sobota, 12 lutego 2022

Sarah Pearse „Sanatorium”

 

Detektyw z brytyjskiej policji Elin Warner i jej życiowy partner Will przybywają do hotelu Le Sommet w Alpach Szwajcarskich na zaproszenie długo niewidzianego młodszego brata kobiety Isaaca, który organizuje przyjęcie zaręczynowe. Elin skrycie liczy, że pozna wreszcie prawdę na temat tragedii, do której doszło w rodzinie Warnerów przed laty. Kobieta podejrzewa, że sprawcą był Isaac i czuje, że dopóki nie rozwiąże tej sprawy, nie będzie w stanie ułożyć sobie życia. Jej plany, plany ich wszystkich, ulegają zmianie, gdy znika narzeczona Isaaca, zastępczyni dyrektorki hotelu, Laure Strehl. Niedługo potem staje się jasne, że na tym odizolowanym, całkowicie odciętym od reszty świata przez śnieżycę terenie, grasuje morderca.

Sanatorium” (oryg. „The Sanatorium”) to debiutancka powieść pochodzącej z Anglii autorki, która zaczynała od opowiadań – publikowane w różnych magazynach, a niektóre nominowane do nagród. Sarah Pearse studiowała język angielski i kreatywne pisanie na University of Warwick. Potem zajęła się public relations. W wieku dwudziestu lat przeprowadziła się do Szwajcarii, gdzie wraz ze swoim chłopakiem, później mężem, prawie każdy weekend poświęcała na piesze wycieczki po górach, w okolicach miasteczka Crans-Montana. Obecnie Sarah Pearse wraz z mężem i dwiema córkami mieszka w południowej części hrabstwa Devon w Anglii. Nad morzem. Pearse nie stroni od mroczniejszych literackich klimatów (miłość do książek obudziła się w niej już w dzieciństwie) - ale bez przesady, za horrorami nie przepada - choć ogólnie uważa się raczej za mięczaka. Zwiedzanie w pojedynkę opuszczonych budynków, w których panuje upiorna atmosfera? To nie dla niej. Woli grozę w bezpiecznym, kontrolowanym wydaniu: książka w domowym zaciszu.

Pomysł na jej debiutancką, pierwotnie wydaną w 2021 roku, powieść, która otwiera planowaną serię z brytyjską policjantką Elin Warner (światową premierę drugiego tomu zaplanowano na rok 2022; książka najprawdopodobniej będzie nosiła tytuł „The Retreat”), zrodził się w głowie Sarah Pearse, gdy jeszcze mieszkała w Crans-Montana w Szwajcarii. Po przeczytaniu artykułu zamieszczonego w lokalnym czasopiśmie na temat dawnego sanatorium dla ludzi chorych na gruźlicę, który tak samo jak wiele innych podobnych obiektów, później zamienił się w hotel. To pobudziło jej wyobraźnię. Zatrzymujesz się w miejscu, w którym jak dobrze wiesz, umarło wielu ludzi – Pearse zastanawiała się, jak by się czuła goszcząc w budynku z taką przeszłością. Tak czy inaczej, uznała, że to wprost idealna sceneria dla opowieści gotyckiej. W taki klimat celowała w swoim Le Sommet. Nowoczesnym hotelu w Alpach Szwajcarskich, dawniej zamkniętym ośrodku leczniczym przeznaczonym dla gruźlików. Minimalistyczny, wręcz kliniczny wystrój tego, bądź co bądź, ekskluzywnego obiektu był przemyślanym zabiegiem. Przeszłość nakładająca się na umowną teraźniejszość. Luksusowy hotel, zaprojektowany tak, by przypominać gościom dawne przeznaczenie tej przepastnej nieruchomości. Zamiast starać się odciąć od przeszłości, przegonić szpitalną atmosferę, jaka wgryzła się w to miejsce, urządzono to miejsce niejako pod jej natchnieniem: taki znak firmowy Le Sommet, coś, co odróżnia go od innych hoteli. Gdyby ktoś miał wątpliwości, że taki był cel architektów Le Sommet wystarczy przyjrzeć się eksponatom porozstawianym w środku. Przeszklone gablotki, w których umieszczono przedmioty będące spuścizną po tytułowej lecznicy. Główna bohaterka książki, Elin Warner, brytyjska policjantka, która już od dłuższego czasu przebywa na urlopie i nie jest pewna, czy w ogóle wróci do tej pracy, od początku czuje się nieswojo w tym budynku. Zimny wystrój i jeszcze zimniejsze otoczenie. Góry, lasy, śnieg. Samotnie strojąca budowla, z ogromnymi oknami (mnóstwo szkła), zaprojektowana pod koniec XIX wieku przez pradziadka Lucasa Carona, obecnego właściciela Le Sommet, który był inicjatorem i jednym z głównych wykonawców projektu zakładającego przekształcenie tego niegdysiejszego sanatorium dla ludzi chorych na gruźlicę, potem długo nieużytkowanego, „porzuconego” budynku w ekskluzywny hotel. Aż się przypomina „Lśnienie” Stephena Kinga. Nie mam jednak wątpliwości, że autorka „Sanatorium” w inną stronę swój wzrok kierowała. Zgaduję: Agatha Christie, Daphne du Maurier, może Shirley Jackson. Nie, o hotelu Overlook raczej nasza Pearse nie myślała. Ja tak, ale był to zaledwie przebłysk. Myśl ledwie się pojawiła, a już musiałam się z nią rozstać. I postarać nadążyć za główną bohaterką tego dreszczowca tylko na poły efektywnie starającego się przywołać ducha literatury gotyckiej. Elin Warner to nader rozchwiana postać. Jak mniemam Pearse zależało na tym, żeby czytelnik to całe jej niezdecydowanie, te wszystkie splątane myśli, traktował jako zupełnie naturalne następstwa tragedii, która przed laty dotknęła jej rodzinę. Nieprzepracowanej traumy z dzieciństwa. Śmiertelnego w skutkach wypadku. Taka jest oficjalna wersja, ale Elin nie może uwolnić się od straszliwych podejrzeń. Uważa, że kryje się za tym coś więcej. Że to nie był zwykły wypadek. Elin uważa, że do nieszczęścia, które położyło się cieniem na całym jej życiu, doprowadził nie kto inny, jak jej młodszy brat Isaac. Spotkanie po latach z okazji przyjęcia zaręczynowego Isaaca. W szwajcarskim hotelu, który jak można się tego spodziewać wkrótce zostanie całkowicie odcięty od reszty świata. Przez śnieżycę. Ale jeszcze zanim do tego dojdzie, niektórzy odbiorcy „Sanatorium” mogą dojść do wniosku, że Pearse przeszarżowała w tej swojej kreacji zdestabilizowanej psychiki jednostki. Bardziej wyglądało mi to na pogubienie autorki, a nie jej bohaterki. Pearse przekonuje, że Elin to silna, niezależna kobieta, która nie spocznie dopóki nie odkryje prawdy, by za chwilę właściwie całkowicie sobie zaprzeczyć. Jakby autorka miotała się pomiędzy dwiema różnymi postaciami. Jakby nie mogła się zdecydować jaką osobowość dać swojej bohaterce. Domyślam się, że chodziło o to, aby Elin Warner zaprezentowała się jako ogólnie twarda kobieta, ale po ogromnych przejściach - przygnieciona traumą, ale nie złamana – ale Pearse, moim zdaniem, nie udało się należycie tego oddać. Mnie ten portret, niestety, nie przekonał.

Will. Wybranek Elin Warner. Z tym panem też miałam problem. Podobna sytuacja, co z jego dziewczyną. Znowu ten brak zdecydowania ze strony autorki. Kolejny rażąco niekonsekwentny portret. Pearse przedstawia Willa jako całkowite przeciwieństwo Elin. Tłumaczy, że w przeciwieństwie do swojej wybranki doskonale wie, czego chce i z nadzwyczajną łatwością pokonuje wszelkie przeszkody, jakie napotyka na swojej drodze życiowej. Spokojnie, na chłodno rozwiązuje problemy. Nie wszystkie. Te których nie potrafi zwalczyć po prostu akceptuje. Tak musi być i nie ma co tego roztrząsać. Trzeba iść dalej. Przeżywać swoje życie, a nie pozwalać by toczyło się jakby obok ciebie. Wyznaczyć sobie jakiś kierunek i się go trzymać. Will ma wrażenie, a właściwie pewność, że jego dziewczyna okopała się w swoim małym światku, do którego nie dopuszcza nawet jego. Elin co prawda nie wyobraża sobie życia bez Willa, ale też nie wyobraża sobie życia pod jednym dachem. Chce by było jak jest: razem, ale jakby osobno. To znaczy ona potrzebuje własnej przestrzeni, a przynajmniej tak jej się wydaje, a on chciałby, żeby w końcu uwili sobie wspólne gniazdko. Will, zdaje się, chciałby również, żeby jego partnerka wróciła do praca, którą kocha. Ale kiedy jego życzenie się spełnia, kiedy Elin po miesiącach nicnierobienia w coś się angażuje, też jest niepocieszony. Niby taki zdecydowany człowiek, ale czego oczekiwał od Elin? Pogubiłam się. Szczerze mówiąc bardziej spodobała mi się druga para. Isaac Warner i Laure Strehl. Kobieta, ku mojemu ogromnemu ubolewaniu, prędko „zeszła ze sceny” (liczyłam jednak na jej rychły powrót). Zniknęła krótko po przybyciu Elin i Willa do hotelu Le Sommet. Pierwsza faza śledztwa prowadzonego przez główną bohaterkę „Sanatorium” będzie skupiać się na Laure – poszukiwania kobiety, która jakby zapadła się pod ziemię. Z czasem przerodzi się to w śledztwo w sprawie domniemanego seryjnego mordercy. Skrywającego swoje oblicze pod czymś, co przypomina maskę przeciwgazową. Tylko przypomina. Tego osobnika po raz pierwszy spotykamy w prologu. W każdym razie kogoś, kto przypuścił śmiertelny w skutkach atak na współpracownika Lucasa Carona w identycznej masce. Nie muszę chyba dodawać, że pachniało mi slasherem. „Sanatorium” to przede wszystkim thriller/kryminał, ale od czasu do czasu nachodziło mnie silne przekonanie, że Pearse romansuje z horrorem z nurtu slash. Czy sobie to uświadamiała, nie wiem. Tak czy inaczej, działalność tajemniczego osobnika w intrygującej masce - rzeczy, które zostawia przy ofiarach, które kończą w różny, ale jak się domyślamy nieprzypadkowy sposób - obok miejsca akcji, uważam za najsilniejsze składowe tej powieści. Najsoczystsze owoce wyhodowane przez niezbyt doświadczoną - co widać – autorkę. Doszlifuje i będzie dobrze. Tak myślę. I nie zdziwiłabym się, gdyby bohaterka, z którą tutaj było mi tak mocno nie po drodze, w swoim następnym wejściu, w drugiej odsłonie planowanej powieściowej serii z nią w roli głównej, zatarła to pierwsze wrażenie, jakie na mnie wywarła. Niezupełnie, bo przeżyłam też trochę lepszych, w każdym razie bezbolesnych, chwil u boku tej „budzącej się tygrysicy”. W obliczu zagrożenia, w ekstremalnych warunkach - całkowicie odcięty od świata hotel, w którym jakby tego było mało ktoś urządza sobie polowanie na ludzi – Elin powoli wychodzi z ewidentnie niewygodnej skorupy, w której zdaniem Willa zaczęła się już urządzać. Odżywa. Ta, jak by nie patrzeć, nadzwyczaj ciężka, przerażająca sytuacja, daje jej siłę do walki z wewnętrznymi demonami. Jakimi? Łatwo się domyślić. Elin właściwie jest przygotowana na to, że prawda o tragedii sprzed lat, będzie bolesna. Mimo że przeczuwa, jak wygląda ta prawda, choć miała czas, by oswoić się z tą potworną myślą, spodziewa się, że nie przyjmie tego obojętnie. W końcu chodzi o jej brata. Jak już w dzieciństwie zdążyła się przekonać, łatwo wpadającego w złość, lubiącego być w centrum uwagi, wytrawnego manipulanta, który nie odpuści żadnej okazji, by dopiec swojej siostrzyczce. Obnażyć jej słabości, upokorzyć, postarać się o to, by czuła się w każdym calu gorsza od niego. Wielkiego Isaaca. Aroganckiego młodego mężczyzny, który mógł zabić swoją piękną narzeczoną. Elin wie, że byłby do tego zdolny, i jeśli faktycznie to on stoi za zagadkowym zniknięciem Laure, jego siostra bynajmniej nie zamierza pomóc mu się z tego wywinąć. Jeśli jest winny, to na wsparcie Elin liczyć na pewno nie może. Intryga zbudowana przez Sarah Pearse obfituje w mniej i bardziej zaskakujące zwroty akcji, ale trzeba uzbroić się w cierpliwość. Przebrnąć przez, uważam, nazbyt rozciągnięty, przegadany, pierwszy etap śledztwa, które Elin będzie zmuszona przeprowadzić praktycznie w pojedynkę - utrzymując kontakt telefoniczny ze szwajcarskim zespołem śledczym. Zupełnie jakby Pearse zastanawiała się, i zastanawiała, jak to rozwinąć. Jakby szukała pomysłu na popchnięcie akcji. Chcę przez to powiedzieć, że pierwsze, a w zasadzie drugie zwłoki (pierwszy trup pada w prologu, ale zostanie odkryty dopiero po latach, po przybyciu do feralnego hotelu Elin i Willa), tajemniczy oprawca powinien podrzucić wcześniej. Może dzięki temu nie musiałabym tak długo przysłuchiwać się męczącym rozmowom, a właściwie ciągłym kłótniom kochanków. Tacy zakochani, a nic tylko działają sobie na nerwy... W każdym razie, gdy śledztwo w sprawie zaginięcia przerodzi się w śledztwo w sprawie morderstwa i zaginięcia, niektórzy z tych co bardziej strudzonych obserwatorów wydarzeń w imponującym, dosyć mrocznym szwajcarskim hotelu, który kiedyś był zamkniętym ośrodkiem leczniczym, i który z biegiem czasu zyska na upiorności (odrażająca sprawa; żeby nie było wątpliwości, poczytuję to na korzyść książki), zapewne pogratulują sobie cierpliwości. A przynajmniej łatwiej będzie im wejść w to drugie tempo. Aha, i nie, nie udało mi się rozszyfrować tożsamości człowieka w masce.

Niedoskonały thriller/kryminał od początkującej brytyjskiej powieściopisarki, w której mimo wszystko dostrzegam potencjał. Może wyjść na ludzi:) Utrzymana w dość niestabilnym, jakby rozproszonym klimacie podpatrzonym w literaturze gotyckiej, opowieść o zamaskowanym mordercy grasującym w odizolowanym szwajcarskim hotelu i ciężko doświadczonej przez los brytyjskiej policjantce, która właściwie w pojedynkę stara się rozwikłać tę nie tak znowu prostą sprawę. Dopaść mordercę zanim skończy to, co zaczął. Polowanie na ludzi i myśliwego w warunkach zimowych. Ekstremalnie zimowych. Ma coś w sobie to „Sanatorium” Sarah Pearse, pierwsza część planowanej powieściowej serii z Elin Warner. Trochę za mało, jak dla mnie. Ale wystarczy, by chciało mi się jeszcze do Elin zajrzeć. Sprawdzić, co kryje się w bramce numer dwa.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz