu domu. Ale największy niepokój wzbudza w nim zachowanie czarnoskórej służącej Armitage'ów, które stara się tłumaczyć sobie jej niestabilnością psychiczną. Z czasem jednak nabiera przekonania, że w tym miejscu dzieje się coś niedobrego, że gospodarze skrywają przed światem jakąś mroczną tajemnicę.

„Uciekaj!” to bardzo dobrze przyjęty przez opinię publiczną, jak mówią szacunki zrealizowany za pięć milionów dolarów, reżyserski debiut Jordana Peele'a na podstawie jego własnego scenariusza. Gatunkowo najbliżej mu do thrillera, ale pojawiają się w nim również elementy charakterystyczne dla horroru - ze słów samego Peele'a można wręcz wnioskować, że jego zamiarem było stworzenie tego drugiego, nie typowego dreszczowca. W wywiadach zaznaczał jednak, że starał się również (jak się okazało skutecznie) donośnie zaakcentować satyryczny wymiar swojego filmu, nie bojąc się sięgać po akcenty komediowe, podszyte swoistą histeryczną nutą, czym dodatkowo potęgował aurę paranoi zalegającą w domu Armitage'ów. Wielu widzów dopatruje się w „Uciekaj!” inspiracji kultowym „Dzieckiem Rosemary” Romana Polańskiego, widać wszakże dążenie twórców do wygenerowania klimatu bazującego na podobnym pierwiastku, sam reżyser natomiast najczęściej wymienia inny tytuł jako ten, pod którego wpływem się znajdował pisząc scenariusz, a następnie przekładając go na ekran.

Czytając niektóre przychylne „Uciekaj!” recenzje, również autorstwa paru amerykańskich krytyków, można odnieść wrażenie, że debiutancka produkcja Jordana Peele'a uraczy nas atmosferą paranoi na miarę ponadczasowego „Dziecka Rosemary” Romana Polańskiego, że pod tym kątem niczym nie odstaje od owego arcydzieła kina grozy. Zdziwiłabym się gdyby tak było, bo już dawno temu doszłam do przekonania, że żadnemu współczesnemu twórcy nigdy nie uda się powtórzyć tego geniuszu „Dziecka Rosemary”. Kierunek „Uciekaj!” tj. próba zasiania w widzach podejrzliwości w stosunku do Deana i Missy Armitage, która z biegiem trwania filmu sukcesywnie wzrasta równocześnie rozciągając się na kolejne postacie, był taki sam jak w „Dziecku Rosemary”, aczkolwiek brakuje w tym siły na miarę arcydzieła Polańskiego. W porównaniu do przynajmniej większości współczesnych filmów grozy wyświetlanych na dużych ekranach „Uciekaj!” wypada nader widowiskowo, choć radzę nie dopatrywać się w tym określeniu obietnicy posiłkowania się przez twórców drogimi efektami specjalnymi. Jak na standardy dzisiejszego kina głównego nurtu „Uciekaj!” wypada nadzwyczaj skromnie – Jordan Peele nie dysponował wygórowanym budżetem, ale wydaje mi się, że gdyby nawet miał do wydania dużo więcej dolarów to i tak pozostałby przy takiej minimalistycznej formie. Bo jego zamysł nie pozostawiał dużego pola na szafowanie współczesną technologią. Peele pragnął przede wszystkim wciągnąć widza w swoisty wir coraz to bardziej fantastycznych domysłów i miejscowej konieczności podawania w wątpliwość stabilności psychicznej głównego bohatera, czarnoskórego Chrisa Washingtona. Smaczku temu zjawisku dodaje biegłość, jaką wykazali się twórcy podczas portretowania czołowej postaci, dzięki której widz zostaje siłą wciągnięty czy to w szaleństwo, czy uzasadnione obawy głównego bohatera. Daniel Kaluuya w tej roli wypadł całkiem przekonująco, ale moim zdaniem to nie jego warsztat aktorski miał decydujący wpływ na tak silne utożsamienie się z głównym bohaterem „Uciekaj!” tylko sposób, w jaki go prowadzono. Nie bez znaczenia była również cała otoczka zasadzająca się na niesprecyzowanym uwypuklaniu atmosfery zagrożenia. Tuż po przyjeździe Chrisa i jego dziewczyny Rose do położonego w zacisznej okolicy, uroczego domu zajmowanego przez rodziców tej drugiej i ich czarnoskórą służącą staje się jasne, że coś jest nie tak, jak być powinno. Malownicza okolica i przyjaźnie nastawieni do Chrisa gospodarze paradoksalnie działają alarmistycznie na oglądającego. Sielankowość została zarysowana z taką przesadnością, że wprost nie sposób już podczas pierwszych minut pobytu w domu Armitage'ów dopatrywać się w tym jakiegoś fałszu. Zwłaszcza jeśli jest się długoletnim wielbicielem kina grozy. Te osoby wszak są wyczulone na potencjalną grę pozorów, podchodzą z dużą nieufnością do wszelkich przejawów sielankowości. Coś co na pierwszy rzut oka wygląda bardzo niewinnie przez ich wprawne oko jest traktowane jako zapowiedź niebezpieczeństwa. Starają się więc przeniknąć wzrokiem ową zasłonę utkaną z kłamstw i dotrzeć do samego jądra mrocznej tajemnicy skrywanej przez najbardziej podejrzane jednostki jeszcze zanim główny bohater uświadomi sobie, że jest się czego obawiać. Jordan Peele nie ukrywa swojej inspiracji „Żonami ze Stepford” Bryana Forbesa i dobrze, bo wątpię, żeby znalazło się wielu fanów kina grozy, którym umkną podobieństwa pomiędzy tymi dwoma obrazami. W końcu w „Uciekaj!” również starano się zaalarmować odbiorców przesadnie sielankową otoczką, ale wspomniany wpływ szczególnie mocno uwidacznia się w ugrzecznionej postawie poznawanych przez Chrisa ludzi pojawiających się w domu Armitage'ów z gospodarzami włącznie.

„Uciekaj!” jest przez widzów wiązany przede wszystkim z „Dzieckiem Rosemary” przez praktycznie nieustannie towarzyszące im poczucie paranoi, a między innymi z tego słynie nadmienione arcydzieło Romana Polańskiego. Wyraźnie wybrzmiewa ono również w „Żonach ze Stepford”, najczęściej kojarzone jest jednak z „Dzieckiem Rosemary”, dlatego też tak wielu odbiorców w pierwszej kolejności dopatruje się w „Uciekaj!” podobieństw do tego drugiego obrazu. Jakkolwiek byśmy jednak na debiutanckie dziełko Jordana Peele'a nie patrzyli, czy to przez pryzmat „Żon ze Stepford”, czy „Dziecka Rosemary” (ja obie te perspektywy traktowałam na równi) nie odnajdziemy w nim takiego duszącego mroku, jak w którymkolwiek z wymienionych obrazów. Zamiast ziarnistych, przybrudzonych zdjęć dostajemy silnie skontrastowane, utrzymane w iście jaskrawych barwach obrazki, z których nieoczekiwanie przebija potężny ładunek zagrożenia. Nie tak porażający, jak w przypadku „Żon ze Stepford” i „Dziecka Rosemary”, do tych obrazów „Uciekaj!” jeszcze daleko, ale trudno nie zauważyć w tym obietnicy na przyszłość – okazuje się bowiem, że można wykrzesać sporo napięcia z takich wypieszczonych zdjęć i co ważniejsze wygenerować aurę nieustannie narastającego szaleństwa pomimo wyraźnego deficytu przygniatającej złowieszczości w warstwie wizualnej. Żeby tego było mało Jordan Peele dodatkowo utrudnił sobie zadanie poprzez wykorzystanie w większości skocznych utworów muzycznych i akcentów komediowych, najdobitniej unaocznianych w słowach i postawie najlepszego przyjaciela Chrisa, wprost znakomicie wykreowanego przez LiRela Howery'ego. Peele z takim wyczuciem żonglował nieprzesadnie dowcipnymi motywami (na ogół czarnym humorem), że zamiast jak można by się tego spodziewać rozładowywać napiętą atmosferę tylko ją podkręcał, co nie jest łatwą sztuką. Humor przysłużył się również satyrycznemu spojrzeniu na liberałów – w filmie Peele wszak to nie konserwatyści zdają się stanowić największe zagrożenie dla czarnoskórych obywateli Stanów Zjednoczonych tylko osoby szczycące się swoją tolerancyjnością, albo nawet wręcz wynoszące Afroamerykanów na piedestał. Początkowo wydaje się, że „Uciekaj!” będzie poruszał problem rasizmu, że będzie kolejną historią o białych nienawidzących czarnych widać bowiem, że Chris jest przeczulony na tym punkcie (przy czym jego postawa na to zjawisko charakteryzuje się nie tyle wściekłością, ile biernym, zrezygnowanym „przyjmowaniem ciosów”), ale jak się okazuje Jordan Peele nie był zainteresowany takim pospolitym ujęciem tematu, dzięki czemu „Uciekaj!” przynajmniej w tym punkcie jawi się niczym powiew świeżości, być może nawet nieco kontrowersyjny, jeśli spojrzeć na to pod odpowiednim kątem. Debiut Jordana Peele'a jest jednak przede wszystkim opowieścią o mężczyźnie, który zaczyna podejrzewać, że w domu rodziców jego dziewczyny (doskonale wykreowanej przez Allison Williams) źle się dzieje. Rozeznanie w sytuacji utrudnia jednak fakt, że w zachowaniu i gładkich słowach gospodarzy nie widać niczego, co świadczyłoby o ich złych zamiarach, nie licząc oczywiście przesadnej układności oraz hipnozy, jakiej został poddany główny bohater przez matkę Rose (doskonała kreacja Catherine Keener, znanej między innymi z „Amerykańskiej zbrodni”. A partneruje jej równie przekonujący Bradley Whitford). Nie można wszak wykluczyć możliwości, że podczas tego wymuszonego seansu przypadkowo zaszczepiono w umyśle Chrisa coś, co skutkuje paranoicznym oglądem rzeczywistości. UWAGA SPOILER Mnie twórcom nie udało się zwieść, cały czas uparcie trwałam w przekonaniu, że Armitage'owie stanowią zagrożenie dla Chrisa. Nie potrafiłam jednak rozsądzić, na czym miałoby ono polegać. Wyjaśnienie zagadki okazało się nader intrygujące, bodaj najdobitniej zahaczające o konwencję horroru. Jeśli połączyć skręt w stronę eksperymentu zapewniającego długowieczność z aurą paranoi na myśl nasuwa się „Żar” Craiga R. Baxleya, ale jako że film ten zauważalnie był wzorowany na „Dziecku Rosemary”, a i motyw dążenia do nieśmiertelności nie jest żadnym novum w tym gatunku daleka jestem od podejrzenia, że Peele rzeczywiście był pod wpływem wspomnianego obrazu podczas pisania scenariusza „Uciekaj!” KONIEC SPOILERA.

„Uciekaj!” to moim zdaniem jeden z ciekawszych mainstreamowych filmów grozy ostatnich lat, swoisty ukłon w stronę tradycji podany w na wskroś współczesnej formie, przy czym pozbawionej komputerowego efekciarstwa. Thriller z elementami horroru wzbogacony o jakże interesującą satyrę społeczną, w którym nie brak czarnego humoru zaskakująco potęgującego i tak silnie trzymającą w napięciu otoczkę. Obraz czerpiący z takich kultowych produkcji, jak „Dziecko Rosemary” i „Żony ze Stepford”, co powinno stanowić wystarczającą zachętę dla wielbicieli XX-wiecznego kina grozy – pomimo mojego pozytywnego odbioru „Uciekaj!” radzę im jednak nie spodziewać się jakości na miarę któregoś z tych obrazów, bo do tychże w mojej ocenie jeszcze mu sporo brakuje.

9 komentarzy:

  1. nie pozostaje mi nic innego tylko sprawdzić osobiście i zobaczyć po takiej zachęcie. PS fajnie piszesz bede tu częściej jeśli można...

    OdpowiedzUsuń
  2. Widziałem w ostatnich dniach, że sporo się pojawia plakatów do tego filmu i o nim pisze przyrównując do innych, dobrych dzieł, które wspomniałaś. Czekałem na konstruktywną recenzję i krytykę, żeby nie tracić czasu. Dzięki. W najbliższym czasie na pewno zobaczę. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że spokojnie możesz ryzykować seans - najwyżej będzie na mnie:P

      Usuń
    2. Hehehe, najwyżej potem to ja Cię będę ścigał, a Ty będziesz "uciekać". ;)

      Usuń
    3. Widziałem. Świetny film. Powiem świeżości do horroru i spodobał mi się bardzo. Jednak da się jeszcze w tym gatunku coś powiedzieć. Chociaż niestety już coraz mniej.

      Usuń
  3. Oglądaliśmy wczoraj i z zapartym tchem. Dobre połączenie sielankowości i poczucia zagrożenia, świetnie niekiedy przełamane humorem kumpla głównego bohatera. Oto jedna z nielicznych postaci przyjaciół, która naprawdę staje na głowie, by uratować kumpla, choć nikt dookoła mu nie wierzy. Dobry film.

    OdpowiedzUsuń