czwartek, 9 lipca 2020

Kira Peikoff „Matka wie najlepiej”


Kilka lat po śmierci swojego jedynego dziecka w wyniku choroby genetycznej, Claire i Ethan Abrams decydują się na kolejne. Aby uniknąć przekazania wadliwych genów, kobieta zwraca się do doktora Roberta Nasha, specjalisty od płodności, który, jak Claire wie, pracuje nad nielegalną w Stanach Zjednoczonych metodą manipulacji genetycznej. Za namową swojej współpracowniczki, Jillian Hendricks, Nash zgadza się wypróbować ją na Claire. Eksperyment się udaje i niedługo na świat, w atmosferze skandalu, przychodzi dziecko trojga rodziców. Jedenaście lat później, córka Claire, Abigail, nawiązuje internetowy kontakt z kobietą podającą się za kuzynkę jej rzadko wychodzącej z domu matki. Kiedy jej rodzice się o tym dowiadują robią wszystko by uniemożliwić Abby podtrzymywanie kontaktu z tą kobietą. Dziewczynka ma pewność, że coś przed nią ukrywają i jest zdecydowana odkryć ich tajemnicę. Tymczasem stan psychiczny Claire coraz bardziej się pogarsza. A na domiar złego ani ona, ani jej bliscy nie mogą już czuć się bezpiecznie za sprawą kobiety, która właśnie ich odnalazła.

Amerykanka Kira Lily Peikoff studiowała dziennikarstwo na Uniwersytecie Nowojorskim i bioetykę na Uniwersytecie Columbia. Potem była asystentką redakcji w wydawnictwach Henry Holt and Company i Random House, a od 2013 roku pracuje w charakterze niezależnej dziennikarki. Jej artykuły na temat zdrowia i nauki ukazują się między innymi w „The New York Timesie”, „Cosmopolitanie” i „Psychology Today”. Peikoff marzyła o zostaniu powieściopisarką od trzynastego roku życia, kiedy to przeczytała „Przeminęło z wiatrem” Margaret Mitchell. Jej debiutancka książka, „Living Proof”, dystopijny thriller powstały w wyniku jej oburzenia hamowaniem rozwoju badań nad komórkami macierzystymi przez ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych George'a W. Busha, była gotowa już w 2008 roku, ale wydano ją dopiero w roku 2012. Obecnie Peikoff ma na koncie cztery powieści, w tym pierwotnie opublikowany w 2019 roku (premiera polska: rok 2020) dobrze przyjęty thriller „Mother Knows Best” (pol. „Matka wie najlepiej”).

Tak się złożyło, że niedługo po lekturze „Ludzi doskonałych” Petera Jamesa, thrillera o modyfikacjach genetycznych człowieka, natrafiłam na kolejną powieść poruszającą tę problematykę. Kolejny thriller, tym razem pióra dotychczas niepublikowanej w Polsce Kiry Peikoff. Podejrzewam, że i pisarze i filmowcy coraz częściej będą sięgać po ten motyw. Bo to wdzięczny, zachęcający do dyskusji i oczywiście bardzo aktualny temat jest. Peikoff w omawianym utworze, w przeciwieństwie do Petera Jamesa w jego „Ludziach doskonałych”, zajmuje jasne stanowisko w sprawie projektowanych genetycznie ludzi. Autorka jest jak najbardziej za, ale wyłącznie w zakresie pozbawiania zarodków wadliwych genów. Eliminowania potencjalnych chorób genetycznych. Autorka „Matka wie najlepiej” widać pokłada dużą ufność w ludzkości – najwyraźniej wierzy, że gatunek, który stworzył między innymi bombę atomową i, generalizując, jest z tego dumny, zadowoli się tak niewielką ingerencją w ludzki genom. Tak czy inaczej na tym zagadnieniu Peikoff skupia się w swojej trzymającej w napięciu opowieści o fikcyjnych ludziach, którzy wbrew prawu wydali na świat zaprojektowanego genetycznie człowieka. Inicjatorka tego przełomowego wydarzenia, Claire Abrams, miała silną motywację, by podjąć to ryzyko. Jej pierwsze dziecko, Colton, umarło w ósmym roku życia przez mutację genetyczną, którą nieświadomie mu przekazała. A jej mąż Ethan marzył o kolejnym dziecku. Dyrektor programu bioetyki na Uniwersytecie Columbia, zdecydowany przeciwnik manipulowania ludzkimi genami, doktor Abrams, był gotów przyjąć ryzyko wydania na świat następnego dziecka, które będzie cierpiało i umrze młodo. Bo a nuż okaże się zdrowe. A jeśli nie, to trudno. Ważne, że pożyje parę lat w atmosferze miłości, którą dadzą mu rodzice. Innymi słowy, Ethan jest zdania, że lepiej wydać na świat dziecko obciążone śmiertelną i bolesną chorobą, niż ingerować w prawa natury. Claire myśli inaczej. W tajemnicy przed mężem zawiązuje więc współpracę z ludźmi, którzy jak już wcześniej zdążyła się zorientować, opracowali metodę eliminacji mutacji genetycznych z DNA zarodka. Z doktorem Robertem Nashem i współpracującą z nim badaczką Jillian Hendricks. To jedna oś fabularna, osadzona w przeszłości. A przeplata się ona z wątkami rozgrywającymi się w umownej teraźniejszości. Obecnie Claire mieszka w domu pod lasem w małym amerykańskim miasteczku, wraz ze swoją jedenastoletnią córką Abigail i mężem Michaelem. Kobieta maksymalnie ogranicza wyjścia z domu. Ewidentnie ukrywa się przed światem. Nie bez powodu, o czym doskonale wie jej partner, ale oboje uznali, że przynajmniej na razie nie będą wtajemniczać córki. I trudno się dziwić, wziąwszy pod uwagę atmosferę skandalu, w jakim Abby przychodziła na świat. „Dziecko Frankensteina”: tak pisano o niej w gazetach. Claire natomiast nazywano „Frankenmamą”. Innymi słowy z lubością stygmatyzowano tak matkę, jak jej dziecko. I gdyby odkryto ich miejsce zamieszkania, to najpewniej sytuacja by się powtórzyła. Cześć społeczeństwa postarałoby się jak najbardziej utrudnić życie jedenastoletniej dziewczynce, a jej matka najprawdopodobniej wylądowałaby w więzieniu. Ojciec być może również. A teraz jeszcze pojawia się kolejne zagrożenie. Kobieta z przeszłości Claire. Kobieta, której Claire ma powody się obawiać. Boi się czegoś jeszcze. Czegoś, z czym miała już do czynienia, a co teraz najwidoczniej wróciło z podwójną siłą.

Poszukiwanie prawdy nawet kosztem wielkich osobistych poświęceń stanowi definicję heroizmu.”

Kira Peikoff, zgodnie z panującą we współczesnej beletrystyce modą, roztacza swoją opowieść nie tylko w dwóch w miarę odległych od siebie okresach, ale także obiera perspektywę kilku osób. A konkretniej trzech przedstawicielek płci żeńskiej: Claire Abrams, jej jedenastoletniej córki Abby i Jillian Hendricks. W każdym przypadku spotykamy się z narracją pierwszoosobową i naturalnie tylko rozdziały ujęte z punktu widzenia najmłodszej członkini „tego trio” zasilają jedynie umowną teraźniejszość. Dawne dzieje śledzimy oczami tylko Claire i Jillian. Kobiet znacznie się od siebie różniących. Ale jedno niewątpliwie je łączy. A mianowicie gotowość do wszelkich poświęceń dla tego, co dla nich ważne. Dla Claire najważniejsze jest jej dziecko, a dla Jillian kariera naukowa, a na drugim miejscu mężczyzna, z pomocą którego opracowała rewolucyjną metodę eliminacji wadliwych genów z ludzkiego zarodka. I którego już od wielu lat nie widziała. Za to znalazła wreszcie Claire i jej zaprojektowaną genetycznie córkę: wielkie dzieło Jillian i doktora Roberta Nasha. Claire, ta niegdysiejsza nieustraszona dziennikarka, teraz, brzydko mówiąc, przypomina wrak człowieka. Wygląda na to, że zmaga się z lżejszą postacią agorafobii, ma halucynacje i paranoję. Jej jedyna córka spogląda na to z narastającą obawą i złością. Złością na matkę, która, jak wiemy, zrobiłaby dla niej absolutnie wszystko. Kira Peikoff, muszę jej to oddać, stworzyła naprawdę intrygujące, pasjonujące wręcz postacie, które odkrywa przed czytelnikiem stopniowo i z poszanowaniem suspensu. Uczynienie narratorkami aż trzech postaci i dwutorowa akcja okazały się w tym niezmiernie pomocne. Zwłaszcza w budowaniu suspensu, bo odmalowanie tak szerokich portretów czołowych sylwetek, tradycyjna narracja przecież też umożliwia. Wprawdzie na rynku literackim nie brakuje dreszczowców z jeszcze bardziej pogłębionymi, zdecydowanie bardziej wyczerpującymi rysami psychologicznymi poszczególnych postaci, ale poczucia niedosytu podczas lektury „Matka wie najlepiej” w tej materii na pewno nie miałam. I po zakończeniu lektury to bynajmniej się nie zmieniło, aczkolwiek muszę zaznaczyć, że zamknięcie nielicho mnie rozczarowało. Po tak emocjonującej podróży nie takiej mety oczekiwałam. Podróży trzymającej w niemałym napięciu, pomimo ogromnej przewidywalności. A może również dzięki niej? Bo Peikoff stosuje technikę kojarzoną głównie z Alfredem Hitchcockiem. Akcentuje zagrożenie, po czym przechodzi do innych wątków. Niejako zawiesza akcję, wcześniej zwracając uwagę czytelnika na źródło niebezpieczeństwa. Najprawdopodobniej nie jedyne, ale wiele wskazuje na to, że najpoważniejsze. Zresztą wszystkie przygotowane przez Peikoff „niespodzianki” łatwo przedwcześnie rozszyfrować. Nawet nie będąc orłem dedukcji, bo ja nim z pewnością nie jestem, a poskładanie tych puzzli żadnych problemów mi nie nastręczyło. Właściwie to niezmiennie wyprzedzałam przynajmniej o jeden krok coraz bardziej zaszczutych dorosłych bohaterów „Matka wie najlepiej”. I rzecz jasna ich dociekliwą córkę, bo akurat w tym przypadku tak chciała autorka. Abby miała być tą najmniej uświadomioną. Mniej nie tylko od swoich rodziców i nemezis Claire, ale również od nas, biernych obserwatorów tego emocjonującego pasma wydarzeń, które, jak każe nam myśleć Peikoff, niechybnie doprowadzi do nieodwracalnej tragedii. Może nawet niejednej. Koszmar coraz śmielej wkracza w spokojne, monotonne wręcz małomiasteczkowe życie Claire i jej bliskich. Bo oto autorka „Matka wie najlepiej” wprowadza motyw stalkerki. I to już we wstępnej fazie książki. Motyw jednostki opętanej niebezpieczną obsesją. Obsesją na punkcie zemsty? Najwyraźniej, ale gdy już Peikoff przybliży nam tę postać (a nastąpi to raczej prędzej niż później) będziemy mogli dołożyć kilka dodatkowych potencjalnych cegiełek do jej motywacji. Z gruntu diabolicznej, czy uzasadnionej? Czy spodziewana niecna działalność tej osoby zasługuje na najwyższe potępienie, czy absolutne rozgrzeszenie? A może tak naprawdę nie o niszczącą obsesję tutaj chodzi, tylko o przemyślaną strategię dla dobra ogółu. Również Claire i jej córki. Cudownego dziecka, które nie wie, że jest wyjątkowe. I że w oczach tak wielu ludzi uchodzi za potwora Frankensteina. Kira Peikoff nie omieszkała przybliżyć kontrowersji, jakie wzbudza temat manipulacji genetycznych. Zwłaszcza na ludziach. I choć trudno „posądzić ją” o obiektywizm, chociaż nie stawia się w pozycji swego rodzaju arbitra w tym zajadłym konflikcie natury etycznej, chociaż ewidentnie plasuje się w jednym z tych dwóch przeciwnych obozów, to nie można powiedzieć, że racje drugiej strony pomija milczeniem. Że nie przedstawia pokrótce poglądów tak zwolenników naturalnej reprodukcji, jak propagatorów naprawiania tego, co Natura psuje. Chociaż w przypadku tych pierwszych... Powiedzmy, że wykazuje pewne starania w kierunku antypatycznego nastawienia odbiorcy do tychże. Więc jeśli ktoś jest zdecydowanym przeciwnikiem manipulacji genetycznych na ludziach, również tylko w zakresie eliminowania z zarodków wadliwych genów, czego zwolenniczką najwyraźniej jest Kira Peikoff, to powinien przygotować się na zażartą dyskusję z autorką „Matka wie najlepiej”. Może i nieraz poczuje się urażony zagłębiając się w tę opowieść, którą jeszcze niedawno podciągnęlibyśmy pod science fiction (teraz już raczej do tej szufladki nie pasuje), ale istnieje też spore prawdopodobieństwo, że autorka „Matka wie najlepiej” da mu do myślenia. Zachęci może nie od razu do zmiany postawy na ingerencję w ludzki genom w zakresie pozbywania się mutacji genetycznych, ale może przynajmniej co poniektórych przeciwników „nienaturalnych urodzeń” zachęci do porzucenia swojej jawnie wrogiej postawy względem dzieci, które nie zostały poczęte w naturalny sposób. I ich rodziców, którzy „zawinili” naturalną przecież potrzebą posiadania własnego, zdrowego dziecka. Odwieczny konflikt: nauka kontra Natura. I miłość matki do dziecka. Jedna z najtrwalszych, jeśli nie najtrwalsza, jaka istnieje. Silniejsza nawet od strachu przed własną śmiercią...

Murowany hit? Tak mi się wydaje. „Matka wie najlepiej” pióra amerykańskiej dziennikarki i powieściopisarki, Kiry Peikoff, posiada prawie wszystkie składniki, jakie ma bodaj większość współczesnych bestsellerowych thrillerów. Nieskomplikowany, można nawet powiedzieć, że dość prosty, acz mocno poruszający wyobraźnię styl; niepowierzchowne i barwne postaci; nośny temat przewodni; suspens i modną formę. I oczywiście mnóstwo całkiem silnych emocji, co ciekawe generowanych w ramach konwencji, z którą w jakimś zakresie wielu miłośników gatunku pewnie już nieraz się spotkało. Choć może niekoniecznie z projektowanymi genetycznie dziećmi. Bo temat wciąż jest stosunkowo nowy – jeszcze niezbyt rozprzestrzeniony tak w literaturze, jak w filmie. Tym bardziej więc warto zapoznać się z historią możliwe, że właśnie wschodzącej gwiazdy literackiego thrillera. Już przez niektórych porównywanej do Michaela Crichtona. Ja, przy całej swojej sympatii do tego osiągnięcia Kiry Peikoff, tak daleko w porównaniach iść nie zamierzam. A przynajmniej nie teraz, bo kto wie, może w niedalekiej przyszłości autorka ta da mi więcej powodów do patrzenia na nią jak na godną następczynię nieodżałowanego Michaela Crichtona. Albo, co bym wolała, wykształci własny, unikalny styl. Tak czy inaczej cieszę się, że mogłam przeczytać jej pierwszą wydaną w Polsce powieść. I czekam na kolejne.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz