sobota, 4 lipca 2015

„Krwawy teatr” (1973)


Aktor teatralny, Edward Lionheart, angażujący się jedynie w sztukach na podstawie twórczości Williama Szekspira jest niedoceniany przez krytyków. Kiedy nie zdobywa upragnionej Nagrody Krytyków skacze z balkonu. Lionheartowi udaje się przeżyć, ale zamiast ujawnić ten fakt przekonanemu o jego zgodnie światu zakłada własny teatr złożony z bezdomnych, gdzie na ich użytek wystawia krótkie inscenizacje z Szekspira. Aktorami „odgrywającymi role ofiar” są znienawidzeni krytycy, których Lionheart morduje w oparciu o swoje ulubione dramaty. Peregrine Devlin, jeden ze szczególnie nieprzepadających za warsztatem Edwarda krytyków, pierwszy domyśla się, że szkalowany przez niego i jego kolegów aktor jednak żyje i to on stoi za okrutnymi mordami przedstawicieli ich profesji. Policja jednak nie podziela jego podejrzeń, koncentrując się na córce Lionhearta, Edwinie.

Brytyjski nominowany do Złotego Zwoju horror komediowy Douglasa Hickoxa na podstawie scenariusza Anthony’ego Greville’a-Bella. Główna rola przypadła legendzie kina grozy, Vincentowi Price’owi, który później podkreślał, że biorąc pod uwagę całą swoją filmografię „Krwawy teatr” darzy największą sympatią. Podobną życzliwością film Hickoxa obdarzyli krytycy, co zważywszy na problematykę jego scenariusza świadczy o dużym dystansie do siebie samych przedstawicieli tej profesji.

„Krwawy teatr” to bardzo wysmakowany horror z elementami czarnej komedii, którego nie sposób dopasować do jednego konkretnego nurtu kina grozy. Znajdziemy tutaj zarówno echa slashera (eliminowanie ofiar w wymyślny sposób), jak i giallo (śledztwo), ale na tym zbieżności z owymi podgatunkami się kończą. Hickox bowiem stworzył film wymykający się wszelkim klasyfikacjom, realizacyjnie nieprzystający do produkcji, których fabuła koncentruje się głównie na krwawej eliminacji poszczególnych ofiar. „Krwawy teatr” zauważalnie miał być pastiszowym hołdem dla Williama Szekspira. Niejakie kontrowersje może wzbudzać fakt, że prześmiewcza interpretacja jego dramatów dotyczy tylko i wyłącznie mordów, wymyślonych przez niego na potrzeby kilku utworów. W ten sposób scenarzysta zmusza widzów do natrząsania się z rzeczy, które śmieszyć nie powinny, tym samym celując w preferencje widzów obdarzonych wisielczym poczuciem humoru. Czarny charakter, niegdysiejszy aktor teatralny, Edward Lionheart, daje wyraz swojej fascynacji pisarstwem Szekspira w doprawdy oryginalny sposób. Ze sztuk, w których kiedyś grał wybiera ustępy dotyczące mordów i przenosi je do rzeczywistości w osobliwej parodii ponadczasowych dramatów. Ofiarami Lionhearta są krytycy, którzy przed jego nieudanym samobójstwem nie doceniali jego kunsztu aktorskiego, piętnując w swoich recenzjach każdą kreację Edwarda. Już dobór ofiar powinien uświadomić odbiorcom przesłanie scenariusza, ale gdyby to komuś umknęło to w scenie pojedynku z Devlinem, jak zwykle bezbłędny Vincent Price komunikuje mu, że zawód krytyka polega głównie na niszczeniu karier dobrze rokujących, ciężko pracujących aktorów. Lionheart wychodzi z założenia, że krytycy to beztalencia, którzy próbują sobie te niedostatki zrekompensować oceniając efekt nie nakład pracy odtwórców ról, dając wyraz swojej ignorancji do owej profesji zjadliwymi, na siłę negatywnymi recenzjami. Edward nie godzi się z takim porządkiem show-biznesu, nie chce, żeby jego kariera była uzależniona od opinii krytyków, którzy w jego mniemaniu nie zasługują na to, żeby przed nimi występować. Nie zdobywając upragnionej Nagrody Krytyków Lionheart wdraża w życie makabryczny plan zemsty na narcystycznych przedstawicielach znienawidzonej przez niego profesji, wtłaczając go w realia, w których czuje się najlepiej. Po nieudanym samobójstwie zawłaszcza sobie opuszczony, chylący się ku upadkowi teatr i obsadza w swoich inscenizacjach na kanwie twórczości Williama Szekspira bezdomnych. Następnie po kolei porywa swoich wrogów i zabija niemalże w każdym przypadku dokładnie tak, jak niegdyś obmyślił to sobie jego idol.

Sceny mordów realizacyjnie są tak samo przerysowane, jak ich wydźwięk. We wszystkich sekwencjach skupiających się na Edwardzie Lionhearcie Hickox wystarał się o teatralną oprawę, w czym można dostrzec niejakie wysmakowanie. Stroje z epoki, przemyślne rekwizyty, magiczna ścieżka dźwiękowa i egzaltowane kreacje Lionhearta wywołują wrażenie, jakbyśmy przebywali w prawdziwym teatrze. Odwzorowanie mordu z „Cymbelina” w moim mniemaniu było najbardziej humorystyczne. Lionheart włamuje się wraz ze swoim „asystentem” do sypialni pewnego małżeństwa, po czym przystępuje do parodii operacji na mężczyźnie. Owy zabieg dotyczy dekapitacji, ale przedtem Price w iście prześmiewczym, drobiazgowym stylu, w przesadzony sposób oddaje zachowanie chirurga na sali operacyjnej. Parodia „Tytusa Andronikusa” natomiast wypadła iście makabrycznie – wszak jeden z krytyków, nieświadom tego faktu, spożywa ciasto z ciałami swoich ukochanych pudelków. Ponadto scenarzysta „wziął na tapetę” między innymi takie utwory Szekspira, jak „Juliusz Cezar” (ciągnięcie zmasakrowanych zwłok przez konia), „Kupca weneckiego” (którego Lionheart przerobił wycinając jednemu krytykowi serce), „Otella” (mąż w szale zazdrości zabija swoją w jego mniemaniu niewierną żonę), „Ryszarda III” (utopienie w beczce wina), „Romea i Julię” (pojedynek na szpady). Absolutnie wszystkie sceny eliminacji ofiar podano w mocno przerysowanym, wręcz kiczowatym stylu, ale ma to swój niezaprzeczalny urok – nawet pastelowa krew doskonale pasuje do teatralnej scenerii „Krwawego teatru” i pełnych patosu kwestii aktorów. Skutecznym zabiegiem narracyjnym była również dwutorowa akcja – oprócz perspektywy Lionhearta możemy śledzić wydarzenia z punktu widzenia jego wroga numer jeden, krytyka Devlina, równie przekonująco wykreowanego przez Iana Hendry’ego. Poprawiłabym jedynie końcówkę, bo zwrot akcji można z łatwością przewidzieć już dużo wcześniej, a i ostatni planowany mord z wykorzystaniem przemyślnego urządzenia zakończył się niesatysfakcjonująco.

Douglas Hickox „Krwawym teatrem” nie tylko w mocno pastiszowym stylu złożył hołd twórczości Williama Szekspira, nie tylko dostarczył mi ogromnej dawki dobrego, wisielczego humoru, ale również doskonale odnalazł się na gruncie kina grozy, tworząc odpowiednio mroczny, acz teatralny klimat i pokazując kilka, co prawda nie zniesmaczających, a bo mocno przejaskrawionych scen mordów, ale za to zwracających uwagę swoim pomysłowym oddaniem i zapadającą w pamięć dowcipną otoczką (która dla niektórych widzów może być nieco kontrowersyjna). Wszystkie części składowe „Krwawego teatru” tak zgrabnie się dopełniają, tak idealnie koegzystują ze sobą, że aż nie można oderwać oczu od tego szaleńczego widowiska. I nie można się nadziwić, że w Polsce film przeszedł bez większego echa…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz