sobota, 5 stycznia 2019

„Sygnał” (2014)

Studenci MIT, Nic, Jonah i Haley, zmierzają do Kalifornii. Chłopcy odwożą tam swoją koleżankę, która planuje zostać w tym stanie rok. Od niedawna niepełnosprawny Nic obawia się, że jego związek z Haley nie przetrwa, że dziewczyna nie będzie w stanie żyć z człowiekiem niezdolnym do samodzielnego chodzenia. Martwi go też ta roczna rozłąka i niejaki Nomad, tajemniczy haker, który jakiś czas temu włamał się do uczelnianej sieci i zniszczył kilka serwerów. Podejrzenia spadły na Nica i Jonaha, przez co omal nie zostali wyrzuceni z MIT. Starając się namierzyć Nomada zwrócili na siebie jego uwagę. Od tego czasu haker z nich szydzi, popisuje się przed nimi, zupełnie jakby stawiał przed nimi wyzwanie. Nic i Jonah przyjmują je. Starają się namierzyć Nomada i ich wysiłki wkrótce przynoszą pożądany skutek. Wszystko wskazuje na to, że haker przebywa w Nevadzie. Zaprzyjaźnieni młodzi mężczyźni namierzają jego dokładną lokalizację i postanawiają zahaczyć o to miejsce w drodze powrotnej z Kalifornii. Haley zmusza ich jednak do zmiany planu. Dziewczyna też chce skonfrontować się z Nomadem, więc cała trójka udaje się do prawdopodobnego miejsca jego pobytu w drodze do Kalifornii. Docierają do małego domku na pustkowiu, który wygląda na opuszczony. Nic i Jonah wchodzą do środka, zostawiając Haley w samochodzie. Zaraz potem wszyscy zostają zaatakowani przez kogoś lub przez coś. A jakiś czas później Nic budzi się w jakimś kompleksie, najwidoczniej będącym własnością rządu Stanów Zjednoczonych.

Zrealizowany za cztery miliony dolarów thriller science fiction pt. „Sygnał” z 2014 roku, jest dziełem niezbyt doświadczonego w reżyserii Williama Eubanka (wcześniej stworzył tylko jeden film, dramat science fiction z 2011 roku zatytułowany „Miłość”). Reżyser „Sygnału” brał również udział w procesie tworzenia jego scenariusza – napisał go wspólnie z Carlyle'em Eubankiem i Davidem Frigerio. Pierwszy pokaz filmu odbył się w styczniu 2014 roku na Sundance Film Festival. Jego twórcy zdradzili, że starali się tutaj pokazać przede wszystkim konflikt pomiędzy logiką i emocjami, że jest to film o dokonywaniu wyborów i o tym, co może popychać ludzi do działania. Myślenie logiczne kontra myślenie emocjonalne – tak można podsumować wywody jego twórców na temat „Sygnału”. Abstrahując jednak od tych mniej czy bardziej oczywistych treści, drugi film Williama Eubanka można spokojnie uznać za ukłon w stronę tradycji, za dosyć nietypowe ujęcie motywów bardzo dobrze znanych miłośnikom kina.

Długo unikałam „Sygnału” Williama Eubanka. Z prostej przyczyny. Otóż, chociaż określa się ten film obrazem niskobudżetowym, ja nie miałam wątpliwości, że cztery miliony dolarów w zupełności wystarczy do sfinansowania mnóstwa komputerowych efektów specjalnych. A więc podejrzewałam, że będzie to tego rodzaju podejście do filmowego science fiction, za jakim, delikatnie mówiąc, nie przepadam. Wiele współczesnych produkcji, zwłaszcza amerykańskich, jest wprost przeładowanych nowoczesną technologią, plastikowymi CGI, na które naprawdę ciężko mi patrzeć. A im większy budżet, tym większa szansa, że się na nie natknę. Te cztery miliony dolarów to nie wszystko – zniechęcały mnie również niektóre plakaty „Sygnału” Williama Eubanka, ponieważ wydają się wręcz krzyczeć, że jest to właśnie takie science fiction, do którego mam najmniej cierpliwości. Trzymałam się więc z dala od tej pozycji, dopóki przypadkiem nie natrafiłam na nią w telewizji. Jest noc. Skaczę po kanałach, w nadziei, że znajdę coś, czego jeszcze nie widziałam (w telewizji? powodzenia...) i co nie będzie bzdurną komedyjką i oto nagle odkrywam, że cuda jednak się zdarzają. Trafiam na „Sygnał” - tak, tak, ten film, którego świadomie przez parę lat unikałam, ale zanim sprawdzę, co to za twór, przez jakieś kilkanaście minut wgapiam się w ekran bez tej wiedzy. I co widzę? Klimatyczny, bardzo intensywny film drogi, z silnie zarysowaną tajemnicą. Odczuwalnie groźną tajemnicą, sekretem, którego najlepiej nie zgłębiać – widz nie ma co do tego żadnych wątpliwości, ale bohaterowie filmu, jak to zwykle w takich opowieściach bywa prą ku tej, w domyśle straszliwej, prawdzie. A teraz sobie wyobraźcie moje zdziwienie, gdy odkryłam, że wsiąknęłam w „Sygnał” Williama Eubanka – ten sam, od którego przez tyle lat starałam się trzymać z daleka... Na pierwszym planie postawiono aktora znanego mi chociażby z „Oculus” Mike'a Flanagana, od którego dopiero w tej kreacji, w postaci Nica, oczu oderwać nie mogłam. Brenton Thwaites, bo o nim mowa, w niezwykle charyzmatycznym stylu wcielił się w „Sygnale” w imponujący umysł ścisły – w matematycznego geniusza, który od niedawna boryka się z jakąś poważną chorobą. W filmie nie pada jej nazwa, wiemy tylko, że Nic od pewnego czasu porusza się o kulach i musi brać pod uwagę to, że jego stan wkrótce jeszcze bardziej się pogorszy. Jeden ze scenarzystów „Sygnału”, David Frigerio, zdradził, że Nic zmaga się z dystrofią mięśniową, ale gdy ograniczymy się tylko do seansu (bez szukania informacji na temat omawianego obrazu), to będziemy mogli jedynie zgadywać, jaka choroba dotknęła niegdysiejszego namiętnego biegacza, studenta MIT, którego poznajemy podczas samochodowej podróży do Kalifornii. Towarzyszą mu studiujący na tej samej uczelni, jego najlepszy przyjaciel, istny geniusz komputerowy imieniem Jonah (dobra kreacja Beau Knappa) oraz dziewczyna Nica, Haley (też dająca sobie radę Olivia Cooke). Ich celem jest Kalifornia– to tam młodzi mężczyźni zostawią kobietę, gdzie ta planuje spędzić rok. Wcześniej jednak zdecydują się odwiedzić człowieka, który od jakiegoś czasu utrudnia im życie. Hakera znanego im jako Nomad, tajemniczą postać, przez którą omal nie wylecieli z uczelni. Twórcy „Sygnału” oszczędzają nam długiego wstępu – głównych bohaterów poznajemy, gdy są już w drodze, a o ich przejściach z niejakim Nomadem czym prędzej dowiadujemy się z ich rozmów. Decyzja o odwiedzeniu tego tajemniczego hakera zapada dosyć szybko, ale my jeszcze wcześniej nabierzemy pewności, że ci jakże sympatyczni młodzi ludzie, ta trójka zaprzyjaźnionych osób, na swoje nieszczęście w końcu wyruszy na poszukiwanie człowieka (?), który z jakiegoś sobie tylko znanego powodu, postanowił utrudnić im życie. Nic wychodzi z założenia, że Nomad chce się tylko przed nimi popisać, Haley natomiast nie wyklucza, że to jakiś rozwydrzony dzieciak robiący sobie żarty. Ale mimo wszystko zarówno oni, jak i Jonah wydają się nie lekceważyć go zupełnie – nie wygląda to tak, jakby w ogóle nie brali pod uwagę tego, że ów haker może okazać się mocnym przeciwnikiem, że spotkanie z nim może być dla nich niebezpieczne.

„Sygnał” można podzielić na trzy „akty”. Pierwszy to tajemniczy thriller drogi. Film z gatunku „grupa przyjaciół wyjeżdża...” z mocno uwypuklonym pierwiastkiem zagrożenia w postaci hakera, o którym wiemy tylko tyle, że uwziął się na pozytywnych bohaterów tego obrazu. Na trójkę albo tylko dwójkę (bo trudno powiedzieć, czy Haley też prześladuje) zaprzyjaźnionych studentów MIT. Drugi „akt” rozpoczyna się z chwilą przebudzenia się Nica w ogromnym obiekcie, który prawdopodobnie należy do rządu Stanów Zjednoczonych. Innymi słowy gorzej już być nie mogło, bo od dawna już nie mam wątpliwości, że nikt, absolutnie nikt, nie dokopie ci tak jak twój własny rząd (w znaczeniu: rząd kraju, z którego pochodzisz, ewentualnie w którym tylko mieszkasz). W science fiction stawianie rządu jakiegoś państwa (zaryzykuję twierdzenie, że najczęściej dotyczy to rządu amerykańskiego i rosyjskiego) nie jest żadnym novum. Można wręcz rzec, że to część tradycji tego gatunku, wątek tak częsty, że miłośnicy science fiction w momencie przebudzenia się Nica w rażącym bielą kompleksie, pewnie poczują się jak w domu... Swojsko, ot co. Dosyć liczny personel tego tajemniczego ośrodka nie rozstaje się ze skafandrami – stroje te mają ich chronić przed zarazą. Jaką zarazą? Tego, przynajmniej na razie, możemy się jedynie domyślać, a i też nie możemy być pewni tego, że jakieś zagrożenie biologiczne rzeczywiście zaistniało. Bo (i tutaj spotkała mnie kolejna duża niespodzianka) w drugim „akcie” opowieść ta zaczęła zahaczać o thriller psychologiczny. To znaczy być może, bo to drugie wyjaśnienie, tj. jakaś kosmiczna zaraza bądź coś innego mającego swoje korzenie poza Ziemią, też bierze się pod uwagę. Twórcy praktycznie zmuszają odbiorcę do rozważania obu tych opcji, właściwie nie dając mu możliwości definitywnego odrzucenia którejś z nich. Rażąca biel, mnóstwo mniejszych i większych pomieszczeń, labirynt korytarzy i zgraja ludzi w skafandrach najwidoczniej przeprowadzających jakieś doświadczenia zarówno ze zwierzętami, jak i ludźmi. Wygląda na to, że Nic jest ich kolejnym królikiem doświadczalnym – pozostająca w śpiączce Haley i komunikujący się z przyjacielem za pośrednictwem szybu wentylacyjnego Jonah, być może też, ale my będziemy trwać u boku zagubionego, przerażonego, ale i niepoddającego się Nica. Chłopaka starającego się wyrwać z tej matni, za co z jednej strony będziemy trzymać kciuki, ale z drugiej... A co jeśli człowiek „pod skrzydła którego” trafił Nic (w pełni przekonujący Laurence Fishburne), jedna z osób pracujących w tym obiekcie, mówi prawdę? To znaczy, co jeśli główny bohater filmu został zarażony przez coś niepochodzącego z Ziemi, padł ofiarą nieznanej ludzkości choroby, która w krótkim czasie może doprowadzić do zagłady naszego gatunku? Jeśli oczywiście uda mu się uciec. Atmosfera panująca w owym ogromnym budynku wręcz przygniata – klaustrofobia, paranoja, alienacja, tajemnica i oczywiście ogromne zagrożenie uosabiane przez ludzi w skafandrach, domniemanego potwora, którego nie widzimy bądź... Nica i jego przyjaciół. Osoby być może zarażone czymś, co może zamienić ich... w coś mającego mordercze skłonności. „Sygnał” w moich oczach zepsuł się dopiero w ostatniej części. W trzecim „akcie”, który owszem z jednej strony udowadnia, że wydawać by się mogło do szczętu wyeksploatowane motywy filmowe można pokazać w inny sposób, dobrze znanym fanom gatunku treściom nadać świeżość, poprzez ubranie ich w dotąd niespotykaną (albo chociaż mniej powszechną) formę. Problem jednak w tym, że dwie poprzednie partie rozbudziły we mnie apetyt na coś … mniej banalnego? Tak, to chyba dobre słowo. Owszem, ogólnie nie mam nic przeciwko motywom, po które ostatecznie sięgnęli twórcy „Sygnału”, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że z tej koncepcji, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę schizoidalny „akt” drugi można było wycisnąć coś więcej. Najlepiej obierając inny kierunek gatunkowy. UWAGA SPOILER To znaczy pójść w stronę thrillera psychologicznego, a nie thrillera science fiction KONIEC SPOILERA. Ale to całkowicie subiektywne odczucie – po prostu wizja twórców „Sygnału” kłóciła się z tą, którą sobie wymarzyłam „podczas pobytu w tajemniczym obiekcie na pustyni”, nieprzyjemnie kolidowała z moimi wyobrażeniami. Być może gdybym niczego nie wymyślała, lepiej przyjęłabym tę wersję wydarzeń. Z całą pewnością jednak za wyjątkiem UWAGA SPOILER nadludzkich zdolności Nica i Jonaha: przekombinowanych, efekciarskich, wręcz pachnących mi jakąś bajeczką dla grzecznych dzieci KONIEC SPOILERA. Aha, i Lin Shaye, aktorka którą od lat darzę niesłabnącą miłością, pojawia się właśnie w ostatnim akcie, moim zdaniem stanowiąc jego największą ozdobę. Szkoda tylko, że tak krótko mogłam cieszyć się jej obecnością, jej jak zwykle bezbłędną grą. Tak na marginesie Lin Shaye i Olivia Cooke miały już okazję grać razem – w horrorze „Diabelska plansza Ouija” Stilesa White'a.

Myślę, że przynajmniej większość „Sygnału” Williama Eubanka warto obejrzeć, jeśli jest się wielbicielem klimatycznych thrillerów, filmów bazujących na groźnych i zarazem mocno frapujących tajemnicach; klaustrofobicznych, paranoicznych i w pewnym sensie pomysłowych (forma) dreszczowców psychologicznych i obrazów science fiction, bo do pewnego momentu „Sygnał” jest i tym, i tym. Później według mnie robi się gorzej – w ostatnich kilkudziesięciu minutach na moje oko ten wspaniały klimaty grozy wyparowuje. Jest dynamicznie, efekciarsko (no dobrze, nie ma w tym dużej przesady, ale i tak wolałabym, żeby i te dodatki sobie darowano) i w kontekście tego, co pokazano mi wcześniej, nazbyt pospolicie. Mimo to polecam „Sygnał” Williama Eubanka każdemu, kto łaknie intensywnych, ponurych, przez większość czasu konsekwentnie podsycających ciekawość, filmowych thrillerów, które można traktować jak swoisty hołd dla gatunku science fiction, ale i próbę zreinterpretowania go, z jednoczesnym wykorzystaniem dobrodziejstw rodem z najlepszych thrillerów psychologicznych, i w sumie horrorów również. Chociaż, oczywiście, tym ostatnim „Sygnał” z pewnością nie jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz