środa, 31 lipca 2013

„Livide” (2011)


Recenzja na życzenie

Lucie odbywa praktykę, jako opiekunka osób w podeszłym wieku, pod kierownictwem panny Wilson. Podczas wizyty w wielkim domostwie bogatej, przebywającej w stanie śpiączki pani Jessel szefowa oznajmia Lucie, że w domu ukryto kosztowny skarb. Dziewczyna, za namową swojego chłopaka w nocy idzie z nim i ich wspólnym znajomym do upiornej rezydencji, celem szybkiego wzbogacenia się, kosztem ubezwłasnowolnionej staruszki. Jednakże z chwilą wejścia w głąb mrocznego domostwa cała trójka dobrowolnie skazuje się na pułapkę bez wyjścia, w której rządy sprawują łaknące ich śmierci kreatury.

Francuski horror duetu reżyserskiego, Alexandre Bustillo i Juliena Maury’ego, których wspólnym dziełem jest również między innymi krwawe “Najście” z 2007 roku. Tym razem panowie postawili na swego rodzaju miszmasz podgatunkowy, dosyć umiejętnie łącząc estetykę horroru nastrojowego ze szczyptą gore, dodatkowo wplatając w fabułę elementy typowe dla kina fantasy, mocno kojarzące się ze stylem Guillermo del Toro.

Pierwsza, niemalże godzina, seansu skupia się na budowaniu klimatu. Dosyć oryginalne zawiązanie fabuły, z pozycji praktykantki zdobywającej doświadczenie w opiece nad osobami starszymi, ku mojemu ubolewaniu, szybko zostaje zastąpione mało odkrywczym włamaniem, wymuszonym chęcią błyskawicznego wzbogacenia się. Myślę, że w tym momencie twórcy popełnili największy błąd, skazując swój film na daleko idącą schematyczność, rezygnując z innowacyjności na rzecz mało skomplikowanego ciągu wydarzeń, który powoli, acz skutecznie prowadzi naszych protagonistów do zguby. Doprawdy, szkoda, że nie zdecydowano się na pociągnięcie wątku pielęgnacji przykutych do łóżek i foteli staruszków, bo wydaje mi się, że takie rozwiązanie fabularne pozyskałoby sobie większą rzeszę fanów, poszukujących nawet w skostniałym w obecnych czasach kinie grozy, daleko idącej oryginalności. Jednakże, oddając reżyserom sprawiedliwość, miałkość fabularną po części rekompensuje dopracowana w najdrobniejszych szczegółach realizacja. W czasach, kiedy filmy w przeważającej większości kręci się „taśmowo”, z myślą o szerokim multipleksowym gronie odbiorców estetyka „Livide” wręcz zaskakuje swoim nietuzinkowym podejściem tak do ukrytej symboliki, jak i kolorystyki obrazu, z mocnym nasyceniem ciemnych i metalicznych barw, które wespół z genialną ścieżką dźwiękową tworzą ten mocny, pełen napięcia emocjonalnego i nieuchwytnej obecności czegoś przerażającego, czyhającego na naszych protagonistów gdzieś w gęstych cieniach zaniedbanej rezydencji, klimat. Pierwsza godzina projekcji bazuje tylko i wyłącznie na tym osobliwym nastroju, sprawiając, że nocna wędrówka trójki włamywaczy po poszczególnych pomieszczeniach domu pani Jessel nie tylko im upływa w towarzystwie lekkiego niepokoju, ale również widzom, gustującym w tego rodzaju gęstej atmosferze wszechobecnej grozy. Jednakże, o ile początkowo takie rozwiązanie silnie intryguje nie można pominąć milczeniem nie w pełni wykorzystanego potencjału, ponieważ aż do około sześćdziesiątej minuty każda kulminacja chwilami wręcz nieznośnego napięcia nie zostaje niczym dosłownym nagrodzona – a jak wiadomo, kilka takich zabiegów szybko przekona odbiorcę, że nie ma się czego bać, bo z chwilą najmocniejszego potęgowania klimatu i tak nic konkretnego się nie wydarzy. Aż do chwili pierwszej retrospekcji, obrazującej Lucie przeszłość pani Jessel, nauczycielki baletu ze szczególnym wskazaniem na jej patologiczne relacje z córką. Od tego momentu subtelność fabularną zastąpią daleko idące, mocno krwawe, ale jak przystało na kraj specjalizujący się w kinie torture porn niezwykle realistyczne wizualnie sceny mordów, dokonane przez przerażająco (bo minimalistycznie, bez zbędnego udziwniania, które mogłoby położyć wszelki realizm) ucharakteryzowane kreatury.

Nie powiem, że sceny, które następują po sześćdziesiątej minucie filmu całkowicie przebiły przydługi wstęp, bo byłoby to spore niedomówienie. Owszem, twórcy mogliby nieco skrócić niektóre początkowe sekwencje, aczkolwiek należy również pamiętać, że to właśnie dzięki nim widzowie zostali silnie wprowadzeni w ten osobliwy, duszący klimat grozy, chwilami pewnie lekko się nudzili, ale to i tak niska cena w zamian za daleko idący realizm sytuacyjny, umiejętne stopniowanie napięcia, zachwycającą ścieżkę dźwiękową i wreszcie swoistą zabawę z barwami. Końcówka filmu wprowadza dużo więcej dynamiki, dosłowności obracającej się wokół scen gore i aparycji upiorów (nie zdradzę, jakiego rodzaju są to potwory, ale wspomnę tylko, że jeśli o nie chodzi to w obecnych czasach prawdziwych horrormaniaków powinno cieszyć takowe ich wykreowanie: w końcu akurat one zostały mocno sprofanowane przez filmowców XXI wieku). Jedyne, co mocno mnie zawiodło w końcówce seansu to zbyt mocna stylistyka na kino fantasy, z aż do przesady udziwnionym finałem włącznie – rezygnacja z mocnego horroru na rzecz baśniowości niestety robi mierne wrażenie, żeby nie powiedzieć, że pozostawia pewien niesmak, niedosyt, a nawet głębokie rozczarowanie.

Obsada może nie zachwyca jakimś przesadnym profesjonalizmem, ale przynajmniej w przeważającej większości nie irytuje. Najlepiej wypadły panie – odtwórczyni głównej roli Chloe Coulloud (choć mogłaby wybielić sobie zęby), jej szefowa Catherine Jacob, pani Jessel Marie-Claude Pietragalla i rzecz jasna jej córka Chloe Marcq (szczególnie w zapadających w pamięć scenach jej mechanicznego baletu, sprawiającego iście upiorne wrażenie). Panowie, Jeremy Kapone i Felix Moati, aktorsko ustawili się o pozom niżej od swoich partnerek z planu.

„Livide” jak na standardy współczesnego kina grozy robi naprawdę spore wrażenie. To prawda, że nie udało mu się uniknąć kilku rażących wpadek, ale niesprawiedliwie byłoby zdyskredytować coś tak nowatorskiego (pod kątem realizacji, nie fabuły) tylko przez wzgląd na kilka mało interesujących przestojów podczas pierwszej godziny projekcji i baśniowego finału, bo jakby na to nie patrzeć wydarzenia, które do niego prowadzą w przeważającej większości udowadniają głęboką znajomość gatunku francuskiego duetu reżyserskiego, tym samym zapewniając przyzwoitą rozrywkę zarówno wielbicielom nastrojówek, jak i poszukiwaczom bijącej po oczach dosłowności. Naprawdę warto dać szansę tej produkcji!

11 komentarzy:

  1. Dobra, już druga recenzja chwaląca "Livid". Uroczyście oświadczam, że muszę to obejrzeć!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wahałam się przy tym filmie, czy go oglądać teraz czy zostawić go na później. Jednak twoja recenzja zachęciła mnie do obejrzenia tej produkcji. Mam nadzieję, że szybko znajdę na nią czas. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dość charakterystyczne dla współczesnych horrorów jest to, że początek jest zbyt długi, a potem te, dajmy na to, trzydzieści minut to za mało na wyjaśnienie niektórych wątków, cóż zaskoczyło mnie to, że film pochodzi z Francji. Lubię horrory, ale spotykałam się dotychczas z Mistrzami horrorów i osobnymi hollywoodzkimi produkcjami. Chyba ściągnę.
    Teraz to będzie mój główny informator, co będę robiła w sobotnie wieczory ;)
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
    Będę odwiedzać ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. ciekawa recenzja, czyżby mój wieczór miał sie zakończyć seansem? :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba jeszcze zdążę do wypożyczalni? :)

    OdpowiedzUsuń
  6. To cieszę się, że z seansu jesteś całkiem zadowolona (?) i nie wpuściłam Cię w kanał ^^
    W ogóle odnoszę wrażenie, że fabuła została potraktowana po macoszemu i była tylko pretekstem do wykreowania tego uniwersum. Również liczyłam na to, że wątek opieki nad starszymi ludźmi zajmie nieco więcej miejsca. Ale koniec końców - nieco umoczona fabuła ani trochę nie popsuła mi radochy z filmu :)

    OdpowiedzUsuń
  7. świetny film. jednak muszę zgodzić się z tym, że końcówa faktycznie za bardzo fantasy...
    jednak wolę takie' filmy niż amerykańskie kino grozy w których wszystko podane jest na tacy :)

    OdpowiedzUsuń
  8. super blog , bardzo przydatny zawsze z przyjaciółmi mamy problemy ze znalezieniem horroru itd , zapraszam na mojego bloga ;) -> http://olsonikowa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Oglądałam już jakiś czas temu i mogę powiedzieć, że ten film jest o niebo lepszy od Najścia. Aż się zdziwiłam, że film powstał od tych samych twórców.

    OdpowiedzUsuń
  10. ''(...)choć mogłaby wybielić sobie zęby'' - idiotyczny komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  11. Mnie się ten film wydał nudny jak flaki z olejem. ;)

    OdpowiedzUsuń