sobota, 29 grudnia 2018

„Gdy anioły śpią” (2018)

German pracuje w firmie ubezpieczeniowej. Jego żona Sandra ma do niego pretensje o to, że dużo czasu spędza w pracy, przez co rzadko widuje się z nią i ich małą córeczką Estelą. W dniu urodzin tej ostatniej German także musi zostać dłużej w firmie, przez co nie udaje mu się dotrzeć na przyjęcie córki. Po wyjściu z firmy telefonicznie informuje wściekłą na niego żonę, że będzie w domu za jakąś godzinę i rzeczywiście stara się jak najszybciej dojechać na miejsce. Chociaż jest bardzo zmęczony, nie robi sobie postoju, nawet wtedy, gdy zostaje upomniany przez agentów Gwardii Cywilnej. Przysypia za kierownicą, przez co w pewnym momencie w coś uderza. Okazuje się, że to nastolatka. Dziewczyna jest poważnie ranna, ale jeszcze żyje. German dzwoni pod numer alarmowy, ale nie potrafi określić miejsca swojego pobytu, a jego telefonu nie udaje się namierzyć. Musi się przemieścić, ale nie chce zostawiać ofiary wypadku samej. Przenosi ją więc do swojego samochodu, po czym zauważa drugą nastolatkę. Dziewczyna jest w szoku. German zabiera ją ze sobą i podczas jazdy odzyskuje ona kontakt z rzeczywistością. To siedemnastoletnia Sylvia, a jej ranna przyjaciółka to Gloria: dwie nieznane Germanowi dziewczyny, które tego wieczora spotkały się w tych rejonach ze znajomymi. German chce je zawieźć do szpitala, ale Sylvia błędnie odczytuje jego intencje. Nabiera przekonania, że mężczyzna jest mordercą i stara się mu uciec.

Zrealizowany za trochę ponad dwa miliony trzysta tysięcy euro hiszpański thriller „Cuando los angeles duermen” („When the Angels Sleep”, „Gdy anioły śpią”) został wyreżyserowany przez niezbyt doświadczonego w długim metrażu Gonzalo Bendalę – wcześniej nakręcił tylko jeden pełnometrażowy obraz, pt. „Asesinos inocentes”, z 2015 roku. Scenariusz „Gdy anioły śpią” Bendala napisał sam, a pierwsze pokazy filmu odbyły się w jego rodzimej Hiszpanii we wrześniu 2018 roku. W grudniu tego samego roku film został udostępniony na platformie Netflix.

Kino, zwłaszcza amerykańskie, przyzwyczaiło nas do ponadprzeciętnie inteligentnych, niezwykle przebiegłych przestępców działających z premedytacją i nieustępujących im sprytem, w pełni pozytywnych bohaterów, stawiących im czoła. Rzeczywistość często jest jednak inna. W prawdziwym świecie przestępcy najczęściej nie grzeszą inteligencją, a i ci których drogi nieszczęśliwie krzyżują się ze ścieżkami kryminalistów w takich chwilach nie potrafią myśleć logicznie. I trudno się im dziwić. W prawdziwym życiu roi się też od wypadków – tragedii, których sprawcami nieszczęść są zwykli, praworządni obywatele, osoby, które nie chciały nikomu wyrządzić krzywdy, sprawcy wypadków, za które mogą ich spotkać przykre konsekwencje. German jest właśnie taką osobą. Człowiekiem, który niechcący potrąca młodą kobietę, próbuje udzielić jej pomocy, a potem... zaczyna się gubić. W całkiem przekonującym stylu wcielający się w tę postać Julian Villagran może tutaj budzić współczucie, ale jednocześnie przekonanie, że wszystko robi nie tak, jak trzeba. Jestem przekonana, że zachowanie tej postaci spotka się z dużą krytyków odbiorców, że wielu widzów będzie miało Germana za kompletnego idiotę, na skalę wręcz niespotykaną, że wielu odbiorców rzeczonej produkcji uzna, że w jego postępowaniu nie ma ani krztyny logiki, a zachowanie Sylvii tylko wzmocni przekonanie, że Gonzalo Bendala nie przemyślał tego scenariusza. Tak, obie te postacie, delikatnie mówiąc, nie zachowują się mądrze, ale akurat ja nie potrafię czynić z tego zarzutu. Łatwo było mi uwierzyć w to, że coś takiego mogło zaistnieć w rzeczywistości, że nie są to całkowicie nienaturalne reakcje na nieoczekiwaną tragedię. W końcu w telewizji i prasie, aż roi się od kryminalnych historii, których bohaterami są jeszcze mniej lotni osobnicy. Albo w ogóle mało inteligentni, albo po prostu robiący głupstwa pod wpływem stresu. Pierwszą błędną decyzją Germana jest rezygnacja z postoju, gdy staje się senny. Drzemie za kierownicą, ale nie chce się zatrzymywać, bo śpieszy się do domu. Żona już jest na niego wściekła za to, że nie pojawił się na przyjęciu urodzinowym ich córki, że jak zawsze praca była dla niego ważniejsza od rodziny (ciekawe, co by mówiła, gdyby zaczęło brakować im pieniędzy...), więc trudno się dziwić temu, że Germanowi tak bardzo zależy na spełnieniu swojej najnowszej obietnicy danej małżonce. Przyrzeczenia, że za jakąś godzinę będzie w domu, że zdąży jeszcze zobaczyć się z córką zanim ta osunie się w objęcia snu. Ale też trudno uznać to za dobre posunięcie – nie dojść do wniosku, że lepiej byłoby nie spełniać tej obietnicy, bo prowadzenie samochodu w takim stanie w thrillerze (w życiu często też) nie może skończyć się dobrze. Już lepiej podsycić wściekłość żony niż doprowadzić do tragicznego w skutkach wypadku, prawda? German, wzorem niejednego kierowcy z realu, nie bierze tego pod uwagę, naiwnie zakłada, że mu się uda, że nic złego się stanie. Jest noc, on porusza się rzadko uczęszczaną drogą (a przynajmniej tej nocy niewiele pojazdów pojawia się na tej trasie), po obu stronach której rozciągają się tereny niezabudowane, przysypia, zresztą nie pierwszy raz podczas tej podróży, i właśnie wtedy uderza nastolatkę. Jeszcze chwilę jedzie dalej, ale po namyśle zawraca. Zatrzymuje się przy okaleczonej, z trudem łapiącej oddech nieznajomej. Stara się jej pomóc, oszołomionej przyjaciółce ofiary wypadku, również. Ta ostatnia, siedemnastolatka imieniem Sylvia (taka sobie kreacja Ester Expósito), z czasem jednak nabiera przekonania, że German chce ją skrzywdzić. Mężczyzna stara się przekonać ją, że ma dobre intencje, ale dziewczyna nie przyjmuje tego do wiadomości. Ucieka i w tym momencie German popełnia kolejny duży błąd. Zamiast skupić się na szukaniu szpitala, policji, kogokolwiek kto mógłby mu pomóc, komu mógłby opowiedzieć o tym, co właśnie się stało, uznaje, że najważniejsze jest przekonanie Sylvii, że jest dobrym człowiekiem. Głupie myślenie? Owszem, ale naprawdę łatwo zrozumieć procesy zachodzące w jego głowie (co nie znaczy, je pochwalać) – uwierzyć w to, że w głowie śmiertelnie wystraszonej osoby może narodzić się przekonanie, że dla przedstawicieli organów ścigania najważniejsza będzie relacja Sylvii. A skoro dziewczyna jest przekonana, że German z zimną krwią dopuścił się zbrodni, to mężczyzna ma prawo obawiać się o swoją przyszłość. I właśnie ten strach każe mu zrobić wszystko, co w jego mocy, by zmusić nastolatkę do zmiany zdania na swój temat.

Thriller „Gdy anioły śpią” angażował mnie tylko przez jakiś czas. Gonzalo Bendali i jego ekipie udało się stworzyć całkiem mroczny, jak na standardy współczesnych filmowych dreszczowców, klimat, który doskonale współgrał z fabułą. Z trzymającym w napięciu rozwojem wydarzeń. To znaczy do pewnego momentu, bo niedługo po wydostaniu się Sylvii z samochodu głównego (anty)bohatera filmu, zaczyna mocno wiać nudą. Długie pogonie oglądane na ekranie najczęściej mnie męczą – pewnie nie mniej niż uczestników tychże – i nie inaczej było w tym przypadku. I nie pomagało przeplatanie tego wstawkami z działalności agentów Gwardii Cywilnej, z wszczętych przez nich poszukiwań Germana, na skutek wykonanego przez niego wcześniej telefonu pod numer alarmowy, nagłego przerwania przez niego połączenia i niemożności nawiązania z nim ponownego kontaktu. To nie są jacyś super gliniarze rodem z hollywoodzkich filmów – dwóch młodych mężczyzn bez trudu im się wymyka, a znalezienie Germana na tym pustkowiu wydaje się przerastać ich możliwości. Patrząc na nich ma się prawie pewność, że nie uda im się znaleźć mężczyzny, który niedawno wykonał telefon pod numer alarmowy. A w każdym razie nie tutaj. Bo może później uda im się złapać go w jego domu – może, bo nie ma się pewności, że Germanowi uda się przeżyć tę noc. Przeciwko sobie ma bowiem niepotrafiącą jasno myśleć w tych okolicznościach (czemu trudno się dziwić), z natury agresywną nastolatkę, z którą w trosce o swoją przyszłość ten z natury uległy, dający się wykorzystywać mężczyzna, stara się nawiązać kontakt. Tylko z nią porozmawiać, ona jednak wychodzi z założenia, że ma on zamiar ją zabić. Koncepcja naprawdę niczego sobie. Prosta i intrygująca. Generująca poczucie beznadziei, to jest przekonanie, że czegokolwiek German by nie zrobił, nie uda mu się wydostać z bagna, w które nagle wpadł. Już prędzej zanurzy się w nim głębiej... Tak się wydaje śledząc splot tych wszystkich, jakże feralny dla Germana wydarzeń – tę koszmarną nocną przeprawę, która najpewniej skończy się tragicznie dla tylko jednej lub obu czołowych postaci (German, Sylvia). Pytanie tylko na czym ten tragizm będzie polegał – czy któraś z tych filmowych postaci zginie, zostawiając drugą z dłońmi splamionymi jej krwią? Czy może Germana przez zeznania Sylvii spotka zbyt wysoka kara za krzywdę, jaką wyrządził jej przyjaciółce? Zostanie skazany za morderstwo z premedytacją, a nie nieumyślne spowodowanie wypadku drogowego. Całkiem mroczna atmosfera, bardzo realistycznie się prezentujące umiarkowanie krwawe obrazki, ze szczególnym wskazaniem na rany odniesione przez Glorię, zręczne budowanie napięcia do czasu pościgu za Sylvią... A potem robi się iście beznamiętnie. Bieganina i niemożność sympatyzowania z żadną z postaci. Ta delikatna więź, którą wcześniej nawiązałam z niektórymi z nich, została zerwana. A ponownie zawiązała się dopiero pod koniec, z jedną z tych postaci, bo pomimo irytacji, jaką chwilę wcześniej we mnie wzbudziła, nie potrafiłam przejść obojętnie obok takiego okrucieństwa. Scenka w wodzie mną wstrząsnęła. UWAGA SPOILER A i przesłanie filmu poczytuję na korzyść tego obrazu. „Gdy anioły śpią” mówi o tym, jak łatwo o doprowadzenie człowieka do ostateczności. Wypadek, niezrozumienie intencji, rzucenie kilku nieprzemyślanych słów i oczywiście stres wynikły z ekstremalnie trudnego położenia, dopiero co przeżytej traumy i oto zwyczajny, przestrzegający prawa, pracowity obywatel, kochający mąż i ojciec, staje się zimnokrwistym mordercą (dopiero po fakcie okazuje emocje). Zabójcą nastolatki, która z całą pewnością żyłaby, gdyby tej feralnej nocy nie poddała się panice. Łatwo mówić, jak się nie jest na jej miejscu... KONIEC SPOILERA. Epilog natomiast według mnie jest mocno naciągany – jakoś nie potrafię uwierzyć, w aż takie gapiostwo pewnych ludzi (chociaż nie mam najlepszego zdania o tego rodzaju grupach zawodowych), w nieumiejętność połączenia kropek, które przecież dla nich powinny być aż nazbyt czytelne.
 
Polecać, nie polecać... Szczerze mówiąc, nie mam bladego pojęcia. „Gdy anioły śpią” w reżyserii Goznzalo Bendali nie jest jednym z lepszych hiszpańskich thrillerów, jakie dane było mi obejrzeć. Moim zdaniem to obraz bardzo nierówny – raz mocno trzyma napięciu, innymi razy niemiłosiernie przynudza; intryguje, ale i drażni, żeby nie powiedzieć, że doprowadza do szewskiej pasji (bo i taki moment miałam); daje do myślenia, a nawet wstrząsa, ale posiada też partie, na które według mnie zabrakło pomysłu i które poprowadzono w denerwująco beznamiętny sposób. Innymi słowy: pół na pół. Nie uważam tego ani za dzieło godne najwyższej uwagi miłośników filmowych thrillerów, ani za pozycję, od której najlepiej trzymać się z daleka. Obejrzeć można, ale nie trzeba. Tak uważam, co zresztą mogłabym chyba powiedzieć o większość znanych mi współczesnych filmowych dreszczowców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz