sobota, 14 maja 2022

„Polowanie na czarownice” (2021)

 

Czasy współczesne. W Stanach Zjednoczonych trwają zinstytucjonalizowane polowania na ludzi ze zdolnościami magicznymi. Nastoletnia Claire mieszka z matką i dwoma młodszymi braćmi w stojącym na uboczu domu w Kalifornii, który decyzją jej rodzicielki służy za chwilowy azyl dla czarownic próbujących przedostać się do Meksyku. Dziewczyna nie rozumie, dlaczego jej matka tak ryzykuje i to dla kobiet, które świadomie korzystają z zakazanych mocy. Nastawienie Claire z wolna zacznie się zmieniać po pojawieniu się w jej domu nastoletniej Fiony i jej młodszej siostry Shae, czarownic, których matka przed paroma miesiącami na ich oczach została spalona na stosie. Tymczasem doświadczony łowca wiedźm, agent Hawthorne, trafia na trop przestępczej grupy, do której należy matka Claire.

Polowanie na czarownice” (oryg. „Witch Hunt”) to drugi pełnometrażowy obraz w reżyserskiej karierze Elle Callahan – w długim metrażu zadebiutowała w roku 2018 horrorem „Head Count”; pomysł na fabułę pochodził od niej, ale scenariusz napisał Michael Nader, późniejszy twórca filmu grozy pt. „The Toll” (2020) - tym razem oparty na jej własnym scenariuszu. Największy wpływ na twórczość Callahan – wedle jej własnych słów – mają dzieła Guillermo del Toro, a w szczególności jego „Labirynt fauna” (2006), „Nawiedzony” aka „Nawiedzony dom na wzgórzu” Shirley Jackson oraz filmy Patty Jenkins. Callahan dorastała w Nowej Anglii, więc, jak twierdzi, przesiąknęła tamtejszym folklorem. Zawsze chciała nakręcić film o prawdziwych czy tylko rzekomych wiedźmach. Bardziej pogłębione badania, uświadomiły jej, że tak zwane polowania na czarownice opierały się nie tyle na zbiorowej histerii, ile miały jak najbardziej logiczny sens, były niezbitym faktem, dla ludzi z dawnych epok. Wtedy zaczęła zastanawiać się, jak to wyglądałoby w czasach obecnych. Nie, nie do końca to, bowiem w świecie przedstawionym przez Callahan w „Polowaniu na czarownice”, faktycznie żyją ludzie obdarzone zdolnościami magicznymi. Autorka zadała sobie pytanie: „gdyby kobiety nagle mogły czynić magię i mieć taką moc, jakiej nie mają mężczyźni, jak zareagowałby nasz kraj [Stany Zjednoczone]?”. Nie planowała przemycać polityczno-społecznych treści, miało być bez podtekstów, ale tak się złożyło, że nad tym scenariuszem pracowała za panowania w jej rodzimych Stanach Zjednoczonych ludzi, z którymi diametralnie się nie zgadzała w wielu ważnych dla niej kwestiach. Na przykład dzielenie społeczeństwa na „normalnych” i „innych”. Jej frustracja przeniknęła do historii czarownic, której akcję (pomijając prolog) po namyśle Callahan przeniosła z Nowej Anglii (pierwsza wersja scenariusza) do Kalifornii, gdzie mieszka obecnie. Z dwóch powodów: lubi opowiadać o rzeczach, które są jej bliskie, a od jakiegoś czasu bliższa wydaje jej się Kalifornia niż Nowa Anglia, gdzie się wychowała, a poza tym to brzmiało tak stereotypowo: czarownice w Nowej Anglii. Premierowy pokaz filmu odbył się 17 marca 2021 roku na South by Southwest Film Festival i jeszcze tego samego miesiąca w paru krajach świata ruszyła dystrybucja internetowa. W październiku 2021 roku obraz pokazywano w wybranych amerykańskich kinach, a do Polski przybył w pierwszym kwartale 2022 roku.

Dark fantasy wzniesiona na całkiem pomysłowym, intrygującym fundamencie – polowania na czarownice w czasach współczesnych. Czyli walka z tak zwaną innością w ekstremalnym wydaniu. Egzekucje, także publiczne i także bez uprzedniego procesu sądowego, a zatem bez prawa do obrony, obozy koncentracyjne, niemiarodajne, żeby nie powiedzieć bzdurne testy (próba wody – jak wypłynie, to mamy czarownicę, a jak utonie, to cóż, na wojnie giną też niewinni, taka kolej rzeczy) i badania pseudolekarskie (poszukiwania piętna wiedźmy pośród zwykłych pieprzyków). „Polowanie na czarownice” w reżyserii i na podstawie scenariusza miłośniczki horrorów Elle Callahan, wbrew pozorom, jest opowieścią dość lekką. Zaskakująco miękkim pędzlem malowaną. Ale przekazującą ważne treści, skłaniającą do refleksji o skrajnie nietolerancyjnym świecie, który może być naszym jutrem. Walka z tak zwaną innością w zasadzie toczy się przez cały czas. Zmieniają się tylko „tarcze strzelnicze”. W omawianym obrazie, jak sama jego nazwa wskazuje, wrogami publicznymi numer jeden są jednostki obdarzone magicznymi zdolnościami. Wygląda na to, że „ta zaraza” (w zasadzie „wada” wrodzona) dotyka wyłącznie kobiet. Nawet jeśli jest inaczej, nawet jeśli mężczyznę to nie omija, to przez państwową wyżymaczkę przepuszcza się tylko płeć żeńską. W „Polowaniu na czarownice” Stany Zjednoczone to państwo totalitarne. Tutaj żadna, ale to absolutnie żadna kobieta i dziewczynka, nie może czuć się bezpiecznie. Winna czy nie, w każdej chwili może zginąć. Z rąk jakiegoś nadgorliwego łowcy czarownic albo cywila z sąsiedztwa. Większość podejrzanych o praktykowanie czarnej magii (według ustawodawców najwyraźniej nie istnieje coś takiego jak biała magia) trafia do czegoś w rodzaju obozu koncentracyjnego, ale niektóre giną na miejscu. Jednym z tych, któremu zdarza się załatwiać takie sprawy szybko, jest agent federalny nazwiskiem Hawthorne (taka sobie kreacja Christiana Camargo). Łowca czarownic, a ci w świecie Callahan mają nadzwyczajne uprawnienia. Teoretycznie mają tylko wytropić potencjalne czarownice. Znaleźć i zatrzymać. Niektóre stawiają opór, niektóre walczą na tyle zaciekle, że... Hawthorne wie, że w razie wpadki zawsze może tak powiedzieć. A jego słowo na pewno jest więcej warte niż słowa większości zwykłych śmiertelników. Tym bardziej niezwykłych. Przebrzydłych czarownic. Takich jak rudowłose siostry, nastoletnia Fiona i młodsza Shae (przekonujące występy odpowiednio Abigail Cowen i Echo Campbell)? W oczach agenta Hawthorne'a, jak zapewne większości amerykańskiego społeczeństwa (w domyśle w tym świecie fala migrantów zmieniła kierunek: więcej Amerykanów ucieka do Meksyku niż na odwrót), niewątpliwie nie miałby wątpliwości, że to bardziej potwory niż ludzie. Gdyby je wytropiono. W domu przypuszczalnie niemagicznej kobiety imieniem Martha (Elizabeth Mitchell, która według mnie w tej aktorskiej obsadzie wypadła najkorzystniej; najsolidniejszy warsztat). Główną bohaterką „Polowania na czarownice” jest najstarsze z jej trójki dzieci, które od śmierci męża wychowuje w pojedynkę, nastoletnia Claire (przeciętna kreacja Gideon Adlon). Uczennica miejscowego (jakaś niewielka mieścina w Kalifornii, przy granicy z Meksykiem – i jest wymarzony mur pewnego prezydenta Stanów Zjednoczonych! Yes, udało się!) liceum, gdzie jak przystało na totalitarne państwo młodzieży wpaja się jedyne słuszne prawdy. Bardziej indoktrynacja niż edukacja. W każdym razie w tym świecie myślący inaczej, jeśli nie chcą mieć problemów, muszą udawać, że myślą jak reszta. Przytakiwać, a jeszcze lepiej włączać się do chóru złorzeczących na aktualną najgorszą z mniejszości. Można by powiedzieć, że historia zatoczyła koło, gdyby nie jeden szczegół – w świecie Elle Callahan żyją najprawdziwsze czarownice. Żyją i mają się bardzo niedobrze.

Polowanie na czarownice” Elle Callahan to nieśpiesznie rozwijająca się, nieskomplikowana, niezbyt mroczna opowieść o dorastającej dziewczynie, która przeżywa coś w rodzaju kryzysu tożsamości. Z wolna zmienia swoje nastawienie do wrogów publicznych numer jeden. Gdy ją poznajemy głośno kontestuje „wywrotową” działalność swojej matki. Ma dość życia w ciągłym strachu przed dekonspiracją przestępczej szajki, w której nader prężnie działa jej rodzicielka. Ich rodzinne gniazdko to ostatni przystanek dla czarownic uciekających do Meksyku. Bardzo dogodna kryjówka, dzięki czemuś w rodzaju drugiego mieszkania za ścianami. Moja pierwsza myśl: „W mroku pod schodami” Wesa Cravena. Przez Claire w największej mierze przemawia pewnie właśnie lęk przed ewentualną wpadką, lęk przed konsekwencjami, jakie może ponieść nie tylko jej matka, ale niewykluczone, że swoje zrobiła też szkoła. Edukacja jaką odebrała stoi w jawnej sprzeczności z tym, co dzieje się w jej domu. Nauczyciele o niebie, matka o chlebie. Trudno się dziwić, że dziewczyna sama już nie wie, co ma myśleć. Jej bracia, Corey i George (utalentowani bliźniacy Cameron i Nicholas Crovetti), na razie nie mają takich problemów, ale jak trochę podrosną... Wtedy może będą już przebywać w całkowicie innych warunkach. Normalnych warunkach. A co to ta normalność? W „Polowaniu na czarownice” normalne rodziny nie pomagają wiedźmom. Normalne rodziny wiedzą, że to potwory, które należy zwalczać. Nie mają co do tego najmniejszych wątpliwości. A nawet jeśli, to tego nie okazują. Noszą maski, tak jak Martha, ale w odróżnieniu od niej nie robią nic, by przeciwdziałać bezrozumnej przemocy. Nie mieszają się, jak ci najbardziej niepokorni. Piąta kolumna (Elizabeth Mitchell była już w takiej: serial „V: Goście” z 2009 do 2011 roku), wrogowie wewnętrzni, dywersanci, sabotażyści. Jakkolwiek ich nazwiemy, Elle Callahan kreuje ich na tych dobrych. Ostatni bastion człowieczeństwa w alternatywnych Stanach Zjednoczonych. Zgaduję, że jeden wielki ruch oporu, którego członkowie są rozsiani po całym kraju. Dobrze, może być też kilka, kilkanaście albo kilkadziesiąt mniejszych, które ściśle ze sobą współpracują. Callahan nie zagłębia się w strukturę tej nielegalnej organizacji/tych nielegalnych organizacji, bo to nie ma znaczenia dla przebiegu fabuły. To znaczy mogła darować sobie szczegóły przy omówieniu ryzykownej działalności samotnej matki trojga dzieci, która z sobie tylko znanych powodów (ale czy na pewno? Czy tak trudno odgadnąć, co ją do tego skłoniło?), bierze udział w pozornie perfekcyjnie zaplanowanym przerzucie czarownic przez granicę amerykańsko-meksykańską. Na drugą stronę muru, wzniesionego z rozkazu rządzących krajem. Tuż przed dotarciem do kryjówki Marthy dwóch sióstr z Nowej Anglii, do gry wkracza lojalny wojownik Wielkiego Brata, agent Hawthorne. Dopada nie tylko czarownicę, ale i jednego ze zdrajców, mężczyznę, który w jego przekonaniu pewnie działa wbrew interesowi państwa. Tacy są najgorsi... a przynajmniej tak mawiają „modelowi patrioci”, politycy. Śledztwo szybko prowadzi go do nie tak znowu skromnych progów (patrz: „Annabelle: Narodziny zła” Davida F. Sandberga, to samo zewnętrze) czteroosobowej niepełnej rodziny, a tymczasem Claire po raz pierwszy w życiu, zaczyna otwierać się na osobę, ze zdolnościami magicznymi. Pierwsza przyjaźń z czarownicą i coś jeszcze. UWAGA SPOILER Jak Carrie White Claire odkrywa w sobie nadzwyczajne zdolności. Jest jedną z tych, do których nigdy nie była tak przychylnie nastawiona jak jej rodzona matka KONIEC SPOILERA. Efektów komputerowych, na szczęście dla mnie, zbyt wiele się tutaj nie „przyplątało”. Część opiera się na prostej, żeby nie rzec prymitywnej technice – pauza, a potem jakieś bardziej bajkowe niż mroczne cyfrowe „bajery” (no może poza znajomą upiorzycą, duchem(?)... i niech już będzie, zakapturzonymi postaciami, nie wydaje się, żeby tylko wyśnionymi). Klimatem „Polowanie na czarownice” Elle Callahan przypominało mi „Szkołę czarownic” Andrew Fleminga. Podobna tonacja. Twarde jajko podane na miękko:) Temat dość ciężki, forma dużo lżejsza. Zręczny montaż, profesjonalna praca kamer, piękna, nastrojowa ścieżka dźwiękowa, umiarkowanie interesujące postacie i dość angażująca, ale pozbawiona większych niespodzianek (co zaznaczam z myślą o tych widzach, którzy szukają zaskakujących zwrotów akcji) opowieść o tak zwanej odmienności, w której Elle Callahan pozwoliła sobie postawić mały pochwalny pomnik, złożyć hołd „Thelmie i Louise” Ridleya Scotta.

Dark fantasy dla młodzieży. W każdym razie coś lżejszego, ale niekoniecznie na poprawę humoru. Bo to w końcu polowanie na czarownice. Skąpana w magicznym sosie opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości, kształtowaniu poglądów w bezwzględnym systemie, w rzeczywistości, w której samodzielne myślenie nie jest mile widziane. Opowieść o walce ze strasznymi innymi, którzy nie są tacy straszni, jak ich malują. „Polowanie na czarownice” Elle Callahan silniejszych wrażeń raczej nie dostarczy, ale na oczyszczenie aury może się nadać. Odpoczynek od mroczniejszych klimatów przy nie najlżejszym temacie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz