niedziela, 12 kwietnia 2015

„Morderstwo w sieci” (2002)


Pięcioro młodych ludzi bierze udział w internetowym reality show, w którym do wygrania jest milion dolarów. Aby zwyciężyć uczestnicy muszą spędzić sześć miesięcy w położonym z dala od cywilizacji domu pod okiem kamer. I wytrwać do końca, ponieważ rezygnacja chociaż jednego z nich zaprzepaści szanse wszystkich. Młodzi ludzie szybko przyzwyczajają się do braku prywatności, a po paru miesiącach w ich życie wkrada się rutyna. Przestrzegają zasad organizatorów reality show i codziennie zajmują się tymi sami pracami domowymi. Jednakże parę dni przed obiecanym zakończeniem programu jego inicjatorzy odstępują od przyjętych zasad. Zamiast pożywienia dostarczają im cegły i najprawdopodobniej uszkadzają ogrzewanie. Ich poczynania są coraz bardziej agresywne, nastawione na przerażenie i wytrącenie z równowagi uczestników, którzy z czasem nabierają przekonania, że organizatorzy pragną uniemożliwić im wygraną.

Koprodukcja brytyjsko-amerykańsko-francusko-kanadyjska, wyreżyserowana przez Brytyjczyka Marca Evansa. Scenariusz Davida Hiltona i Jamesa Watkinsa zainspirował popularny reality show „Big Brother” – twórcy znacząco zmodyfikowali zasady programu, ale zachowali jego ideę, co stało się wypadkową do snucia dziś już mało odkrywczych prawd o tego typu przedsięwzięciach, ale aktualnych na początku XXI wieku, kiedy jeszcze trwał boom na takie komercyjne projekty. Cyniczne spojrzenie Evansa na specyfikę reality show, wbrew jego obawom, przekonało opinię publiczną (a nawet większość recenzujących film krytyków), w czym niemałą rolę odegrała również adekwatna do tematyki realizacja oraz gęsty klimat grozy przebijający z dosłownie każdego ujęcia.

„Morderstwo w sieci” sklasyfikowano, jako hybrydę thrillera i horroru, głównie za sprawą atmosfery, typowej bardziej dla tego drugiego gatunku. Moim zdaniem jednak jest to podręcznikowy dreszczowiec, co prawda przebijający klimatem większość XXI-wiecznych straszaków, ale fabularnie i narracyjnie niewybiegający poza ramy filmowego thrillera. W kinie grozy nawet na początku bieżącego wieku motyw reality show nie był szczególnie nowatorski – dla przykładu parę lat wcześniej zrealizowano mało znany w Polsce, ale niebanalny slasher pt. „Kolobos” – ale wówczas jeszcze nie był na tyle spopularyzowany, aby wywoływać w widzach wrażenie nużącej powtarzalności. Za to boom na „Big Brothera” właśnie trwał (nawet w Polsce), więc Evans wybrał idealny moment do zaskarbienia sobie uwagi opinii publicznej. 

Aby jak najbardziej upodobnić „Morderstwo w sieci” do specyfiki reality show zdecydował się na wyłączne filmowanie z punktu widzenia kamer rozmieszczonych wewnątrz domu i w jego pobliżu, ale dzięki możliwości zbliżania obrazu i jego stateczności taka realizacja nie sprawiała wrażenia amatorki, jak ma to zazwyczaj miejsce w produkcjach „kręconych z ręki”. Co więcej rzeczywiście wywoływała wrażenie obcowania z typowym reality show, w pierwszej połowie zdominowanym zwykłą rutyną, ale z nieustannie wyczuwalną aurą zagrożenia. Nie jest łatwo przygnieść widza klimatem bez dosłownego sygnalizowania niebezpieczeństwa, ale do momentu pierwszego osobliwego posunięcia organizatorów internetowego show Evans robi to tak naturalnie, jakby od dzieciństwa poruszał się w sferze filmowej grozy. Przybrudzona kolorystyka, ziarnisty obraz, w tle szarpiące nerwy dźwięki, a na pierwszym planie znudzeni młodzi ludzie niemogący doczekać się rychłego opuszczenia naszpikowanego kamerami domu oraz liczne zbliżenia na zasypane śniegiem podwórko, usytuowane nieopodal lasu. Aura wyalienowania tak silnie na mnie oddziaływała, że w pewnym momencie przemknęło mi przez myśl, iż nie towarzyszę dobrowolnym uczestnikom programu tylko jednostkom, które z własnej woli oddali się w ręce porywaczy – dla sławy i pieniędzy stali się bezwolnymi marionetkami, wyzbyli się prywatności i pozwolili, żeby odcięto ich od świata ku uciesze anonimowych internautów. Myślę, że Evans celowo przedstawił bohaterów przez pryzmat zakładników – na początku jedynie to zasygnalizował miażdżącą atmosferą, ale upewnił mnie w tym przekonaniu podczas późniejszych, bardziej zdecydowanych posunięć organizatorów reality show. Zauważalnie pragnął uświadomić uczestnikom takich programów, jak „Big Brother”, czym (nie „kim”) się stają przekraczając prób monitorowanego obiektu. Ale też podkopał poczucie wartości grupy docelowej takiej rozrywki, poprzez krótki monolog jednego z bohaterów wygłoszony na użytek anonimowych internautów. W końcu według twórców przyjemność z podglądania życia innych może czerpać jedynie osoba nieegzystująca w rzeczywistości w zadowalającym dla siebie stopniu, wyzbyta satysfakcjonującej sfery prywatnej. Albo szaleniec…

Kiedy nasi protagoniści zamiast zwykłej racji żywnościowej znajdują przed domem karton z cegłami jedna z bohaterek, nieśmiała Emma (Laura Regan spisała się w tej roli znakomicie, acz charakterystyka jej postaci chwilami mocno mnie irytowała) nabiera przekonania, że odnalazł ją przyjaciel z dzieciństwa, któremu wówczas się naraziła. Egoistyczny Rex (najlepszy warsztatowo Kris Lemche) sądzi natomiast, że organizatorzy starają się sprowokować ich do przedwczesnej rezygnacji z udziału w show, co równałoby się z porażką ich wszystkich. A więc z chęci wzbogacenia się bagatelizuje wszystkie, coraz to bardziej okrutne próby przestraszenia ich. Kiedy Emma rano budzi się obok zakrwawionego toporka jest gotowy przyjąć na siebie winę, aby tylko skłonić resztę do porzucenia planów opuszczenia domostwa. Przez większą część seansu takie umotywowanie dziwacznych zachowań terroryzowanych uczestników jest przekonujące, aż do momentu odkrycia prawdziwych motywów sprawców. Każdy, obdarzony choćby minimalnym instynktem samozachowawczym człowiek po odkryciu takich rewelacji z miejsca opuściłby dom, ale nie nasi protagoniści. Ich uporczywe trzymanie się nadziei, biorąc pod uwagę fakty, pod koniec jawią się nadzwyczaj nielogicznie, ale należy oddać twórcom sprawiedliwość, że inaczej wybrnąć z tego nie mogli. W końcu opuszczenie monitorowanego domostwa równałoby się z przedwczesnym zakończeniem filmu, bez objaśnienia szczegółów całej intrygi. Czyli w tym jednym aspekcie realizacja a la reality show zmusiła reżysera do podkopania realizmu sytuacyjnego. Jednakże w pozostałych poczynaniach bohaterów nie zauważyłam już jakichś rażących nielogiczności. Za to w drugiej połowie scenarzyści tak silnie zdynamizowali fabułę, bez posiłkowania się widowiskowymi efektami komputerowymi oraz zagęścili klimat zagrożenia i wyalienowania, że właściwie do końca projekcji tkwiłam przed ekranem „jak na szpilkach” w oczekiwaniu na częste punkty kulminacyjne, chwile szczytowej grozy, które o dziwo pomimo braku dosłowności wręcz wbijały mnie w fotel. Co prawda z pespektywy współczesnego widza rozwiązanie całej intrygi zapewne nie okaże się nadzwyczaj odkrywcze UWAGA SPOILER pod warunkiem, że oglądało się na przykład „Hostel” i „Motel” KONIEC SPOILERA lecz na początku XXI-wieku robiło może nie nowatorskie, ale całkiem zaskakujące wrażenie (przynajmniej na mnie). Tym bardziej, że tożsamość głównego sprawcy niełatwo jest przewidzieć, głównie za sprawą mylącego tropu podrzuconego mniej więcej w połowie projekcji UWAGA SPOILER czyli przygodnego gościa, Travisa, który przybywa, aby nieco skomplikować stosunki międzyludzkie, tym samym zapewniając spodziewaną rozrywkę przed finalną rzezią zwyrodnialcom gustującym w snuff movies KONIEC SPOILERA.

„Morderstwo w sieci” to rasowy thriller, podany w klimacie rodem z najlepszych horrorów, którego intryga zasadza się głównie na burzliwych relacjach międzyludzkich, gierkach bezimiennych oprawców, realizujących jakieś swoje zwyrodniałe plany i przesłaniu godzącym w uczestników i odbiorców popularnych niegdyś reality show. Wyłączając jedną wpadkę logistyczną Evans zadbał o realizm sytuacyjny, uatrakcyjniony podskórnym napięciem i aurą intrygującej tajemnicy, a to wszystko podał w mocno naturalistycznym, przywodzącym na myśl prawdziwe reality show stylu. Chociaż w finale stawia na dosłowność wszystkie wydarzenia, które do niego prowadzą są istnym popisem subtelności, która elektryzuje bardziej niż dreszczowce żerujące na efektach komputerowych. Studium klimatu i minimalizmu, które powinno być swoistym poradnikiem dla współczesnych twórców kina grozy. Może po obejrzeniu „Morderstwa w sieci” uświadomiliby sobie co warto, a czego nie należy czynić w filmowych horrorach i thrillerach…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz