piątek, 30 lipca 2021

„Separation” (2021)

 

Ośmioletnia Jenny Vahn dorasta w otoczeniu lalek „Grisly Kin”, opartych na komiksowej twórczości jej ojca Jeffa, który od dłuższego czasu jest bezrobotny. Jego żona Maggie dawniej współpracowała z nim na polu zawodowym, ale w końcu, w przeciwieństwie do niego, porzuciła artystyczne ambicje i podjęła pracę, dzięki której mogła utrzymać ich małą rodzinę. Ale Maggie ma już dość. Nie chce dłużej żyć z mężczyzną, który nie chce ruszyć z miejsca i w jej mniemaniu nie potrafi należycie zaopiekować się ich dzieckiem. Rozwód i wyłączna opieka nad Jenny – tego domaga się Maggie. Jeff chce walczyć o córkę, choć jest świadomy, że jego szanse są znikome. Kiedy już wydaje się, że straci to, co w jego życiu najcenniejsze, Maggie zostaje śmiertelnie potrącona przez samochód. A niedługo potem w mieszkaniu Jeffa i Jenny zaczyna dochodzić do niepokojących rzeczy.

Twórca między innymi „Stay Alive” (2006), „Demonów” (2012), „Zwierza” (2013), „The Boy” (2016) i „Brahms: The Boy II” (2020), William Brent Bell, scenariusz horroru nadprzyrodzonego pod tytułem „Separation” autorstwa Nicka Amadeusa i Josha Brauna potraktował dosyć osobiście. Tym razem mniej zależało mu na przerażeniu publiczności, co nie oznacza, że ten aspekt był mu całkowicie obojętny. Najbardziej jednak zabiegał o przywiązanie się widza do bohaterów filmu. Chciał, by publiczność ich pokochała i co za tym idzie, gorąco im kibicowała w walce z nieznanym. Bell liczył na to, że dzieje Vahnów skruszą przynajmniej co poniektóre serca, że odbiorcy „Separation” poza oczekiwanymi przestraszeniami, narastającym niepokojem, napięciem, znajdą tutaj rozczulającą, wzruszającą historię rodzinną. Dramat rodzinny zmiksowany z horrorem o zjawiskach paranormalnych produkcji amerykańskiej, który swoją światową premierę miał w kwietniu 2021 roku. Kojarzony między innymi z „Mamą” Andy'ego Muschiettiego, nie najlepiej przyjęty przez widzów, a już zwłaszcza krytyków, obraz z istotnym przesłaniem. Rzecz o dziecku, które staje się swego rodzaju zakładnikiem w wojnie toczonej przez ukochanych rodziców.

Separation” Williama Brenta Bella generalnie opiera się na wielokrotnie wykorzystywanych w kinie grozy motywach. Mamy zagubione dziecko, które „wymyśla sobie” przyjaciółkę. Mamy upiorne lalki, grunt zbadany też już przez samego Bella, w dwóch odsłonach „The Boy”. Mamy znawcę zjawisk paranormalnych, który służy pomocą coraz bardziej zdezorientowanemu głównemu bohaterowi filmu. Mamy groźną istotę z zaświatów, która najwyraźniej upatrzyła sobie ośmioletnią dziewczynkę na pozór uciekającą w świat wyobraźni. Mamy coś w rodzaju spotkania dwóch światów: realnego i fikcyjnego, co można skojarzyć ze „Stay Alive” Williama Brenta Bella, mimo że tym razem nie mamy do czynienia ze światem wirtualnym (gra komputerowa) wdzierającym się do twardej rzeczywistości bohaterów „Separation”, ale ze światem komiksowym. Mamy koszmarne sny, które wcale nie muszą być tylko marzeniami sennymi. I wreszcie mamy świat za zasłoną, gdzieś pomiędzy światem żywych i umarłych (taki przedsionek do nieba lub piekła?), który mnie przywiódł na myśl „Naznaczonego” Jamesa Wana. Jakoś tak mi się nasunęło. Rola Jeffa Vahna, niespełnionego rysownika komiksów, przypadła w udziale Rupertowi Friendowi, który według mnie udźwignął to niezbyt ciężkie zadanie – niewymagające jakichś nadzwyczajnych umiejętności aktorskich. Szczególnie zwracają uwagę interakcje Jeffa i Jenny. Relacja, jaką udało się wytworzyć na ekranie tak w wyniku starań Frienda, jak małoletniej Violet McGraw, która, wedle słów reżysera „Separation”, na planie zachowywała się jak prawdziwa profesjonalistka – zadawała mnóstwo pytań na temat swojej bohaterki, a jej dociekliwość niejednokrotnie zbijała go z pantałyku: nie miał aż takiej wiedzy, jakiej „domagała się” bystra McGraw:) Po absorbującej, starannej, mrocznej czołówce (to samo zresztą można powiedzieć o planszy końcowej, na moment przerwanej dodatkową scenką: epilog serwujący ograne w filmowym horrorze posunięcie, standardowy chwyt) przenosimy się do nowojorskiej kamienicy zamieszkałej przez trzyosobową rodzinę Vahnów. Przestronne mieszkanie, do którego nie wpada dużo światła dziennego – nawet w słoneczny dzień jest tu dość ponuro – i gdzie ostatnimi czasy jest bardzo niespokojnie. Atmosfera jest mocno napięta, co naturalnie najgorzej odbija się na najmłodszej członkini familii. Ośmioletnia Jenny Vahn pocieszenie czerpie od swoich kochanych lalek - „strasznych” zabawek zainspirowanych komiksową twórczością jej ojca. Dziewczynka dużo czasu spędza w samotności, na zakurzonym strychu. Jej matka Maggie (przekonujący występ Mamie Gummer) całe dnie przebywa w pracy, a ojciec Jeff w tym czasie przesiaduje w swojej domowej pracowni, w której głównie oddaje się, według jego żony, nierealnym, dziecinnym wręcz marzeniom o wskrzeszeniu serii komiksów, która swego czasu przyniosła mu większy zysk. Jeff już od dawna nie dokłada się do domowego budżetu i nie wykazuje najmniejszej gotowości do podjęcia jakiejś pracy. Nie chce wszak pozwolić, by jego wielki talent się zmarnował. Woli poczekać na swoją kolejną szansę. I pewnie długo by jeszcze czekał, gdyby Maggie nie straciła tej resztki cierpliwości, którą dotąd miała. Początek „Separation” to w zasadzie koniec długoletniego związku Jeffa i Maggie. Zdarzenie, do którego dochodzi pewnego wieczora przelewa czarę goryczy. Pani Vahn postanawia odejść. I zabrać Jeffowi, jak on sam później przyzna, jedyne co mu się w życiu udało. Maggie zamierza zrobić wszystko, co w jej mocy – a trzeba zaznaczyć, że jej możliwości są nieporównanie większe od możliwości Jeffa – żeby uzyskać wyłączną opiekę nad Jenny. Żeby całkowicie odseparować dziewczynkę od ojca. Dobro dziecka nie ma w tej prawniczej batalii żadnego znaczenia. To bezlitosne przeciąganie liny. A liną jest kilkuletnia dziewczynka kochająca i potrzebująca zarówno mamy, jak i taty. Najlepiej niekłócących się, przynajmniej gdy ona znajduje się w pobliżu. Gdy może usłyszeć – a często bardzo dobrze słyszy – wszystkie te przykre słowa, którymi od jakiegoś czasu często obrzucają się najważniejsze osoby w jej życiu.

(źródło: https://www.imdb.com/)

Separation” Williama Brenta Bella to produkt wyrastający „z nowoczesnej szkoły straszenia”. Dopieszczone, „wypolerowane”, błyszczące zdjęcia, nierzadko mroczne, ale mrok niezmiennie jest tak jakby kontrolowany, okiełznany. Mniej groźny, niż bym chciała. Pozytywnie zaskoczyło mnie natomiast odbiegające od standardu wspomaganie prymitywnymi zagraniami „buu!”. Zwykle jest tego więcej... Przewodnia mroczna istota, którą na planie nazywano The Grim Figure, dama w porcelanowej masce, zjawa wykazująca „niezdrowe zainteresowanie” małą Jenny, powstała z połączonych inspiracji starymi francuskimi lalkami oraz pacynkami z serialu „Mister Rogers' Neighborhood”. Niezła figura, ale nie tak jak facet w pasiastej piżamie. Kolejna zamaskowana postać, ożywiona lalka, która widać najbardziej upodobała sobie „pajęczy krok opatentowany przez Regan MacNeil”, ale na tym popis jej niewiarygodnej gibkości bynajmniej się nie kończy. Pierwszy, raczej niekrótki, występ tego „roześmianego” pana, to moim zdaniem główny punkt programu wśród momentów obliczonych na straszenie, niepokojenie, wybijanie widza ze strefy komfortu pierwiastkami stricte horrorowymi. Ciekawie prezentują się też wejrzenia Jeffa za zasłonę. Wizje, które nawiedzają go po tragicznej śmierci Maggie. Fragmenty skąpane w odczuwalnie nieprzyjaznej czerwieni - z samego tego nienaturalnego tła emanuje jakaś niedookreślona, na swój sposób tajemnicza groźba, już nie wspominając o postaciach widywanych w tym obcym wymiarze. Jednym z pomysłów Nicka Amadeusa i Josha Brauna, które najmocniej zapracowały na zainteresowanie Williama Brenta Bella ich scenariuszem, motywów, które najgłośniej do niego przemawiały, to wspomniane już przenikanie się świata realnego ze światem komiksowym. Twórczość Jeffa to w rzeczywistości dzieła węgierskiego rysownika Zsombora Huszki, który udostępnił swoje komiksy ekipie „Separation” zupełnie za darmo. Grafiki, które, uważam, dodają charakteru tej produkcji. Smaczna kompozycja – mroczne rysunki i lalki otaczające najmłodszą bohaterkę omawianego filmu. Mroczna pani dotrzymująca towarzystwa zagubionej dziewczynce oraz pan w pasiastym stroju dopełniają tego obrazu – taki sam krój, można powiedzieć ta sama wrażliwość artystyczna, „technika rysunku”. Wizualnie „Separation” jakoś się więc w moich oczach bronił. Nie zachwycił, ale szczerze mówiąc mentalnie przygotowałam się na bardziej „plastikowego potworka”. Fabularnie natomiast... jest lepiej. Scenariusz w gruncie rzeczy bazuje na sprawdzonych motywach, w gruncie rzeczy to dosyć konwencjonalna, niewiele dodająca od siebie opowieść z dreszczykiem, ale jak na „nowoczesną szkołę straszenia” zaskakująco starannie ją poprowadzono. Bez zbytniego pośpiechu, bacznie przyglądając się postaciom, badając ich skołatane umysły, nie bez empatii ukazując poturbowane przez życie jednostki, które w istocie uczą się żyć na nowo. Zadanie jest tym trudniejsze, że teraz cała odpowiedzialność spoczywa na człowieku, który nigdy nie uznawał za konieczne zajmować się rzeczami, na które nie miał ochoty. Nie zarabiał, nie troszczył się zbytnio o gospodarstwo domowe i nie poświęcał swojemu jedynemu dziecku tylko czasu, ile z całą pewnością mógł (tym też nie musiał sobie zawracać głowy, bo miał Samanthę Nally – taka sobie kreacja Madeline Brewer – opłacaną przez jego żonę młodą opiekunkę Jenny). Maggie w każdym razie było o to trudniej, z uwagi na pracę. Jeff niby też pracował, tak twierdził, ale już otwarcie „Separation” sugeruje, że niespecjalnie się do tego przykładał. Nagła śmierć Maggie działa na niego trochę jak kubeł zimnej wody. Tak, początkowo jest oszołomiony, ale gdy szok mija, wreszcie uporządkowuje swoje życie. Drastycznie zmienia swoje podejście i... powiedzmy, że czeka go przyjemna niespodzianka. I to nie jedna, bo jak można się tego spodziewać Jeff spełnia się nie tylko na gruncie zawodowym, ale także w roli ojca. Zacieśnia się jego więź z córką. Nie brakuje jednak problemów, w tym takich, które rozwiązać może tylko jakiś specjalista od zjawisk paranormalnych. Zupełnym przypadkiem Jeff poznaje kogoś takiego. Kogoś, kto może, a na pewno spróbuje mu pomóc w walce z mroczną siłą, która najwidoczniej pragnie skrzywdzić i tak już mocno doświadczoną przez los córeczkę Jeffa. Mocno rozwinięta płaszczyzna dramatyczna – dramat rodzinny w łaszkach horroru nadprzyrodzonego – całkiem angażująca, nawet treściwa, acz raczej konwencjonalna opowieść o rodzinie z niecodziennymi problemami. Skonfliktowanych rodzicach, którzy w swoim zacietrzewieniu czasami zapominają o potrzebach dziecka. O dobru dziecka, która zawsze powinno być stawiane przez jego rodzicieli przed własnym. Takie przesłanie ślą do nas twórcy „Separation”. Horroru, przy którym łezka może się w oku zakręcić...

Przestrzegali, nie posłuchałam i nie pożałowałam. „Separation” w reżyserii Williama Brenta Bella posmakował mi bardziej niż głośniejszy „The Boy”, jeden z wcześniejszych projektów tego pana. Nie że jakieś arcydzieło, ale nie ukrywam, że w pewnym stopniu ujęła mnie ta historia. Podlana w paranormalnym sosie opowieść o nieszczęśliwej rodzinie. O tragedii, która jednemu odbiera, a drugiemu daje. Daje impuls do stania się lepszym ojcem. Kochającym, odpowiedzialnym, troskliwym, już zawsze stawiającym dobro dziecka ponad własne. Ojcem, który na tej nowej drodze życiowej będzie musiał pokonać mnóstwo przeszkód. Zmierzyć się z zagrożeniami z tego i jakiegoś mroczniejszego świata. Raczej przewidywalna (jest jeden większy zwrot akcji, ale na mnie zamierzonego efektu nie wywarł), na pewno nie pierwszej świeżości, historia, ale poprowadzona na tyle sprawnie, żebym z ochotą, bez przymuszania się, trwała przed ekranem. Z rosnącym zainteresowaniem obserwowała życiowe zmagania bohaterów, których los bynajmniej nie był mi obojętny. I mniej życiowe kontakty z między innymi mroczną damą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz