czwartek, 25 listopada 2021

„A House on the Bayou” (2021)

 

Jessica Chambers odkrywa, że jej mąż John ma romans. To nie kończy ich związku, ale kobieta stawia mu warunki. Jednym z nich jest rodzinny wakacyjny wyjazd do już dawno upatrzonego przez nią domu na bagnach Luizjany. Tylko oni i ich czternastoletnia córka Anna. Niedługo po dotarciu na miejsce Jessica przyjmuje jednak zaproszenie na kolację od ich najbliższego tymczasowego sąsiada, osiemnastoletniego Isaaca, który mieszka z dziadkiem. Ostatecznie nieznajomi zjawiają się w domu zajmowanym przez Chambersów, szybko dając im odczuć, że to nie będzie przyjemny wieczór.

A House on Bayou” to pierwszy film z zaplanowanych ośmiu wyprodukowanych przez Blumhouse Productions/Blumhouse Television specjalnie dla sieci telewizji kablowej i satelitarnej Epix. Horror/thriller wyreżyserowany przez Alexa McAulaya, twórcę „Don't Tell a Soul” (2020), na podstawie jego własnego scenariusza. Zainspirowanego między innymi jego osobistymi relacjami w trakcie pandemii COVID-19 oraz... Teksasem, gdzie McAulay dorastał. W epoce kaznodziejów i ich dzieci, gdzie na przykład na jarmarku stanowym z łatwością można było spotkać postacie niczym żywcem wyjęte z opowiadania Stephena Kinga pt. „Dzieci kukurydzy”, ewentualnie z filmów opartych na jego motywach. „A House on Bayou” kręcono w Luizjanie: Nowym Orleanie i Bayou Adventure w Lacombe, a wydany został 19 listopada 2021 roku, naturalnie przez Epix.

Mieszczuchy udają się na prowincję, do osamotnionego domu w bagnistym rejonie Luizjany, gdzie już pierwszego dnia zostają nieprzyjemnie zaskoczeni, napadnięci we własnym, to znaczy pożyczonym domu, przez dwóch mężczyzn mieszkających w tych stronach. Brzmi znajomo? Taka zapewne była wola Alexa McAulaya – w odbiorcach „A House on the Bayou” ze sceny na scenę ma rosnąć przekonanie, że twórcy prowadzą ich utwardzoną ścieżką. Drogą, która nie może ich niczym zaskoczyć – wszystkie zakręty, nierówności w podłożu, wszystkie, nawet najmniejsze kamienie, są im doskonale znane. Długoletni miłośnicy horroru najprawdopodobniej podobnych wędrówek zaliczyli już tyle, że mogą się już tutaj czuć jak u siebie. W świecie przedstawionym przez Alexa McAulaya... Wszystko zaczyna się od trudnej rozmowy małżonków z Houston. Jessica Chambers konfrontuje się z niewiernym partnerem, Johnem. Nieprzekonujące, bardzo nieprzyjemne dla oka i ucha kreacje Angeli Sarafyan i Paula Schneidera, którzy bynajmniej nie odstają od prawie całej reszty. Właściwie w porównaniu do Lii McHugh wcielające się w nastoletnią Annę Chambers i tym bardziej Jacoba Loflanda, który przedstawi nam się jako Isaac, moim zdaniem wypadli nawet lepiej. Tylko Doug Van Liew, w roli „bezimiennego” dziadka nie wzbudzał we mnie irytacji. Wracając do fabuły: otóż, Jessica bez ogródek informuje swojego męża, że wie o jego romansie z młodszą kobietą oraz stawia mu ultimatum: natychmiast zakończy ten związek i najbliższy tydzień spędzi z rodziną w miejscu wskazanym przez nią albo batalia sądowa, gdzie stawką będzie opieka nad jego ukochaną córką oraz dobra materialne, jak ich wielki dom i oczywiście gotówka. John godzi się na wszystko, byle tylko udobruchać Jessicę. Zdradzoną kobietę, która, jak szybo da się zauważyć, zamierza do cna wykorzystać tę sytuację. Ona pani, on niewolnik. Tak widać Jess sobie to wymyśliła. Jakaś kara musi być. Nawarzyłeś sobie chłopie piwa, to teraz nie narzekaj. Wykonuj polecenia słusznie wkurzonej małżonki dopóty, dopóki uzna, że spłaciłeś swój pokaźny dług. Odsetki rosną jednak w zastraszającym tempie. W przestronnym domu na bagnach, gdzie zaciąga cię kobieta, którą tak mocno zraniłeś. John właściwie bez szemrania wykonuje polecenia Jess. Przez jakiś czas, bo w trakcie tej, jak się domyślamy, śmiertelnie niebezpiecznej wycieczki, jego cierpliwość ewidentnie zacznie się wyczerpywać. No ileż można? Ileż można bawić się w pantoflarza? Żeby on: niezależny finansowo, dumny, podobający się kobietom – także dużo młodszym od siebie – usługiwał zgorzkniałej, „wiecznie” skwaszonej, śmiertelnie obrażonej kobiecie, która nic tylko leży i pachnie? Niezupełnie, bo Jessica też dokłada się do domowego budżetu. Ma dobrze płatną pracę, której z przyjemnością się oddaje. Jedyne, w czym może czuć się nieco gorsza od Johna, to kwestia wychowania dziecka. Ściślej: relacja z czternastoletnią córką Anną. Wygląda na to, że John ma z nią lepszy kontakt, że lepiej dogaduje się z dorastającą dziewczyną, której w oko wpada tajemniczy Isaac. Jego imię niewątpliwie nie jest przypadkowe – McAulay nie ukrywa, że tworząc tę postać miał na uwadze „Dzieci kukurydzy”. W sumie to wzorował się na samozwańczym małoletnim kaznodziei z przetrzebionego miasteczka Gatlin w Nebrasce, tam gdzie jest ten, który kroczy między rzędami. Szalonym dzieciaku noszącym to samo imię, co osiemnastoletni wnuk właściciela sklepu spożywczego w malowniczym zakątku Luizjany. Uroczy naturalny krajobraz, z którego jednak odczuwalnie przebija jakiś gnilny zapaszek. I raczej nie ma to związku z bagnami, z których słynie ta okolica, tylko z jej mieszkańcami. Co najmniej dwoma, którzy podobno są najbliższymi sąsiadami Chambersów. Ich dom ma znajdować się parę mil od nieruchomości wypożyczonej przez trzyosobową rodzinę z Teksasu. Małżeństwo, które przechodzi nader poważny kryzys i ich niekoniecznie niczego nieświadomą nastoletnią córkę. Dziewczyna nie wie o romansie ojca, ale czuje, że coś jest nie tak. Zdaje sobie sprawę z tego, że sytuacja między rodzicami ostatnio jest wyjątkowo napięta. Wieść o rozwodzie Jessiki i Johna z pewnością by jej nie zaskoczyła, ale wszystko wskazuje na to, że żadne z nich nie jest skore do takiego kroku. Oboje chcą ratować swoje małżeństwo, jak można się jednak domyślić, wybrali sobie na to skrajnie nieodpowiednie miejsce. Chociaż... W stresujących sytuacjach czasami rodzą się najtrwalsze związki. Sytuacje bezpośredniego zagrożenia życia zbliżają ludzi, którzy ramię w ramię walczą o przetrwanie. Tak z pewnością będzie. Gdy już Alex McAulay wypłynie na wody home invasion.

A zatem kolejne najście na dom. Złoczyńcy nie mają masek i zasadniczo nie wchodzą do Chambersów nieproszeni. Nie, żeby wakacyjnym gospodarzom uśmiechało się ich towarzystwo. Ledwo doszli do wniosku, że ten pierwszy wieczór wolą jednak spędzić w swoim małym gronie, a już ponownie musieli zmienić swoje plany. No dobrze, niekoniecznie musieli, ale tak wypadało. Niegrzecznie byłoby odmówić sąsiadom, którzy chcą przywitać cię w swoich skromnych stronach smacznym posiłkiem. Nie musisz nawet wychodzić z domu. Isaac i dziadek pofatygują się do ciebie. Dziwnym trafem zjawią się dokładnie w tej chwili, w której dojdziesz do wniosku, że jednak nie skorzystasz z zaproszenia do ich domu. A to jeszcze nic. Alex McAulay przygotował dużo bardziej zastanawiające sytuacje z udziałem Isaaca. Niewytłumaczalne? Nadnaturalne? Podczas tego zdecydowanie nieprzyjemnego spotkania na odludziu na pewno ujawnią się zagadkowe zdolności tego już wcześniej wielce podejrzanego młodzieńca. Horror uczy: unikaj nieznajomych, a już zwłaszcza, gdy przywieje cię „na ich teren”. Porozmawiać możesz, byle grzecznie, ale nigdy, pod żadnym pozorem nie wpuszczaj ich do domu, w którym się zatrzymałeś! Chyba że chcesz umrzeć. Chambersowie oczywiście chcieliby jeszcze trochę pożyć, ale Isaac, to dziwne chłopaczysko, daje im wyraźnie do zrozumienia, że ma względem nich inne plany. Dziadek się nie wtrąca, dziadek robi co młokos mu każe, chociaż chwilami można odczuć, że starszy pan bije się z myślami. Jakby rozważał bunt. Przejście na stronę sterroryzowanej rodziny. McAulay bawi się konwencją. Bawi się widzem. Główną pożywką scenarzysty – i reżysera - „A House on the Bayou” są oczekiwania, jakie każdy odbiorca mający jakieś tam rozeznanie w świecie horroru, zdążył w sobie wyrobić. Ugruntować. Dom na odludziu, wrogo nastawieni tubylcy przekraczający jego próg i wystarczy – wiadomo, jak to się rozwinie. Tak tworzy się... iluzja? A jeśli powiem, że Isaac i człowiek nazywany po prostu dziadkiem, faktycznie mają niecne zamiary wobec ludzi, do których na dobrą sprawę się wprosili? Jeśli powiem, że będą dręczyć, poniewierać, ranić? Co tam ranić? Isaac i jego pomagier prawie na pewno będą zabijać. Jeśli Chambersowie szybko nie wymyślą sposobu na wydostanie się z tego przeklętego domu, z tej cichej, dosyć ponurej, ale i niepozbawionej uroku, powiedziałabym pociągającej, nęcącej bagiennej krainy, to prawdopodobnie pożegnają się z tym - bądź z tamtym – światem. Mam wrażenie, jakby McAulay zapamiętał się na tym swoim placu zabaw. Tak mocno zaangażował się w reinterpretację sprawdzonych motywów, że nie myślał już o tym, czy dla przeciętnego odbiorcy będzie to miało ręce i nogi. Czy to aby nie zanadto pokręcone? Już pomijam nieprzekonujące, nieprzemyślane, czasami zupełnie zbędne dialogi. Pierwszy z brzegu przykładzik: UWAGA SPOILER niepomierne zdziwienie Jess, gdy kochanka Johna przyznaje, że wiedziała, iż jej wybranek jest żonaty, choć mogłabym przysiąc, że już wcześniej to do Jessiki dotarło. Spała czy co? Przy okazji: co z kotem? Gdzie jesteś nieboraku? KONIEC SPOILERA Pomijam w najlepszym razie niezbyt odpowiedzialne zachowania bohaterów (nastolatka, broń palna, sama w obliczu niebezpieczeństwa, gdy jeden rodzic w pojedynkę szuka drugiego) – takie sytuacje wszak nie sprzyjają logicznemu myśleniu. Zwłaszcza gdy poluje na ciebie jakaś mroczna istota. Człowiek albo jakieś inne agresywne stworzenie. Nieprzenikniona natura, zagadkowa motywacja Isaaca... Tak chyba miało być, ale czy to taka wielka tajemnica? W ostatniej partii swojej moim zdaniem nieco przekombinowanej, choć dość sprawnie (ma to jakiś klimat) zrealizowanej historyjki, McAulay wprowadza kolejny sprawdzony motyw, którego obecność bardzo mnie ucieszyła. Bo lubię takie klimaty: szkoda tylko że tak krótko. Przyznaję, że dałam się porządnie zaskoczyć. Raz, blisko pięćdziesiątej minuty. Reszta to najwyżej delikatne szturchańce, żadne tam wstrząsy, ale jak już wspomniałam na końcu przynajmniej zrobiło się... przyjemnie nieprzyjemnie; tak jakoś dziko. Jeśli zaś chodzi o największą rewelację, to jedna z tych niespodzianek, która przylatuje tak jakby znikąd. Związek przyczynowo-skutkowy, jak dla mnie jest zbyt wątły, może nie jakoś mocno naciągany, ale nie do końca to do mnie przemawia. Zdecydowanie bardziej cenię sobie takie elementy zaskoczenia, które po przemyśleniu mogę uznać – tak dla siebie – za naturalne, w każdym razie logiczne następstwa wcześniej zarejestrowanych zdarzeń. Następstwa, które można było rozpracować, gdyby tylko wychwycić i należycie zinterpretować wskazówki porozrzucane przez autora danego tekstu. McAulay wprawdzie tak do końca nie oszukiwał, zostawił parę tropów, ale podejrzewam, że nawet najbardziej doświadczeni, wytrawni tropiciele mieliby problem z wyczytaniem kierunku z tych pojedynczych śladów. Pozostawionych przez doprawdy niepospolity okaz. „Egzotyczne zwierzę” w jeszcze bardziej egzotycznym scenariuszu.

Trochę horror, trochę thriller. Trochę tego, trochę tamtego i jeszcze odrobinka tego tu. Nieważne, czy wszystko do siebie pasuje, ważne żeby wyszło z tego coś innego. Nie myśl sztampowo. Odżegnaj się od schematów, ale dopiero gdy już w nie wejdziesz. A potem może zatocz koło, skończ tam, gdzie zacząłeś. Wróć do twardej konwencji. Albo nie. Kombinuj, choćby na siłę, ale przedstaw to inaczej. Prostota już nikogo nie bawi...yhm... trzeba zamotać. Zakręcić odbiorcą tak, by nie wiedział już gdzie jest góra, a gdzie dół. Bez przesady. Alex McAulay aż tak śmiało to sobie w „A House on the Bayou” nie poczyna, ale na pewno dość energicznie miesza w tym niby znanym świecie przedstawionym. Niezły klimat, ale ten tekst to raczej nie dla mnie. Nie całkiem. Niech będzie, że tak pół na pół:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz