niedziela, 13 października 2013

„Jeździec bez głowy” (1999)

Recenzja na życzenie (Nukie)

Nowojorski konstabl, Ichabod Crane, na zlecenie swoich przełożonych przyjeżdża do małego miasteczka, Sleepy Hollow, aby rozwikłać sprawę tajemniczego jeźdźca, który pozbawia tutejszych mieszkańców głów. Nie bacząc na zabobonne w mniemaniu Crane’a opowieści obywateli Sleepy Hollow o bezgłowym, powstałym z martwych, paktującym z diabłem psychopacie, śledczy łączy siły z synem jednej z ofiar oraz córką jego aktualnego gospodarza, Katriną Van Tassel, w poszukiwaniu sprawcy tych przerażających zbrodni. Wyniki śledztwa całkowicie odmienią jego spojrzenie na rzeczywistość.

Głośna adaptacja opowiadania Washingtona Irvinga pt. „Legenda o Sennej Kotlinie”, po raz pierwszy wydanego w 1820 roku. Słynący z mocno kuriozalnych, baśniowych produkcji (a także dużej ekscentryczności), Tim Burton, zaproponował swoją, całkowicie odmienną od Irvinga wizję przerażających wydarzeń, mających miejsce w sennym miasteczku Sleepy Hollow, zdobywając zarówno serca widzów, jak i krytyków. Kilkanaście statuetek filmowych w tym jeden Oscar za najlepszą scenografię (i dwie nominacje, za kostiumy i zdjęcia – tak na marginesie, w tej drugiej kategorii „Jeźdźcowi bez głowy” zwycięstwo najbardziej się należało) chyba najdobitniej świadczą o sukcesie niniejszej produkcji.


„Jeździec bez głowy” ani odrobinę nie odbiega od typowych, baśniowych wizji Tima Burtona, co o dziwo w ogóle nie przeszkadza w nakreśleniu delikatnej atmosfery grozy. Już scena dotarcia Crane’a do posępnego, mglistego, niezmiennie (poza nocną porą) utrzymanego w szarych barwach małego miasteczka Sleepy Hollow wprawia widzów w swego rodzaju melancholijny nastrój, ale również zapiera dech drobiazgową dbałością o szczegóły, wydobywa piękno z pozornej szkaradności. Z czasem w tę mglistość wkradnie się również szczypta metaliczności, głównie w momentach jazdy bezgłowego jeźdźca przez pełen karłowatych, bezlistnych drzew las. Gdyby Burton pragnął ukryć jakieś niedoróbki fabularne za tymi zachwycającymi, nastrojowymi zdjęciami to zrobiłby to bez większego trudu, bowiem chwilami naprawdę ciężko jest skupić się na aktualnych wydarzeniach kosztem mniejszego skupienia na krajobrazach. Kolejnym kluczem do sukcesu „Jeźdźca bez głowy” (przynajmniej tego komercyjnego) okazał się angaż aktora, z którym Tim Burton znakomicie się rozumie, który posiada identyczną wizję sztuki co on, Johnny’ego Deppa. Jego kreacja Ichaboda Crane’a bez cienia przesady powinna wpisać się do kanonu najbardziej charakterystycznych postaci w historii światowej kinematografii, głównie za sprawą jej urzekającej ambiwalentności, wszak heroiczne pragnienie schwytania mordercy kłóci się z jego z gruntu tchórzliwą naturą, nakazującą mu w momentach zagrożeń zasłaniać się dziećmi i kobietami. Niewątpliwie w należytym odbiorze przez widzów Ichaboda pomogła bogata mimika Deppa, oscylująca pomiędzy grymasami szaleństwa i komizmu, pomimo pełnej grozy wymowy filmu tak umiejętnie wplecionego w całą oś fabularną (nie tylko postać Crane’a, ale również dialogi i poszczególne wydarzenia). Jeśli weźmie się pod uwagę oryginalność tej kreacji zaskakuje jedynie nominacja do Saturna, tym bardziej, że bezbarwna w swojej roli Christina Ricci tę statuetkę zdobyła. Natomiast demoniczna twarz Christophera Walkena z jego spiłowanymi zębami i nastroszonymi włosami została wprost stworzona do roli jeźdźca -  szkoda tylko, że jego głowę widzimy tak rzadko… Warto też nadmienić, że mała rólka dostała się też legendzie kina grozy, niezapomnianemu wielbicielom horrorów Christopherowi Lee.


Fabuła „Jeźdźca bez głowy” nie jest zbytnio skomplikowana, acz Burtonowi jak zwykle udało się wykorzystać pełen potencjał, drzemiący w tego rodzaju prostocie. Otóż, mamy ekscentrycznego, zatwardziałego racjonalistę tropiącego tajemniczego jeźdźca dziesiątkującego mieszkańców Sleepy Hollow, w swej pracy śledczego wykorzystującego zdobycze ówczesnej technologii (roku 1799) i całkowicie negującego przerażające, zabobonne opowieści tutejszych mieszkańców o nadnaturalności przeciwnika. Jak to często w horrorach bywa „wyznawca nauki” z czasem zostanie zmuszony zweryfikować swoje poglądy, przyznać się do błędu i rzecz jasna spróbować zachować zdrowe zmysły w obliczu niewyobrażalnych rzeczy, którym świadkuje. Widzi, jak jeździec bez głowy dekapituje swoje ofiary, jak wyskakuje na koniu z krwawiącego, pełnego odciętych głów drzewa, obcuje z czarownicą, której oczy dosłownie wyskakują z orbit (mało przekonujące efekty komputerowe) oraz świadkuje dopasowywaniu przez diabolicznego przeciwnika głowy do korpusu – tutaj twórcy kolejny raz zaserwowali nam sztuczną wizualnie próbkę technologii komputerowej. Oczywiście, wszystkie sceny stricte horrorowe, podane w tej jakże mrocznej scenerii robią wrażenie, aczkolwiek w moim mniemaniu ingerencja pikseli była zupełnie niepotrzebna, bowiem wprowadzała sporą dozę rażącego sztucznością dyskomfortu w ogólnym odbiorze filmu. Ta odrobina efekciarstwa tym bardziej dziwi, jeśli weźmie się pod uwagę to, co Burton osiągnął bez niej – wszak sama konstrukcja Sleepy Hollow (w całości stworzona na potrzeby filmu), fantazyjne kostiumy z epoki (z których szczególnie przyciągają oko dziwaczne okularki Crane’a do badania miejsc zbrodni) oraz stare dobre rekwizyty (z korpusem i koniem jeźdźca włącznie) wystarczyłyby do osiągnięcia zamysłu reżysera. A tak, niestety efekty komputerowe odrobinę (ale tylko odrobinkę) obniżają wartość tej kultowej już produkcji – podobnie jak miejscami niepasująca do obrazu, drażniąca uszy ścieżka dźwiękowa.

„Jeźdźca bez głowy” z pewnością nie nazwałabym najlepszym filmem Tima Burtona (jednak „Sok z żuka” i „Edward Nożycoręki” bardziej mnie zachwyciły), aczkolwiek przymykając oko na kilka irytujących aspektów z powodzeniem mogę go uplasować na miejscu trzecim, choćby przez wzgląd na ten posępny klimat, zachwycające zdjęcia i niezapomnianą kreację Ichaboda Crane’a.

12 komentarzy:

  1. Dobry, ale film, ale nie wiem czy postawiłbym go obok w Top 3 Burona (co ujmą też raczej nie jest).

    Biorąc pod uwagę popularność antologii wydawnictwa Replika warto wspomnieć, że tekst Irvinga (wydaje mi się, że w nowym tłumaczeniu, skoro zmienili tytuł, ale pewności nie mam) ukaże się w kolejnym wznowieniu, tym razem w nadchodzącej antologii 17 szram wspomnianego wydawnictwa. Sam nie wierzę, że to propaguję, ale w sumie dlaczego nie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Oglądałam dość dawno temu,tak średnio mi się podobał. Za to jak zwykle przyjemnie popatrzeć na kreacje Johnny’ego Deppa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oczywiście oglądałam, ale dawno temu i właściwie powinnam obejrzeć jeszcze raz, bo czytająć Twoją recenzję uświadomiłam sobie, że wielu rzeczy już nie pamiętam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Klimat w tym filmie jest rewelacyjny, ale też znalazłabym dzieła Burtona, które bardziej przypadły mi do gustu (choćby wspomniany przez Ciebie Buffy "Sok z żuka"). "Jeździec ..." bardzo mi się podobał, a jego oglądanie było dla mnie prawdziwą przyjemnością. Dziękuję za wspaniałą recenzję i życzę miłej niedzieli! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Niestety film mi sie nie podobał nie wiem dlaczego moze właśnie przez wyżej wspomniany pozytywnie klimat. Ale jest to tylko moj opinia. Btw ciekawy blog fajna tematyka i zapraszam do mnie http://just-little-disaster.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  6. WARTO ZAJRZEĆ !
    http://dziecko-malenstwo.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. mi także film się nie bardzo podobał :) noo ale.. jeśli komuś się bardzo nudzi polecam :) jak dla mnie najlepsze sceny działy się w miasteczku :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Film oglądałam lata temu,ale wciąż miło go wspominam, jednak co Burton to Burton :) Planuje też sprawdzić nowy serial Sleepy Hollow niejako związany z historią Ichaboda Crane’a i Jeźdźca bez głowy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Pooglądam ;)

    http://malutkizaczarowanyswiat.bloog.pl/ zapraszam do mnie

    OdpowiedzUsuń
  10. Mi się bardziej ten film podobał, aniżeli "Piraci z Karaibów" czy "Edward Nożycoręki".

    OdpowiedzUsuń