sobota, 14 lipca 2018

„Rozpacz” (2017)

Katie od czasu gdy została zgwałcona prowadzi bardzo ubogie życie towarzyskie. Posiada tylko jedną przyjaciółkę, Debbie, kobietę, z którą pracuje, ale po zakończeniu zmiany Katie zazwyczaj spędza czas samotnie. To się zmienia, gdy poznaje aktora Jaya. Mężczyzna bierze udział w filmie kręconym w miasteczku, w którym mieszka Katie, ale po zakończeniu zdjęć wróci do Los Angeles. Kiedy ten moment następuje Katie decyduje się spędzić kilka dni u niego. W jego mieszkaniu w starej kamienicy. Jay nie zwleka z wprowadzeniem jej w świat, w którym żyje. Wręcza jej drogie ubrania i zabiera na wystawne przyjęcie, gdzie przedstawia jej swoich znajomych. Katie czuje się trochę zagubiona w tej obcej dla niej rzeczywistości, ale czerpie też z tego sporo przyjemności. Źródłem jej szczęścia jest Jay, mężczyzna, w którym ma oparcie, jej bratnia dusza, człowiek, którego darzy bardzo głębokim uczuciem. Ale z czasem Katie zaczyna czuć się bardzo nieswojo. W kamienicy, w której Jay wynajmuje mieszkanie dzieje się coś dziwnego, a przynajmniej jego dziewczynie tak się wydaje. Sama Katie nie jest pewna, czy niepokojące zjawiska, którym świadkuje są prawdziwe, czy rozgrywają się wyłącznie w jej głowie.

„Rozpacz” to reżyserski debiut aktora i producenta Davida Moscowa, oparty na scenariuszu Craiga Walendziaka („Contracted: Phase II”) i Matthew McCarty'ego. Prace nad filmem rozpoczęły się w 2014 roku. Początkowo projekt nosił tytuł „A Dying Art”, ale później zmieniono go na „Desolation” (w 2017 roku ukazał się jeszcze jeden film o takiej nazwie, thriller/horror w reżyserii Sama Pattona). Największym problemem było sfinansowanie tego przedsięwzięcia (twórcy szukali pomocy między innymi na stronie internetowej Kickstarter), ale w końcu udało się zebrać potrzebną sumę. Premierowy pokaz „Rozpaczy” odbył się w 2017 roku na American Film Festival, a do szerszego obiegu wszedł w roku następnym.

Podczas szukania informacji na temat „Rozpaczy” moją uwagę zwróciły dwa tytuły widniejące w jednym z tekstów na temat omawianego filmu - „Dziecko Rosemary” Romana Polańskiego i „Sliver” Phillipa Noyce'a (notabene obie te produkcje powstały na kanwie utworów Iry Levina). To znalezisko bardzo mnie ucieszyło, ponieważ już zaczęłam myśleć, że coś sobie uroiłam. Bo naprawdę oglądając „Rozpacz” nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że scenarzyści naoglądali się tych dwóch filmów (zwłaszcza „Slivera”), choć nie ukrywam, że pomyślałam też o „Czwartym piętrze” Josha Klausnera, „Żarze” Craiga R. Baxleya i „Lokatorze” Romana Polańskiego. Innymi słowy pomysłodawcy „Rozpaczy” podpięli się pod znany motyw budynku wielorodzinnego, w którym dzieje się coś dziwnego. Ich film najbardziej kojarzy się jednak ze „Sliverem”, ponieważ łączy go z nim pewien charakterystyczny dla tamtego obrazu szczegół, coś więcej niźli tylko nieruchomość z wieloma mieszkaniami, w której osobie zajmującej pierwszy plan grozi jakieś niebezpieczeństwo. A przynajmniej może tak być, bo David Moscow jak wielu przed nim, postanowił nakręcić film, w którym rzeczone niebezpieczeństwo równie dobrze może czaić się wewnątrz, nie na zewnątrz. Czyli w głowie głównej bohaterki, Katie, w którą wcieliła się całkiem przekonująca Dominik Garcia-Lorido. Zagrożony może być jej umysł bez względu na to, gdzie akurat przebywa – może my, odbiorcy „Rozpaczy”, śledzimy tutaj proces osuwania się kobiety w otchłań szaleństwa (Wstręt"?), a nie jak to, moim zdaniem, najwyraźniej daje się nam do zrozumienia spisek zawiązany przez przynajmniej niektórych z pozostałych lokatorów starej kamienicy w Los Angeles. Ale najpierw początek – przedstawienie postaci, wprowadzenie we właściwą akcję i pierwsze dni pobytu głównej bohaterki w mieszkaniu jej nowego chłopaka, aktora Jaya (niezła kreacja Brocka Kelly'ego). Według mnie to najlepsze momenty „Rozpaczy”. Partie, w których tak naprawdę niewiele się dzieje, które nie wywlekają jeszcze na światło dzienne całej grozy (w zamyśle, niekoniecznie efektywnym) przygotowanej przez filmowców, bo nacisk kładzie się tutaj na budowanie aury tajemniczości – zasiewa się w widzach ziarna wątpliwości, zmusza ich do podejrzliwego przyglądania się zarówno Jayowi, jak i Katie i w ogóle podejmowania prób w rozeznaniu się w całej tej, jak jesteśmy przekonani, tylko na pozór zwyczajnej sytuacji. Chociaż z tą zwyczajnością to trochę przesadziłam, bo historia rodem z „Kopciuszka” nie zdarza się na co dzień – większość kobiet może jedynie pomarzyć o związku z bożyszczem tłumów, o tak diametralnej zmianie jaka nagle zachodzi w życiu Katie. Zamknięta w sobie, unikająca kontaktów towarzyskich (z wyjątkiem przyjaciółki Debbie), zmagająca się z traumatycznymi wspomnieniami główna bohaterka „Rozpaczy” nagle wkracza w zupełnie inny świat, w którym nie jest łatwo jej się odnaleźć. Ale ma się przeczucie, że znalazłaby tutaj szczęście, że w Los Angeles u boku swojego ukochanego wreszcie pozbyłaby się trawiącego ją smutku, że mogłaby wreszcie odstawić leki psychotropowe, pozostawić straszną przeszłość za sobą i cieszyć się teraźniejszością. Tak, mogłoby tak być, gdyby nie zjawiska, które już wkrótce zaczną zachodzić w otoczeniu Katie. W leciwej kamienicy, która prezentuje się całkiem mrocznie, a nawet obskurnie (korytarze), w budynku, w którym Katie czuje się coraz mniej bezpiecznie.

Według mnie na największe pochwały zasłużyli sobie operatorzy i oświetleniowcy. Powolna praca kamer, dłuższe zbliżenia na poszczególne postacie i fragmenty głównego miejsca akcji i w miarę wyważone zagęszczanie ciemności w scenach bezpośrednio poprzedzających jakieś uderzenie – słowem widać, że twórcom zależało na intensywności, że ich celem było stworzenie thrillera, w którym widz mógłby leniwie popływać, a nie sprintem przemierzać całą trasę. A przynajmniej przez jakiś czas mogło kierować nimi właśnie takie pragnienie, bo później scenariusz narzucał duże tempo, powiedziałabym nawet, że w obraz ten wkradł się totalny chaos. Sekwencje z małą dziewczynką przemykającą po starej kamienicy były dla mnie nośnikiem największego napięcia, to one najmocniej windowały emocje, choć ich kulminacje były tak samo rozczarowujące, jak w przypadku pozostałych scenek z dreszczykiem. To znaczy taki był zamiar Davida Moscowa, ale kontakty Katie z innymi postaciami podczas jej pobytu w Los Angeles w taki nastrój już mnie nie wprowadzały. Nie żeby były mi całkowicie obojętne, ale cała ich otoczka i sposób, w jaki mnie przez nie przeprowadzano (szybciej i mniej intensywnie niż w sekwencjach z udziałem tajemniczej dziewczynki) utrzymywały napięcie na stałym, średnim poziomie. Chociaż nie, drgnęło ono w scence z policjantami rozgrywającej się w mieszkaniu Jaya. Zaraz potem jednak powróciło do poprzedniego niezbyt zadowalającego poziomu. Gdyby tylko twórcy „Rozpaczy” w dalszych partiach filmu utrzymali styl obrany przez nich wcześniej i gdyby scenarzyści nie powrzucali tylu tropów nakierowujących mnie na rozwiązanie tej zagadki na długo przed jej ujawnieniem to „Rozpacz” w moich oczach znacznie zyskałaby na wartości. Pewnie nie urosłaby do rangi arcydzieła, pozycji obowiązkowej dla każdego wielbiciela kina grozy (bez znaczenia czy thrillerów, czy horrorów, bo nie sposób nie zauważyć tutaj także pewnych ucieczek w stronę tego drugiego gatunku), ale myślę, że za jeden z lepszych dreszczowców ostatnich lat w takim wypadku bym go uważała. A tak... no cóż. potencjał był, ale moim zdaniem nie został w całości wykorzystany.

Mimo wad, których dopatrzyłam się w „Rozpaczy” (subiektywnym okiem) będę miała na uwadze rozwój reżyserskiej kariery Davida Moscowa, oczywiście jeśli takowy będzie następował. Bo tym obrazem dał mi do zrozumienia, że interesuje go tworzenie minimalistycznych, intensywnych filmów, w które widz powoli, acz nieuchronnie będzie mógł się wtapiać, zamiast bez tchu pędzić wraz z bohaterami przez coraz to bardziej efekciarskie wydarzenia. Idealnie mu to nie wyszło, z czasem zaczęło go ponosić, ale (może naiwnie) ufam, że nabierze większej wprawy w tworzeniu takich kameralnych dreszczowców albo horrorów, bo wydaje mi się, że zbyt dużego wysiłku wkładać w to nie będzie musiał. Odpowiednie predyspozycje ma, przydałby się jeszcze tylko lepiej napisany scenariusz i wolniejsze tempo w dalszych partiach filmu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz