środa, 28 lipca 2021

Renata Deusing Chaczko „Połówki księżyca”

 

Dziesięć osób pochodzących z różnych stron świata budzi się w zamkniętym pomieszczeniu bez okien. Większość z nich nigdy wcześniej się nie widziała i na pierwszy rzut oka nic ich nie łączy: ani płeć, ani wiek, ani sytuacja finansowa. Nie wiedzą w jaki sposób się tutaj znaleźli, ale szybko dowiadują się w jakim celu. Informacje te uzyskują od tajemniczego głosu, nie wiedzieć skąd rozlegającego się w tej przypuszczalnie śmiertelnie niebezpiecznej pułapce. W sumie muszą dokonać dwóch wyborów. Bardzo trudnych wyborów, które poza wszystkim innym mogą wiele powiedzieć o nich jako o ludziach. Co zwycięży: egoizm czy altruizm?

Połówki księżyca” to trzecia opublikowana powieść polskiej autorki, Renaty Deusing Chaczko, po „Graczach” (2012) i „Aż do DNA” (2016). Nietypowy thriller psychologiczny, który wyszedł w 2021 roku pod szyldem wydawnictwa Novae Res. Chaczko kształciła się w szkole filmowej i choć nie pracuje w zawodzie „myśli językiem filmowym” - przynajmniej w swoich literackich światach przedstawionych. Dziennikarka i copywriterka, która przez jakiś czas mieszkała w Amsterdamie i Barcelonie, wybrała się w długą podróż po Azji, by ostatecznie(?) osiąść na Bali. „Połówki księżyca” pisały się w czasie pandemii COVID-19. W odizolowanym hotelu na południu wyspy Bali, gdzie Chaczko wraz z mężem i kilkoma innymi osobami, z których większość wcześniej była im nieznana, „ukrywali się” przed śmiercionośnym wirusem. Osobiste doświadczenia autorki w tych trudnych tygodniach w pewnym sensie udzieliły się bohaterom jej książki – główne źródło inspiracji. Chaczko nie ukrywa, że pracując nad „Połówkami księżyca” również sięgała pamięcią do dawno niewidzianego filmu pod tytułem „Cube”, w reżyserii Vincenzo Nataliego. Kiedyś jednej z jej ulubionych produkcji, którą odświeżyła sobie dopiero po ukończeniu „Połówek księżyca. Ażeby sprawdzić w jakim stopniu jej powieść pokryła się z tamta historią – czy aby nie za dużym. Chaczko nie dopatrzyła się jednak zasadniczych podobieństw. Poza, rzecz jasna, zamknięciem bohaterów w jakimś - tutaj futurystycznym - miejscu, gdzie mają przejść przez ciężką próbę. Znana konwencja, której Renata Deusing Chaczko, niewątpliwie wnikliwa obserwatorka świata, a przede wszystkim gatunku ludzkiego, daje nową jakość.

Połówki księżyca” Renaty Deusing Chaczko to swego rodzaju traktat o naturze ludzkiej. Filozoficzna rozprawa o tym co ludzkie, ale często zupełnie obce. Bo lepiej żyć w błogiej nieświadomości, lepiej nie myśleć o tym do czego zdolny jest człowiek. Lepiej nie zapuszczać się nawet tylko myślą na „ciemną stronę Księżyca”. Bo wówczas można odkryć niewygodne fakty o... sobie samym. Krótka powieść zbudowana głównie z dialogów (fragmentów opisowych jest jak na lekarstwo) i osadzona w wąskiej, klaustrofobicznej wręcz przestrzeni. Wyłączając wstępną partię, która pokrótce przedstawi nam dziesięcioro – w większości – nieznajomych. Rosyjski miliarder, Dominik 'Sergiej' Sergiejew. Genetyczka pochodząca z Polski i mieszkająca w Genewie, Ariana Mila. Farmer z Australii, James Wilson. Nieletni Syryjczyk, niedoszły zamachowiec-samobójca, Amir Hamed. Afrykański dyktator generał Alexander Kamba. Okrutnie okaleczona młoda kobieta z Indii, Isha Puri. Pochodząca z Brazylii starsza kobieta, Gabriela Santos. Młoda ekolożka z Kanady, Jessa Soros. Majętna Amerykanka Trudy van der Wert. Wykładowca filozofii w jego rodzimych Chnach, Chen Lei. Dziesięć zupełnie różnych osób i dwa niezwykle trudne wybory. Tyle wystarczy, aby powstała niesamowicie trzymająca w napięciu historia. Klimatyczny, skłaniający do refleksji, wytrącający ze strefy komfortu, inteligentny thriller psychologiczny, który samą konstrukcją przypomniał mi takie filmowe produkcje jak „Rozmowa z gwiazdą” Steve'a Buscemiego i „Wenus w futrze” Romana Polańskiego. Właściwie uważam, że „Połówki księżyca” to gotowy scenariusz dla twórcy obrazu „Śmierć i dziewczyna” (1994), szerzej kojarzonego z „Dzieckiem Rosemary”, pierwszą ekranową wersją książki Iry Levina pod tym samym tytułem. Podobna wrażliwość. Ta intymność, ta coraz to bardziej nerwowa, tonacja, ten minimalizm w formie i maksymalizm w przekazie. Renata Deusing Chaczko zdradziła natomiast, że największy wpływ na jej twórczość mają dzieła nie Romana Polańskiego tylko Davida Finchera, jej ulubionego reżysera, który zresztą, w pewnym sensie, gości na kartach „Połówek księżyca”. Tak czy inaczej, trzecia powieść Chaczko to utwór-dialog. Rozmowy ludzi o ludziach. Uwięzionych w zamkniętej, niewielkiej przestrzeni – dwie przylegające do siebie, pozbawione okien, skąpo umeblowane klitki – kobiet i mężczyzn w różnym wieku, pochodzących z różnych stron świata, wywodzących się z różnych warstw społecznych i mających mocno zróżnicowane charaktery. Różne światopoglądy, przeróżne doświadczenia życiowe. Inne problemy, troski, obawy, różne życiowe priorytety, ambicje, marzenia, zainteresowania. Przekrój globalnego społeczeństwa. Zbiór silnych i słabszych osobowości. Osób lepiej i gorzej wykształconych. Osób z ogromną wiedzą życiową, a nie tylko akademicką oraz takich, którym tylko wydawało się, że mają szeroką wiedzę o świecie. Materializm, konsumpcjonizm, konformizm. Uleganie najniższym instynktom, mrocznym żądzom, niepohamowana potrzeba uzyskania kontroli nad innymi – władzy nad drugim człowiekiem. Narcyzm. Przekonanie, że moja prawda jest najprawdziwsza. Wieczna gotowość do osądzania innych, rzadziej siebie. Destrukcja, ale i autodestrukcja. Niszczenie wszystkiego, co zniszczyć można. Taki jest podobno najinteligentniejszy gatunek zamieszkujący Ziemię. Tacy jesteśmy my, najwięksi egoiści... w całym wszechświecie? Tak czy inaczej, Renata Deusing Chaczko w swoim brutalnie szczerym, nieowijającym w bawełnę, imponująco wnikliwym spojrzeniu na tak naprawdę każdego człowieka, daje nam jasno do zrozumienia, że świat najprędzej skończy się, ni mniej, ni więcej, jak przez egoizm, który zdaje się przesłonił już wszystko inne. Altruizm powoli staje się przeżytkiem, zakurzonym artefaktem, którego dla swojego własnego dobra lepiej nie odkopywać. Dla swojego dobra. Bo już tylko ono – moje i tylko moje – się liczy. „Jesteśmy odrażający” - rzecze jedna z bohaterek powieści i trudno się z tym nie zgodzić po tym wszystkim, co wcześniej „usłyszeliśmy”. Ale jest też druga strona medalu. „Jasna strona Księżyca”. Argumenty przemawiające za nami, niedoskonałymi wprawdzie, ale ponad wszelką wątpliwość niezepsutymi jeszcze do szczętu, ludźmi (nie)rozumnymi.

(źródło: https://www.granice.pl/)

Gdzie są więc granice ludzkiej moralności? Gdzie są granice naszego człowieczeństwa? […] Tam, gdzie górę biorą nasze instynkty? Tam, gdzie […] odbiera się nam komfort bycia dobrym człowiekiem?”

Nigdy bym nie podejrzewała, że powieść z tak niewielką, znikomą wręcz, przestrzenią stricte opisową, że książka prawie w całości zbudowana z dialogów, może tak mocno przemawiać do wyobraźni. Odmalowywać tak plastyczne, sugestywne, szczegółowe obrazy z nie tak wąskiego świata przedstawionego, jak może się wydawać. Renata Deusing Chaczko, po szybkim przedstawieniu dziesięciorga wybrańców, przenosi nas do szczelnie zamkniętego pomieszczenia, gdzie rozegra się właściwa akcja książki. W tym mini-więzieniu, do którego nasi bohaterowie/antybohaterowie trafili nagle, bez żadnego ostrzeżenia. Nie pamiętają, jak do tego doszło – byli w jednym miejscu, a obudzili się w innym. W pułapce najwyraźniej przygotowanej specjalnie dla nich. Porwanie dla okupu? Niektórzy tak sadzą, ale gdy przemówi tajemniczy głos wszystko stanie się... jeszcze mniej jasne. Niezupełnie wszystko. Dziesięcioro w większości nieznajomych pozna oczekiwania swoich porywaczy bądź porywacza. Dowiedzą się, w jakim celu ich tu sprowadzono, ale nie od razu. Pierwsze zadanie to swego rodzaju wprawka przed właściwą próbą, jaką każdy z nich będzie musiał przejść. Jeśli odmówi, zginie w mękach. Nie oznacza to jednak, że przyjęcie wyzwania jest gwarantem ocalenia życia. To już zależy od nich. Oni i tylko oni zadecydują o życiu lub śmierci. O losie swoim i innych. Czy tego chcą, czy nie, będą mogli poczuć się jak okrutni, nielitościwi bogowie. Renata Deusing Chaczko w tym kontekście wspomina „Wybór Zofii” Williama Styrona i przy okazji film w reżyserii Alana J. Pakuli oparty na tej kultowej powieści. Mniej więcej taki to wybór. Chociaż... Dylemat moralny, jaki muszą rozstrzygnąć niedobrowolni uczestnicy unikalnego reality show, kontrolowanego eksperymentu naukowego, czy czegoś bardziej zdumiewającego, tak naprawdę nie ma dwóch równorzędnych rozwiązań. To nie tyle wybór pomiędzy złem i złem, ile wybór pomiędzy mniejszym i większym złem. Obiektywnie patrząc. Trudno jednak o chłodną kalkulację w obliczu czegoś takiego. Chaczko nie pyta nas, jak byśmy postąpili, gdybyśmy zamienili się miejscami z tymi praktycznie postawionymi pod ścianą ludźmi, bo na tyle zdążyła już poznać ludzką naturę, by wiedzieć, że takich rzeczy nie sposób przewidzieć. Możesz myśleć, ba, możesz być przekonany, że postąpiłbyś tak, a nie inaczej, ale w gruncie rzeczy to tylko gdybanie. Podobnie z ocenianiem innych. Kto jest większą ofiarą: nastolatka, której twarz została oszpecona i która nigdy już nie odzyska wzroku, czy chłopiec wychowany w realiach wojennych, który wkłada pasy szahida i wchodzi do londyńskiego metra? Kto miał trudniej: bogata matrona z ukochanym, choć „nieco” problematycznym synalkiem, czy filantrop, który swego czasu stracił największą miłość swojego życia, a jakby tego było mało, na żywo oglądał takie bezeceństwa, o jakich niejeden śmiertelnik nigdy nawet nie pomyśli? Kto może być bardziej sfrustrowany: kobieta, która zna gorzki smak samotności, czy stała bywalczyni ulicznych manifestacji, które najpewniej żadnego efektu nie przyniosą? Czy całkowita uległość wobec komunistycznej władzy zasługuje na większe potępienie/politowanie od ślepego wykonywania rozkazów demokratycznie wybranego rządu? Czy dyktator, którego ręce są nader obficie splamione krwią kobiet, mężczyzn, a nawet dzieci, z nawiązką zasłużył sobie na śmierć? Albo człowiek, który trwale okaleczył dwie nastolatki i wciąż pozostaje bezkarny – czy ktoś powinien wziąć prawo w swoje ręce, najlepiej zanim skrzywdzi kolejną osobę? Pytania, pytania, pytania, na które lepiej nie szukać odpowiedzi. W każdym razie nie na wszystkie. Na pewno nie na te dotyczące ludzi, których życiem nie żyliśmy. Nawet jeśli wydaje się, że ktoś ma gorzej od kogoś innego, to prawda może być zupełnie inna. „Twojemu nieszczęśnikowi” może wieść się zdecydowanie lepiej od tego, który „zawsze miał wszystko podane na tacy”. Taka cienka książeczka, a tyle treści. Tyle materiału do przemyśleń. Kwestie, o których na co dzień raczej się nie myśli. W które wielu nawet nie ma ochoty się zagłębiać. Bo lepiej myśleć o sobie w samych superlatywach. Wygodniej, ale czy bezpieczniej? Renata Deusing Chaczko w tej sprawiającej niepozorne wrażenie publikacji obnaża brzydkie prawdy o świecie, który sami sobie stworzyliśmy. Niewygodne prawdy o człowieku, który mimo wszystko zasługuje na drugą szansę. I dostaniemy ją... jeśli tak wybierzemy.

Lukrowanie rzeczywistości? Zapomnijcie. Renata Deusing Chaczko w swoich „Połówkach księżyca”, dość specyficznym, niesamowicie trzymającym w napięciu dreszczowcu, pokazuje prawdziwych ludzi i prawdziwy świat. Pokazuje nas samych. Piekło jakie sami sobie urządzamy, bo inaczej nie potrafimy? Nie, bo tak wybieramy. Wolna wola. Jak sobie ścielimy, tak śpimy. Może już wszystko to słyszeliśmy/widzieliśmy, może nawet sami już dawno doszliśmy do podobnych wniosków, co autorka „Połówek księżyca” (obserwacje otaczającego nas świata, introspekcje, uczciwy rachunek sumienia), może i żadne objawienie Was w tym koszmarze zgotowanym przez naszą rodaczkę, nie dosięgnie, ale mam dziwne przeczucie, że to nie umniejszy Waszych wrażeń z lektury. Z niekomfortowego pobytu w nader tajemniczym, klaustrofobicznym miejscu z dziesięciorgiem coraz to mniej obcych ludzi, ludzi, którzy przejdą przez niegodną pozazdroszczenia, naprawdę ciężką próbę. Doborowy thriller psychologiczny nie tylko dla fanów gatunku.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz