piątek, 22 maja 2020

John Everson „Drzewo rodowe”


Mieszkający w Naperville w stanie Illinois Scott Belvedere otrzymuje wiadomość, że odziedziczył po swoim stryjecznym dziadku, Maximilianie Belvederze, Zajazd pod Rodowym Drzewem w Rannakin w Virginii. Mężczyzna postanawia obejrzeć nieruchomość zanim podejmie decyzję o jej ewentualnej sprzedaży. Usytuowany na wzgórzach w leśnym otoczeniu zajazd zwraca uwagę przede wszystkim ogromnym drzewem wyrastającym ze środka budynku, z którego, jak się okazuje, pracujący i mieszkający w tym obiekcie ludzie czerpią soki podobno mające cudowne właściwości. Zarządczyni zajazdu, starsza kobieta imieniem Ellen, pokrótce przedstawia Scottowi historię jego rodziny, od wieków związanej z, jak go nazywają, Rodowym Drzewem. Przedstawia go też innym mieszkańcom zajazdu, wśród których jest też jej młoda córka, Caroline, nieukrywająca swojego zainteresowania jego osobą. Caroline nie jest jedyną kobietą w tym gronie zabiegającą o jego względy. Nowy właściciel Zajazdu pod Rodowym Drzewem z zaskoczeniem, ale i przyjemnością przyjmuje zaloty kobiet, które bez wątpienia mają bardzo swobodny stosunek do seksu. W międzyczasie dokonując coraz to bardziej niepokojących odkryć na terenie swojej nowej posiadłości.

Amerykański pisarz, specjalizujący się w horrorze ekstremalnym i dark fantasy oraz wydawca Dark Arts Books, John Everson, swoją pisarską karierę rozpoczął w 2000 roku. Najpierw ukazywały się wyłącznie jego opowiadania – powieściowy debiut Eversona przypadł na rok 2004. Książka „Covenant” (pol. „Demoniczne przymierze”) została laureatką Nagrody Brama Stokera. Nominację do tej samej nagrody otrzymała też jego szósta powieść pt. „NightWhere”, która ukazała się w 2012 roku. Dwa lata później swoją światową premierę miała „The Family Tree”, powieść, która na pierwsze polskojęzyczne wydanie, pt. „Drzewo rodowe”, od wydawnictwa Dom Horroru (z pomysłową grafiką na froncie zaprojektowaną przez Kornela Kwiecińskiego) musiała poczekać pięć lat.

Utwory Richarda Mathesona, „Carrie” Stephena Kinga, „Potępieńcza gra” Clive'a Barkera (naprawdę?) oraz „Sukkub”, „Incubi” i „Coven” Edwarda Lee – to dzieła, które wedle słów samego autora „Drzewa rodowego”, miały na niego najsilniejszy wpływ. W omawianej powieści uwidaczniają się pewne podobieństwa do „Sukkuba” - pobyt w rodzinnych stronach, gdzie króluje rozpasanie seksualne – ale zasadniczo fabuła książki Eversona skupia się na innym motywie. Mianowice na tytułowym Drzewie niewiadomego gatunku. Drzewie wyrastającym ze środka nieruchomości właśnie odziedziczonej przez głównego bohatera powieści, Scotta Belvedere'a. Zajazdu pod Rodowym Drzewem, który jak można się domyślić, skrywa mroczne tajemnice. Maleńkie miasteczko Rannakin w Virginii. Appalachy. Scott Belvedere, mieszczuch z krwi i kości, na początku książki przybywa do zajazdu stojącego samotnie na wzgórzach otoczonych bezkresnymi lasami. W niejakim oddaleniu od innych zabudowań, w bardzo zacisznej okolicy, a przynajmniej takie wrażenie można odnieść na pierwszy rzut oka. Bo z czasem dla Scotta stanie się jasne, że nie znajdzie tutaj ciszy i spokoju. Nie żeby ich szukał. Ten młody mężczyzna przybył do Zajazdu pod Rodowym Drzewem po to, by postanowić co z nim począć. Zająć miejsce swojego testatora, stryjecznego dziadka Maximiliana Belvedere'a bądź zarządzać tym małym biznesem na odległość, czy po prostu sprzedać zajazd. Początkowo bardziej nęci go ta druga możliwość, ale z czasem zaczyna ulegać magii tego miejsca. Mówiąc o swoim „Drzewie rodowym”, John Everson zauważył, że „ludzie są kuszeni obietnicami seksu i iluzją młodości przez cały czas”. Podobnie jak Scott Belvedere. Tyle że on mierzy się ze zdecydowanie większym kalibrem, zapewne zgubnego, kuszenia. Fabuła „Drzewa rodowego” została zbudowana ze znanych miłośnikom horroru motywów. Przyjazd do rodzinnego miasteczka. Odziedziczenie kryjącej mroczne tajemnice nieruchomości po krewnym, którego nie zdążyło się poznać. Odludna, malownicza sceneria i grono podejrzenie zachowujących się ludzi. Pracowników, mieszkańców i gości Zajazdu pod Rodowym Drzewem, którzy ewidentnie coś przed nowym właścicielem tego przybytku ukrywają. W sumie łatwo odgadnąć co konkretnie – w ogóle myślę, że fanom gatunku nie powinno nastręczyć większych trudności przewidywanie na bieżąco kolejnych faz rozwoju tej nader prostej historii. Właściwie to niektóre tajemnice Zajazdu pod Rodowym Drzewem tracą nimb tajemnicy natychmiast po ich wprowadzeniu. Cudowne właściwości tytułowego drzewa zostają Scottowi objawione podczas pierwszego obchodu po odziedziczonej nieruchomości pod przewodnictwem jej opiekunki Ellen. Starszej kobiety, która zdecydowaną większość swojego życia oddała zajazdowi Belvedere'ów. Która od dziesiątek lat z przyjemnością pełni rolę zarządczyni owego małego biznesu, w dużym stopniu opartego na Drzewie. Tutejsi wierzą w niezwykłe właściwości jego soków, które dodają do potraw, i z których robią unikalny napitek. Scott oczywiście nie daje wiary tym fantastycznie brzmiącym opowieściom o Rodowym Drzewie, ale czytelnicy najpewniej zgoła inaczej będą się na to zapatrywać. W mojej ocenie, Everson popełnił duży błąd odkrywając tyle kart już na początku powieści, bo przypuszczam, że to odbierze czytelnikom niejeden element zaskoczenia. Jeśli nie wszystkie. Choć muszę przyznać, że w dalszej części lektury Everson objawił coś, co może nie tyle wprawiło mnie w ogromne zdumienie, ile po prostu w moich oczach stanowiło (nie pierwszy zresztą) dowód na bogactwo wyobraźni tego amerykańskiego twórcy „literatury wyklętej”. Brzydkiej, ohydnej, odpychającej, chorej... Jednym słowem: turpistycznej.

John Everson nie jest wprawdzie autorem literatury ekstremalnej takiego kalibru jak Clive Barker, czy Edward Lee. Powiedziałabym, że w hierarchii rozpoznawalności bliżej mu do Bentleya Little'a, autora między innymi „Dominium”, „Instynktu śmierci” i „Pociągu upiorów”. Niemniej to właśnie John Everson jest autorem najbardziej bluźnierczego utworu, z jakim się spotkałam – opowiadania „Maryja”, zamieszczonego w zbiorze „Igły i grzechy” - więc nie mam wątpliwości, że zadatki na jednego z największych szokerów w historii światowej literatury posiada. Ale akurat w „Drzewie rodowym” pokazuje swoje łagodniejsze oblicze artystyczne. Przeżycia Scotta Belvedere'a w Zajeździe pod Rodowym Drzewem głównie zasadzają się na niestety niezbyt skutecznie budowanej tajemniczości oraz... seksie. Naszemu bohaterowi poszczęściło się na tej jego nowej drodze życia. W Appalachach nieoczekiwanie znalazł to, czego w takim nadmiarze nigdy wcześniej nie zaznawał. Mnóstwo seksu i to z różnymi osobami. Tak, z jego perspektywy to może jawić się niczym istny raj, natomiast z punktu widzenia czytelnika bardziej będzie to wyglądać niczym pierwszy etap podróży ku zatraceniu. Być może śmierci, ale niekoniecznie. Nie mniej prawdopodobne jest to, że uciechy cielesne to jeden ze sposobów przekonywania go do zamieszkania w Zajeździe pod Rodowym Drzewem. Porzucenia swojego życia w okolicach Chicago i przyjęcia odpowiedzialność za ten rozpasany obiekt od wieków należący do jego rodziny. Scott jest ostatnim w linii prostej członkiem dumnego rodu Belvedere. Rodu, który dawno temu w zbrodniczy sposób wszedł w posiadanie ogromnego drzewa, które wiele daje, ale jak wie chyba każdy miłośnik horrorów, wszystko na tym świecie ma swoją cenę. Łatwo więc założyć, że i Rodowe Drzewo ma jakieś wymagania względem osób, które tak hojnie obdarowuje. Że oczekuje czegoś w zamian. Tym czymś może być stała obecność prawowitego dziedzica Belvedere'ów, ale nie można wykluczyć, że problem jest trochę bardziej złożony. Bez względu jednak na to, jakie przeznaczenie przewidziano dla Scotta, jego pobyt w tej nie tak znowu spokojnej okolicy trudno nazwać drogą przez mękę. To z czasem najprawdopodobniej ulegnie drastycznej zmianie, ale póki co czołowy bohater powieści głównie korzysta ze wszelkich dobrodziejstw tego miejsca. Z darów Drzewa i trzech pięknych kobiet, które nie tyle rywalizują o jego serce (albo raczej penisa), ile wspaniałomyślnie się nim dzielą. Scott jest traktowany niczym towar przechodni – kawał mięsa, którym wiecznie nienasycone kobiety na zmianę sobie dogadzają. Nie zaniedbując jednak przy tym jego potrzeb. Innymi słowy: seks, seks i jeszcze więcej seksu... Skłamałabym jednak twierdząc, że „Drzewo rodowe” tylko do coraz to bardziej wyuzdanych igraszek się sprowadza. Everson rozwija również wątek złowrogich tajemnic rodzinnych, skoncentrowanych na wyjątkowym drzewie, skupiając się przy tym między innymi na wielce podejrzanych zachowaniach podwładnych Scotta. Właściwie to całą niewielką ludność miasteczka Rannakin, zdaje się łączyć jakaś niepojęta, ale najpewniej niebezpieczna zależność. Scott ewidentnie znajduje się poza kręgiem wtajemniczonych. Wprawdzie podzielono się z nim wiedzą (albo ślepą wiarą) na temat niezwykłych właściwości Drzewa rodu Belvedere, ale wiele wskazuje na to, że więcej przemilczano. Scott co jakiś czas będzie natrafiał na niepokojące fragmenty tej układanki, jednak zadanie połączenia tego w spójną całość przynajmniej przez jakiś czas nie będzie dla niego priorytetem. Jego uwagę od alarmujących sygnałów będą odciągać trzy ponętne kobiety, z których tylko jedna zdaje się patrzeć na niego z prawdziwym uczuciem. Najmłodsza mieszkanka Zajazdu pod Rodowym Drzewem, Caroline, córka od dziesiątek lat z maksymalnym oddaniem opiekującej się tym miejscem Ellen. Scott także czuje do niej coś więcej, niż tylko pociąg fizyczny. Tutaj najwyraźniej wykluwa się czysta miłość. Ale to nie powstrzymuje Scotta przed korzystaniem z nachalnych ofert pozostałych dwóch kobiet. Jego wola bowiem nie jest tak do końca wolna – coś ma na niego wpływ. Coś, czego Everson nie ukrywa. Czyni jednak pewne próby zaciemnienia przed czytelnikiem innych składowych tej nieskomplikowanej, acz całkiem klimatycznej historii. Ale myślę, że nie znajdzie się wielu odbiorców „Rodowego Drzewa”, które oddadzą autorowi efektywność na tym polu. Niespodzianki co najwyżej można się spodziewać w dalszej części powieści. Nie tak znowu makabrycznej, jak można się spodziewać po horrorze ekstremalnym, ale to nic, bo broni się interesującą koncepcją. We wprawnych reżyserskich rękach pewnie niezgorszy film by z tego wyszedł – w sumie „Drzewo rodowe” to prawie gotowy scenariusz horroru nadnaturalnego, lekko podlanego posoką. Co nie znaczy, że Everson posługuje się niedostatecznie opisowym, suchym stylem. Mimo swoich niewielkich gabarytów (trochę ponad dwieście stron) akcja nie rozwija się w zawrotnym tempie i tym bardziej nie przy zaniedbaniu mrocznej, zgniłej atmosfery nieuchronnie zbliżającego się śmiertelnego zagrożenia. Czegoś nieczystego ukrywającego się w przepięknym górskim krajobrazie. Tak przewidywalna to powieść, a trzymająca w takiej niepewności. Bo mimo tych wszystkich nader jasnych wskazówek, co do rozwoju tej historii, tak naprawdę nie wiemy jak to się skończy dla Scotta. Dającego się lubić gościa, który raczej nie ze świadomego wyboru znalazł się na życiowym rozdrożu. Prze ku przepaści, w której czeka na niego niespodziewany... wróg? A może najwspanialszy przyjaciel?

Nie mogę stwierdzić, że „Drzewo rodowe” Johna Eversona było jednym z moich najbardziej udanych spotkań z literaturą ekstremalną, ale i tak uważam, że jest to powieść warta polecenia sympatykom pikantniejszych klimatów. Zdecydowanie więcej w niej wyuzdanego seksu niż makabrycznych momentów, niemniej autor ma w zanadrzu coś, co powinno nagrodzić wysiłek także osób wymagających od Eversona dosadnych, ale i bardziej kreatywnych obrazków, które mogą się śnić po nocach... No dobrze, bez przesady. Koszmarów „Drzewo rodowe” raczej fanom gatunku nie zapewni, ale myślę, że zapamiętają tę pozycję. Ja na pewno, choć nie uważam jej za jakieś wielkie osiągnięcie na polu horroru ekstremalnego. Niezłe, ale moim zdaniem potencjał nie został wyczerpany. Taki pisarz, jak John Everson spokojnie mógł wycisnąć z tego więcej.

Za książkę bardzo dziękuję księgarni internetowej
https://inverso.pl/

2 komentarze:

  1. Świetny blog! Nareszcie wiem gdzie szukać ciekawych filmów ponieważ od pewnego czasu mam z tym problem :( Niestety Netflix świeci pustkami jeśli chodzi o dobre filmy.
    Jeśli chodzi o ten film napewno go nie obejrzę gdyż nie przepadam za nadmiernymi scenami seksu w jakimkolwiek filmie ale inne z pewnością tak :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale tu chodzi o książkę a nie o film.....

    OdpowiedzUsuń