poniedziałek, 2 lipca 2018

Guillermo del Toro, Chuck Hogan „Wieczna noc”

Recenzja zawiera spoilery poprzednich części

Po objęciu władzy nad niemalże całym światem przez wampiry na Ziemi doszło do serii katastrof naturalnych i nuklearnych, na skutek których słońce zostało zasłonięte przez chmurę popiołów. Przez zdecydowaną większość doby panują egipskie ciemności, a podczas tych nielicznych godzin szarówki ludzie mają zakaz wychodzenia na zewnątrz. Po całych Stanach Zjednoczonych rozsiane są krwawe obozy, miejsca, w których wampiry przetrzymują wybranych ludzi w celach reprodukcyjnych i żywieniowych. Na czele nowej dominującej rasy stoi twórca nowego porządku, najpotężniejszy z krwiopijców Mistrz, który od niemalże dwóch lat przetrzymuje nastoletniego syna Ephraima Goodweathera, niegdysiejszego epidemiologa z Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób Zakaźnych. Mężczyzny wchodzącego w skład małej grupy rebeliantów z Nowego Jorku, który od czasu porwania jego syna Zacka znacznie oddalił się od swoich kompanów. Eph myśli głównie o nim, coraz bardziej pogrążając się w rozpaczy, co odbija się negatywnie na działalności całej grupy. A akurat teraz Goodweather jest bardzo potrzebny nie tylko swoim przyjaciołom, ale całemu gatunkowi ludzkiemu.

„Wieczna noc” to ostatnia część trylogii wampirycznej pióra oscarowego reżysera („Kształt wody”), scenarzysty, producenta i pisarza Guillermo del Toro oraz amerykańskiego scenarzysty, producenta telewizyjnego (serial na podstawie rzeczonej trylogii) i powieściopisarza Chucka Hogana. Ten trzytomowy cykl zapoczątkował po raz pierwszy wydany w 2009 roku „The Strain” (polski tytuł: „Wirus”). Druga odsłona, „The Fall” („Upadek”, wydany też pod tytułem „Mrok”), ukazała się rok później, a w 2011 roku pojawiło się pierwsze wydanie „The Night Eternal” („Wieczna noc”). Cała trylogia zaskarbiła sobie wielu fanów, również w osobach krytyków i innych pisarzy, z których szczególną uwagę zwraca pozytywna reakcja nazywanego mistrzem współczesnej literatury grozy Stephena Kinga.

Po bardzo dobrym „Wirusie” przyszedł mniej zajmujący „Upadek”, którego jednak końcówka kazała mi wyczekiwać spotkania z ostatnim odcinkiem tej długiej przygody. Guillermo del Toro i Chuck Hogan zdecydowali się utrzymać „Wieczną noc” w postapokaliptycznych realiach, co zważywszy na wcześniejszy przebieg tej historii wydaje się być najlogiczniejszym, zupełnie naturalnym posunięciem. Ktoś, kto jeszcze tej książki nie czytał może pomyśleć, że korzyści płynące z takiego rozwiązania są mniejsze od szkód, bo przecież powieści (i filmów, skoro już o tym mowa), których akcję osadzono w postapokaliptycznym świecie powstało tak wiele, że raczej ciężko na tym gruncie zbudować opowieść, która nie wydawałaby się wyświechtana. I rzeczywiście del Toro i Hogan niczego na wskroś oryginalnego nie wymyślili (poza charakterystyką wampirów, ale akurat ten element został już szczegółowo przez nich przedstawiony w poprzednich tomach), ale pospinali różne znane motywy tak, że nadali całości dodatkowego kolorytu. W efekcie absolutnie nie miałam nieprzyjemnego wrażenia obcowania ze zwykłą kopią. Autorzy „Wiecznej nocy” szukali inspiracji w wielu źródłach i nie mam tutaj na myśli wyłącznie konwencji literatury fantastycznej, tylko rozwiązań zaczerpniętych z tego konkretnego źródła. Guillermo del Toro i Chuck Hogan sięgnęli wszak także do historii – starożytnej i XX-wiecznej, przy czym wyrwali z tych dwóch okresów jedynie pewne fragmenty, które to idealnie zazębiły się z produktami ich wyobraźni. Wyimaginowane, fikcyjne motywy dzięki temu zyskały na wiarygodności, stały się bardziej żywe, zdecydowanie łatwiej było zawiesić swoją niewiarę na czas trwania niniejszej lektury. Moim zdaniem mniej wprawnie autorzy posługiwali się motywami biblijnymi – za dużo było w tym patosu i bajkowości, a to drugie najmocniej wybrzmiało w końcówce. Myślę, że tego momentu autorom „Wiecznej nocy” mogliby pozazdrościć nawet najlepsi bajkopisarze. Rozterki natury religijnej bohaterów omawianej książki gdzieniegdzie się pojawiają, ale zdecydowanie więcej uwagi del Toro i Hogan poświęcają bardziej praktycznym udrękom psychicznym. Najbardziej zagłębiają się w umysł głównego bohatera tej trylogii Ephraima Goodweathera, który znajduje się w naprawdę kiepskim położeniu. Od niemalże dwóch lat zżera go strach o jego obecnie trzynastoletniego syna Zacka. Chłopak mieszka z samym Mistrzem, najpotężniejszym krwiopijcą sprawującym teraz niepodzielną władzę nad prawie całą planetą. Zastanawiające jest to, że król świata jeszcze Zacka nie przemienił, że pozwolił mu pozostać człowiekiem, kształtując jednak jego umysł wedle swojego demonicznego uznania. Innymi słowy Mistrz znajduje przyjemność w demoralizowaniu młodego człowieka, który z czasem zaczyna traktować go jak ojca, będąc mu coraz bardziej posłusznym. Eph nie zdaje sobie z tego sprawy, ale wystarczająco bolesna jest dla niego świadomość przebywania ukochanego syna w bezpośredniej bliskości Mistrza, który to z kolei za punkt honoru postawił sobie zniszczenie Goodweathera. Obok szczegółowo roztaczanych przed czytelnikiem wewnętrznych cierpień głównego bohatera w związku z Zackiem autorzy „Wiecznej nocy” angażują nas w coraz bardziej napięte relacje pomiędzy nim i pozostałymi członkami grupy buntowników z Nowego Jorku, do której to Eph od początku jej istnienia przynależy. Mamy wątek jak się wydaje bezpowrotnie utraconej miłości, jawnej wrogości jednego z członków grupy w stosunku do Ephraima, która to może, ale nie musi doprowadzić do rozłamu w tych szeregach, a ten mógłby być równoznaczny z odebraniem wszelkiej nadziei na obalenie totalitarnych rządów Mistrza i wreszcie mamy nieco zagadkowy sojusz rebeliantów z półwampirem Quinlanem zwanym Narodzonym. Zagadkowy z powodu jego podejścia do Goodweathera, bo w czystość jego zamiarów akurat powątpiewać nie można.

Warstwa psychologiczna to według mnie mocna strona tej powieści. Ale nie jedyna. Z taką samą pieczołowitością, z porównywalnym rozmachem (aczkolwiek przydałoby się więcej klimatu grozy) Guillermo del Toro i Chuck Hogan podeszli do kreowania postapokaliptycznego świata, do konstruowania areny, na której jakże często gwałtownie ścierają się dwie frakcje: wampirów i rebeliantów, tych nielicznych spośród ludzi, którzy są zdecydowani walczyć do końca, którzy nie zamierzają dostosować się do nowego ustroju. Chociaż przynajmniej w przypadku jednej osoby to już wkrótce może się zmienić... Najciekawszym pomysłem były popioły, skutek licznych naturalnych i nuklearnych katastrof, który to skazał ludzi na życie w prawie nieprzerwanych gęstych ciemnościach. Ku uciesze wampirów, rzecz jasna. Niezgorszy okazał się też pomysł krwawych obozów, ewidentnie zainspirowany niemieckimi obozami koncentracyjnymi z czasów II wojny światowej. Ich przeznaczenie to jedno, ale z równym entuzjazmem przyjęłam spojrzenie bohaterów książki del Toro i Hogana na ludzkich pracowników tych strasznych przybytków. Oportunistów, ludzi bez oporu zdradzających swój gatunek w imię własnych korzyści, osobników tego typu, od których, wierzcie mi, aż roi się we współczesnym świecie. Bo przecież gdyby na chwilę zapomnieć o wampirach, patrzeć na Mistrza jak na człowieka to dostajemy ni mniej, ni więcej jak dyktatora. Ustrój, w którym to obywatele są niewolnikami okrutnej jednostki wspieranej przez potężną armię bezrozumnych „marionetek”. Większość społeczeństwa jest skazana na życie w skrajnym ubóstwie i w ciągłym strachu, ale niektórzy dostrzegają w tym okazję na poprawę jakości swojego życia. Guillermo del Toro i Chuck Hogan słusznie zauważają, że tacy ludzie są gorsi od opętanych manią wielkości dyktatorów, którzy to z najczystszą pogardą patrzą na demokratyczne kraje. I gdyby w „Wiecznej nocy” znalazło się więcej takich kawałków, gdyby jej autorzy zawarli w tej książce jeszcze więcej opisów reżimu wprowadzonego przez Mistrza, gdyby obdarowali mnie większą liczbą mechanizmów wprowadzanych przez wampiry w celu całkowitego podporządkowania sobie gatunku ludzkiego to powieść tę czytałoby mi się dużo lepiej. Bo największą niedogodnością było dla mnie śledzenie jakże częstych starć pomiędzy rebeliantami i krwiopijcami, z których tylko to ostatnie, sfinalizowane w sposób, który po części mnie zaskoczył i... wzruszył (tak, przyznaję, że parę łez uroniłam), nie kazało mi z utęsknieniem wypatrywać końca tego przesadnego dynamizmu. Tych obszernych fragmentów nazbyt wzmożonej i nierzadko chaotycznej akcji z zainteresowaniem wchłaniać zwyczajnie nie potrafiłam, a wręcz musiałam w ich trakcie walczyć z przemożną ochotą przerwania lektury do czasu uzbrojenia się w większą cierpliwość. Z czego zresztą nie zawsze wychodziłam zwycięsko... Wiem, że te wątki były nieodzowne, że akurat w takiej opowieści musi się znaleźć miejsce na walki (także strzelaniny), ale aż tak szczegółowo przedstawiać ich nie trzeba było i spokojnie można było zmniejszyć ich ilość, poświęcając tę energię na budowanie klimatu rodem z „Wirusa” podczas opisów skąpanych w gęstych ciemnościach miast, krwawego obozu i jeszcze jakichś innych przerażających wytworów Mistrza i jego owieczek.

Według mnie jest lepiej niż w „Upadku”, ale do poziomu „Wirusa” omawiana powieść już nie dobrnęła. Jednak patrząc na całą tę trylogię muszę przyznać, że Guillermo del Toro i Chuck Hogan dołożyli całkiem cenną cegiełkę do XXI-wiecznej literatury grozy, bo w końcu w dzisiejszych czasach historie o prawdziwie szkaradnych, na wskroś złych krwiopijcach są prawdziwą rzadkością. Nie wspominając już o tym, że nikt wcześniej takich kreacji wampirów nie stworzył, że del Toro i Hogan zaoferowali miłośnikom horroru takie spojrzenie na te kreatury, z jakim nie mieli jeszcze do czynienia. I przede wszystkim dlatego (ale nie tylko) zachęcam do zapoznania się z tą trzytomową opowieścią. Koniecznie zachowując odpowiednią kolejność, bo nieznajomość „Wirusa” i „Upadku” z pewnością zaowocuje przynajmniej częściowym niezrozumieniem „Wiecznej nocy”.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz