niedziela, 15 listopada 2020

J.D. Barker „Szóste dziecko” (#4MK)

  
Recenzja zawiera spoilery „Czwartej małpy” i „Piątej ofiary” J.D. Barkera

Sam Porter, detektyw chicagowskiej policji, który prowadził sprawę seryjnego mordercy zwanego Zabójcą Czwartej Małpy, którym miał być Anson Bishop, teraz sam trafia do kręgu podejrzanych. Prowadzący tę sprawę z ramienia FBI agent specjalny Frank Poole coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że to Porter jest człowiekiem, którego szukali, ale były partner Sama, detektyw Brian Nash, nie chce w to wierzyć. Podobnie, jak jego koleżanka z zespołu śledczego, detektyw Clair Norton, obecnie przebywająca w szpitalu, który stał się strefą kwarantanny z powodu podejrzenia rozprzestrzenia wirusa SARS przez Bishopa. W tym i w kilku innych miejscach równocześnie zostają odnalezione ludzkie zwłoki, których wygląd wskazuje na sprawstwo jednej osoby. Bądź kilku współpracujących ze sobą osób.

Czwarta małpa”, „Piąta ofiara” i wreszcie „Szóste dziecko” (oryg. „The Sixth Wicked Child”) - bestsellerowa powieściowa trylogia amerykańskiego pisarza specjalizującego się w thrillerze i horrorze, J.D. Barkera, którego polscy czytelnicy mogą znać również z „Dracula”, napisanego wspólnie z Dacre Stokerem prequela ponadczasowego „Draculi” Brama Stokera. Światowa premiera „Szóstego dziecka”, powieści zamykającej trylogię 4MK, przypadła na rok 2019. W Polsce natomiast nakładem wydawnictwa Czarna Owca wyszła w 2020 roku, tym samym, w którym na świecie ukazała się kolejna powieść Barkera, „She Has a Broken Thing Where Her Heart Should Be”. Prawa do sfilmowania „Czwartej małpy” zostały sprzedane jeszcze przed wpuszczeniem jej do księgarń – w planach jest produkcja telewizyjna – a J.D. Barker w posłowiu do „Szóstego dziecka” daje do zrumienia, że nie wyklucza powrotu do tej serii w jakiejś mniej czy bardziej odległej przyszłości.

Około pięćset stron nieustępującego napięcia w ostatecznej pogoni za prawdą. Prawdą o seryjnym mordercy zwanym Zabójcą Czwartej Małpy. „Piąta ofiara”, środkowa część 4MK, zostawiła nas ze zdumiewającą sugestią obciążającą głównego bohatera cyklu, detektywa chicagowskiej policji, Sama Portera. Człowieka, który był najbardziej zdeterminowany, by dopaść Ansona Bishopa, głównego podejrzanego w sprawie Zabójcy Czwartej Małpy. Teraz jednak pojawią się rozliczne dowody wskazujące na winę samego Portera. Zajmujący się tą sprawą zespół FBI, który współpracuje z chicagowską policją, z zespołem, w którym do niedawna działał też Porter, zaczyna skłaniać się ku możliwości, że Sam przez cały ten czas toczył swoistą grę. Że oszukał wszystkich, przy okazji wrabiając zupełnie niewinnego człowieka. Tak, jakkolwiek nieprawdopodobnie zabrzmi to w uszach osób, które dotarł do tego momentu pod przewodnictwem J.D. Barkera, Anson Bishop naprawdę może być niewinny. Od początku mógł być ofiarą człowieka, któremu mieliśmy powody bezgranicznie ufać. Któremu kibicowaliśmy w pościgu za nieuchwytnym seryjnym zabójcą. Czyżby więc na koniec Barker przygotował drastyczne odwrócenie ról? Czyżby ta długa podróż miała doprowadzić nas do konkluzji, że to nikt inny jak Sam Porter jest Zabójcą Czwartej Małpy? A może tylko jego ojcem? Biologicznym ojcem Ansona Bishopa? Jedno jest pewne: Barker zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby utrudnić odbiorcy przedwczesne dojście do prawdy. A jego moc jest wielka. Jak zapewne doskonale wie wielu jego stałych czytelników. Autor „Szóstego dziecka” pokazuje między innymi, jak bardzo pozory mogą mylić. Na początku, podobnie jak detektywi Brian Nash i Clair Norton, stanowczo odrzuciłam możliwość, że to Porter przez cały ten czas ukrywał się pod pseudonimem Zabójca Czwartej Małpy. Druga teoria – pokrewieństwo Sama i Ansona – nie wydawała mi się już tak nieprawdopodobna. Lepiej wpasowywała się we wszystko, co zostało ujawnione we wcześniejszych odsłonach 4MK. Później jednak zaczęłam się łapać na tym, że Barker niczym wytrawny sprzedawca przekonuje mnie do tej „najdroższej oferty”. Że powoli, acz konsekwentnie przebija się przez mur sympatii do Sama Portera. Solidarność słabła i słabła, aż w końcu nie miałam już niczego, co przemawiałoby na korzyść tego... niezwykle przebiegłego mężczyzny? Agent specjalny z FBI Frank Poole, w przeciwieństwie do detektywów chicagowskiej policji Briana Nasha i Clair Norton, przez cały czas starał się nie dopuszczać do głosu swoich osobistych sympatii. Kierował się rozumem, a nie sercem. A rozum mówił, że wszyscy byli bezlitośnie oszukiwani przez powszechnie szanowanego detektywa Sama Portera. Który ma wszelkie predyspozycje, by stać się kimś w rodzaju społecznego wroga numer jeden. Tylko że Poole nie znał tak dobrze Sama, jak jego długoletni współpracownicy/współpracowniczki. Może faktycznie w tym ich problem – może właśnie ta zażyłość nie pozwala im przyjąć strasznej prawdy o Porterze. Ale może być też tak, że właśnie ta długa przyjaźń z Samem skłania ich do patrzenia na tę sprawę pod odpowiednim kątem. Rozum czy serce? Dowody czy emocje? Który czynnik powinniśmy wybrać my, bierni obserwatorzy wydarzeń? Po której stronie się opowiedzieć? Łatwizna? Cóż, myślę, że Barker udowodni przynajmniej części z Was, że ten dylemat jest praktycznie nierozwiązywalny, że utrzymywanie twardego stanowiska w tej kwestii jest praktycznie niemożliwe. Ja byłam jak ta chorągiewka – raz wte, raz wewte. Aż w końcu doszłam do słusznego skądinąd wniosku, że lepiej nie wychodzić przed szereg. Cierpliwe czekać, aż autor udzieli odpowiedzi na wszystkie palące kwestie. I na wszelki wypadek przygotować się na najgorsze. Czyli, myślę, najlepsze z perspektywy niejednego miłośnika dreszczowców.

W „Szóstym dziecku” J.D. Barkera spotyka się kilka niewątpliwie powiązanych ze sobą wątków, chociaż, jak to często w tego rodzaju opowieściach bywa, przez jakiś czas owe zależności będą trudne do uchwycenia. Wiadomo, że Zabójca Czwartej Małpy, ktokolwiek by to nie był, jest zamieszany w epidemię, która być może już teraz rozprzestrzenia się w Chicago. Wszystko wskazuje na to, że wirus – najprawdopodobniej wirus SARS – opanował już jeden ze szpitali w tym mieście, ale istnieją przesłanki, że ten już odizolowany przez służby obiekt nie jest jedynym ogniskiem zarazy. To wątek reprezentowany przez detektyw Clair Norton, która wraz z wieloma innymi ludźmi została zamknięta w problematycznym szpitalu. Co więcej, choroba jej nie ominęła. Kolejny świeży wątek to nowa seria morderstw. Ich zagadkowość wynika przede wszystkim z ich rozproszenia. W tym przypadku mniej zastanawiająca okazała się dla mnie tożsamość sprawcy/sprawców niż sposób, w jaki tego dokonano. Mniej więcej w tym samym momencie w różnych miejscach odnaleziono tak samo upozowane i podobnie okaleczone ludzkie zwłoki. W każdym miejscu po jednym, jedno poza Chicago, a trzy w jego granicach, przy czym jeden trup znajduje się w strefie kwarantanny. W obstawionym przez służby szpitalu, w którym wedle wszelkiego prawdopodobieństwa szaleje bardzo agresywny wirus. A więc mamy jeden mocny związek – najnowszą sprawę seryjnych mordów, które najprawdopodobniej łączą się ze starą, ale wciąż toczącą się sprawą Zabójcy Czwartej Małpy. I tutaj zaczynają się schody. Bo najwyraźniej aby rozwiązać zagadkę ostatniej serii mordów, trzeba ponownie zagłębić się w sprawę, na której tak naprawdę opiera się cała ta emocjonująca trylogia J.D. Barkera. I spojrzeć na nią również pod kątem, jakiego dotychczas nie mieliśmy powodu wybierać. Innymi słowy, śledczy muszą rozpracować relację Sama Portera i Ansona Bishopa. A na tym nie koniec, bo oto pojawiają się przesłanki, że owa sieć powiązań sięga jeszcze dalej. W „Szóstym dziecku” Barker wyraźnie dążył do zmaksymalizowania nieufności w czytelnikach. U mnie skutecznie. U mnie wręcz zakrawało to na paranoję. Nie, nie było tak jak w „Dziecku Rosemary” Iry Levina. Nie było momentu, w którym podejrzewałabym absolutnie wszystkich, ale zdecydowana większość była... jakaś niewyraźna. Elektryzujący stan, a to jeszcze nie było najlepsze, co mnie w „Szóstym dziecku” spotkało. Zgodnie ze zwyczajem przyjętym przez J.D. Barkera w trylogii 4MK, znowu zaglądamy do pamiętnika Ansona Bishopa. W każdym razie zapoznajemy z kolejnymi potencjalnymi fragmentami jego biografii. Wracamy do jego dzieciństwa, a przynajmniej detektyw Sam Porter chce byśmy tak na to patrzyli. Byśmy uwierzyli, że ten wyjątkowo niebezpieczny człowiek, jakim wedle słów policjanta najbardziej zaangażowanego w tę sprawę jest Anson Bishop, ma za sobą niewyobrażalnie ciężkie przeżycia. A więc, jeśli uznać, że to Bishop jest Zabójcą Czwartej Małpy i że dzienniki są autentyczne, to trzeba przyjąć, że tego zabójcę w największym stopniu ukształtowało środowisko, w jakim przyszło mu żyć. Tego potwora stworzyli inni. Tylko czy na pewno potwora? Sceny, które przewijały się przed moimi oczami podczas zapoznawania się z treścią domniemanych pamiętników Bishopa, podczas przedzierania się przez to odrażająca bagno, jakie zresztą nie tylko jemu być może zgotowano, sprawiły, że... Cóż, miałam problem. Duży problem z oceną. Jeśli to on okaże się Zabójcą Czwartej Małpy, to może wyniknąć z tego nielichy dylemat moralny. Czy będę potrafiła potępić Bishopa, jeśli to on okaże się Zabójcą Czwartej Małpy, czy raczej jakkolwiek oburzająco może to zabrzmieć, w duchu po części pochwalę jego zbrodniczą działalność? No właśnie „jeśli to Bishop jest 4MK”. Bo nie należy zapominać, na czym między innymi polega ta gra Barkera. Trzeba pamiętać, że poza wszystkim innym, autor chce nam uświadomić, że pozory bywają mocno mylące. Że nie należy niczego zakładać z góry. Nawet tego, że wcześniej, w „Czwartej małpie” i „Piątej ofierze”, J.D. Barker mówił prawdę, że nie zmanipulował portretu Zabójcy Czwartej Małpy. Inaczej rzecz ujmując: że wszystko, co na temat tego osobnika wyjawił w poprzednim tomach cyklu nie okaże się sprytnym oszustwem. Miałam więc powody przypuszczać, że na koniec szykuje się jakieś uderzenie. Z tej czy tamtej strony, ale cios musi zostać wyprowadzony. To nie może skończyć się szczęśliwie. Chociaż... Barker nie jest jednym z tych pisarzy, który czuje się zobligowany, jak to się mówi, do narzucania komuś swojego zdania. Nie czuje jakiegoś nieodpartego wewnętrznego przymusu formułowania kategorycznych, jednoznacznych ocen przynajmniej kluczowych uczestników tej skomplikowanej intrygi, którą w porywającym stylu rozciągnął aż na trzy powieści (że się w tych wszystkich zawiłościach, niuansach, wątkach chyba tylko rzekomo pobocznych, nie pogubił, doprawdy jestem pod wrażeniem). Osądy Barker pozostawia nam. On tylko przedstawia nagie fakty (a wcześniej być może same kłamstwa i półprawdy). Ale z jaką swadą!

Godne zwieńczenie ekscytującej historii Zabójcy Czwartej Małpy. Ostatnia część poczytnej trylogii J.D. Barkera, uważam, jest nawet lepsza od swoich poprzedniczek, przebojowych „Czwartej małpy” i „Piątej ofiary”. Chociaż pewni, że to już koniec, tak naprawdę być jeszcze nie możemy... Tak czy inaczej bardzo dobrze wspominam całą tę długą, mroczą wyprawę zorganizowaną przez „biuro podróży J.D. Barkera”. Tak dobrze, że chętnie zostałabym w tym świecie dłużej. Ale jeszcze bardziej marzą mi się polskie wydania innych jego dzieł. Powieści i opowiadań spoza tej serii. Bo napisany wespół z Dacre Stokerem „Dracul”, choć wyśmienity, jakoś mi nie wystarczy. Właściwie to jedynie dodatkowo zaostrzył mój apetyt na prozę J.D. Barkera. I wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nie tylko mój.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz