niedziela, 8 marca 2020

David Bell „Czyjaś córka”


Michael i Angela Frazierowie od dłuższego czasu bezskutecznie starają się o dziecko. Poza tym ich życie zdaje się być bezproblemowe. On prowadzi prosperującą firmę zajmującą się domową opieką medyczną, którą odziedziczył po ojcu. Ona jest przedstawicielką handlową w firmie farmaceutycznej. Mają dosyć duży dom w Cottonsville w hrabstwie Davenport, rodzinnym mieście Michaela, i bardzo się kochają. Ich spokój nieoczekiwanie burzy wieczorna wizyta byłej żony Michaela, Eriki Frazier. Zrozpaczona kobieta informuje go, że jej dziesięcioletnia córka Felicity zaginęła. Najprawdopodobniej została porwana, a Erica chce, by jej były małżonek udał się wraz z nią do człowieka, którego w przeciwieństwie do policjantów zajmujących się tą sprawą, podejrzewa o porwanie swojej córki. I córki Michaela. A przynajmniej tak utrzymuje Erica, ku niepomiernemu zaskoczeniu mężczyzny, który decyduje się spełnić prośbę Eriki. Tym samym wikłając się w sprawę, która może nie być tak oczywista, jak wynika ze słów matki zaginionej dziewczynki. Wiele wskazuje bowiem na to, że Erica coś ukrywa. Na dodatek Angela uświadamia sobie, że jej mąż też ma tajemnice, że prawdopodobnie łączy go z Ericą więcej, niż myślała.

Amerykanin David Bell jest wykładowcą języka angielskiego i kierownikiem programu w zakresie kreatywnego pisania na Western Kentucky University oraz bestsellerowym pisarzem. Jego utwory są publikowane od 2002 roku – zaczynał od opowiadań, które pojawiały się w różnych czasopismach, natomiast pierwsza powieść Bella zatytułowana „The Condemned” ukazała się w 2008 roku. Najbardziej docenioną powieścią w dotychczasowym dorobku literackim Bella jest „Cemetery Girl”, która swoją światowa premierę miała w 2011 roku. Książka była finalistką Kentucky Literary Award i otrzymała Prix Polar International de Cognac. Poza tym zebrała najwięcej głosów w zorganizowanym przez The New York Times plebiscycie, którego celem było wyłonienie powieści fikcyjnej zasługującej na Nagrodę Pulitzera, według czytelników tej gazety. „Somebody's Daughter” (pol. „Czyjaś córka”) to dziesiąta powieść Davida Bella, pierwotnie wydana w 2018 roku i dobrze przyjęta przez amerykańską krytykę. Dynamiczny thriller, który w dosyć nietypowy sposób łączy niektóre wielokrotnie wykorzystywane w tym gatunku motywy i serwuje całkiem pokaźną liczbę zaskakujących zwrotów akcji.

Tutaj nie ma długiego wstępu. Akcja „Czyjejś córki” nie daje sobie czasu na rozpęd – wątek przewodni zostaje zawiązany już na początku, a potem... potem tempo tylko wzrasta. Pierwsze zaskoczenie: dałam się porwać. Dziwne, bo generalnie optuję za zdecydowanie wolniejszymi fabułami. Dogłębnymi rysami psychologicznymi postaci literackich i dużo bardziej szczegółowymi przedstawieniami miejsc i sytuacji. Tak napisane thrillery zazwyczaj osiągają u mnie skutek odwrotny do zamierzonego: nużą zamiast emocjonować. A tutaj proszę – David Bell sprawia, że z niemałą przyjemnością wchodzę w istny wir wydarzeń, gwałtownie zmieniającej się, acz nieustannie wielce dramatycznej sytuacji u boku jednostek, o którym wiem doprawdy niewiele. Ale to się zmieni. „Czyjaś córka” to tego rodzaju dreszczowiec, który fakty z życia ważniejszych postaci odkrywa przed nami stopniowo i w dość dużym pośpiechu. W końcu znajdujemy się w sytuacji, w której czas ma przeogromne znacznie. Im dłużej sprawa zaginięcia dziesięcioletniej Felicity pozostaje nierozwiązana, tym większe niebezpieczeństwo, że dziewczynka już nigdy się nie odnajdzie. W „Czyjejś córce” często spotykany w powieściowych dreszczowcach (zwłaszcza tych nowszych) motyw zaginięcia łączy się z konwencją marriage thrillera, thrillera drogi i thrillera policyjnego/kryminału. Dużo tego, prawda? A to jeszcze nie koniec. Tajemnice małżeńskie to jedno, ale w „Czyjejś córce” nie bez znaczenia są też sekrety w innych kręgach. Kręgach zbliżonych do Michaela i Angeli Frazierów. Zwłaszcza Michaela, który to jak relatywnie szybko się dowiadujemy, nigdy nie był tak przeźroczysty, jak wydawało się jego małżonce. Angela dotychczas żyła w przekonaniu, że mąż nie ma przed nią żadnych tajemnic, że spokojnie może pokładać w nim absolutnie bezgraniczne zaufanie. I tak było – młoda pani Frazier dotąd nie miała powodów, by wątpić w swojego ukochanego. Michael w swoim otoczeniu zawsze uchodził za człowieka poukładanego, stabilnego jak skała i dbającego o swoich bliskich. Takiego, na którym zawsze można polegać. Jego pierwsza żona, Erica Frazier, mogłaby mieć inne zdanie na jego temat. Przed dziesięcioma laty jej związek z Michaelem się rozpadł. Z jego inicjatywy i od tego momentu mężczyzna ani razu się z nią nie skontaktował. A przynajmniej taką wersję przedstawia swojej drugiej żonie, Angeli, która w pewnym momencie na własne oczy ujrzy coś, co każe jej zwątpić w te zapewnienia męża. Erica natomiast... To najbardziej zagadkowa postać ożywiona na kartach „Czyjejś córki”. Działająca coraz to bardziej alarmistycznie na odbiorcę i zarazem biernego towarzysza jej i paru innych osób biorących udział w tych dwunastogodzinnych poszukiwaniach dziesięcioletniej Felicity. I Michaela, bo jego żona z czasem głównie na tym się skupi. Jak już wyjdzie z domu, w którym tej samej nocy odkryła pewne niepokojące fakty nie tylko na temat swojego męża. Fabuła „Czyjejś córki” jest prowadzona po kilku torach. Autor naprzemiennie, aczkolwiek w nierównych proporcjach, koncentruje się na, nazwijmy to, trzech obozach. Michael i Erica, Angela, Erin Griffin, detektyw z biura szeryfa hrabstwa Davenport, która bierze udział w poszukiwaniach małej Felicity – tak przedstawiają się owe obozy, które oczywiście wchodzą ze sobą w interakcje i których łączy pragnienie odnalezienia dziesięcioletniej córki Eriki. I, jeśli jej matka nie mija się prawdą, to również Michaela, który dopiero po domniemanym porwaniu dziewczynki dowiedział się, że jest ojcem. Od dawna tego pragnął. Tyle że starał się o dziecko ze swoją aktualną żoną, Angelą – co naturalne zupełnie nie był przygotowany na informację, że tak naprawdę jest ojcem już od dziesięciu lat i że matką jest kobieta, z którą, jak myślał, bezpowrotnie się rozstał. O ile to prawda, bo Erica, delikatnie mówiąc, najwyraźniej nie jest osobą godną zaufania. Femme fatale? Może. Na pewno kobieta, która tak naprawdę nigdy nie przestała kochać Michaela, która niewątpliwie przez wszystkie te lata marzyła o odnowieniu ich związku. Tęskniła. I cierpliwie czekała na okazję do odbicia go Angeli? Taką, jak zniknięcie jej córki? Czy jest możliwe, że Felicity stanowi integralny element jej przebiegłego planu, że ukartowała porwanie własnego dziecka po to, by wreszcie odzyskać Michaela? Mało prawdopodobne? Więc zapamiętajcie: w „Czyjejś córce” wszystko jest możliwe. David Bell konsekwentnie utwierdza nas w tym przekonaniu podczas tego szaleńczego pościgu za prawdą. I bynajmniej nie tylko tą dotyczącą losu dziesięcioletniej dziewczynki. Pytanie, co przydarzyło się Felicity, w istocie jest jednym z wielu, na które czym prędzej chce się poznać odpowiedź. Owszem, to najważniejsza kwestia, ale nie jedyna.

Co byście zrobili, gdyby u progu Waszego domu pojawiła się osoba, z którą niegdyś byliście w związku miłosnym i powiedziała Wam, że macie dziecko, które niedawno zaginęło? Uwierzylibyście? Michael Frazier właśnie znalazł się w takiej niecodziennej sytuacji. I nie można powiedzieć, że bezkrytycznie przyjmuje informację, że ma dziesięcioletnią córkę. Dopuszcza do siebie taką możliwość, ale naturalnie ma też poważne wątpliwości. Mimo tego nie potrzebuje dużo czasu do namysłu, gdy jego była żona prosi go o, jak jeszcze wtedy myśli mężczyzna, drobną pomoc w poszukiwaniach dziewczynki. Erica oczekuje od niego jedynie udania się z nią do domu człowieka, który w jej przekonaniu miał jakiś udział w zniknięciu dziesięcioletniej Felicity. Mógł sam ją porwać albo może wiedzieć coś, co ją do niej doprowadzi. Erica zarzeka się, że niczego więcej od Michaela nie chce, ale odbiorca „Czyjejś córki” pewnie będzie mniej ufny od główny bohatera książki. Jego postawa będzie zdecydowanie bliższa postawie Angeli, drugiej żony Michaela, która niechętnie godzi się na to, by jej ukochany udał się w krótką podróż ze swoją byłą. To znaczy w tamtej chwili tak jej, jak Michelowi, wydaje się, że to potrwa najwyżej dwie godziny. Nieobecność potencjalnego biologicznego ojca zaginionej Felicity jednakże mocno się przedłuża. I podczas gdy on przeżywa iście dramatyczne chwile za towarzyszkę (i być może głównego wroga) mając Ericę, Angela odkrywa niepokojące rzeczy między innymi na jego temat. I jednocześnie coraz bardziej obawia się o jego bezpieczeństwo. Równolegle śledzimy rozwój policyjnego śledztwa w sprawie zaginięcia Felicity, w centrum którego David Bell postawił młodą detektyw Erin Griffin (nie prowadzi tego dochodzenia, tylko jest pierwszoplanową postacią rozdziałów poświęconych pracy organów ścigania), która bardzo osobiście podchodzi do poszukiwań tej dziesięciolatki. Niebezpiecznie osobiście. A w każdym razie tak uważa jej przełożona i partner, detektyw Jim Twitchell. Jak już nadmieniam, autor „Czyjejś córki” podczas tej dynamicznie rozwijającej się dwunastogodzinnej pogoni za prawdą, będzie stopniowo odkrywał bardziej i mniej ważne informacje na temat niektórych uczestników tego dramatu. Tej wielce dramatycznej, rozwojowej sytuacji, w której stawką jest przede wszystkim życie małej dziewczynki (bo jak by na to nie patrzeć widmo rozpadu drugiego małżeństwa Michaela przy tym blednie). Zakładając, że Felicity w ogóle istnieje... Różne myśli krążyły w mojej głowie podczas tego dość mocno trzymającego w napięciu wyścigu z czasem. Brałam pod uwagę najróżniejsze scenariusze, także i ten, w którym Felicity to produkt chorego umysłu Eriki – dziecko, w istnienie którego ona sama wierzy, ale które w rzeczywistości po prostu nigdy się nie narodziło. Albo kłamstwo, które z premedytacją sprzedała nie tylko Michaelowi, ale także policji. Po to, by zyskać szansę na odzyskanie miłości swojego życia. Albo... Dużo było „albo”. Możliwości wciąż się mnożyły i mnożyły... aż w końcu doszłam do słusznego skądinąd wniosku, że to jedna z tych powieściowych kryminalnych spraw, których mój skromny umysł przeniknąć nie zdoła. I jeszcze te sekrety rodzinne. Coraz to bardziej zdumiewające rewelacje, z którymi jako pierwsza konfrontuje się Angela, osoba, w którą pozwoliłam sobie nie wątpić. Bo nie miałam wrażenia, że czy to skrywa jakieś brudne sekrety, czy swoim postępowaniem doprowadzi do zagonienia sytuacji. Detektyw Erin Griffin co prawda też ewidentnie działała w dobrej wierze, ale stosunek, jaki miała do tej sprawy, obsesja, która z godziny na godzinę najwidoczniej w niej narastała... Obsesja na punkcie jak najszybszego odnalezienia Felicity, co z jednej strony się jej chwali, ale z drugiej ma się powody, by sądzić, że swoimi nieprzemyślanymi, instynktownymi posunięciami bardziej śledztwu zaszkodzi, niż pomoże. A Angela... No Angelę Bell przedstawił, jako kogoś, kto nie tylko potrafi patrzeć na wszystko z dystansu, odsunąć emocje na bok, przyglądać się poszlakom chłodniejszym okiem i trafnie wnioskować, ale również w pewnym sensie przedkładać swój interes nad interes innych. Niejedna osoba na jej miejscu niewątpliwe żądałaby natychmiastowych wyjaśnień od męża, czyniłabym mu wyrzuty, wściekłaby się, obraziła, a może nawet już zaczęła myśleć o odejściu od niego. Ona natomiast, choć czuje się skrzywdzona, nie pozwala, by emocje nią zawładnęły. Potrafi odłożyć to na później. Kiedy już ta straszliwa sprawa zniknięcia jej potencjalnej pasierbicy znajdzie swój, jak ma nadzieję, szczęśliwy finał. Czy taki będzie? Tego nie zdradzę, ale mogę zaręczyć, że takiego rozwiązania tej zawiłej zagadki się nie spodziewałam. Tak zdumiewającego i tak przygnębiającego. Tak, bardzo smutna to opowieść, ale i niepozostawiająca czytelników bez promyczka nadziei. Wołałabym wprawdzie absolutnie tragiczne zamknięcie, ale też daleka byłam od zawodu. W sumie gdyby kazano mi wskazać tylko jeden element, który moim zdaniem wymagał poprawy, to nie byłoby to owo podnoszące na duchu zamknięcie (z jednej strony, rzecz jasna), tylko kreacje najważniejszych postaci. Choć David Bell pozwolił mi całkiem nieźle poznać część uczestników rozsnutej w „Czyjejś córce” przygody z gatunku tych, których w prawdziwym życiu nikt nie chciałby przeżyć, to jednak chciałoby się, żeby znacznie je pogłębił. Moja satysfakcja z lektury tej bądź co bądź pasjonującej historii byłaby większa, gdyby autor więcej uwagi poświęcił swoim postaciom uwikłanym w wielce zagadkową i rozwojową sprawę kryminalną.

Sprawdzone motywy. Uproszczony, powierzchowny styl snucia historii. Zawrotne tempo. Niezbyt pogłębione postacie. I multum niespodziewanych wieści, które dodatkowo komplikują i tak już mocno złożone śledztwo. Taka, w wielkim skrócie, jest „Czyjaś córka”, powieść poczytnego amerykańskiego pisarza Davida Bella. Thriller, który powinien nielicho mnie wymęczyć, a tymczasem wciągnął mnie prawie bez reszty. W trzymającą w napięciu sprawę zaginięcia małej dziewczynki. Między innymi, bo „Czyjaś córka” to także opowieść o frapujących sekretach, które przeniknąć doprawdy ciężko. O ile to w ogóle wykonalne. Tak czy inaczej Bell zaangażuje Was w tę dramatyczną podróż ukierunkowaną na odnalezienie niewinnej dziewczynki. Podróż, która odsłoni przed Wami także inne tajemnice z życia niektórych postaci wykreowanych na potrzeby tej szybkiej powieści. Dokładnie: szybkiej. Szaleńczej jazdy z licznymi zakrętami, gwałtownymi zwrotami akcji, które ciężko przewidzieć. Jazdy wprawdzie niedoskonałej, przynajmniej z punktu widzenia osoby łaknącej szczegółowych rysów psychologicznych choćby tylko tych najważniejszych postaci, ale mimo wszystko nawet ona (o ile sympatyzuje z literackimi thrillerami) ma szansę wsiąknąć w tę zawrotną opowieść. Wiem po sobie.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz