czwartek, 3 maja 2018

Jorn Lier Horst „Jedna jedyna”

Komisarz William Wisting prowadzi sprawę zaginięcia dwudziestoletniej piłkarki ręcznej, Kajsy Berg. Młoda kobieta wyszła z domu przed południem, zmierzając na trening, ale nie dotarła do celu. Śledczy nie mają żadnego punktu zaczepiania. Nie potrafią popchnąć tej bardzo medialnej sprawy do przodu. Nie znają nawet jej charakteru. W grę może bowiem wchodzić porwanie, morderstwo albo ucieczka z miasta. Pierwszy zwrot w sprawie następuje tuż po ugaszeniu przez strażaków niewielkiego pożaru lasu. Znajdują oni wówczas zwęglone ludzkie zwłoki przykute do jednego z drzew. Nieopodal nich ktoś wykopał dół, który najprawdopodobniej miał być grobem i zostawił ciało kota z odciętymi łapami. Policjanci widzieli już coś bardzo podobnego. Głęboki dół i okaleczone zwłoki zwierzęcia znaleziono wcześniej w innym miejscu i już wtedy brano pod uwagę możliwość związku ze sprawą zaginięcia Kajsy Berg. Teraz Wisting i jego zespół nie mają już co do niego żadnych wątpliwości.

„Jedna jedyna” to czwarta część serii o komisarzu Williamie Wistingu pióra norweskiego pisarza, byłego oficera śledczego Jorna Liera Horsta. Jak na tę chwilę cykl ten liczy sobie dwanaście tomów, z których tylko dwie nie ukazały się jeszcze w Polsce. Piąta odsłona, która będzie nosiła tytuł „Nocny człowiek”, została już zapowiedziana przez wydawnictwo Smak Słowa (fragment powieści zamieszono w wydaniu części czwartej). A dwunasta została opublikowana w Norwegii w 2017 roku pod tytułem „Katharina-koden” i można chyba bezpiecznie założyć, że w niedalekiej przyszłości Horst obdaruje swoich czytelników kolejnymi odsłonami przygód komisarza Williama Wistinga i, mam nadzieję, jego córki Line. Mam nadzieję, bo dał mi już powody do przypuszczenia („Ślepy trop”), że moja ulubiona bohaterka tej serii może rychło zejść na dalszy plan albo w ogóle opuścić „scenę”.

Te osoby, które sięgną po „Jedną jedyną” bez znajomości innych odsłon tej serii Jorna Liera Horsta (można tak zrobić, bo nie ryzykuje się niezrozumienia wszystkich wątków tej powieści) początkowo mogą nie zapatrywać się pozytywnie na tę opowieść. Norweg zaczyna wszak mało spektakularnie żeby nie rzec do bólu zwyczajnie. Ot, mamy zaginioną dwudziestolatkę, piłkarkę ręczną, która zniknęła w biały dzień podczas przemierzania jednej ze swoich zwykłych tras - w drodze z domu do centrum treningowego. Już na pierwszych stronicach „Jednej jedynej” Horst wprowadza zagadkę, tworzy aurę tajemnicy, której jednak, obawiam się, jeszcze wówczas osobom niezaznajomionym z jego prozą, nie będzie się chciało zgłębiać. Ale mam nadzieję, że przezwyciężą oni swoją niechęć, zacisną zęby przynajmniej do momentu odnalezienia zwęglonych ludzkich zwłok, bo właśnie wtedy Horst da im jasno do zrozumienia, że nie poprzestanie na żmudnych poszukiwaniach młodej kobiety przez zespół śledczych, na czele którego stoi doświadczony glina, William Wisting. Nie mogę stwierdzić, że tropy mnożą się tutaj w zastraszającym tempie, że śledztwo zacznie podążać w niezliczonych kierunkach, tak błyskawicznie się rozgałęziać, że czytelnik z czasem kompletnie zagubi się w tym chaosie tj. uzna, że najlepiej będzie całkowicie zdać się na autora, poczekać, aż sam Horst naprowadzi go na rozwiązanie zagadki. Tak, w sprawie prowadzonej przez Wistinga na kartach „Jednej jedynej” pojawia się parę różnych wątków, ściera się tutaj ze sobą kilka kryminalnych spraw, które jak się domyślamy jakoś się ze sobą łączą, ale żeby znaleźć te punkty trzeba wykazać się godną pozazdroszczenia sztuką dedukcji. Nie radzę jednak nastawiać się na multum takich rozgałęzień, które będą następować po sobie bez uprzedniego przygotowania odpowiedniego gruntu. Chcę przez to powiedzieć, że w „Jednej jedynej”, co akurat jest typowe dla twórczości Jorna Liera Horsta, jeden wątek często prowadzi do następnych naturalną koleją rzeczy, są one w pełni logicznym następstwem wcześniejszych wydarzeń, aczkolwiek z całą pewnością nienoszącym znamion przewidywalności. Kiedy już William Wisting dojdzie do jakiegoś słusznego skądinąd wniosku, kiedy powiąże przynajmniej dwa luźne dotychczas wątki czytelnik najpewniej zacznie się zastanawiać dlaczego sam na to nie wpadł. Bo gdy już Horst „palcem wskaże mu” właściwą ścieżkę, drogę którą z jakiegoś powodu odbiorca powieści dotychczas skrzętnie omijał krążąc tym samym dookoła rozwiązania tajemnicy zamiast się do niego przybliżać, z całą mocą dotrze do niego to, jak łatwo było przechytrzyć autora. Brzytwa Ockhama, Proszę Państwa. Tej zasadzie Horst jest wierny. Ale jak tutaj nie kombinować, jak nie wypuszczać się na dalekie terytoria, jak nie wyciągać śmiałych wniosków z tak różnorodnego dochodzenia? Przecież Horst stosunkowo szybko daje nam do zrozumienia, że komisarz William Wisting i jego zespół zajmują się sprawą, na którą mogą składać się przestępstwa i wykroczenia różnego rodzaju. Mogą, ale nie muszą. Złożenie tego wszystkiego w jedną całość w sposób jak najprostszy okazało się wyzwaniem ponad moje siły. Nie mogę oczywiście zakładać, że wszyscy odbiorcy „Jednej jedynej”, tak jak ja, poniosą na tym polu fiasko, dadzą się Horstowi wymanewrować, ale pozwolę sobie zaryzykować twierdzenie, że co najwyżej tylko nieliczni zdołają go przechytrzyć. Tylko garstka czytelników rozpracuje tę sprawę na długo przed wszelkimi objaśnieniami poczynionymi przez autora.

Jorn Lier Horst jest jednym z przedstawicieli nurtu nordic noir, kryminalnych powieści skandynawskich (kręci się też filmy poruszające się w ramach tego podgatunku), w których obok przewodnich wątków różnego rodzaju śledztw egzystują wątki obyczajowe i/lub polityczne, w których nierzadko porusza się także aktualne problemy społeczne, a na pierwszym planie często stawia się bohatera, który w życiu prywatnym boryka się z jakimiś mniej lub bardziej poważnymi kłopotami. W „Jednej jedynej” Williama Wistinga rozprasza tęsknota za żoną, która wyjechała z kraju, aby nieść pomoc potrzebującym. Komisarz ma powody by się o nią zamartwiać, by obawiać się o jej bezpieczeństwo, przez co czasami nie skupia się na prowadzonym przez siebie śledztwie w takim stopniu jak powinien. Ponadto dręczą go wyrzuty sumienia wywołane tym, że nie poświęca swojemu ojcu tyle czasu, ile powinien. Spowodowane jest to zwyczajnym brakiem czasu, głośna sprawa, którą właśnie prowadzi wymaga bowiem pracowania w godzinach nadliczbowych, czasem wręcz zarywania nocy, co przez większość czasu zadowalających rezultatów i tak nie przynosi. Moja ulubiona bohaterka tej serii, Line Wisting, córka czołowej postaci, w czwartej odsłonie serii ma większy udział niż w poprzednich, aczkolwiek jeszcze nie można powiedzieć, że w końcu przyszedł jej czas. Bo w porównaniu do dalszych części jest to w sumie bardzo marginalna rólka. Ot, co jakiś czas spotyka się z ojcem, zasięga języka o prowadzonych przez niego sprawach, o których pisze do gazety (jest dziennikarką) i dzieli się z nim pozyskanymi materiałami, świadomie i przypadkowo (bezpośrednio i pośrednio) naprowadza go na nowe tropy, które mogą, ale nie muszą okazać się kluczowe w sprawie zaginięcia Kajsy Berg. Piłkarki ręcznej, która całkiem niedawno przeprowadziła się do Larviku, gdzie szybko znalazła przyjaciół. Komisarz William Wisting wie, że wśród nich może znajdować się osoba odpowiedzialna za jej zniknięcie, ale w toku śledztwa wypływają dowody, które każą mu brać pod uwagę również osoby trzecie, niewpisujące się do grona bliskich znajomych poszkodowanej. Chyba poszkodowanej, bo śledczy rozważają także ucieczkę Kajsy, opuszczenie przez nią miasta być może w obawia o własne bezpieczeństwo. Nie bez znaczenia może być tutaj przeszłość zaginionej, wydarzenia, o których, jak wiele na to wskazuje, nie dano młodej kobiecie zapomnieć, nie pozwolono, aby toczyła spokojne życie z dala od swojego rodzinnego miasta, w którym prawdopodobnie miała jakichś wrogów. Tak jak w pozostałych częściach serii, w „Jednej jedynej” Horst operuje uproszczonym językiem – nie ma tutaj długich, obfitujących w najdrobniejsze szczegóły opisów miejsc i maksymalnego zagłębiania się w umysły postaci, nad czym akurat na jego miejscu bym popracowała. Ale na szczęście nie można tego samego powiedzieć o samym śledztwie, bo choć owszem tutaj Norweg też celuje w prościutki warsztat to już na niedobór detali narzekać nie można. Przez wszystkie etapy dochodzenia Jorn Lier Horst przeprowadził mnie z dużą skrupulatnością, z drobiazgowością, która jak zawsze u niego pozwoliła mi na własnej skórze odczuć trud, jaki ambitni śledczy muszą wkładać w swoją pracę. Konieczność mozolnego gromadzenia dowodów i interpretowania ich na przeróżne sposoby, frustrujące zastoje i niespodziewane zwroty akcji, które każą im czym prędzej kompletować nowe dowody i poszlaki, które być może w końcu doprowadzą ich do upragnionego rozwiązania. Równie prawdopodobne jest jednak to, że cały ich trud pójdzie na marne i będą musieli wrócić do punktu wyjścia. To jest właśnie najlepsze w twórczości Horsta – ten realizm, odżegnywanie się od hollywoodzkiego sznytu na rzecz maksymalnego zbliżenia się do stanu faktycznego, do takiego obrazu policyjnych dochodzeń, jaki najczęściej odnajduje się w rzeczywistości. A w każdym razie częściej od tych przeważnie pokazywanych w wysokobudżetowych amerykańskich filmach z policjantami w rolach głównych.

„Jedna jedyna” to w mojej ocenie kolejny dobry kryminał w wykonaniu Jorna Liera Horsta. Rasowy nordic noir, który powinien w pełni zaspokoić oczekiwania dużej części miłośników gatunku. A fanów pisarstwa Horsta już na pewno, chociaż muszę tutaj zaznaczyć, że miałam już przyjemność zapoznać się z lepszymi jego dokonaniami. Do poziomu „Psów gończych” ani „Ślepego tropu” omawiane dziełko według mnie się nie zbliżyło, ale na tle całości i tak wypada całkiem zacnie. Dlatego nie pozostaje mi nic innego jak polecić „Jedną jedyną” sympatykom skandynawskiej literatury kryminalnej. Nawet tym, którzy jeszcze z twórczością Jorna Liera Horsta się nie zetknęli, bo podejrzewam, że akurat ta powieść do twórczości tego pana ich nie zniechęci, a i cała seria jest napisana tak, że nie ma się trudności w odnalezieniu się w świecie przedstawionym tego pisarza bez względu na to, od której odsłony cyklu zacznie się przygodę z komisarzem Williamem Wistingiem.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz:

  1. Do mnie coś ten Horst nie może dotrzeć. Nie wiem czy poczta pożarła książkę czy co...
    W każdym razie, czytałam pozostałe tego autora i bardzo mi się podobały. :)

    OdpowiedzUsuń