poniedziałek, 1 listopada 2021

Graham Masterton „Dom stu szeptów”

 

Emerytowany naczelnik więzienia, Herbert Russell, umiera w swoim wiekowym domu Allhallows Hall w Dartmoor. Po odebraniu wiadomości o jego śmierci do tego zacisznego zakątka w bliskim sąsiedztwie rozległych wrzosowisk, na odczytanie testamentu wraz z osobami towarzyszącymi przybywają dorosłe już dzieci Herberta: Robert, Martin i Grace Russellowie. Jeszcze tego samego dnia znika pięcioletni syn Roba i jego żony Vicky, Timothy. Przeszukanie domu i najbliższej okolicy nie przynosi rezultatu, rodzice chłopca powiadamiają więc policję, która niezwłocznie organizuje zakrojone na szerszą skalę poszukiwania. Tymczasem w Allhallows Hall dochodzi do niecodziennych zjawisk. Rob i inni tymczasowi mieszkańcy tego domostwa słyszą tajemnicze szepty, które mogą świadczyć o nawiedzeniu tego miejsca przez duchy. Sytuacja szybko się pogarsza. Ludzie przebywający pod tym leciwym dachem nie mogą czuć się bezpieczni, ale Rob i Vicky nie zamierzają wyjeżdżać, dopóki istnieje choć cień szansy na to, że ich jedyne dziecko wciąż żyje. I przebywa gdzieś w pobliżu.

Graham Masterton: jeden z najpopularniejszych żyjących autorów literackich horrorów. I nie tylko, bo ten brytyjski pisarz w swojej bibliografii ma także romanse, kryminały, a nawet poradniki seksualne. Debiutował w 1976 roku powieścią grozy pod tytułem „Manitou”, a do tego czasu na swoim koncie zgromadził ponad sto książek. I wciąż pisze. W 2019 roku uhonorowano go Lifetime Achievement Award, a we Wrocławiu postawiono mu specyficzny pomnik: krasnal Mastertonek. „Dom stu szeptów” (oryg. „The House of a Hundred Whispers”) to jedna z najnowszych powieści Mastertona (wprost przepiękna, bajecznie upiorna okładka pierwszego polskiego, i nie tylko polskiego, wydania – Albatros, 2021). Pierwotnie wydana w 2020 roku historia wyraźnie nawiązująca do tradycji gotyckich powieści grozy. O nawiedzonych domostwach. Graham Masterton ma własną teorię na temat tak zwanych duchów. Przemyślenia, które natchnęły go do napisania tej historii. Przydatne okazały się też jego spacery po zabytkowych budowlach, w tym wyprawa do zamku na Dolnym Śląsku, oczywiście w Polsce.

Osamotniona rezydencja wzniesiona przed kilkunastoma wiekami, stojąca w wietrznym, wyżynnym zakątku Anglii, nieopodal wrzosowisk, o którym krążą niestworzone opowieści. Mity, legendy, wierzenia, które w jakimś stopniu przetrwały do dziś. Do czasów współczesnych. Głównym bohaterem „Domu stu szeptów” Grahama Mastertona jest Robert Russell, artysta, wolny strzelec, oddany mąż i ojciec, który już wkrótce może stać się współwłaścicielem starego domu w Dartmoor, w którym się wychował. Na początku książki mężczyzna odbiera wiadomość o śmierci swojego despotycznego ojca, Herberta Russella, emerytowanego naczelnika więzienia, wdowca, który od lat mieszkał samotnie w domu na wzgórzach. W Allhallows Hall, które teraz może przejść na własność jego dzieci: Roba, Martina i Grace. Ten pierwszy ma na to najmniejszą nadzieję, bo już dawno temu nabrał przekonania, że Herbert Russell większymi względami darzył jego rodzeństwo. Powiedzmy, że Rob był najmniej lubianym dzieckiem mężczyzny, który przynajmniej wedle naszego bohatera, miał sadystyczne skłonności. Gdy Robert wraz ze swoją żoną Vicky i pięcioletnim synem Timmym przybywa do Allhallows Hall, na miejscu jest już jego brat Martin z żoną Katharine, a niedługo potem zjawia się ich siostra Grace ze swoją życiową wybranką Portią. Rodzinka (prawie) w komplecie. Żadne z nich nie ma zamiaru zostać w Allhallows Hall dłużej niż to konieczne. Po odczytaniu testamentu Herberta Russella wszyscy natychmiast wrócą do swoich domów. Taki jest plan, ale w zaistniałych okolicznościach... Nagle znika mały Timmy - zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu – co rzecz jasna zmusza jego przerażonych rodziców do przedłużenia swojego pobytu w domiszczu, w którym jak się okazuje, od czasu do czasu rozlegają się zagadkowe szepty. Ich bliscy też zostają, żeby pomóc w poszukiwaniach chłopca i dotrzymać towarzystwa jego zrozpaczonym rodzicom. Ale nie aż tak, jak można się tego spodziewać. Poczucie straty, zwłaszcza u Roba, pojawia się i znika. Przypływ i odpływ. Tak jakby główny bohater „Domu stu szeptów”, a właściwie to jej autor, ciągle musiał sobie przypominać, że w tym przeklętym domu zaginął mały chłopiec. W domu albo gdzieś na zewnątrz. Poszukiwania skupiają się na wrzosowiskach rozciągających się blisko Allhallows Hall, ale mnie od początku towarzyszyło przekonanie, absolutna pewności, że powinny one koncentrować się na tych samotnym domostwie, w którym zachodzą niezwykłe, a przynajmniej zagadkowe, zjawiska. W „Domu stu szeptów” Graham Masterton, można powiedzieć, stawia nowoczesną budowlę na starym fundamencie. Duch gotyckiego horroru zaklęty... w czasie. Wbrew pozorom poszukiwaczom oryginalnych, a przynajmniej mniej pospolitych, rozwiązań w horrorze, może być łatwiej odnaleźć się w tej historii niż zwolennikom klasycznych, tradycyjnych opowieści o domach nawiedzonych przez istoty z zaświatów. Nieśpiesznie prowadzonych, klimatycznych, dawkujących napięcie opowieści o ludziach, którzy zderzają się z nieznanym w zimnych murach wzniesionych na jakimś odludziu. Masterton praktycznie już na wstępie odmalowuje obiecującą, jak najbardziej odpowiednią dla tego rodzaju opowieści, scenerię. Witajcie w Dartmoor. W wietrznym, deszczowym, mglistym zakątku, blisko bezkresnych wrzosowisk. Witajcie w posępnej, szarej krainie, gdzie już od szesnastu stuleci stoi pewien dom. Duży dom, któremu nadano nazwę Allhallows Hall. Dom, który ma swoje mroczne tajemnice. Nadzwyczajny dom, w którym jak można się tego spodziewać, nasi bohaterowie stoczą walkę... niekoniecznie na śmierć i życie. Bo stawką w tym pojedynku może być coś gorszego od śmierci.

Szatan nie istnieje, podobnie jak jego demony. Jedyne zło na tym świecie tkwi w człowieku. W jego umyśle. Albo jej umyśle. Nie chcę, żeby mnie pan oskarżył o seksizm.”

Mrok się kurczy. Napięcie ze strony na stronę maleje. Nieubłaganie zatraca się ten à la gotycki klimat niesamowitości. Atmosfera nie jest już tak duszna, jak na początku. Bo autor „Domu stu szeptów” szybko zaczyna przedkładać akcję nad klimat panujący w Allhallows Hall i jego najbliższej okolicy. Tempo jest zawrotne. Biegniemy na złamanie karku, odkrywając coraz to nowe rewelacje na temat „szepczącego domiszcza”. Nie ma czasu na wypracowanie dogłębnych portretów psychologicznych postaci, z czołowym bohaterem, Robem Russellem, włącznie. Nie ma co zanadto zagłębiać się w te wszystkie mniej czy bardziej zdumiewające fakty, które wypływają w trakcie poszukiwań pięcioletniego chłopca. Zdecydowanie coś dla ludzi szukających dynamicznej opowieści z dreszczykiem. Niemających akurat ochoty na przedzieranie się przez poplątane myśli bohaterów oraz „niekończące się” opisy upiornego domostwa i otaczającego go naturalnego krajobrazu. Dla chcących trochę pobiegać, a nie w kółko krążyć po stosownie mrocznych korytarzach prawdopodobnie nawiedzonej posiadłości. Mało szczegółów, dużo niebezpiecznych zdarzeń. Inicjowanych przez zagadkowych mieszkańców Allhallows Hall. W sumie niedługo zagadkowych. Muszę Grahamowi Mastertonowi oddać, że miał swój własny, nie wiem, czy innowacyjny, ale na pewno niepospolity pomysł na swój nawiedzony dom. Nie da się nie zauważyć, że autor „Domu stu szeptów” na tym doskonale znanym miłośnikom gatunku, motywie, wznosi zupełnie nową, czy mniej znaną, konstrukcję. A że nie jestem wytrwałą poszukiwaczką oryginalnych (tak, tak, lub rzadziej spotykanych) rozwiązań w horrorze, to nie przyjęłam tych kombinacji z najwyższym entuzjazmem. Może byłoby inaczej, gdyby Masterton dłużej utrzymywał rzecz w ścisłej tajemnicy, gdyby dał tej pozycji gęściejszy klimat niezdefiniowanego zagrożenia przyczajonego w domu przy wrzosowiskach. Klaustrofobiczne, może nawet paranoiczne wrażenie uwięzienia w dusznych wnętrzach, w których zamieszkało coś złego – ależ mi tego brakowało podczas tej niemiłosiernie dłużącej się lektury. Sekretny pokój, szepczący osobnicy, pogromcy złych mocy - czarownica, czarownik i oczywiście, jakżeby inaczej, ksiądz-egzorcysta, który ma poważne zastrzeżenia do ojca Karrasa z „Egzorcysty” Williama Friedkina, do jego działalności na rzecz dziewczynki opętanej przez figlarnego demona – witraż o doprawdy niezwykłych właściwościach, jakieś demony czy inne kreatury. I jeszcze parę legend oraz umownych podań historycznych. Tajemnicze zaginięcia, cudaczne (taka tam makabreska) obrządki odprawiane w przeklętym budynku gdzieś w Dartmoor, gdzie jak się okazuje mieszkają najlepsi z najlepszych okultystów w kraju, a może i na świecie. Ponadto niektórzy sądzą, że żyje tu także najskuteczniejszy odkrywca średniowiecznych kryjówek. Fani twórczości Grahama Mastertona pewnie nie będą zaskoczeni na widok umiarkowanie krwawej makabry. W sumie dość wymyślnej: cóż za interesujące wykorzystanie zwykłej ściany w niezwykłym domu. Raczej też nie zaskoczy ich ostatnie wielkie (największe) odkrycie Roba Russella poczynione w Allhallows Hall, ponieważ ten brytyjski powieściopisarz podobne „potrawki” niejednokrotnie już swoim czytelnikom serwował. Osobiście złapałam lekką zadyszkę na tej poplątanej, według mnie przekombinowanej, opowieści, gdzie „stare pogryzło się z nowym”. Taka tam bajeczka. Naiwna opowiastka, która stosunkowo szybko wpada na zniechęcająco oczywisty tor. I już wiesz, jak to się rozwinie. Wiesz, czego się spodziewać. Na co się szykować. Kierunkowo, bo jakieś tam drobniejsze zaskoczenia pewnie się znajdą. Na przykład końcówka. Ostatnie słowa, jakie jeden z najpopularniejszych żyjących autorów literatury grozy skieruje do nas, po tej forsownej przeprawie w dżdżystej krainie, gdzie przycupnął nie tak upiorny jak u Shirley Jackson nawiedzony dom na wzgórzu. Czy jakiejś tam niszy otoczonej wzniesieniami. Kotlinie, w której źle się dzieje. Dzieje się szybko i dużo. Nie ma czasu na oddech, nie ma okazji do zadumy. Moja wyobraźnia taż nie pracowała tak dobrze, jakbym tego chciała (niezbyt plastyczne, boleśnie pobieżne opisy), a i w tym towarzystwie nie najlepiej się czułam (papierowe, stereotypowe postaci „po obu stronach barykady”). Znam lepsze, dużo lepsze, dokonania tego autora. W każdym razie bardziej odpowiadające moim gustom.

Rozczarowanie ogromne. Tyle sobie obiecywałam po „Domu stu szeptów”... Widać za dużo. Klimatyczna, trzymająca w napięciu opowieść o nawiedzonym domostwie, to zdecydowanie za duże wymagania. Nie ten adres. Przeczucie mnie zawiodło. Graham Masterton jednak nie zabrał mnie do bardzo niewygodnego, ekstremalnie nieprzyjaznego, należycie upiornego, mrocznego domostwa, w którym coś skrada się bynajmniej nie w milczeniu. A przynajmniej nie dał mi się nacieszyć tym przeklętym domostwem w zacisznym zakątku Anglii. Bo oto rozpoczął się bieg. Bieg z przeszkodami, z którymi nie radziłam sobie najlepiej. Słaba kondycja fizyczna. Oj, naprawdę kiepska. A ten utwór, w mojej zupełnie subiektywnej opinii, niewiele lepszy.

Za książkę bardzo dziękuję księgarni internetowej

https://www.taniaksiazka.pl/

Więcej nowości literackich

1 komentarz:

  1. Okropne rozczarowanie, a tak liczyłam że będzie to taki dobry Masterton jak kiedyś.
    Chyba już a niego wyrosłam ;]

    OdpowiedzUsuń