niedziela, 8 grudnia 2019

„Them That Follow” (2019)


Mara Childs żyje w odizolowanej społeczności zielonoświątkowców, której przewodzi jej ojciec, pastor Lemuel. Kobieta jest oddaną członkinią Kościoła, głęboko wierzącą osobą aprobującą wszystkie, nawet groźne, praktyki swojego ojca. Człowiek, w którym się zakochuje, młody mężczyzna imieniem Augie też mieszkający w tych stronach, nie podziela jej wiary, ale nie to stanowi ich problem. Gdy Mara uświadamia sobie, że zaszła w ciążę z Augiem, stara się od niego oddalić bez wyjawienia mu przyczyny swojej decyzji. Przyjmuje oświadczyny zaufanego człowieka swojego ojca, Garreta, i robi wszystko, by utrzymać swoją ciążę w sekrecie. Nie ma bowiem wątpliwości, że narazi się tym nie tylko swojemu ojcu, ale całej wspólnocie zielonoświątkowej, do której przynależy. Mara jest przekonana, że poważnie zgrzeszyła i nie ma pojęcia jak mogłaby odkupić swoje winy.

Reżyserski pełnometrażowy debiut Britt Poulton i Dana Madisona Savage'a, amerykański thriller „Them That Follow” po raz pierwszy został pokazany w styczniu 2019 roku na Sundance Film Festival, chociaż główne zdjęcia ruszyły już w październiku 2017 roku (zakończyły się w listopadzie tego samego roku). Poulton i Savage pracowali już razem nad dziesięciominutowym filmikiem pt. „Lizard King” (2014), ta pierwsza natomiast współtworzyła scenariusz thrillera „Profil”, który został wyreżyserowany przez Timura Bekmambetova. Scenariusz „Them That Follow” napisała z Danem Madisonem Savage'em. Inspirację czerpali z filmu dokumentalnego z 1967 roku pt. „Holy Ghost People” i praktyk George'a Wenta Hensleya, pastora zielonoświątkowego, który spopularyzował wykorzystywanie węży w nabożeństwach.

„Them That Follow” nie jest typowym dreszczowcem o fanatyzmie religijnym, choć bez wątpienia dotyka tego tematu. Odtwórca roli Augiego, Thomas Mann, powiedział, że celem tego filmu jest zmuszenie widza do podjęcia próby zrozumienia ludzi, z którymi może się nie zgadzać. Główna bohaterka filmu, Mara Childs, w którą w przekonującym stylu wcieliła się Alice Englert (w ogóle cała obsada „Them That Follow” moim zdaniem spisała się na medal), nie tylko nie jest tutaj wyjątkiem, ale to właśnie ona ma stanowić swego rodzaju drogowskaz dla tych, którzy nie dość, że nie podzielają jej systemu wierzeń, to na dodatek zwykle patrzą złym okiem na ludzi jej pokroju. Mara przed laty straciła matkę i od tego czasu mieszka tylko z ojcem, pastorem zboru zielonoświątkowego imieniem Lemuel, który wychował swoją córkę na bogobojną, oddaną Kościołowi młodą kobietę, uznającą jego groźne praktyki za konieczne. Mara, tak samo jak prawie wszyscy członkowie tej niewielkiej wspólnoty żyjącej w górach, wychodzi z założenia, że religia wymaga poświęceń, że Duch Święty wypełni tylko tych, którzy całkowicie się na niego zdadzą. Powierzą mu wszystko, nawet swoje życie. Swoistą próbą wiary są jadowite węże. Jeśli nie zostaniesz ukąszony to znak, że jesteś czysty. A jeśli gad cię ukąsi, to jeszcze nic straconego – wtedy z pomocą innych wiernych możesz wymodlić swoje ozdrowienie. Duch Święty daruje ci życie, gdy uzna że jesteś tego godzien. Pastor Lemuel (przykuwająca uwagę, złowieszcza kreacja Waltona Gogginsa) nie musi przekonywać swojej trzódki do tych niebezpiecznych praktyk. Może i wcześniej musiał się o to starać; tego nie wiemy, bo akcja „Them That Follow” toczy się w czasie, gdy te jego (o ile to on je wprowadził do zboru, o którym mowa w filmie) restrykcyjne zasady już jakiś czas obowiązują. Jeśli nawet wcześniej wzdragano się przed tymi niecodziennymi świadectwami wiary, to teraz są one już na porządku dziennym. Nikt ich nie kwestionuje, wręcz wszyscy członkowie zboru Lemuela uważają je za nieodzowne. Wydaje się, że w tej dosyć hermetycznej społeczności jest tylko jedna osoba, która wyłamała się z Kościoła. Młody mężczyzna imieniem Augie, który zakochuje się w córce pastora, Marze Childs. Ona także darzy go miłością, ale w przeciwieństwie do niego jest przekonana, że ich związek nie ma przyszłości. Ta młoda kobieta zdaje się mieć pewność, że ich związek nie znalazłby akceptacji we wspólnocie prowadzonej przez jej ojca. Dlaczego tak uważa można się tylko domyślać. Britt Poulton i Dan Madison Savage nie dają wyraźnych odpowiedzi, ale z ich mętnych sugestii można wywnioskować, że przeszkodą jest nieplanowana ciąża Mary. I prawdopodobnie oddalenie się Augiego od Kościoła, ale jeśli tak, to ma to raczej drugorzędne znaczenie. Najważniejszy jest poważny grzech, który oboje popełnili. Stosunek seksualny przed ślubem to dość, by Mara stała się nieczysta, ale sytuację jeszcze komplikuje fakt, że z tego „błędu” ma narodzić się nowe życie. „Them That Follow” obrazuje między innymi rozterki młodej kobiety, która za parę miesięcy ma wydać na świat nieślubne dziecko. Dla niej to nader istotne i to nie tylko dlatego, że egzystuje w społeczeństwie, które nie akceptuje seksu przedmałżeńskiego – kobieta wychodząc za mąż musi być czysta (tzn. musi być dziewicą), bo jak nie to... W najlepszym razie skazuje się na ostracyzm, przynajmniej do czasu dostąpienia łaski Ducha Świętego, a w najgorszym... na banicję? śmierć? Bez względu na to, jaki los faktycznie czeka Marę, gdy jej sekret w końcu wyjdzie na jaw (bo to wydaje się tylko kwestią czasu), ponad wszelką wątpliwość wiemy, że główna bohaterka boi się tej chwili. Najbardziej tragiczne w tym wszystkim jest to, że ona sama uważa, że zrobiła coś strasznego. Można chyba nawet powiedzieć, że patrzy na siebie ze wstrętem. Nie należy jednak przez to rozumieć, że takim samym uczuciem darzy „owoc zakazanego związku”. Mara jest rozdarta – pragnie tego dziecka i zarazem wolałaby żeby nie zostało poczęte. Ale skoro już tak się stało, to ani myśli dokonywać aborcji. W domyśle również dlatego, że to byłby jeszcze większy grzech od pozamałżeńskiego seksu, ale najprawdopodobniej przede wszystkich dlatego, że zdążyła już je pokochać. Warstwa psychologiczna „Them That Follow” nie jest zbyt klarowna – więcej w tym sugestii, aluzji niźli jednoznacznych odpowiedzi, co osobiście uważam za największy atut tej produkcji. Przypuszczam jednak, że takie podejście nie zjedna sobie rzeszy odbiorców. Tym bardziej, że opowieść ta rozwija się nieśpiesznie. I bez większych fajerwerków, chyba że za takowe uznać przepiękne węże. Nie twory wygenerowano komputerowo, nawet nie praktyczne efekty specjalne, tylko żywe stworzenia.

(źródło: https://www.heavenofhorror.com/)
Niewielka społeczność w większości złożona z ortodoksyjnych zielonoświątkowców żyjąca w zacisznych zakątku Stanów Zjednoczonych, oddalonym od innych skupisk ludzkich. Ich skromne domki też leżą w pewnym oddaleniu od siebie, a mieszkańcy zaopatrują się przede wszystkim w sklepie należącym do matki Augiego, wiernej członkini Kościoła prowadzonego przez pastora Lemuela, który stanowi coś w rodzaju centrum tej osady. Osady otoczonej górami i gęstymi lasami. Poczucie izolacji tworzone przez ową naturalną scenerię wzmaga kolorystyka zdjęć – przygaszone, nazwijmy je jesienne barwy – oraz nieśpieszna praca kamer i płynny, niegwałtowny montaż. Britt Poulton i Danowi Madisonowi Savage'owi wyraźnie zależało na intensywnym przekazie, na coraz chętniej praktykowanej we współczesnym kinie grozy powolnej narracji. „Them That Follow” to jeden z tych (na szczęście dla mnie) coraz liczniejszych thrillerów, które do opowiedzenia swoich historii nie wykorzystują dużych środków. Efekty specjalne, zaskakujące zwroty akcji, dynamiczny ciąg coraz to potworniejszych wydarzeń – to zdecydowanie nie są składniki pierwszego pełnometrażowego filmu Britt Poulton i Dana Madisona Savage'a. Scenariusza „Them That Follow” nie można nawet nazwać szczególnie odkrywczym, bo tak naprawdę sprowadza się on do zakazanej miłości młodych ludzi w świecie, w którym religia jest ważniejsza nawet od więzów rodzinnych. Weźmy na przykład przyjaciółkę Mary, Dilly Picket (w tej roli Kaitlyn Dever), która za namową pastora bez dłuższego zastanowienia rezygnuje z dalszego czekania na swoją matkę. Jedyne co w „Them That Follow” może być odebrane, jako niewielki powiew świeżości, to empatyczne podejście do postaci przesadnie oddanych swojej religii. Ludzi, którzy ryzykują zdrowiem i życiem swoim i innych, by dostąpić łaski Ducha Świętego. Ludzi, którzy starają się solennie wypełniać wszystkie rozkazy/życzenia swojego charyzmatycznego przywódcy. Przywódcy, który wypędzi Szatana z każdego swojego wyznawcy, nie przekreśli nikogo, kto zbłądził, bo sztuka nie w tym, żeby nie ulec podszeptom demonów, tylko żeby chcieć się od nich uwolnić. A jego trzódka szczerze tego pragnie. Lemuel dobrze to wie, dlatego okazuje im „swoje miłosierdzie”. Na tyle, na ile może sobie pozwolić (jego zdaniem). W swoim przekonaniu pomaga wiernym modlitwami, które w jego przekonaniu mają ogromną moc. Mogą nawet zwalczyć jad grzechotnika, pod warunkiem, że osoba ukąszona pokornie odda się Duchowi Świętemu. Żadnych lekarzy, tylko szczera modlitwa. Tyle naprawdę wystarczy, żeby nie tylko ujść z życiem, ale i zyskać natchnienie samego Ducha Świętego. „Them That Follow” pokazuje też codzienne życie członków zboru Lemuela, z nim włącznie. Egzystencję podporządkowaną ich religii i jak to często w takim przypadkach bywa, kobiety mają zdecydowanie gorzej. Co nie znaczy, że im to przeszkadza. Chociaż... Przyglądając się relacji Mary i Garreta (w tej roli Lewis Pullman) da się zauważyć, że bogobojna kobieta nie traktuje swojego przyszłego męża, tak jak tutejsze kobiety zwykły traktować swoich partnerów. Mara czuje wewnętrzny sprzeciw, niewątpliwie powodowany tym, że kocha innego, nie zaś rodzącym się w niej przekonaniem, że płeć żeńska w tych stronach jest traktowana niegodnie (wykorzystywana przez mężczyzn). Niby nic nadzwyczajnego. On kocha ją, a ona choć wiąże się z nim (przyjmuje oświadczyny) kocha innego i to ze wzajemnością. Historia stara jak świat, można rzec. Ale ten swoisty trójkąt miłosny do mnie bez trudu przemówił. Nacechowane groźbą rozterki pierwszoplanowej postaci, narastające poczucie beznadziei i nieuchronności tragedii, być może śmiercionośnego uderzenia ze strony... Wiele wskazuje na to, że pastora Lemuela i jego wyznawców, którzy jak wyraźnie daje nam do zrozumienia postawa Mary nie znajdą zrozumienia dla kobiety, która współżyła z mężczyzną przed ślubem. Która nosi w sobie dziecko zrodzone z niesformalizowanego związku i to w dodatku z mężczyzną, który nie zabiega o łaskę Ducha Świętego. Niewiernego. A niewierni, jak naucza Lemuel są skazani na wieczne potępienie. Chyba, że przed śmiercią zdołają odkupić swoje winy. Inna sprawa, czy wystarczy im na to czasu. Czy Augie zdąży wkupić się w łaski wspólnoty prowadzonej ku zbawieniu przez pastora Lemuela? I czy w ogóle będzie o to zabiegał, wiedząc, że jego ukochana postanowiła wejść w związek małżeński z innym i nie wiedząc, że niedługo zostanie ojcem? Ujmę to tak: zakończenie mocno mnie rozczarowało, ale wypadki, które je poprzedzały, groźne sytuacje, do których dochodzi w dalszej partii filmu, choć niezbyt pomysłowe, utrzymywały mnie w niemałym napięciu, aż do tego nieszczęsnego zamknięcia. Bez epatowania wizualną makabrą twórcom udało się wykreślić całkiem dramatyczny ciąg wydarzeń. A i wcześniej silniejszych emocji jakoś szczególnie mi nie brakowało. Można było oczywiście to podkręcić (nie zaszkodziłoby), ale i wielkich powodów do narzekań nie mam. Dosyć emocjonująca rzecz.

Pełnometrażowy debiut reżyserski Britt Poulton i Dana Madisona Savage'a „Them That Follow” nie jest thrillerem, który stara się sprostać wymaganiom osób wymagających od tego gatunku zaskakujących zwrotów akcji, dynamicznej fabuły i widowiskowych efektów specjalnych. Nie wydaje się też być produkcją skierowaną do poszukiwaczy nowatorskich rozwiązań, bo choć perspektywa jaką narzuca widzowi, a ściślej nastawienie, jakie stara się wypracować względem postaci, w tego rodzaju filmach normą raczej nie jest, to trudno powiedzieć, że scenarzyści i zarazem reżyserzy tej produkcji wspięli się tutaj na wyżyny kreatywności. Niemniej ci fani thrillerów, dla których wyżej wymienione elementy nie są najważniejsze mają szansę zatopić się w tej historii. Zwłaszcza jeśli cenią sobie nieśpieszny rozwój akcji i silną koncentrację na budowaniu odpowiedniego podłoża atmosferycznego. I poniekąd na postaciach – w pewnym sensie, bo choć wiemy o nich niemało, to w tych portretach nie brakuje pustych miejsc, które jeśli chcemy ich w pełni zrozumieć, powinniśmy sami sobie wypełnić. Choćby podążając za sugestiami twórców „Them That Follow”, które jednakowoż nie zawsze są jednoznaczne. Wersje mogą więc być z lekka rozbieżne. Tylko z lekka, bo choć odbiorcy mogą różnie odczytywać detale, to nie sądzę żeby fundamentalne składniki tej opowieści poddawały się różnym interpretacjom. Aż tak szeroko otwarty scenariusz „Them That Follow”, przynajmniej w moim pojęciu, nie jest. Tak czy inaczej uważam, że jest godny polecania, ale tylko tym sympatykom filmowych dreszczowców, którzy potrafią odnaleźć się w powolniejszych spektaklach. Minimalistycznych w formie, klimatycznych obrazach o ludziach, którzy znaleźli się w poważnych tarapatach. I oczywiście problematyki fanatyzmu religijnego oraz motywu do pewnego stopnia odizolowanej od reszty świata niewielkiej społeczności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz