czwartek, 1 kwietnia 2021

„Found” (2012)

 

Prześladowany przez rówieśników, zakochany w horrorach dwunastoletni Marty odkrył mroczną tajemnicę swojego starszego brata, Steve'a. Jest jedyną osobą, która wie, że jego krewniak jest seryjnym mordercą, mającym w zwyczaju krótko przechowywać głowy swoich ofiar w swoim pokoju. Steve nie wie, że jego brat zna całą prawdę o nim, a Marty boi się, że gdy się tego dowie, sam też stanie się jego ofiarą. Mimo to z nikim nie dzieli się swoją wiedzą. Zamiast tego przy każdej sprzyjającej okazji zakrada się do pokoju Steve'a, żeby między innymi pooglądać jego makabryczne trofea. Ponadto ostatnimi czasy Marty zauważa, że jego starszy brat poświęca mu więcej uwagi niż zwykle. Interesuje się jego problemami i okazuje mu zrozumienie, czego chłopiec nie znajduje u rodziców. Mówi mu jak radzić sobie z dzieciakami, które mu dokuczają. Uczy, że na przemoc należy odpowiadać przemocą.

Amerykański thriller psychologiczny z elementami gore, „Found”, to niezależna produkcja w reżyserii debiutującego w pełnym metrażu Scotta Schirmera, który dotychczas nakręcił jeszcze takie filmy grozy, jak „Harvest Lake” (2016), „Plank Face” (2016) i „The Bad Man” (2018). Wszystko zaczęło się od przeczytania przez Schirmera minipowieści Todda Rigneya pod tym samym tytułem. Filmowiec był pod tak wielkim wrażeniem tego utworu, że zasięgnął informacji o miejscu zamieszkania autora i nie zwlekając udał się do niego z prośbą o zgodę na przełożenie „Found” na ekran. Ku jego zaskoczeniu, Rigney od razu mu jej udzielił. Co więcej razem ze Schirmerem napisał scenariusz... filmu, który przez mniej więcej dwa lata był pokazywany wyłącznie na festiwalach filmowych. Na szerszą dystrybucję (prawa kupiła firma The October People) nie tylko w rodzimym Stanach Zjednoczonych, przyszło mu czekać, aż do drugiej połowy 2014 roku. W 2015 roku swoją światową premierę miał „film z filmu”, horror w reżyserii Arthura Culliphera pod tytułem „Headless”, który był odpowiedzią na prośby niektórych odbiorców „Found”. Prośby kierowane do Scotta Schirmera podczas objazdu po festiwalach filmowych z „Found”, gdzie pojawiają się sceny z rzekomo stworzonego w 1978 roku slashera zatytułowanego właśnie „Headless”. Sceny, które w rzeczywistości nakręcono specjalnie na potrzeby „Found”. Scott Schirmer powiedział, że choć lubi sobie pooglądać „Piątki trzynastego” czy „Koszmary z ulicy Wiązów”, to jego marzeniem nigdy nie było kręcenie obrazów slash. Dlatego prośbę odbiorców „Found” przekierował do Arthura Culliphera, z którym dane mu już było współpracować – Cullipher to jeden z twórców efektów specjalnych do „Found” i „Harvest Lake”.

Found” to film o braterskiej więzi. I o makabrycznej tajemnicy strzeżonej przez obu braci. Tak zbrodniarza, jak jego o kilka lat młodszego brata. Zaledwie dwunastoletniego Martina 'Marty'ego', głównego bohatera omawianego obrazu, który od czasu do czasu przyjmuje też rolę narratora. Widz zostaje dopuszczony do tej mrocznej tajemnicy już na samym początku „Found”. Marty prowadzi nas do pokoju Steve'a i pozwala dokładnie obejrzeć straszną zawartość torby, którą starszy brat naszego małoletniego przewodnika trzyma w szafie. Patrzymy na ludzką głowę i małego chłopca, który jak gdyby nigdy nic wpatruje się w tę martwą twarz. Przy okazji zapoznajemy się z jego niezwyczajnym położeniem (głos z offu). Marty bez ogródek mówi nam, że mieszka z seryjnym mordercą, który na swoje ofiary najczęściej wybiera osoby czarnoskóre. Główny bohater „Found” już od jakiegoś czasu wie o tej krwawej działalności swojego starszego brata, ale Steve jak na razie nie jest tego świadom. Nie wie, że Martin poznał całą prawdę o nim, że ma zwyczaj oglądać makabryczne trofea, które Steve chowa w swoim pokoju. Jak widać „Found” wyróżnia się już samym podejściem do motywu serial killer. Wchodzimy w dość niepospolitą opowieść, opowieść snutą bez zbytniego pośpiechu, w której, jak już zresztą zdążyli zauważyć niektórzy recenzenci, uwidacznia się coś w rodzaju tęsknoty za tańszym kinem z lat 90-tych XX wieku. Właściwie nie jestem pewna, czy w ten sposób twórcy chcieli po prostu zwalczyć przeszkody wynikające z niskich nakładów pieniężnych, czy faktycznie od początku chcieli, by „Found” przypominał nam niskobudżetowe dreszczowce czy horrory z ostatniej dekady poprzedniego stulecia. Cokolwiek nimi kierowało, najważniejszy jest efekt. Czyli - w pewnym sensie - powrót do przeszłości. Różnie się to przedsięwzięcie Scotta Schirmera klasyfikuje – dla jednych horror, a dla innych thriller co najwyżej z dodatkiem horroru. Ja skłaniam się ku temu drugiemu. Psychothriller z elementami gore. Jak na dreszczowiec dosyć krwawy, jak na horror już nie tak bardzo. Tak czy inaczej nie ulega kwestii, że ważniejsze od epatowania graficzną przemocą dla twórców „Found” było zagłębianie się w umysł dwunastoletniego chłopca i już w mniejszym stopniu jego starszego brata-seryjnego zabójcy. Nie należy jednak przez to rozumieć, że portret psychologiczny Steve'a wydawał mi się nieco zaniedbany, że w moim pojęciu nie został dostatecznie rozwinięty. Właściwie to pozostaje mi jedynie przyklasnąć skupieniu, z jakim filmowcy podeszli do czynnika ludzkiego. To jedna z tych historii, którą napędzają głównie postacie. To one najprężniej pracują nad warstwą emocjonalną. Całkiem złożoną, trzeba dodać. Pełnometrażowy debiut reżyserski Scotta Schirmera nie jest filmem łatwym w odbiorze głównie dlatego, że doprowadza do konfliktu emocji. Dostarcza przeciwstawnych doznań. Skrajnie różnych, ale bez wyjątku niewygodnych. Tak niekomfortowych, jak przystało na solidny film grozy. Bo choć niektóre zdjęcia trąciły o amatorkę, głównie z winy oświetleniowców, i choć kreacje aktorskie pozostawiają sporo do życzenia (może poza Gavinem Brownem w roli Marty'ego), to nie mam oporów przed posumowaniem go właśnie tymi słowami. Patrzcie twórcy wysokobudżetowych thrillerów, ale i horrorów. Patrzcie i płaczcie, bo oto po raz kolejny okazuje się, że za przysłowiowe grosze można zrobić coś nieporównanie efektywniejszego. Nieważne, że od strony technicznej bardziej niechlujnego, tandetnego, a przynajmniej o niewskazany kicz się ocierającego, bo i tak „Found” działa zdecydowanie lepiej od wielu jego droższych i zdecydowanie bardziej rozreklamowanych „kolegów”.

Spokojne, malownicze przedmieście i na pierwszy rzut oka niczym niewyróżniająca się rodzina. Ojciec, matka i dwóch synów, których dzieli dość spora różnica wieku. Martin jeszcze uczęszcza do szkoły podstawowej, a Steve (zauważalnie wymuszona, uderzająco „teatralna” gra Ethana Philbecka) już sam się utrzymuje. Nadal mieszka w rodzinnym domu (fani kina grozy z pewnością zwrócą uwagę na plakaty starszych, mniej znanych filmów, porozklejane w pokojach braci), z rodzicami i młodszym bratem, ale nie za darmo – płaci czynsz matce i ojcu, do których wyraźnie nie jest przywiązany. Z całą pewnością za nimi nie przepada. Początkowo może się wydawać, że ludzie ci całą swoją rodzicielską miłość przelali na młodszego syna, ale z czasem staje się jasne, że Marty też nie dostaje od matki i ojca tego, czego rozpaczliwie potrzebuje. Należytej uwagi, zrozumienia, wsparcia na tej trudnej drodze, na jakiej bynajmniej nie ze swojej winy, się znalazł. Ten dwunastoletni chłopiec ma dwa zmartwienia. Jeden dużo poważniejszy od drugiego. Wygląda jednak na to, że hierarchia ważności Marty'ego jest inna niż nasza. Wygląda na to, że dla niego większym problemem jest męka, jaką zapewne codziennie przechodzi w szkole od morderczej natury jego starszego brata. Marty ma absolutną pewność, że Steve jest seryjnym zabójcą i tak, boi się, że brat prędzej czy później skrzywdzi także jego, ewidentnie nie czuje się w pełni bezpieczny w swoim rodzinnym domu, ale z jakiegoś powodu zatrzymuje tę wstrząsającą wiedzę dla siebie. Wstrząsającą, ale też budzącą w nim jakąś niezdrową(?) ciekawość, jakąś mroczną fascynacją. Podszytą strachem, ale jednak fascynację. Fakt, że zarówno seryjny morderca, jak i strzegący jego tajemnicy chłopiec, mają obsesję na punkcie horrorów, niektórych odbiorców „Found” może doprowadzić do wniosku, że Scott Schirmer i Todd Rigney chcieli nam przekazać między innymi tę starą nieprawdę, że fan zwłaszcza tych krwawych horrorów, ujmując rzecz delikatnie, wymaga pilnej konsultacji z psychiatrą. Tak, istnieje ryzyko, że sympatycy kina gore, do których notabene „Found” też był kierowany, poczują się osobiście dotknięci, choć sama nie uważam, że film ten miał być swoistym traktatem o szkodliwym wpływie horrorów na ludzką psychikę. Już na początku scenarzyści w usta Marty'ego wtłaczają wypowiedź, z której wynika, że sprzeciwiają się oni takiemu postrzeganiu osób, które, tak jak główny bohater „Found”, szukają ucieczki od szarej codzienności w horrorach. W „Krzyku” Wesa Cravena pada zdanie, że filmy nie produkują morderców, mogą najwyżej uczynić ich bardziej kreatywnymi. Kiedy już lepiej poznałam Steve'a nabrałam pewności, że Schirmer i Rigney „takimi kredkami” malują tę zaburzoną jednostkę. Inny słowy byłam przekonana, że na ścieżkę zbrodni Steve'a wcale nie zawiodły brutalne filmy, nawet nie pewien wyjątkowo krwawy slasher, że zabijałby tak czy inaczej, ale już niekoniecznie w taki sposób obchodziłby się z jeszcze żywymi, a potem już martwymi ciałami. Konkretnie głowami swoich ofiar, które służą Steve'owi do... do czegoś, co u niektórych może wywołać przynajmniej lekkie mdłości. Swoją drogę makabryczne efekty specjalne (zwłaszcza finalne ujęcie robi wrażenie – jedno z tych, które na trwale wbijają się w pamięć), praktyczne dodatki, wypadają całkiem realistycznie. Może i przydałoby się trochę częściej po nie sięgać, ale kiedy już się pojawiają... Nie, inaczej. Większość tego rodzaju sekwencji odznacza się dość wysokim stopniem drastyczności; jest dość obficie podlana substancją w miarę udanie imitującą krew i co ważniejsze twórcy nie uciekają od prezentacji poszarpanego ludzkiego mięsa, z czym w sumie dość często się spotykam nawet w tak zwanych krwawych horrorach. A cóż dopiero w psychothrillerach, bo jak już wspomniałam, uważam, że „Found” więcej ma w sobie z thrillera. Thrillera psychologicznego o przerażającej, ale i rozczulającej przyjaźni dwóch braci. O niszczącym, ale i budującym wpływie, jaki starszy wywiera na młodszego. O wsparciu, jakie prześladowany przez rówieśników dwunastolatek znajduje tam, gdzie chyba nikt by się nie spodziewał. To jest w tej historii najciekawsze, że pomoc oferuje człowiek, który dopuszcza się nader ohydnych, niewybaczalnych czynów. Największą troskę okazuje Marty'emu ktoś, kto aż nadto zasłużył sobie na miano zwyrodnialca. Jak to niektórzy mówią: potwór w ludzkiej skórze. Ale w „Found”, i to jest w tym wszystkim najboleśniejsze, to sieje największe spustoszenie w umyśle, bezwzględny morderca to również kochający, oddany starszy brat. Co więcej, jedyna osoba w otoczeniu tego zagubionego, cierpiącego chłopca, która realnie pomaga mu poczuć się lepiej. Nie twierdzę, że metody Steve'a są odpowiednie, nie twierdzę, że będziecie je pochwalać, ale czy będziecie patrzeć na niego tylko jak na ludzką bestię? To wątpliwe, bo twórcy uczynili nieomal nadludzki wysiłek w kierunku ocieplenia jego wizerunku. Nie tyle mamy ignorować jego mroczną stronę, ile po prostu przyjąć do wiadomości fakt, że ten oto seryjny morderca jest osobą, która wlewa najwięcej światła w życie chłopca. Dziecka, które najbardziej pragnie akceptacji rówieśników i prawdziwej, nie jak to odbiera tylko pozorowanej, troski ze strony rodziców.

Found”, pierwsze pełnometrażowe reżyserskie osiągnięcie Scotta Schirmera, niskobudżetowy obraz oparty na minipowieści pod tym samym tytułem pióra Todda Rigneya, z którym Schirmer połączył siły na etapie tworzenia scenariusza, to jeden z lepszych thrillerów, jaki w całym swoich życiu obejrzałam. Mimo wyraźnych technicznych niedociągnięć - w sferze wizualnej, w żadnym razie nie dźwiękowej, bo akurat zróżnicowane utwory muzyczne, uważam, wytrwale pracują wyłącznie na użytek tej produkcji. Posępny, mroczny, depresyjny, ale i momentami też nieco rozpraszający to uparte poczucie beznadziei i cuchnącej zgnilizny panoszących się pod idyllicznym płaszczykiem uroczego amerykańskiego przedmieścia, czy małego miasteczka. Film, który sprawił, że patrzyłam na siebie z lekką odrazą, że wstydziłam się uczuć, jakie momentami we mnie ożywiał. Jakie przywoływała ta poruszająca relacja dwóch braci. Niepokojąca, z lekka szokująca, bez wątpienia tragiczna, bez wątpienia groźna, ale też na swój chory sposób piękna, wzruszająca. Wiem, jak to brzmi, ale uprzedzałam, że „Found” to thriller psychologiczny z elementami gore (klasyfikowany też jako horror), który bezlitośnie wybija ze strefy komfortu. A niewiele jest rzeczy bardziej nieprzyjemnych, niż patrzenie na jednostkę dopuszczającą się naprawdę odrażających czynów nie tylko jak na bezdusznego „potwora”, ale także, jak na po prostu człowieka, który potrafi kochać, któremu nie jest obojętny los drugiej osoby. Los młodszego brata, który przypadkiem poznał jego morderczą naturę. I bynajmniej nie uciekł z krzykiem. Wy raczej też nie uciekniecie od „Found”. Jest nawet spora szansa na to, że się tym niedrogim dziełkiem zachwycicie. Ja w każdym razie jestem pod dużym wrażaniem.

2 komentarze:

  1. Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Może w wolnej chwili jak nie będę miała co robić to obejrzę.

    OdpowiedzUsuń