wtorek, 7 sierpnia 2018

„Noc pożera świat” (2018)

Sam przychodzi do swojej byłej dziewczyny z zamiarem odzyskania swoich kaset magnetofonowych. W mieszkaniu kobiety właśnie trwa przyjęcie, ale obiecuje ona Samowi, że jak trochę zaczeka odzyska swoją własność. Gdy mężczyzna zaczyna się niecierpliwić jego była proponuje, aby poczekał w innym pomieszczeniu. Tuż po dotarciu tam Sam zasypia i budzi się dopiero o poranku. Zaraz potem odkrywa, że gdy spał prawie wszyscy ludzie zamienili się w zombie, a niedobitki znajdujące się w polu jego widzenia są właśnie na jego oczach atakowane przez hordy łaknących ludzkiego mięsa żywych trupów. Wkrótce w pobliżu Sama nie ma już ani jednej niezarażonej osoby. A on sam zostaje uwięziony w starej kamienicy, w której stara się jakoś urządzić sobie życie.

Francuski zombie movie „Noc pożera świat” powstał w oparciu o powieść Pita Agarmena (pseudonim literacki Martina Page) pod tym samym oryginalnym tytułem („La nuit a devore le monde”). Reżyser filmu Dominique Rocher miał to szczęście, że producentka Carole Scotta niezwłocznie zaakceptowała ten projekt, do czego w głównej mierze przyczyniło się poprzednie przedsięwzięcie Rochera – uhonorowany prix d'Audi Talents short pt. „La vitesse du passe”. Scenariusz horroru „Noc pożera świat” Dominique Rocher napisał wspólnie z Jeremiem Guezem i Guillaumem Lemansem, a pierwszy pokaz filmu odbył się w styczniu 2018 roku na Festival Premiers Plans D'Angers.

„Noc pożera świat” niekoniecznie przemówi do miłośników tradycyjnych zombie movies, ponieważ jest to historia przede wszystkim o samotnym człowieku uwięzionym w starej paryskiej kamienicy i starającym się jakoś odnaleźć w apokaliptycznych realiach. Gdyby w miejsce żywych trupów wstawić jakichś innych agresorów, na przykład przybyszów z innej planety, wcale nie musiałoby to jakoś drastycznie zmienić tej opowieści. Tak, na ulicach Paryża (i jak podejrzewamy całej reszty świata) równie dobrze mogłyby grasować każde inne monstra na trwałe wpisane w gatunek horroru lub zrodzone w wyobraźni twórców omawianej produkcji. Ale postawili na żywe trupy, przez co potrzebowałam trochę czasu, aby zebrać w sobie siłę, niezbędną do przetrwania tej próby. Bo dzisiaj trudno o zombie movie, którego akcja nie pędziłaby w zawrotnym tempie w jakże przewidywalnym kierunku i który raz po raz nie raniłby moich oczu przesadzonymi efektami specjalnymi. Takie współczesne horrory o żywych trupach do mnie nie trafiają, ale jako że przeczytane przeze mnie w Internecie opinie odbiorców „Noc pożera świat” dawały jasno do zrozumienia, że nie jest to tego typu obraz, postanowiłam dać szansę pełnometrażowemu debiutowi Dominika Rochera. I rzeczywiście, historia ta odbiega od tego, do czego przyzwyczaiło nas tego rodzaju kino, choć przyznaję, że miałam pewne skojarzenia z „Nocą żywych trupów” i „Świtem żywych trupów” George'a Romero. Malutkie, ale zawsze. To samo mogę powiedzieć o „Wstręcie” Romana Polańskiego. Uprzedzam jednak, że wcale nie uważam, że twórcom „Noc pożera świat” udało się zbliżyć do jakości którejkolwiek z wyżej wymienionych pozycji filmowych. Tak dobrze nie było, ale na tle XXI-wiecznych zombie movies w moim oczach ta propozycja prezentuje się całkiem zacnie. Właściwie to nie miałabym nic przeciwko, gdyby wszystkie horrory o żywych trupach kręcono w podobny sposób, gdyby każdy tego typu obraz równie silnie koncentrował się na człowieku bądź ludziach, którym udało się (przynajmniej na jakiś czas) uniknąć zarażenia, gdyby akcja każdego takiego obrazu rozgrywała się w równie ograniczonej przestrzeni, tworzącej przynajmniej tak samo silne poczucie klaustrofobii i oczywiście gdyby z porównywalną pieczołowitością budowano we mnie różne emocje. Z „Noc pożera świat” emanuje przede wszystkim samotność. Główny bohater o imieniu Sam, w którego w dobrym stylu wcielił się Anders Danielsen Lie zostaje zmuszony do zamknięcia się w jednej z paryskich kamienic. Zmuszony przez hordy zombie, które wzięły we władanie całe miasto i najprawdopodobniej także resztę świata. Zaraz po przebudzeniu Sam dostrzega paru niezarażonych, ale już po paru minutach w polu jego widzenia są już tylko mięsożerne bestie, najczęściej w ślimaczym tempie przemierzające ulice lub stojące niemalże nieruchomo – niemalże, bo ich ciała często podrygują w niekontrolowany sposób – ale potrafiące też biegać. Niestety, bo do szybko poruszających się żywych trupów nie potrafię się przekonać... Charakteryzacje niektórych spośród owych kreatur są całkiem makabryczne, a przy tym nieprzesadzone, co tylko uwiarygadnia te postacie. Jednocześnie jednak mierna gra aktorska większości osób wcielających się w żywe trupy w moich oczach odbierała im część wiarygodności wypracowanej przez twórców efektów specjalnych. Nie dotyczy to jednak, że tak go nazwę, reinkarnacji Wilsona z „Cast Away – poza światem” Roberta Zemeckisa – żywego trupa, Alfreda, uwięzionego przez Sama w windzie, któremu to osamotniony człowiek chętnie będzie się zwierzał.

Miejsce akcji „Noc pożera świat”, stara paryska kamienica, powinno zaspokoić apetyt tych sympatyków brudnych horrorów, którzy w tej materii nie mają wygórowanych wymagań. Po przebudzeniu Sama korytarze wyglądają tak, jakby przeszło przez nie tornado. I faktycznie, podczas gdy on smacznie spał szalała tutaj wielka burza, w postaci rzezi dokonywanej przez spragnionych ludzkiego mięsa żywych trupów. Z czasem Sam trochę tutaj posprząta, ale jego starania na szczęście nie będą zbyt uporczywe. Plamy krwi, która to znacznie zyskałaby na wiarygodności, gdyby była odrobinę ciemniejsza, pozostaną na wielu ścianach, różnego rodzaju przedmioty nadal będą poniewierać się na podłogach niektórych pomieszczeń, a zdjęcia niezmiennie będą przybrudzone, barwy przygaszone, światło wdzierające się do tego budynku (zarówno dzienne, jak i biorące się z ognia rozniecanego przez głównego bohatera) mętne, dodające posępności całemu temu miejscu. Taka kolorystyka wzmaga poczucie alienacji, osamotnienia, tkwienia w pułapce, z której główny bohater być może już nigdy się nie wydostanie. Gdy zgromadzone przez niego zapasy się skończą pozostanie mu tylko umrzeć z głodu, albo dołączyć do zgrai zombiaków snujących się po ulicach Paryża. Zawsze może też popełnić samobójstwo, o ile żywe trupy wcześniej nie wedrą się do środka, by posilić się jego ciałem. Ale na początku Sam nie zaprząta sobie tym głowy – uczy się żyć w tej nowej rzeczywistości, zapewnia sobie rozrywki i znajduje powiernika w postaci żywego trupa, którego przetrzymuje w windzie. I bynajmniej nie jest to jedyny taki stwór znajdujący się w wątpliwej enklawie Sama. W jednym z mieszkań zamknął on bowiem zarażoną rodzinę, ponieważ nie potrafił odebrać im tej namiastki życia, którą obecnie muszą się zadowolić. Nie przeczę, że scenarzyści w tym portretowaniu dnia codziennego Sama w apokaliptycznych realiach trochę przeszarżowali. Nie twierdzę, że filmowi nie wyszłoby na dobre, gdyby nieco okroić te partie, skrócić sekwencje obrazujące rozrywki, jakim mężczyzna oddaje się w starej kamienicy i jego inne mniej lub bardziej pospolite czynności. Ten czas można było przeznaczyć na rozkwit płaszczyzny psychologicznej, UWAGA SPOILER na rozbudowanie wątku szaleństwa głównego bohatera wynikłego z samotności i trwania w ciągłym poczuciu zagrożenia ze strony mięsożernych bestii KONIEC SPOILERA. Jak bardzo Samowi doskwiera samotność pokazuje nie tylko jego relacja z, jak się wydaje, bezrozumną istotą zamkniętą w windzie, ale także ogromne ryzyko jakie w pewnym momencie decyduje się podjąć w celu zyskania nowego przyjaciela. Łatwo się domyślić, do czego to wszystko zmierza, jaki los już wkrótce spotka głównego bohatera filmu, ale muszę przyznać, że choć pawie od początku seansu było to dla mnie oczywiste, to twórcom i tak udało się mnie zaskoczyć. Z kolei ta intensywna narracja, powolne prowadzenie kamer i bezsprzeczne wyczucie gatunku tak reżysera, jak i pozostałych członków ekipy technicznej, nierzadko generowały na tyle silne napięcie, że w dużym stopniu rekompensowały mi nudnawe przestoje, ogólnie konieczne do stworzenia podwalin pod warstwę psychologiczną, ale jakoś nie mogę oprzeć się pewności, że można to było przeprowadzić w bardziej interesujący sposób albo po prostu trochę skrócić. Tak, jestem wręcz przekonana, że nawet ten drugi wariant nie wpłynąłby negatywnie na portret czołowej postaci, nie pozbawiłby wewnętrznego wizerunku Sama tych wszystkich szczegółów, dzięki którym nie patrzyłam na niego beznamiętnie. Nie był on dla mnie jednowymiarową, papierową sylwetką, której towarzystwo ciężko było mi znieść. Raczej wręcz przeciwnie – obchodził mnie jego los, czułam, że jest jakaś więź pomiędzy nami i bynajmniej nie brakowało mi danych na jego temat.

Dla fanów typowych zombie movies? Oj, wydaje mi się, że nie do końca. „Noc pożera świat” to horror, który w mojej ocenie może spodobać się przede wszystkim miłośnikom kameralnych, minimalistycznych, skoncentrowanych na powolnym wprowadzaniu i potęgowaniu różnych niewygodnych emocji, intensywnych filmów, w których to siejące śmierć kreatury stanowią coś w rodzaju tła (niedosłownie) dla człowieka, starającego się jakoś odnaleźć w apokaliptycznych realiach. To film przede wszystkim o trudach, rozrywkach i stanie umysłu uwięzionego w starej kamienicy mężczyzny, a dopiero w dalszym rzędzie o żywych trupach poszukujących ludzkiego mięsa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz