wtorek, 1 listopada 2011

Maraton halloweenowy


"Krwawe wzgórza" (2009)

Tyler marzy tylko o jednym - pragnie odnaleźć i obejrzeć legendarny zaginiony film "The Hills Run Red". Reżyser podobno nie żyje, ale chłopakowi udaje się dostać do jego córki i przekonać ją, aby zaprowadziła jego oraz jego przyjaciół do domu, w którym jej ojciec nagrał film, mając nadzieję, że znajduje się tam zaginiona taśma. Jeszcze nikt nie wie, że sławny morderca Babyface, występujący w "The Hills Run Red" istnieje naprawdę i nieustannie ma ich na oku.

Pamiętam, że przed laty długo "polowałam" na ten film - po obejrzeniu trailerów miałam nieodparte uczucie, że "Krwawe wzgórza" jeśli nawet nie okażą się oryginalne to na pewno zapewnią mi multum krwawych wrażeń. Jakże ogromnym zaskoczeniem okazał się dla mnie fakt, że ów film nie okazał się kolejną powielającą fabuły innych slasherów papką. Już sam fakt, że główny bohater ogarnięty jest beznadziejnym przypadkiem obsesji na punkcie horroru widmo oferuje widzom coś nowego, wcześniej niespotykanego w tego typu produkcjach, ale to oczywiście nie wszystko. Zaczyna się dosyć typowo: poznajemy Tylera, jego dziewczynę hipokrytkę, która bezwstydnie robi mu wyrzuty z powodu wyimaginowanej zdrady, podczas gdy sama idzie do łóżka z jego najlepszym przyjacielem oraz oczywiście przesławną córkę legendarnego reżysera Wilsona Wylera Concannona, która aktualnie pracuje w barze ze striptizem. Pierwsze minuty filmu to, oczywiście poza zapoznawaniem widzów z bohaterami, całe mnóstwo rozbieranych scen - w końcu, jak w niemal każdym slasherze także i tutaj widzowie "muszą" nasycić wzrok nagim biustem aktorek. Dalej robi się już odrobinę ciekawiej - kiedy nasi bohaterowie wyruszają wreszcie na poszukiwania tajemniczej taśmy twórcy zaczynają na całego eksperymentować z techniką filmowania: zwyczajną realizację mieszają ze wstawkami pseudodokumentalnymi w formie nagrań na bloga Tylera oraz tzw. "kręceniem z ręki". Dodatkowym smaczkiem jest zapewne fakt, iż twórcy nieustannie raczą nas okropnymi wspomnieniami córki Concannona, pełnymi przemocy i wynaturzenia. To pozwala nam na uniknięcie nudy podczas części opisowej filmu, natomiast w drugiej połowie będziemy już tylko obserwować ciągłe sceny przemocy, z mnóstwem przelanej krwi. I oczywiście obsesja, którą od początku obserwujemy u Tylera później osiąga już całkowicie inny wymiar u innych bohaterów filmu - mania, którą widzieliśmy u chłopaka jest niczym w porównaniu z opętaniem czarnych charakterów tej produkcji.

"Dla dobra filmu można poświęcić każdego."
Snuff movies ostatnimi czasy są niezwykle popularne, krążą wszak o nich liczne legendy. Nic więc dziwnego w tym, że twórcy horrorów coraz częściej starają się wykorzystać te mity w swoich produkcjach. Tak, tak "Krwawe wzgórza" to kolejna pozycja mówiąca o snuffach, ale w całkiem interesującej, nowatorskiej odsłonie. Na uwagę zasługuje również Babyface - morderca w masce dziecka, który już swoim wyglądem budzi przerażenie u widza, a jeśli dodać do tego obrzydliwe czyny, jakich się dopuszcza mamy przepis na slasherowego zabójcę doskonałego. Zakończenie również wyszło całkiem udanie, niejednego widza już zwrot akcji w drugiej połowie filmu może niezmiernie zaskoczyć, ale finał... cóż, poczekajcie, aż przeleci kawałek napisów końcowych, a na pewno będziecie zszokowani. Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o aktorstwie w tak dobrze zagranej produkcji. Mówię tutaj w szczególności o dwóch postaciach, które na długo zostały mi w pamięci. Tad Hilgenbrink jest nie tylko szaleńczo przystojnym osobnikiem, ale również posiada naturalną, bogatą mimikę twarzy, która co tu dużo ukrywać, ubarwia każdy film z jego udziałem. Natomiast nie spodziewałam się takiego profesjonalizmu po Sophie Monk, która znana jest przede wszystkim z ról w przygłupich komedyjkach. Tutaj udowadnia, że może się pochwalić nie tylko piękną buźką i sporym biustem.

Idealna pozycja dla miłośników krwawych jatek w oryginalnej odsłonie. Dobrze jest wiedzieć, że we współczesnych czasach twórcy horrorów są jeszcze w stanie sami wymyślić jakiś ciekawy scenariusz miast kręcić coraz to głupsze remake'i. Oby więcej takich filmów!

"Basen" (2001)

Grupka bogatych nastolatków urządza nielegalną imprezę w zamkniętym basenie, z okazji zakończenia nauki w liceum. Jednakże tę sielankę zakłóci zamaskowany morderca, który uwięzi ich w budynku i metodycznie zacznie eliminować.

"Basen" jest typowym slasherem, prawie w całości utrzymanym w konwencji filmów z tego podgatunku horroru. Jest to tego rodzaju rozrywka, która poza jakże oryginalnymi scenami mordów oraz niezmierną głupotą bohaterów (która przynajmniej oferuje widzom trochę śmiechu) nie pretenduje do niczego odkrywczego. A jednak, lubię czasem obejrzeć sobie tę produkcję, gdyż jest nagromadzeniem tego wszystkiego, co może odrobinę masochistycznie kocham w slasherach. Zacznijmy od przykładowej nielogiczności w zachowaniu jednej z bohaterek. Już podczas sceny otwierającej film będziemy świadkami całkiem interesującego morderstwa na mało inteligentnej lasce. Popatrzmy: dziewczyna wychodzi przed dom, gdzie w samochodzie odkrywa ciało swojego chłopaka, ucieka do domu i zamyka drzwi na przysłowiowe "cztery spusty". Biegnie na górę do telefonu, którego przypadkowo rozbija (ehh), więc zabiera się do broni - nawet przekłada sobie amunicję przez ramię niczym legendarny Rambo. Wraca do drzwi, po czym z niezmiernym zdziwieniem odkrywa, że dom jest zamknięty... Uwielbiam takie sceny! Dają mi przynajmniej wątpliwej jakości rozrywkę, która niezmiennie objawia się u mnie niepohamowanym atakiem śmiechu:)

Poważnego widza kina grozy już ta pierwsza scena skutecznie zniechęci do kontynuowania seansu, ale mogę zagwarantować każdemu, że z przymrużeniem oka "Basen" może okazać się całkiem wciągającą rozrywką. Aby was nieco zachęcić wymienię parę wspomnianych już oryginalnych scen mordów. Moim ulubionym momentem jest akcja na zjeżdżalni, kiedy to dziewczyna zostaje dosłownie przekrojona na połowy. Scena z obcięciem stóp w toalecie również jest niczego sobie (właśnie przez tę sekwencję miałam w gimnazjum uraz do toalet szkolnych). Później będziemy świadkami przerażającej, wywołującej przemożne uczucie klaustrofobii akcji w szybie wentylacyjnym. Co tu jeszcze dodać? Twórcy na pewno wykazali się tutaj iście mistrzowską wyobraźnią. Jak już wspomniałam "Basen" jest schematycznym slasherem, w którym mamy grupkę nastolatków (licealistów wyglądających na osoby po trzydziestce), zamkniętą przestrzeń, z której nie ma drogi ucieczki oraz zamaskowanego mordercę, który pojawia się w kadrze niewiadomo skąd, posiada mało wiarygodne motywy swojego zbrodniczego działania, a umiera dopiero po dobiciu.

Może moje plusy tej produkcji brzmią odrobinę lekceważąco, ale wierzcie mi, inaczej nie da się podejść do tego obrazu - no chyba, że ktoś naprawdę chce się źle bawić podczas seansu. Znalazłam również mankamenty, które okazały się na tyle denerwujące, że dla własnego spokoju ducha nie mogę ich przemilczeć. Przede wszystkim irytowały mnie liczne zwierzenia bohaterów w trakcie największej akcji. Powiedzmy sobie szczerze: kto normalny w obliczu takiego zagrożenia nabiera ochoty na niekończące się rozmowy, w których wyjawia wszystkie swoje głęboko skrywane tajemnice? No cóż, nasi bohaterowie chyba czasem zapominali, że w każdej chwili mogą pożegnać się z tym padołem... Finał jest beznadziejny - nie mówię tutaj o spektakularnej walce z mordercą, która akurat przypadła mi do gustu, ale o wydarzeniu zaraz po tej akcji. Z całym szacunkiem, ale moim zdaniem nie ma gorszego zakończenia niż pocałunek ukochanych. Najbardziej oklepana scena w historii kina.

"Basen" obejrzałam po raz kolejny z prawdziwą przyjemnością. Może jestem nienormalna, ale wręcz ubóstwiam takowe konwencjonalne slashery. Tutaj dodatkowo zachwyca mnie wybór miejsca akcji oraz przerażający strój psychopaty, że już nie wspomnę o krwawych scenach. Jeśli jesteście wielbicielami slasherów ten jest dla was w sam raz.

"Blizna" (2007)

Joan wraca po latach do rodzinnego miasteczka i zatrzymuje się u swojego brata i jego córki. Kobieta wciąż nie może się uporać z koszmarem, z którego uszła cało w czasach, gdy była nastolatką - była niedoszłą ofiarą Bishopa, psychopatycznego pracownika miejskiej kostnicy. Teraz. po latach morderca. wraca,.aby kontynuować swoje zwyrodniałe dzieło.

"Blizna" w 2008 roku ukazała się w polskich kinach na Halloween w technologii 3D. Nie cieszyła się niestety takim powodzeniem, jak chcieliby tego dystrybutorzy, ale dla miłośników krwawych jatek okazała się całkiem miłą rozrywką. Podgatunkowo najbliżej tej produkcji do nurtu torture-porn, gdyż sceny znęcania się nad ludźmi przechodzą tutaj najśmielsze wyobrażenia. Na uwagę zasługuje przede wszystkim nowatorskie modus operandi mordercy, który zadaje ból swojej ofierze do czasu, aż rozkaże mu zabić osobę jej bliską. Całkiem emocjonalna sprawa, ale tak naprawdę nie o to tutaj chodzi. Chodzi przede wszystkim o nacinanie stóp ofiary żyletką, zrywanie skalpu z głowy oraz dziurawienie zszywaczem. A to tylko niektóre z tortur, którymi uraczyli nas tutaj twórcy. Fabuła rzeczywiście schodzi na plan dalszy, obserwujemy jakieś tam małomiasteczkowe życie bohaterów, ale tak naprawdę skupiamy uwagę na ekranie dopiero w momentach retrospekcji, kiedy to Joan przypomina sobie koszmar, jaki przeżyła przed laty oraz rzecz jasna pod koniec, kiedy to jesteśmy świadkami rzezi w wykonaniu naśladowcy Bishopa. Jeśli jakiś potencjalny widz "Blizny" spodziewa się czegoś ponad wynaturzone sceny tortur to zdecydowanie powinien zrezygnować z seansu. To film niszowy, przeznaczony chyba tylko i wyłącznie dla wielbicieli makabry, a nawet oni mogą niejednokrotnie poczuć wzbierające mdłości.

Nie muszę chyba dodawać, że "Blizna" jak najbardziej mnie usatysfakcjonowała? Jest rzeź, więc jest dobrze:) Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić to na pewno byłaby to fabuła, która chwilami okazywała się na tyle rozproszona, że siłą rzeczy usypiała moją uwagę. Nic dziwnego, w końcu poza ciekawymi torturami nie ma tutaj absolutnie nic godnego uwagi. No może, za wyjątkiem ścieżki dźwiękowej, która często niestety schodzi na plan dalszy, ale jeśli o mnie chodzi całkiem skutecznie wpadła mi w ucho. Odtwórczynią głównej roli jest Angela Bettis, która w horrorze zagrzała już chyba miejsca na dłużej, ale nawet rola w tak dobrym moim zdaniem obrazie jak "Blizna" nie wykorzeniła ze mnie niechęci do tej konkretnej aktorski. Na profesjonalizm z jej strony oczywiście możemy liczyć - moja antypatia do niej bierze się z jakiś innych niezrozumiałych dla mnie powodów:/

Kolejna rzeź, kolejny film przeznaczony wyłącznie dla wielbicieli tego konkretnego podgatunku. W przypadku "Blizny" można jedynie "cieszyć oko" krwawymi scenami, których jest tutaj całe mnóstwo, w pozostałych aspektach nie jest już niestety tak różowo. Chcecie mocnego kina torture-porn? Sięgnijcie po ten obraz, a na pewno się nie zawiedziecie. Chcecie ambitnej produkcji grozy? Szukajcie dalej.

4 komentarze:

  1. Nie wszystkie filmy widziałam. Podobał mi się "Basen", bo lubię slashery. Nie przepadam za krwawymi horrorami, więc jak mam wybór to sięgam po coś innego. My wczoraj wzięliśmy się za "Tunel" (2011), "Husk" (2011) i "The Ward" (2010), więc trochę inne klimaty :-) Ale było super. Halloween powinien być co najmniej co tydzień ;-) Super recenzja Buffy1977! Twój brat też wszystkie obejrzał z Tobą?

    OdpowiedzUsuń
  2. Oprócz tych trzech obejrzałam jeszcze dwie części "Oszukać przeznaczenie", ale recki już tu są, więc nie było sensu powielać. Hehe mój brat obejrzał ze mną "Basen" i "Bliznę", a w połowie "Oszukać przeznaczenie" zasnął na fotelu:) Widzę Cat, że Ty poszłaś bardziej w stronę horrorów nastrojowych:) Z tych co wymieniłaś nie widziałam jeszcze tylko "Tunelu", a dwa pozostałe nawet mi się podobały:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że maraton się udał :)
    Co prawda nie przepadam za slasherami, ale "Krwawe wzgórza" brzmią interesująco. Poza tym mam zboczenie na punkcie lalek w horrorze ^^ Także sama okładka już mnie wzięła.
    No nic, idę na poszukiwania.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Całkiem całkiem ten film. Oglądałem go w tegoroczne halloween. Pozdrawiam Wojtek "Gregor" Gregorowicz :)

    OdpowiedzUsuń