poniedziałek, 2 września 2013

„Stitches” (2012)

Recenzja na życzenie

Klaun Stitches zajmuje się zabawianiem dzieci na różnego rodzaju przyjęciach, choć wyraźnie nie ma do tego talentu. Podczas swojego najnowszego zlecenia w domu małego solenizanta Toma, Stitches daje pokaz prawdziwej amatorszczyzny, co nie umyka uwadze znużonych dzieci. Pragnąc się trochę zabawić kosztem klauna Tom niechcący doprowadza do śmiertelnego wypadku mężczyzny. Kilka lat później, gdy uczestnicy tej feralnej imprezy sprzed lat są już nastolatkami, organizują kolejne przyjęcie, aby uczcić urodziny Toma, na którym pojawia się żądny zemsty, zmartwychwstały Stitches.

Z horrorami komediowymi jest ten problem, że bardzo rzadko ich twórcom udaje się zrównoważyć grozę z humorem w na tyle równych proporcjach, aby zapewnić należytą rozrywkę wielbicielom obu tych gatunków filmowych. Irlandzki obraz twórcy „Martwego mięsa”, Conora McMahona, niestety potwierdza tylko tezę, że za hybrydy horroru i komedii powinni brać się jedynie, co bardziej uzdolnieni twórcy.

Przed seansem niniejszej produkcji należy nieco zweryfikować swoje nastawienie, ponieważ elementów horroru można w nim z przysłowiową świecą szukać. McMahon miał wyraźną ambicję skontrastowania przejaskrawienia z grozą, aby udowodnić, że ta druga czai się wszędzie, nawet w krzykliwych barwach, w których utrzymano cały ten obraz, co niestety w ogóle mu nie wyszło – bo oto zamiast hybrydy gatunkowej dostaliśmy czarną komedię w najczystszej postaci, w której nawet przesadnie krwawe sceny (z ran zadawanych przez klauna wypływa więcej posoki, niż człowiek ma w całym swoim organizmie) bardziej śmieszą aniżeli zniesmaczają odbiorcę. Weźmy na przykład sekwencję w klasie, podczas której Tom widzi, jak Stitches w przebraniu nauczyciela pozbawia penisa jego kolegę z ławki, po czym przywiązuje go do balona wypełnionego helem – niezrażony bólem kastrat, jak gdyby nigdy nic rzuca się w pogoń za swoimi „klejnotami”, pomimo obfitego krwotoku. Podobną sytuację mamy już na imprezie, kiedy klaun wypruwa jelita jednego z jej uczestników, aby kawałek z nich nadmuchać niczym balon i zrobić z niego groteskowego pieska. Jego ofiara oczywiście nie wykazuje jakichś silniejszych oznak bólu, podobnie jak chłopiec pozbawiony ucha i ramienia, który jest jeszcze na tyle przytomny, aby błagać swojego oprawcę o litość. Nie mogę zarzucić scenom mordów braku innowacyjności, ponieważ tak pomysłowych sposobów eliminacji młodych ludzi niedane mi było jeszcze nigdzie ujrzeć – próba skonfrontowania znanych zabawowych wybiegów klaunów z makabrą powiodła się na tyle, aby zaskoczyć oryginalnością nawet zagorzałych widzów krwawych horrorów. Szkoda tylko, że to celowe przejaskrawienie gore oddarło całą tę rzeź z jakiegokolwiek stopnia realizmu, a co za tym idzie nie pozwoliło mi na choćby minimalne uczucie obrzydzenia, bowiem największą ambicją twórców było rozbawienie widzów, trafienie bardziej w gusta wielbicieli komedii, aniżeli horroru. Najsilniej (pomijając klauna zawzięcie pedałującego na trójkołowym rowerku) widać to w trakcie sceny w spiżarce, kiedy Stitches dostaje się do mózgu chłopaka, którym zapełnia salaterkę za pomocą gałki do lodów – skoczny podkład dźwiękowy wespół z niebywałą irracjonalnością obrazu pomimo tragedii, której świadkowałam zmusił mnie do lekkiego uśmiechu, ale tylko tyle, bo choć preferuję czarny humor raczej nie bawią mnie mocno wymuszone komediowe akcenty – wolę bardziej naturalne, nienachlane żarty, których tutaj niestety zabrakło. Nawet biorąc pod uwagę ordynarną sylwetkę antagonisty, którego krzykliwy styl jest kolejnym przykładem nadmiernego przejaskrawienia tego filmu oraz obracające się wokół seksu, wulgarne dialogi bohaterów tak naprawdę „Stitches” nie posiadał żadnego elementu naturalnego komizmu (no, może wyłączając ten trójkołowy rowerek), który byłby w stanie mocno mnie rozbawić. Reżyser chyba za bardzo starał się przeładować swój film nachalną komedią, za mocno trzymał się umyślonej przez siebie konwencji maksymalnego przejaskrawienia, aby wywołać mój śmiech.

W całym tym przeładowaniu humorystycznymi akcentami groza oczywiście szybko się zatraciła (albo raczej w ogóle jej nie było) – nawet elementy gore nie spełniały zadania stricte horrorowego, skłaniając się raczej w stronę czarnej komedii. Jedyne, za co można pochwalić McMahona to maksymalnie oryginalne sceny mordów oraz ciekawy montaż, kiedy to koniec jednej sceny jest swoistym zaczątkiem następnej, ale z zupełnie odmiennej strony. Tak, więc pod kątem filmu grozy „Stitches” stoczył się na samo dno, a co za tym idzie potencjalnym widzom radzę nastawić się na przesadnie krwawą czarną komedię (kto wie, może do was trafi tego rodzaju nachalny humor) nie licząc na uczucie niepokoju bądź zniesmaczenia, bo akurat tego zwyczajnie tutaj zabrakło.

4 komentarze:

  1. No właśnie, patrząc na plakat, miałem zapytać, czy to w ogóle straszy? Raczej podziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie lubię horrorów komediowych bo uważam, że są jak świnki morskie. Ani "świnki" ani "morskie". Chyba jedynym horrorem który autentycznie mnie śmieszył była kultowa "Martwica Mózgu" :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Do Autorki. Czy mogłabyś zrobić post o horrorach komediowych.pls. Karol. Z góry dziekuje za odpowiedź. Jakąkolwiek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak na razie za mało ich obejrzałam (nie przepadam za mieszaniem horroru z komedią), ale jak troszkę mi się ich jeszcze nazbiera (na tyle, aby wystarczyło do zestawienia) to dlaczego nie;)

      Usuń