niedziela, 29 maja 2022

„Podpalaczka” (2022)

 

Andy i Vicky w czasach studenckich dobrowolnie wzięli udział w testowaniu eksperymentalnego środka o nazwie Lot 6, mającego wyzwalać w ludziach nadzwyczajne moce. W przypadku kobiety padło na telekinezę, a mężczyzna zyskał zdolność wpływania na zachowania, postawy i przekonania innych. Potem wzięli ślub i doczekali się córki, Charlene 'Charlie', która, jak szybko się okazało, potrafi wzniecać ogień siłą woli. Andy i Vicky McGee robili wszystko, co w ich mocy, by organizacja, w posiadaniu której jest Lot 6, nie wpadła na ich trop, jednocześnie starając się nauczyć dorastającą córkę panowania nad swoimi wyjątkowo potężnymi mocami. Ale niedługo po jedenastych urodzinach Charlie wrogowie rodziny McGee odkrywają aktualne miejsce ich pobytu. I zwracają się do jednego ze swoich królików doświadczalnych, mającego doświadczenie w tego rodzaju misjach Rainbirda, którego głównym zadaniem jest doprowadzenie do nich małej Charlie.

Parę tygodni po pokazaniu na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym (9 września 2019 roku) jego pełnometrażowego debiutu reżyserskiego, opartego na własnym scenariuszu horroru pt. „The Vigil” (pol. „Nocne czuwanie”), Keith Thomas, udał się na spotkanie z Jasonem Blumem założycielem Blumhouse Productions, który, ku jego zaskoczeniu, powiedział „Wiem, jaki będzie twój następny film”. Kiedy podał tytuł, Thomas z trudem ukrył podekscytowanie. Chodziło oczywiście o nową wersję „Podpalaczki” (oryg. „Firestarter”) - film zapowiadano jako remake filmu z 1984 roku w reżyserii Marka L. Lestera, opartego na pierwotnie wydanej w 1980 roku powieści Stephena Kinga, ale „Podpalaczka” 2022 może być też odbierana jako readaptacja. Keith Thomas poprosił o scenariusz, którego autorem jest Scott Teems (m.in. „Halloween zabija” wyreżyserowany przez Davida Gordona Greena), i przeczytał go w samolocie, w drodze powrotnej do domu. Thomas znał i powieść, i jej pierwszą adaptację. Znał też między innymi takie głośne produkcje oparte na twórczości Stephena Kinga, jak „Misery” i „Stań przy mnie” Roba Reinera oraz „Skazani na Shawshank” Franka Darabonta. To go nieco przytłoczyło, zwątpił w swoje siły. Ale potem doszedł do wniosku, że powinien wyrzucić z głowy inne adaptacje i ekranizacje utworów Stephena Kinga oraz jego podejście do historii małoletniej podpalaczki i zrobić to po swojemu. W czym, swoim zwyczajem, wspierali go ludzie z Blumhouse Productions (nie ingerowali w jego wizję, nie próbowali „wejść mu w paradę”). Główne zdjęcia do „Podpalaczki” 2022 ruszyły w drugiej połowie maja 2021 roku, a zakończyły się w lipcu tego samego roku. Film kręcono w Toronto i w Hamilton w kanadyjskiej prowincji Ontario, a budżet oszacowano na dwanaście milionów dolarów. Dystrybucja w kinach - w Stanach Zjednoczonych też w internecie - ruszyła w maju 2022 roku.

Amerykańska bajka o niezwykłej rodzinie marzącej o zwyczajnym życiu. Dla jednych horror science fiction, dla innych (w tym dla mnie) bardziej thriller science fiction, raczej luźno oparty na jednej z mniej lubianych przeze mnie powieści Stephena Kinga. I książka, i jej pierwsza filmowa wersja z 1984 roku z małą Drew Barrymore w roli Charlene 'Charlie' McGee w moich oczach wypadły mocno przeciętnie. Żeby być całkowicie szczerą, z tej franczyzy najbardziej upodobałam sobie „Podpalaczkę 2”, miniserial w reżyserii Roberta Iscove'a. Wiem, wiem, straszne. Gdyby nie moje postanowienie, by obejrzeć wszystkie filmowe adaptacje i ekranizacje utworów Kinga, to pewnie darowałabym sobie kolejne spotkanie z małą Charlie. I niewiele bym straciła. Chodzą słuchy, że pierwszą ekranową „Podpalaczkę” miał wyreżyserować John Carpenter, ale niezadowalający początkowy dochód z jego „Coś” (tak, oczy Was nie mylą), sprawił, że tym szczęściarzem został Mark L. Lester. Za to Carpenter wziął na swój imponujący warsztat powieść „Christine” tego samego autora, a do „Podpalaczki” wrócił po latach. W innej roli. Wraz z Danielem A. Davisem i swoim synem Codym Carpenterem skomponował wyśmienitą ścieżkę dźwiękową do, jak by nie patrzeć, dość odważnego przedsięwzięcia Keitha Thomasa. Ryzykowny krok, który raczej mu się nie opłacił. Po dobrze przyjętym przez krytyków i wielu fanów gatunku (nie liczę jego krótkometrażowych reżyserskich osiągnięć) horrorze „Nocne czuwanie”, Thomas dla odmiany, „zbiera cięgi” za „Podpalaczkę”. Mnie tam zawiódł już Stephen King, ale mimo wszystko jakieś atrakcje w jego powieści znalazłam. Na przykład eksperyment pseudonaukowy, w którym w czasach studenckich wzięli udział Andy i Vicky, późniejsi rodzice nieszczęsnej Charlie. Dziewczynki z pirokinezą. Albo toksyczna relacja z Rainbirdem – manipulacja młodym, cierpiącym umysłem. To pierwsze w scenariuszu Scotta Teemsa zredukowano do jednej sceny (w trakcie czołówki w stylu retro) – seria zdjęć i wywiadów z operacji pod kryptonimem Lot 6. To taki cudowny, czy raczej przeklęty środek stworzony przez człowieka, który jednych zabija i/lub poważnie okalecza, a w innych budzi niezwyczajne moce. Andy McGee (tak go nazwijmy), w którego tym razem wcielił się „wieczny chłopiec” Zac Efron – i uważam, że zrobił, ile mógł, by tchnąć życie w tę jakby naprędce rozrysowaną postać i niestety dla mnie nie był to wyjątek od reguły – z tego doświadczenia wyniósł zdolność narzucania innym swojej woli, a kobieta, którą później poślubił, i która przedstawi się nam jako Vicky (Sydney Lemmon), posiadła tę samo zdolność, którą miała Carrie White, nastolatka z innej, pierwszej opublikowanej, powieści Stephena Kinga. Owoc ich miłości, Charlene 'Charlie', najprawdopodobniej odziedziczyła niezwykłe moce po rodzicach. Andy i Vicky już w pierwszych miesiącach życia Charlie nabrali pewności, że ich latorośl ponadto potrafi wzniecać ogień siłą woli. Czy raczej przypadkiem, bo na dobrą sprawę dziewczynka nie miała władzy nad tą „ognistą bestią”. Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero po jej jedenastych urodzinach. Gdy na drodze niezwykle pechowej rodziny stanął niejaki Rainbird (Michael Greyeyes), najemnik organizacji, która zdążyła już mocno utrudnić życie państwu McGee. Niechciane talenty to jedno, ale zdecydowanie bardziej doskwierało im przeświadczenie, że ci bezlitośni ludzie nie spoczną, dopóki nie położą swoich brudnych łap na ich córce. Andy i Vicky najwyraźniej są do odstrzału – wykorzystać, jeśli będzie taka konieczność, a następnie zetrzeć z powierzchni ziemi. Co innego Charlie. Ona nie może zginąć, bo jest tym złym ludziom potrzebna do czynienia zła.

W jedenastoletnią Charlie wcieliła się urodzona w 2010 roku Ryan Kiera Armstrong, która, jak na swój wiek, ma spore doświadczenie w aktorstwie. Miłośnicy kina grozy mogą ją kojarzyć choćby z adaptacji innego utworu Stephena Kinga, a właściwie jej drugiego rozdziału – wyreżyserowana przez Andy'ego Muschiettiego readaptacja jednej z najdłuższych powieści Kinga, pt. „To” rozbita na dwie części. Jeśli chodzi o obsadę „Podpalaczki” 2022, w moim przekonaniu, to była najlepsza decyzja twórców. Ma dziewczyna charyzmę. W każdym razie kradła całą moją uwagę, ilekroć pojawiała się w kadrze. Pierwsza partia właściwej historii (z jedenastoletnią Charlie) upłynęła mi zaskakująco gładko. A gdyby tak wyciąć Rainbirda i resztę niewesołej ferajny ścigającej między innymi rodzinę McGee? A zatem, gdyby obrać zupełnie inny kierunek niż w poprzednich odsłonach opowieści o małoletniej Charlie, która ma tę moc? Problemy w domu i w szkole – gdyby na tym się skupić? Żałuję, że nie spróbowano. Szkoda, że nie rozbudowano tych wątków. Nie rozciągnięto na cały scenariusz. Tak czy inaczej, z „pierwszych stronic pamiętnika jedenastoletniej Charlie” wyłania się obraz dziecka żyjącego w nieustającym strachu. Boi się swoich niszczycielskich mocy, których nie nauczyła się jeszcze w pełni kontrolować. Dziewczynka niemająca przyjaciół wśród rówieśników. Co więcej, w szkole jest jeden chłopak, który mocno jej dokucza, co oczywiście niezmiernie bawi inne dzieciaki z ich klasy. Dziewczynka tęskniąca do towarzystwa innych dzieci. Ona sama uważa się za dziwoląga. Kogoś, kto nie jest i najpewniej nigdy nie będzie normalny. Na domiar złego Charlie męczy przeczucie, że jej rodzona matka się jej boi. Vicky stara się tego nie okazywać, nie w obecności Charlie, ale odbiorca niebawem znajdzie potwierdzenie domysłów tytułowej bohaterki. W każdym razie, wygląda na to, że Andy mniej obawia się swojej córki niż jego ukochana małżonka, która jednak, co trzeba zaznaczyć, nie ma najmniejszego zamiaru porzucić swojej niewątpliwie niebezpiecznej latorośli. Chyba że Charlene wreszcie nauczy się kontrolować swoje niezwykłe moce. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy pierwsza konfrontacja z Indianinem, który to również posiada nadzwyczajną moc, zaskoczy osoby, które po raz pierwszy spotkają się z małą Charlie McGee, ale tak czy inaczej w tym miejscu akcja nabierze tempa. Koniec „smęcenia” o niezwyczajnej rodzinie, która usilnie i niezbyt efektywnie stara się żyć jak inne familie. Nieobarczone przeklętymi „darami” od wszechpotężnej firmy o niewinnie brzmiącej nazwie – Sklepik. Wyfruwamy ze smutnego, ale niezimnego (nie było lekko, Charlie jednak zawsze mogła liczyć na swoich rodziców, na pewno nie była sama w tym koszmarze, którego korzenie sięgają czasów studenckich Andy'ego i Vicky – tak naprawdę wszystko zaczęło się jeszcze przed poczęciem podpalaczki) gniazda... i zderzamy z rudym kotkiem. Przyznaję, nie przeszłam obok tego obojętnie, ale wcześniejsze, mimo że spodziewane, uderzenie, bardziej mnie poruszyło. Trochę, a potem było już tylko gorzej. Z plusów wciąż muzyka i gra Ryan Kiery Armstrong, potem długo nic i gra Zaca Efrona. I spotkanie Charlie z nieznajomymi chłopakami na pozornie idyllicznym przedmieściu. Odnotowałam też jakieś starania w kierunku wygenerowania „przyjaznej dla miłośników horroru” atmosfery i pewnie w tych przygaszonych barwach (wyczułam w tym delikatny aromat starych, dobrych lat 90-tych, w porywach 80-tych XX wieku) byłoby mi całkiem wygodnie, znaczy stosownie niewygodnie; pewnie wkład Karima Hussaina, który odpowiada za zdjęcia (fani kina grozy mogą znać go choćby z „Zamurowanych” Gillesa Paqueta-Brennera, „Zaraźliwych” i „Possessor” Brandona Cronenberga, syna wielkiego Davida i/lub „Ty jesteś następna” Simona Barretta) lepiej by na mnie działał, gdyby postawiono na mniej komiksowy rozwój. To niezupełnie to, ale chcąc nie chcąc odbiegałam myślami do różnych znanych mi superbohaterów w bardziej fikuśnych strojach. Podczas tej przymusowej, męczącej wyprawy kochających się ludzi (film drogi), która, co wypada zaznaczyć, okazała się mniej efekciarska, niż się obawiałam. Może pomijając ostatnią prostą, ostateczną konfrontację dobra ze złem (ale, ale, w Hollywood dyskutuje się już o zrobieniu z tego nowej franczyzy, a przynajmniej dokręceniu sequela, prequela albo jakiegoś spin-offa). Czy jak kto woli wątpliwego dobra z niewątpliwym, przynajmniej w większości, złem. Z efektów wyróżnić mogę jedynie brzydkie poparzenia doznane przez Vicky i krwawe łzy Andy'ego. Takie nic, ale wpada w oko. I nie muszę chyba dodawać, że jest ogień. Cyfrowy ogień tu, cyfrowy ogień tam, ale naprawdę przygotowałam się na większe szaleństwo z tym sztucznym żywiołem. Pewnie nietanim, w moim odbiorze, niestety badziewiem.

Nie było tak źle, jak myślałam, ale gdybym musiała wybierać między pierwszą i drugą filmową wersją „Podpalaczki”, to jednak postawiłabym na tę starszą. Co nie znaczy, że polecam. Na to nie potrafię się zdobyć, nawet w przypadku tej, której była na samym początku – powieści Stephena Kinga pod tym samym polskim i oryginalnym tytułem. Druga adaptacja tej niekochanej przeze mnie historii, w reżyserii Keitha Thomasa, to jeden z tych filmów, który jednym uchem wlatuje, a drugim wylatuje. Pomijając parę incydentów ani ziębi, ani nawet grzeje. Jakoś leci i tyle. W każdym razie ja mniej więcej tak to, hmm, przeżyłam. Grunt, że przeżyłam;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz