środa, 17 lipca 2019

„Topielisko. Klątwa La Llorony” (2019)

Rok 1973, Los Angeles. Pracownica socjalna Anna Tate-Garcia przybywa do domu samotnej matki dwójki dzieci, Patricii Alvarez, aby przeprowadzić kontrolę. Odkrywa wówczas, że kobieta więzi swoich chłopców w ciasnym pomieszczeniu. Dzieci zostają odseparowane od matki i umieszczone w tymczasowym domu opieki. Niedługo potem Anna odbiera wiadomość o tragicznej śmierci chłopców i rusza na miejsce zdarzenia, wraz z dwójką swoich dzieci, Chrisem i Samanthą, nad którymi od śmierci męża sama sprawuje opiekę. Z czasem odkrywa, że chłopcy Alvarez padli ofiarami legendarnej La Llorony, demonicznej istoty, która snuje się po świecie w poszukiwaniu dzieci, które zastąpiłyby jej własne. W 1673 roku kobieta utopia je w gniewnym amoku, a gdy uświadomiła sobie co zrobiła, popełniła samobójstwo. Anna ma powody, by przypuszczać, że jej dzieci będą następne, że jeśli nic nie zrobi La Llorona zabierze jej Chrisa i Samanthę.

Amerykański horror nastrojowy„Topielisko. Klątwa La Llorony” to szósty z kolei film wchodzący w skład „The Conjuring Universe”, po dwóch częściach „Obecności” i „Annabelle” oraz „Zakonnicy” z 2018 roku. Scenariusz w oparciu o meksykańską legendę o La Lloronie (Płaczącej Kobiecie) napisali Mikki Daughtry i Tobias Iaconis, a na krześle reżyserskim zasiadł Michael Chaves, który wcześniej nie stworzył ani jednego pełnometrażowego filmu. Ale wiadomo już, że na „Topielisku. Klątwie La Llorony”” jego przygoda z długim metrażem się nie skończy. Na 2020 rok zaplanowano bowiem premierę drugiego pełnometrażowego filmu Michaela Chavesa, trzeciej odsłony głośnej „Obecności” Jamesa Wana, która zapoczątkowała franczyzę „The Conjuring Universe”. Budżet „Topieliska. Klątwy La Llorony” oszacowano na dziewięć milionów dolarów, a dotychczasowe wpływy z całego świata wyliczono na trochę ponad sto dwadzieścia dwa miliony dolarów.

„Topielisko. Klątwa La Llorony” nie jest jedynym filmem zainspirowanym meksykańską legendą o upiornej istocie, skazanej na wieczną wędrówkę po świecie w poszukiwaniu swoich dzieci. Wystarczy wspomnieć takie pozycje, jak chociażby „La maldicion de la Llorona” (1963) w reżyserii Rafaela Baledóna i „J-ok'el” (2007) Benjamina Williamsa. Na pewno jednak pełnometrażowy debiut Michaela Chavesa jest filmem najmocniej rozreklamowanym na arenie międzynarodowej, spośród wszystkich, mniej czy bardziej zainspirowanych legendą o Płaczącej Kobiecie, dotychczas nakręconych produkcji filmowych. Szeroka dystrybucja, szumna kampania reklamowa i dopisanie tego tytułu do jakże popularnej franczyzy funkcjonującej pod nazwą „The Conjuring Universe” zaowocowały jego dosyć sporym komercyjnym sukcesem. Film ów tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że zmętnianie tego źródełka, którym jest „The Conjuring Universe” trwa w najlepsze. Nie mam żadnych wątpliwości, że franczyza ta będzie się rozrastała o kolejne luźno ze sobą związane tytuły. Horrory tylko z lekka nawiązujące do jednego lub więcej obrazów z uniwersum „Obecności” i niemające nic wspólnego ze sprawami prowadzonym przez Eda i Lorraine Warrenów. Innymi słowy, moim zdaniem robi się z tego kolejna hollywoodzka maszynka do robienia kasy, która najpewniej szybko nie zostanie zatrzymana (jeśli w ogóle). „Topielisko. Klątwa La Llorony” jest pierwszym obrazem dopisanym do „The Conjuring Universe”, który nie nawiązuje bezpośrednio, bardzo wyraźnie (bo niektórzy dopatrzyli się tutaj jakichś szczególików) do cyklu „Obecności” (póki co mamy dwie części, ale w przygotowaniu jest już kolejna), tylko filmu, który, że tak to ujmę, z niej wyrósł. Scenariusz autorstwa Mikki Doughtry i Tobiasa Iaconisa nawiązuje do „Annabelle” Johna R. Leonettiego. W „Topielisku. Klątwie La Llorony” pojawia się postać księdza Pereza, kreowana przez Tony'ego Amendolę. Bohater ten, odegrany przez tego samego aktora, pojawił się pięć lat wcześniej w „Annabelle”. W omawianym filmie tę szkaradną lalkę (tj. Annabelle) też zobaczymy – pojawi się dosłownie na moment, w sekwencji retrospektywnej. Antybohaterką pełnometrażowego reżyserskiego debiutu Michaela Chavesa jest jednak tytułowa La Llorona, wywodząca się z meksykańskiej legendy, która wygląda... No cóż, trzeba pamiętać, że „Topielisko. Klątwa La Llorony” to horror hollywoodzki pełną gębą. Straszak nakręcony w zgodzie z dzisiejszymi trendami, stawiający na sprawdzone „metody straszenia” i doskonale znane fanom kina grozy motywy, podawane w prawie całkowicie beznamiętny sposób. Akcję filmu osadzono w 1973 roku, o czym szczerze mówiąc ciągle zapominałam. Poza paroma archaicznymi sprzętami gospodarstwa domowego, nie dostrzegałam w „Topielisku. Klątwie La Llorony” żadnych składników retro. Klimat tego filmu jest na wskroś współczesny, w najgorszym znaczeniu tego słowa. Mowa o boleśnie wręcz plastikowych zdjęciach made in Hollywood, zmontowanych tak, by widz „nie miał czasu na głębszy oddech”. Akcja pędzi na łeb na szyję po utartym torze poprzetykanym niezbyt realistycznie się prezentującymi efektami specjalnymi. Komputerowi spece dostali dosyć szerokie pole do popisu i... się popisali. La Llorona wyrasta na ekranie nader często, autentycznie strasząc swoim ewidentnie przejaskrawionym wyglądem. Ależ ta facjata mnie odrzucała – żywy dowód na to, że Michael Chaves nie jest wyznawcą zasady „w horrorze mniej znaczy więcej”. I nie dotyczy to tylko wyglądu tytułowej antybohaterki, ale również częstotliwości jej pojawiania się na ekranie. W mojej ocenie tylko dwie tego rodzaju scenki poprzedzono budowaniem w miarę odpowiedniego napięcia: samotną nocną wędrówkę chłopców Alvarez po mrocznych (ach te migające światła) korytarzach placówki socjalnej i akcję nad przydomowym basenem, której główną bohaterką była mała Samantha, córka Anny Tate-Garcii. Ta ostatnia niechcący sprowadziła na siebie i swoje dzieci nadnaturalne zagrożenie w postaci przedobrzonej upiorzycy La Llorony. I zrobiła to już na początku filmu, bo przecież w dzisiejszych czasach powolne budowanie opowieści grozy absolutnie się nie sprawdza. Z takiego właśnie założenia zdają się wychodzić scenarzyści i reżyser „Topieliska. Klątwy La Llorony”. No bo po co nam poznawać bohaterów i plątać się w jakimś szerszym kontekście fabularnym, skoro można całą historię streścić w jednym zdaniu i cieszyć się tym, co w nastrojowym horrorze najlepsze. Czyli efekciarskimi wejściami (najczęściej w formie jump scenek, dla mnie w całości nieskutecznych) demonicznej istoty, której oczywiście w końcu będzie trzeba zdecydowanie stawić czoło.

Mimo tego, że akcja „Topieliska. Klątwy La Llorony” zawiązuje się w błyskawicznym tempie, że życie pewnej pracownicy socjalnej komplikuje się nader szybko, to muszę przyznać, że jeszcze wtedy szczególnie zniechęcona nie byłam. Nie żebym śledziła to z jakimś ogromnym zainteresowaniem, licząc na silne emocje, ale wówczas przynajmniej nie musiałam walczyć z pokusą przerwania seansu. To przyszło później. Na początku nie mogłam oprzeć się skojarzeniom z „Przypadkiem 39” Christiana Alvarta i nie tylko przez to, że główna bohaterka omawianej produkcji też jest pracownicą socjalną. A nawet nie przede wszystkim dlatego. Jeszcze bardziej uderzyło mnie podobieństwo sytuacji, które zapoczątkowały koszmary obu kobiet. Każda z nich mimowolnie sprowadziła na siebie niebezpieczeństwo poprzez odebranie dziecka/dzieci rodzicom/samotnej matce. Anna Tate-Garcia podobnie jak Emily Jenkins z „Przypadku 39” podejrzewa, że Patricia Alvarez stanowi poważne zagrożenie dla swoich dzieci. W przekonaniu, że robi to dla ich dobra, umieszcza chłopców Alvarez w tymczasowym domu socjalnym. Dzieci zostają odseparowane od matki, która tymczasem upiera się, że nie chciała skrzywdzić swoich synów, tylko przed czymś ochronić. O ile w „Przypadku 39” to obiekt ataku rodziców rodził w pełni uzasadnione podejrzenia widzów, o tyle w „Topielisku. Klątwy La Llorony” alarmistycznie nie działają dzieci Alvarez wydobyte przez Annę z ciasnego pomieszczenia w ich mieszkaniu, tylko opowieści ich matki o istocie, która dybie na ich życie. Oczywiście Anna, tak samo jak Emily Jenkins i w przeciwieństwie do nas, początkowo nie daje wiary tym fantastycznie brzmiącym słowom Patricii. Ale kobieta bardzo szybko się z nami zrówna – posiądzie tę wiedzę, którą my, odbiorcy tego filmu, mieliśmy przez cały czas. Wtedy już naznaczone przez La Lloronę będą jej własne dzieci, Chris i Samantha (przekonująco wykreowani przez Romana Christoua i Jaynee-Lynne Kinchen. W ich matkę natomiast w nie mniej przyzwoitym stylu wcieliła się Linda Cardellini)). Anna znajdzie się więc w identycznej sytuacji, w której jeszcze niedawno tkwiła rodzina Alvarezów. Kobieta doskonale wie, jak to się dla nich skończyło – do czego dąży demoniczna istota, która teraz prześladuje jej rodzinę. Wie, że jeśli nie znajdzie sposobu na powstrzymanie La Llorony, jej dzieci podzielą tragiczny los chłopców Alvarez. Zwraca się więc – tadam – do księdza Pereza. Bez bożego wojownika w końcu by się nie obyło prawda? Tak, tylko że... Powiedzmy, że scenarzyści przygotowali drobną niespodziankę – nie, nie, nie myślcie, że zrezygnowano z tak integralnego motywu współczesnych hollywoodzkich straszaków, jak duchowa (fizyczna zresztą również) walka dobra ze złem. Przebiegająca w sposób tak banany i także w związku z tym przewidywalny, że już bardziej chyba nie można. No dobrze, takie wykorzystanie krzyża nie zdarza się często, UWAGA SPOILER a i zabrakło klasycznego opętania. Nauczona doświadczeniem czekałam i na ten motyw, ale zamiast niego dostałam zrobienie z Samanthy swego rodzaju marionetki. Swoją drogą, może mi ktoś wytłumaczyć, jak dziewczynka wcześniej wyrwała się spod wpływu La Llorony? Bo według słów bożego wojownika Rafaela Olvera taki efekt miało przynieść dopiero unicestwienie upiorzycy) KONIEC SPOILERA. W dodatku konfrontację ową niemiłosiernie wręcz rozciągnięto w czasie – cały ten nadmiernie dynamiczny, beznamiętny zlepek ogranych motywów, na tym większą więc próbę wystawił moją cierpliwość. Ale się udało. Ledwo, bo ledwo, ale – jupi! - dobrnęłam do napisów końcowych. Nie, nie, tak naprawdę to wcale się z tego nie cieszę. To jeden z tych przypadków (dosyć licznych niestety), gdzie wytrwałość mi się nie opłaciła. Jednak powinnam ulec dużo wcześniej narosłej pokusie przerwania seansu, bo zaoszczędziłabym trochę czasu, ale jak to się mówi mądry Polak po szkodzie. Chociaż z drugiej strony trochę się pośmiałam, a przecież mówi się też, że śmiech to zdrowie...

Tym, którzy myśleli, że „Zakonnica” w reżyserii Corina Hardy'ego uświadomi filmowcom, że wcielanie do „The Conjuring Universe” horrorów znacznie odbiegających od żelaznej podstawy tej franczyzy – obrazów spod znaku „Obecności” – nie jest dobrym pomysłem, to po obejrzeniu „Topieliska. Klątwy La Llorony” debiutującego w pełnym metrażu Michaela Chavesa, prawdopodobnie wyzbędą się tych złudzeń. Zamiast wzorować się na sprawach Eda i Lorraine Warrenów, a całkowicie fikcyjne fabuły konstruując ewentualnie na użytek serii o lalce Annabelle, twórcy wolą kombinować, jak te konie pod górę. Wymyślać płytkie historie, które wydają się być jedynie pretekstem do popisywania się nowoczesną technologią. A straszenie? No przecież macie mnóstwo jump scenek. Czego jeszcze chcecie? Napięcia? Proszę Was, powolne budowanie nastroju już dawno wyszło z mody. Teraz tak to się robi! I powiem Wam, że to działa. „Obecność 3” dopiero jest w przygotowaniu, a ja już czuję lekki strach. Jeszcze filmu nie widziałam, a już się niepokoję. Bo w końcu reżyser ten sam... Oby jednak moje czarnowidztwo się nie spełniło, oby Michael Chaves nie zepsuł jeszcze tego, oby okazało się, że „Topielisko. Klątwa La Llorony” to jednorazowe potknięcie. To jest w mojej ocenie. Tego (nie ukrywam, że również z egoistycznych pobudek) mu życzę.

6 komentarzy:

  1. Witam cię,ogólnie zgadzam się z twoją recenzją,film na pewno tyłka nie urywa,miałem nadzieję na coś znacznie lepszego ale jak zwykle ostatnio się zawiodłem,no ale trudno....ale absolutnie mylisz się co do box offisu...film w samych Stanach zarobił ponad 60milonow dolarow a na swiecie łącznie ponad 120 milionów tagze jeśli chodzi o wyniki kasowe to sukcesem na pewno był.Wogole filmy z tej serii zawsze zarabiają kupę kasy a czy zasłużenie to już zupełnie inna sprawa...Pozdrawiam!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A możesz wskazać, gdzie napisałam, że film nie odniósł komercyjnego sukcesu? Bo wiesz chciałabym poprawić, ale nie wiem, w którym miejscu błąd się wkradł:/

      Usuń
    2. Już znalazłam. Stówkę zjadłam:) Już poprawione i dzięki wielkie!

      Usuń
  2. Spoko😀 Nic się nie stało...

    OdpowiedzUsuń
  3. "Swoją drogą, może mi ktoś wytłumaczyć, jak dziewczynka wcześniej wyrwała się spod wpływu La Llorony?"
    O ile dobrze pamiętam, wyrwała się bo była narysowana na podłodze jakaś linia, która blokowała jej wpływ.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. SPOILER No nie wiem... Samantha była pod wpływem La Llorony, jak linia była usypana (bodaj Rafael ponownie ją usypał po tym jak Sam niechcący ją zniszczyła), a wyszła spod niego w chwili zniszczenia tej linii przez Patricię. I nie wiem dlaczego, bo przecież owa linia miała chronić... No, ale może nie chroniła przed tym, może nie miała właściwości uwalniania ludzi spod wpływu La Llorony. Kto ich tam wie.

      Usuń