czwartek, 3 września 2015

„Potwór z bagien” (1982)


Doktor Alec Holland pracuje nad roztworem, dzięki któremu ma powstać nowy gatunek – roślina z komórkami zwierzęcymi, będąca w stanie dostosować się do wszystkich warunków. Miejscem pracy mężczyzny są bagienne tereny leśne, gdzie pewnego dnia dociera wcielona do jego zespołu agentka Alice Cable. Pomiędzy Hollandem i kobietą rozkwita głębokie uczucie, ale ta idylla zostaje brutalnie przerwana. Kiedy doktorowi wreszcie udaje się stworzyć cudowną substancję cały zespół zostaje zaatakowany przez grupę uzbrojonych mężczyzn, dowodzoną przez Arcane’a, zdeterminowanego, aby wykraść badania Hollanda. Podczas starcia z napastnikami Alec zostaje oblany wynalezionym przez siebie roztworem. Płonący mężczyzna zanurza się w bagnach, a uwaga napastników koncentruje się na Alice. W ucieczce przed oprawcami wkrótce pomoże jej Alec, którego ciało uległo przekształceniu po interakcji z roztworem.

Choć w świadomości współczesnych masowych odbiorców Wes Craven kojarzony jest głównie z „Koszmarem z ulicy Wiązów” i tetralogią „Krzyk” jego filmografia obfitowała również w mało wyróżniające się na tle innych straszaków horrory oparte na prostych, żeby nie rzec naiwnych fabułkach, nierzadko podanych w lekko kiczowatej oprawie wizualnej. Do takich produkcji z pewnością można wliczyć „Potwora z bagien”. Spisując scenariusz Craven inspirował się komiksem Lena Weina i Berniego Wrightsona , ale w filmie można odnaleźć również echa monster movies z lat 50-tych XX wieku. Choć w fabule „Potwora z bagien” łatwo dostrzec swego rodzaju infantylizm spora liczba krytyków doceniła starania Cravena. Być może dlatego, że prostą, nienastawioną na straszenie główną oś akcji przy odrobinie dobrej woli widza można rozpatrywać na kilka różnych sposób.

Spotkałam się z opiniami głoszącymi, że „Potwór z bagien” jest parodią horrorów o szalonych naukowcach, którzy padają ofiarami swoich śmiałych eksperymentów. Można tak to rozpatrywać, ale ja skoncentrowałam się na mniej zawoalowanym przesłaniu. W podtekście scenariusz Cravena bez wątpienia przestrzega przed zgubnymi skutkami eksperymentowania z naturą, zabawy w Boga, w postaci modyfikacji genetycznych. Alec nie jest typowym szalonym naukowcem, inteligentnym burzycielem propagowanym głównie w horrorach science fiction. Nie prowadzi badań dla pieniędzy, sławy, czy władzy, ale z miłości do flory – pragnienia stworzenia wzrastającej w każdych, nawet ekstremalnych warunkach rośliny, która oparłaby się niszczącym wpływom rasy ludzkiej. Kiedy placówka Aleca zostaje zaatakowana przez uzbrojonych ludzi, chcących wykraść jego wieloletnie badania na skutek wypadku mężczyzna staje się ofiarą własnego eksperymentu. Ciało Hollanda zyskuje nowy, kiczowaty wygląd – zielonkawego, rosłego stwora, dysponującego nadludzkimi mocami. Poddany metamorfozie doktor ukrywa się na bagnach, ale jest zmuszony ujawnić swoją obecność w momencie, w którym odkrywa, że jego sympatii, agentce Alice Cable, grozi śmiertelne niebezpieczeństwo ze strony jego wrogów, dowodzonych przez właściwego burzyciela, demonicznego Arcane’a. Z całej przestępczej grupy na szczególne wyróżnienie zasługuje brutalny Ferret, wykreowany przez Davida Hessa, pamiętany z innego horroru Cravena – „Ostatniego domu po lewej”. W wersji ocenzurowanej (bo takową oglądałam) „Potwór z bagien” pozbawiony jest drastycznych i roznegliżowanych scen, ale nie to jest jego największą przywarą. Chociaż za muzykę odpowiadał legendarny Harry Manfredini, który szczególnie zasłynął motywem przewodnim „Piątku trzynastego”, jego kompozycja nie jest na tyle charakterystyczna, żeby przysłaniać wszystko inne. Natomiast zachwalana przez krytyków sceneria, choć malownicza, nie przygniata mroczną aurą wyobcowania. Craven nawet nie starał się generować odpowiedniego klimatu grozy w iście ekstremalnych warunkach. Winą za to można obarczyć przede wszystkim zdjęcia bagien w pełnym świetle dziennym, nie w nocy, ale do porażki w tym konkretnym aspekcie przyczynił się również scenariusz. Uciekająca przed uzbrojonymi napastnikami Alice nie sprawia wrażenia, jakby zagubiła się w tych niesprzyjających warunkach. Nie odnajdziemy tutaj zbyt wielu elementów typowych dla filmowego survivalu, pomimo wiele obiecującego miejsca akcji. Co więcej, z chwilą wkroczenia „na scenę” tytułowego potwora bagna staną się wręcz bezpieczną przystanią dla protagonistów, miejscem w którym będą mogli się ukryć.

Jeśli kręcimy film o potworze w gumowym kostiumie obdarzonym dobrą naturą i działającym w imię miłości raczej nie możemy się spodziewać, że uda nam się kogokolwiek przerazić. Tym bardziej, jeśli antagonistami czynimy przygłupich oprychów, którzy w walce z dobrotliwym stworem, obdarzonym nadludzkimi mocami i znającym teren już na starcie stoją na straconej pozycji. Jeśli obiera się taką koncepcję trzeba się liczyć z tym, że film zostanie odebrany w kategoriach zwykłej przygodówki, w dodatku dozwolonej od lat siedmiu. Nie wiem, jak ta produkcja prezentuje się w wersji nieocenzurowanej, ale w okrojonej postaci wydaje się być idealną pozycją dla małoletnich odbiorców, lubiących sympatyzować z dobrymi potworkami. W dodatku chcących się pośmiać z kiczowatych efektów specjalnych, szczególnie bawiących pod koniec seansu. Przywykłam już do lekkiej formy i urokliwego kiczu, przebijającego z mniej znanych filmów Wesa Cravena, w wielu przypadkach to właśnie te elementy zdobywały moje serce, ale na ogół koegzystowały z klimatem grozy – delikatnym, ale wyczuwalnym. Tutaj żadnych udanych dążeń w kierunku kina grozy nie zauważyłam. Być może taki był wyjściowy zamysł Cravena – próba stworzenia delikatnego w wymowie filmu udającego horror, przeznaczonego dla małoletnich widzów oraz fanów kina grozy odnajdujących się w tworach, które należy traktować z dużym przymrużeniem oka. Jeśli tak to reżyser i scenarzysta „Potwora z bagien” niczego nie zepsuł. Problem w tym, że ja nie potrafiłam odnaleźć się w takiej stylistyce – przez większość projekcji byłam znużona i tylko chwilami udało się twórcom mnie rozbudzić. Podczas uciekania Alice przed samochodem po prostej drodze (motyw znany ze slasherów: protagonista zamiast wbiec do lasu trzyma się drogi), w trakcie scen z czarnoskórym, rezolutnym chłopcem, którego swobodne podejście do niecodziennych zjawisk było wręcz rozbrajające oraz w momentach pofalowanych przejść ze sceny na scenę rodem z animacji.

Osoby, które zdążyły zapoznać się z mniej znaną, delikatną odsłoną Wesa Cravena, a którym niedane jeszcze było zobaczyć „Potwora z bagien” czuję się w obowiązku przestrzec, że ten obraz jest jeszcze delikatniejszy. Próżno tutaj szukać dążenia twórców do zaniepokojenia bądź zniesmaczenia odbiorców. Wygląda to raczej, jakby Craven pragnął nakręcić przygodówkę z elementami science fiction, przeznaczoną głównie dla młodszych odbiorców. Film może się podobać, ale z pewnością nie poszukiwaczom mocnej grozy, bo tego zdecydowanie tutaj nie odnajdą.

4 komentarze:

  1. Rany! Oglądałam ten film w 1985 roku, kiedy funkcjonowały jeszcze kina video:) Jeden z pierwszych horrorów jakie oglądałam, a że miałam 13 lat, więc ledwo wróciłam do domu ze strachu:D Wiele lat później obejrzałam z sentymentu, niestety odbiór był zgoła inny. Film wydał mi się kiczowaty i wcale nie straszny, żałowałam, że zniszczyłam sobie wspomnienia:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wes Craven w grobie, więc postanowiłaś wspomnieć o jego filmie? :)

    OdpowiedzUsuń