czwartek, 23 listopada 2017

„Szklana trumna” (2016)

Amanda wybiera się na galę, na której ma otrzymać nagrodę za całokształt swojej kariery aktorskiej. Wsiada do wynajętej luksusowej limuzyny nie mając przedtem okazji zobaczyć szofera, który ma ją dowieźć na miejsce. W trakcie jazdy Amanda prowadzi rozmowę telefoniczną ze swoim mężem Saulem niemogącym pojawić się na rozdaniu nagród. Połączenie nagle zostaje zerwane, co nie napawa kobiety niepokojem, ale chwilę potem zauważa, że podróż się przeciąga. Próbuje wyjaśnić sprawę z szoferem, ale zamiast usprawiedliwień z jego strony słyszy coś, co początkowo bierze za żart, za którym według niej stoi Saul. Jednak szybko weryfikuje ogląd sytuacji. Zniekształcony przez modulator głos informuje ją, że jeśli chce wydostać się z limuzyny musi wykonywać jego polecenia. Musi być posłuszna tajemniczemu osobnikowi, który z jakiegoś nieznanego jej powodu postanowił zgotować Amandzie istne piekło.

Hiszpański thriller, „Szklana trumna”, jest pełnometrażowym debiutem Haritza Zubillagi, reżysera i scenarzysty kilku shortów, które tworzył od 1999 roku. Wyświetlona na paru festiwalach filmowych, od Stiges Film Festival począwszy, a w Japonii wpuszczona już na rynek DVD, „Szklana trumna”, wedle słów samego reżysera jest rozwinięciem dwóch jego wcześniejszych projektów, krótkometrażówek „Las horas muertas” i „She's Lost Control”. W tym drugim filmiku wystąpiła Paola Bontempi, ta sama, której Zubillaga powierzył rolę główną w swojej pierwszej pełnometrażowej produkcji. Reżyser „Szklanej trumny” zaznaczył jednak, że on i Aitor Eneriz, z którym napisał scenariusz omawianego obrazu, nie poprzestali na rozbudowaniu wątków zawiązanych w rzeczonych dwóch shortach, że nie dążyli do serwowania powtórki z rozrywki w wersji rozszerzonej, że w „Szklanej trumnie” ośmielili się zbadać nowe obszary, wykorzystać nowe pomysł, pójść o krok dalej.

Scenariusz „Szklanej trumny” opiera się na wielokrotnie poruszanym w kinematografii grozy motywie uwięzienia człowieka w jakimś obiekcie i poddawania go torturom. W filmie Haritza Zubillagi rzeczony obiekt to luksusowa limuzyna z pancernymi szybami, której wnętrze za sprawą oświetlenia przypomina futurystyczne pomieszczenie, przestrzeń, która z powodzeniem mogłabym być wykorzystana przez twórcę jakiegoś kameralnego obrazu science fiction. Już sam wybór miejsca akcji zasługuje na uznanie, ale z pewnością jawiłby się on nieporównanie mniej atrakcyjnie, gdyby realizatorzy nie starali się wysunąć go poza ramy zwyczajności. Praca kamer sprawia, że wnętrze luksusowej limuzyny w wielu ujęciach wydaje się być większe niż w rzeczywistości. W innych natomiast „ulega znacznemu skurczeniu”, zbliżenia sprawiają, że ma się wrażenie raptownego zmniejszenia przestrzeni, na której na swoje nieszczęście przebywa ceniona aktorka Amanda. A to rodzi delikatne poczucie klaustrofobii. Delikatne, bo „Szklana trumna” nie przygniata odbierającą dech ciasnotą, w zdjęciach nie widać, aż takiej śmiałości ze strony ich autorów, nie emanują one niemalże sadystycznym dążeniem do stłamszenia odbiorcy zewsząd napierającymi (również na niego, choć nie w dosłownym znaczeniu tego stwierdzenia) ściankami luksusowego pojazdu. „Szklana trumna” rodzi wrażenie klaustrofobii, ale twórcy nie pozwalają, aby całkowicie zawładnęło ono odbiorcą, nie nadaje mu takiej siły, o jaką szczerze powiedziawszy ta produkcja aż się prosiła. Niemniej ten niedosyt w moim przypadku po części został zaspokojony futurystycznym, miejscami wręcz psychodelicznym (nieprzesadnie, czyli tak jak lubię) wyglądem feralnego wnętrza. A żeby takowy uzyskać wystarczyło pobawić się światłami, poeksperymentować z trzema jaskrawymi kolorami otulającymi główną bohaterkę. Białe światło oznacza względne bezpieczeństwo, moment, w którym Amanda może zaczerpnąć tchu i psychicznie przygotować się na kolejne poniżające wyzwanie. Czerwone natomiast zapala się w momencie rozpoczęcia kolejnej próby bądź kary i pada na całe otoczenia protagonistki i ją samą do czasu jej zakończenia. A niebieskie to chyba coś pomiędzy stanem wzmożonego niebezpieczeństwa i względnego spokoju. Ewentualnie niemająca żadnego symbolicznego przełożenia na fabułę forma wzbogacenia atmosfery generowanej światłami, dokładająca swoją cenną wizualnie cegiełkę do swego rodzaju metafizycznej otoczki. Gdybym miała rozpatrywać „Szklaną trumnę” jedynie przez pryzmat miejsca akcji to musiałabym obsypać twórców niezliczonymi komplementami, z tylko jednym zastrzeżeniem odnośnie niezbyt silnego poczucia klaustrofobii, ale rzeczony obraz składa się też z innych elementów, nie jest pozbawionym treści pokazem technicznych zdolności filmowców, próbą unaocznienia wirtuozerii operatorów i oświetleniowców, projektem ludzi, którzy nie uznali za stosowne wymyślić jakiejś historii stanowiącej rdzeń ich przedsięwzięcia. Realizatorskie ozdobniki, jak widowiskowe by nie były pozostają tylko ozdobami, forma przekazu jest ważna, ale dla mnie fabuła zawsze jest najważniejsza. Nie musi być wymyślna, oryginalna, zaskakująca, nie musi przekazywać głębszych treści, skłaniać do ważnych przemyśleń, ani poddawać się kilku interpretacjom. Proste historyjki mają nawet większą szansę sprostać moim wymaganiom, pod warunkiem, że opowiada się je w sposób pozwalający mi w pełni zaangażować się w wydarzenia pokazywane na ekranie. A żebym mogła to osiągnąć muszę przede wszystkim „wejść w skórę” którejś z postaci albo mocno się do niej przywiązać, tak aby jej los nie był mi obojętny. Wydawać by się mogło, że thriller, w którym przez większość czasu pokazuje się zniewoloną, poniżaną kobietę będzie miał silnie rozbudowaną warstwę psychologiczną, że twórcy zagłębią się w jej psychikę w stopniu jeśli już nie zachwycającym to przynajmniej zadowalającym. A tymczasem tak na dobrą sprawę dostajemy jedynie ogólniki z życia głównej bohaterki, Amandy, w którą w nie do końca przekonujący sposób wcieliła się Paola Bontempi i parę tak nieśmiałych prób zanalizowania jej osobowości, że wrażenie niedosytu jest praktycznie gwarantowane.

„Szklana trumna” wbrew sugestii zawartej w tytule nie opowiada o człowieku uwięzionym w zakopanym samochodzie. Tajemniczy oprawca nie zasypuje ziemią samochodu, w którym tkwi jego ofiara, wzorem choćby głównego bohatera opowiadania Stephena Kinga pt. „Cadillac Dolana”, tylko zwyczajnie parkuje w jakimś zacisznym miejscu, gdzie nikt nie zakłóca mu wprowadzania jego okrutnego planu w życie. A polega on na nakręceniu filmu z cenioną aktorką w roli głównej, choć należałoby chyba powiedzieć, że jest to jedynie forma, w jaką ubiera swój zbrodniczy plan, a nie tworzenie filmu sensu stricto. Gatunek: porno, a w rol głównej aktorka, która dotychczas nigdy nie rozbierała się przed kamerą, która jak w pewnym momencie stwierdza jej oprawca wolała obnażać przed publicznością swoją duszę, nie ciało. Zasady są proste: Amanda musi wykonywać każde polecenie swojego oprawcy, którego zniekształcony głos wydobywa się z głośnika zainstalowanego w limuzynie, bo w przeciwnym wypadku spotka ją bolesna kara. Zachowania, do których jest zmuszana również dostarczają jej niemałych cierpień – tyle że natury psychicznej, a nie fizycznej. Kobieta jest poniżana przez człowieka, który wydaje się być zwykłym erotomanem wprowadzającym w życie swoje chore fantazje. Po drodze odnosząc również kilka obrażeń ciała, które prezentują się w miarę realistycznie (tylko krew mogłaby być nieco ciemniejsza), aczkolwiek nie zaszkodziłoby, gdyby trochę bardziej rozbudowano warstwę gore – dodano parę innych cielesnych tortur w takiej samej formie, jak te nieliczne ukazane na ekranie, czyli za pośrednictwem długich zbliżeń na poszarpane, broczące większą lub mniejszą ilością krwi rany. Ale nie to jest największą bolączką „Szklanej trumny”, niski stopień brutalności (w sensie cielesnych tortur) można jeszcze twórcom wybaczyć, ale na wspomniane już zaniedbanie płaszczyzny psychologicznej chyba nie sposób przymknąć oka. Haritz Zubillaga i Aitor Eneriz sprawiają, że ich scenariusz do pewnego momentu intryguje zagadkowością nie tylko w kwestii tożsamości i motywacji czarnego charakteru, ale również w przypadku pierwszoplanowej postaci będącej jego ofiarą. O Amandzie wówczas wiemy tylko tyle, że jest aktorką zmierzającą na galę, gdzie ma jej zostać wręczona nagroda za całokształt kariery i że ma męża imieniem Saul, który przez nieprzewidziane okoliczności tego wieczora nie będzie jej towarzyszył. Dowiadujemy się też, że jej kariera nabrała rozpędu po udziale w jakimś ambitnym filmie, który wprost zachwycił opinię publiczną. I do pewnego momentu ta garstka informacji wystarczy, aby z zainteresowaniem śledzić portretowane dzieje Amandy. Tajemnicza otoczka i oburzające wyzwania, przed jakimi stawia ją niezidentyfikowany oprawca sprawiają, że do pewnego momentu „Szklana trumna” stanowi całkiem intrygujące, trzymające w napięciu widowisko, w centrum którego tkwi osoba, której dobrze nie znamy, ale jeszcze wówczas przynosi to więcej korzyści niż strat. Bo roznieca w nas ciekawość, która zdaje się być większym dobrodziejstwem niźli możliwość wniknięcia w umysł kobiety. Z czasem jednak osobowość pierwszoplanowej postaci „zaczyna dopominać się o większą uwagę”, gehenna jaką Amanda przeżywa w luksusowej limuzynie i tajemnicza otoczka przestają wystarczać, a przynajmniej ja od pewnego momentu zaczęłam wręcz marzyć o szczegółowym portrecie głównej bohaterki. Po zwrocie akcji, który, przyznaję, zdołał mnie zaskoczyć nie tylko swoją treścią, ale także wyborem momentu, w którym został ujawniony, „Szklana trumna” zamienia się w dosyć banalny filmik. W nadal zubożałą pod kątem psychologii, aczkolwiek w nieco mniejszym stopniu, opowieść o czymś, co rozczarowuje nie tyle brakiem innowacyjności, ile pobieżnym zarysowaniem, niezbyt wnikliwym podejściem do tematu, bo akurat tej produkcji takie rozbudowanie bardzo by się przydało. „Szklana trumna” nie trwa nawet osiemdziesiąt minut – w dalszych partiach uwidacznia się duży (zbyt duży) pośpiech twórców, niejaki pęd do finału, a o ile bardziej emocjonalna „Szklana trumna” mogłaby być, gdyby dodano jej kilkadziesiąt minut, które poświęcono by na budowanie silniejszej więzi na linii widz-Amanda, na tworzenie większej intymności, zażyłości graniczącej z przedzierzgnięciem się w ofiarę odrażających praktyk pewnego osobnika.

W „Szklanej trumnie” uwidacznia się doświadczenie jej reżysera Haritza Zubillagi w krótkometrażowych obrazach w postaci, nazwijmy to, zubożenia fabularnego. Bo jest to tego rodzaju historia, która aż prosiła się o rozbudowanie warstwy psychologicznej, o rozciągnięcie dalszych partii scenariusza i ubranie wszystkiego w intensywniejszą formę. Ale mimo tych niedociągnięć (dla mnie, bo przecież nie każdy będzie się tak na to zapatrywał) „Szklana trumna” da się lubić – może niewielu widzów autentycznie się w niej zakocha, ale choćby miejsce akcji, jego futurystyczny wygląd i całkiem emocjonujący przebieg pierwszych partii seansu mają szansę do pewnego stopnia zadowolić oddanych wielbicieli thrillerów opartych na motywie zniewolenia jednostki, którą poddaje się przede wszystkim psychicznym torturom o zabarwieniu seksualnym. Emocje, które towarzyszyły mi później były nieporównanie słabsze, ale nigdzie nie jest powiedziane, że każdy odbiorca „Szklanej pułapki” podzieli moje odczucia. I faktem jest, że nawet wówczas, pomimo poczucia niedosytu, nie męczyłam się jakoś szczególnie, nie nabrałam przekonania, że oto postawiono mnie przed ogromnym wyzwaniem, że jeśli chcę dotrwać do napisów końcowych to muszę przejść przez gehennę niemalże tak samo bolesną, ja ta, którą przeżywa kobieta widziana na ekranie. Nie, aż tak źle nie było – idealnie też nie, ale na wzmożoną krytykę „Szklana trumna” i tak sobie nie zasłużyła.

Za seans bardzo dziękuję


Film wchodzi w skład przeglądu Fest Makabra 2

1 komentarz: