niedziela, 13 stycznia 2013

Daphne du Maurier „Rebeka”

Młoda, biedna kobieta wychodzi za mąż za bogatego wdowca, właściciela okazałej posiadłości w Anglii, zwanej Manderley, Maxima de Wintera. Nieśmiała dziewczyna nie może przyzwyczaić się do nowego, wystawnego życia u boku dużo od siebie starszego mężczyzny, którego prześladują demony przeszłości. Jest przekonana, że nie dorówna jego zmarłej przed niespełna rokiem pięknej żonie Rebece, za którą wszyscy wprost przepadali – tym bardziej, że cień Rebeki nieustannie spowija całe Manderley.

Wydana po raz pierwszy w 1938 roku jedna z najpopularniejszych angielskich powieści, autorstwa poczytnej pisarki, zgrabnie łączącej romans z grozą i kryminałem. „Rebeka” doczekała się licznych ekranizacji, z których najbardziej znane jest dzieło Alfreda Hitchcocka z 1940 roku, nagrodzone dwoma Oscarami. O książce po raz pierwszy przeczytałam w „Worku kości” Stephena Kinga, w którym zachwalał przede wszystkim pierwsze jej zdanie: „Śniło mi się tej nocy, że znowu byłam w Manderley”. Jak się okazuje taki barwny, pobudzający wyobraźnię styl znamionuje całą niniejszą pozycję – drobiazgowe, kwieciste opisy miejsc oraz pełne egzaltacji dialogi zdają się być wizytówką „Rebeki”, która jak na klasyczną literaturę przystało nie epatuje wulgaryzmami i slangiem, co jest wręcz szpecącą normą w przypadku współczesnych powieści i co sprawia, że proza z XIX i XX wieku niezmiennie mocno mnie fascynuje.

„To było Manderley, nasze Manderley, tajemnicze i ciche jak zawsze. Szare mury lśniły w księżycowym blasku mojego snu, w gotyckich oknach odbijał się zielony trawnik i taras. Czas nie mógł zniszczyć doskonałej proporcji budowli ani samego położenia domu, które można przyrównać do klejnotu umieszczonego we wgłębieniu dłoni.”

Gatunkowo książka stanowi całkiem interesujący fenomen, bowiem posiada wszelkie znamiona powieści gotyckiej, wręcz modelowo trzyma się jej konwencji, ale pozbawiona jest jakichkolwiek zjawisk paranormalnych, przynajmniej w dosłownym znaczeniu tego słowa. Rozpatrując „Rebekę” pod takim kątem szybko dopatrzymy się tutaj pełnej narastającej grozy narracji, okazałej angielskiej posiadłości, o pięknie brzmiącej nazwie Manderley, antynomicznej pary, tajemniczej śmierci, rzutującej na życie wszystkich mieszkańców domu oraz okolicznego miasteczka i wreszcie demonicznej, odzianej w czerń szefowej służby, pani Danvers. Narratorką jest młoda, naiwna kobieta, która częściej przebywa w świecie wyobraźni, aniżeli w rzeczywistości. Autorka postanowiła ukryć przed czytelnikami jej personalia, tak więc niedane nam będzie ich poznać, nawet na końcu powieści. Po krótkim romantycznym wprowadzeniu dziewczyna poznaje bogatego właściciela wielkiej angielskiej posiadłości, wychodzi za niego, po czym jako pani de Winter wprowadza się do Manderley. Na miejscu szybko odkrywa, ze wszyscy, zarówno służba, jak i znajomi jej męża nadal, po niemalże roku, przeżywają śmierć pierwszej pani domu. Co gorsza, Maxim również zdaje się być pod ciągłym urokiem Rebeki (metaforyczne nawiedzenie) – nie życzy sobie wspominania jej w swojej obecności, ma zmienne nastroje, a swoją wściekłość często wyładowuje na młodej żonie. Reasumując mamy typową antynomiczną parę – niewinną, naiwną kobietę, która jak przystało na literaturę gotycką często „buja w obłokach” oraz z pozoru demonicznego Maxima, którego czytelnicy już na początku książki będą podejrzewać o najgorsze. Nie zabraknie również chyba najbarwniejszej postaci pani Danvers – odzianej w czerń, z twarzą przypominającą oddartą ze skóry czaszkę, która od początku pała nienawiścią do nowej małżonki jej pana, która wręcz ubóstwiała Rebekę i nadal nie może pogodzić się z jej przedwczesną śmiercią. Naszą narratorkę paraliżuje strach, ilekroć staje z nią oko w oko, a dzięki jej sugestywnym opisom sytuacyjnym ten niepokój poniekąd udziela się również czytelnikowi.

Dla współczesnego czytelnika „Rebeka” z pewnością będzie mocno przewidywalna. Już w momencie zdradzenia informacji o niedawnej śmierci pierwszej de Winter bez problemu powinien rozszyfrować całą, dosyć skąpo skonstruowaną intrygę kryminalną, aczkolwiek ta nachalna wręcz przewidywalności w ogóle nie psuje wrażeń z całości. Autorka postarała się dostarczyć wielbicielom romansu płomiennej miłości, a entuzjastom grozy kilku tajemniczych bohaterów, niepokojącej scenerii oraz demonów przeszłości, które nieustannie dręczą mieszkańców Manderley, ze szczególnym wskazaniem na jego gospodarza. W ogóle nie dziwię się, że „Rebeka” trafiła do kanonu najlepszych powieści romantyczno-gotyckich, ponieważ podróż przez tę historię dostarcza tak wielu różnorodnych emocji, iż ciężko będzie komukolwiek o nich zapomnieć jeszcze przez długi czas po skończonej lekturze. Jednym słowem: arcydzieło!

2 komentarze:

  1. Mimo przewidywalnej fabuły mam ogromną ochotę na tę książkę, ponieważ, jak sama piszesz jest tutaj płomienny romans oraz niepokojące akcenty grozy. Taka mieszanka musi być zapewne ekscytująca. Ekranizacji również nie oglądałam i chyba już nie obejrzę, ale co do książki, to popytam o nią w mojej bibliotece. Jak będę mieli, to przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Płomiennego romansu tu nie ma. Akcenty grozy? Znikome. Mimo tego, książkę czyta się dobrze, łatwo wcielić się w bezimienną bohaterkę- narratorkę, którą praktycznie na każdym kroku prześladuje duch Rebeki.. Powieść psychologiczna, ale lekka. Warto przeczytać.

    OdpowiedzUsuń