czwartek, 12 maja 2016

„Gatunek” (1995)


W ramach projektu The Search for Extraterrestrial Intelligence (SETI) naukowcy przechwytują informację od pozaziemskiej inteligencji z opisem sekwencji DNA obcego organizmu i sposobu połączenia jej z ludzką. Działający z ramienia rządu Stanów Zjednoczonych uczeni podejmują się tego przedsięwzięcia i niedługo potem na świat przychodzi Sil, hybryda człowieka i Obcego, która już w okresie dziecięcym okazuje się tak niebezpieczna, że stwórcy decydują się ją wyeliminować. Jednak Sil udaje się zbiec i krótko potem przepoczwarzyć w dorosłą kobietę, kierowaną potrzebą rozmnażania się. W ślad za nią ruszają kierownik zespołu odpowiedzialnego za powołanie do życia Sil, Xavier Fitch, antropolog doktor Stephen Arden, biolog molekularny doktor Laura Baker, empata Dan Smithson i płatny zabójca działający z ramienia rządu Preston Lennox. Ich zadaniem jest odnaleźć i zniszczyć Sil, najlepiej jeszcze zanim się rozmnoży, gdyż mogłoby to mieć katastrofalne skutki dla ludzkości.

W 1987 roku Dennis Feldman napisał scenariusz kryminału, którego w późniejszych latach przez wzgląd na brak zainteresowania studiów filmowych znacząco zmodyfikował, dostosowując opowieść do ram horroru science fiction. Reżyserii podjął się Roger Donaldson, a szacowany budżet na realizację produkcji wyniósł aż trzydzieści pięć milionów dolarów, z czego pokaźny procent pochłonęły efekty specjalne, za które współodpowiedzialny był Hans Rudolf Giger – znany ze swojego nieocenionego wkładu w sequele „Obcego”, a w „Gatunku” odpowiadający za projekt nieziemskiej formy Sil. Giger przyczynił się również do kolejnych zmian w scenariuszu, sugerując Feldmanowi, że fabuła nazbyt przypomina „Obcego”, co przekonało go do poczynienia kolejnych modyfikacji. Szacuje się, że gatunek zarobił przeszło 110 milionów dolarów i był nominowany między innymi do Saturna w trzech kategoriach, co było o tyle zaskakujące, że zbierał wiele negatywnych opinii krytyków. Komercyjny sukces jednak przeważył nad niepochlebnymi recenzjami, skłaniając innych twórców do dokręcania sequeli, jak dotąd trzech, tworzenia komiksów inspirowanych filmem i przyczyniając się do powstania powieści autorstwa Ivonne Navarro. Wydaje się więc, że „Gatunek” znalazł swoje miejsce w popkulturze, chociaż przesadą byłoby twierdzenie, że zaskarbił sobie zatrważająco wielką liczbę oddanych fanów.

W moim pojęciu „Gatunek” zawsze był jednym ze sztandarowych reprezentantów horrorów science fiction końcówki XX wieku, pomimo pokaźnego budżetu nade wszystko propagującego modę na praktyczne efekty specjalne, choć ze wspomaganiem komputera, najsilniej akcentowanym w ujęciach obrazujących osobliwe koszmary senne Sil i oczywiście pod koniec seansu. Częściej jednak raczy się widzów naprawdę realistycznymi scenami mordów z wykorzystaniem rekwizytów i zadziwiającymi anatomicznymi właściwościami hybrydy. We właściwą fabułę „Gatunku” wprowadza widzów wstrząsająca scena próby zagazowania małej dziewczynki, uwięzionej w przezroczystej klitce usytuowanej w ośrodku rządowym. Widzimy panikującą osóbkę, usiłującą wydostać się ze śmiercionośnej pułapki i łzę spływającą po twarzy przyglądającemu się temu wydarzeniu kierownika projektu. Ostatecznie dziewczynka ucieka, ale jeszcze przed wizualizacją jej prawdziwego oblicza zapewne każdy odbiorca będzie sobie zdawał sprawę, że nie wróży to dobrze dla ludzkości. Wszak akcja uparcie porusza się w ramach popularnej w science fiction konwencji mówiącej o zagrożeniach, jakie stwarza kontakt z pozaziemską cywilizacją. Właśnie kontakt, nie zdecydowany atak, bo Feldman odstąpił od starej, dobrej inwazji na rzecz realizacji projektu podesłanego przez obce byty przez mieszkańców Ziemi – jak w powieści Carla Sagana pt. „Kontakt”. Szybko okazuje się, że nadgorliwość naukowców działających na zlecenie rządu Stanów Zjednoczonych cechowała się lekkomyślnością i naiwnością, że dali się zwieść fortelowi pozaziemskiej inteligencji, tym samym zsyłając śmiertelne niebezpieczeństwo na swoją własną rasę. Głównym burzycielem, czyli postacią charakterystyczną dla horroru science fiction, jest Xavier Fitch, kierownik projektu, na skutek którego powołano do życia pół człowieka, pół Obcego. Jednak nie wpisuje się on w poczet zafiksowanych na punkcie niebezpiecznych idei, szalonych naukowców tak często pojawiających się w tym gatunku filmowym – nie próbuje za wszelką cenę utrzymać przy życiu koszmarnego efektu swojej pracy tylko wręcz przeciwnie zniszczyć go dla dobra ludzkości. Wszak Sil, doskonale wykreowana przez debiutującą wówczas Natashę Henstridge kieruje się instynktem, nie emocjami, w swojej podróży eliminując każdego, kto w jej mniemaniu stwarza dla niej zagrożenie, również partnerów, z którymi postępuje niczym modliszka oraz co ważniejsze dąży do prokreacji, co również jest wynikiem podszeptów instynktu, nakazującego jej przedłużanie własnego gatunku. Morderczego, wrogo nastawionego do ludzkości, a i owszem, dlatego też Xavier formuje zespół, który wypowiada jej wojnę, ale scenarzysta nie omieszkał wtłoczyć w akcję kilku kwestii sugerujących, że podział na tych dobrych i tą złą nie jest tak klarowny, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Biolog molekularna należąca do zespołu ścigającego Sil w pewnym momencie stwierdza, że przesłano nam sekwencję DNA obcego organizmu, gdyż zapewne uznano nas za galaktyczne chwasty, a płatny morderca na usługach rządu w odpowiedzi pyta, czy oznacza to, że my jesteśmy zarazą, a Sil lekiem – z przekąsem, dowcipnie, ale trudno nie dopatrzeć się w tym stwierdzeniu ziaren prawdy. Moralizatorskie aspekty scenariusza uwidaczniają się również w podsumowującej film wypowiedzi zapytującej widzów, kto tak naprawdę okazał się większym drapieżnikiem: człowiek, czy hybryda? Na to pytanie oczywiście każdy widz musi sam udzielić sobie odpowiedzi, ale wydaje mi się, że Feldman bardziej skłaniał się ku demonizowaniu ludzkości.

Za zdjęcia do „Gatunku” odpowiadał Polak, Andrzej Bartkowiak, i moim zdaniem wyniki jego pracy okazały się jedną z najsilniejszych części składowych filmu. Tak typowa dla horrorów science fiction z ostatnich dekad XX wieku ciemna kolorystyka, bez grama „plastiku”, cechującego przedstawicieli współczesnych obrazów przynależących do tego gatunku, w pojedynkę generowała niezapomniany klimat zaszczucia, i to obu frakcji – łatwo dało się odczuć niebezpieczeństwo czyhające zarówno na zespół ścigający Sil, jak i na samą hybrydę. Dokonaniom Bartkowiaka towarzyszyła jednak nastrojowa ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Christophera Younga, nie działał więc w pojedynkę, co zaowocowało znaczącym spotęgowaniem i tak już złowróżbnej aury. Wspomagali go również twórcy efektów specjalnych, najprawdopodobniej dzięki wyczuciu reżysera, Rogera Donaldsona, urozmaicający akcję umiarkowanie krwawymi akcentami w najbardziej pożądanych momentach. Prawdziwy kunszt moim zdaniem osiągnęli w scenie przepoczwarzania się Sil, kiedy to naga, zabrudzona mazistą substancją Henstridge wyłania się z oślizgłego kokonu uwitego w pociągu, ale w dzieciństwie o prawdziwą traumę przyprawiła mnie scena zabójstwa kobiety załatwiającej swoje potrzeby w toalecie. Co prawda, moment, w którym jej kręgosłup wychodzi na wierz na skutek macki przebijającej się do jej ciała po uprzednim sforsowaniu tylnej ściany, unaoczniono jedynie w przebłysku, bez zbliżeń na odniesione obrażenia, ale w dzieciństwie niniejsze ujęcie na tyle pobudziło moją wyobraźnię, że przez długi czas z trwogą oglądałam się za siebie podczas nasiadówek w toalecie. Ciekawa była również sekwencja morderczego pocałunku, uhonorowana Złotym Popcornem, w trakcie której Sil gruzłowatą macką przebija głowę partnera. Na plus poczytuję również bohaterów, ze szczególnym wskazaniem na Sil i empatę rozczulająco wykreowanego przez Foresta Whitakera. Towarzyszący im Ben Kingsley, Michael Madsen, Alfred Molina i Marg Helgenberger warsztatowo też spisali się dobrze, ale postacie które im powierzono wydawały mi się nieco mniej intrygujące od wspomnianej dwójki. O ile jednak, ilekroć nie oglądałabym „Gatunku” z łatwością wtapiam się w mroczny klimat i porywającą, choć raczej konwencjonalną akcję, o tyle nigdy nie potrafiłam przekonać się do efekciarskiego ostatecznego starcia – wydaje mi się po prostu, że finalne sekwencje robiłyby większe wrażenie, gdyby przeważały w nim praktyczne efekty, a nie jak to miało miejsce wizualnie niezbyt przekonujące komputerowe triki, przez które ostateczna forma Sil jawiła się bardziej komicznie, aniżeli szkaradnie.

„Gatunek” to jeden z moich ulubionych horrorów science fiction, w czym zapewne niemałą zasługę ma sfera sentymentalna, gdyż pierwszy raz zetknęłam się z tą pozycją w dzieciństwie i wówczas miała na mnie naprawdę silny wpływ. Ale choć teraz, po latach, „Gatunek” nie wywołuje już we mnie skrajnego przerażenia, nie przyprawia o żadne traumy, nadal dostrzegam w nim mnóstwo superlatywów, dzięki którym ciągle dobrze się bawię w trakcie każdorazowego seansu. Oczywiście, kilka rzeczy można by poprawić, ale nawet dostrzegając mankamenty „Gatunku” nie potrafię się do niego zrazić, bo summa summarum w moim odczuciu w przedsięwzięciu Rogera Donaldsona dominują atrakcyjne części składowe.

5 komentarzy:

  1. Sporo lat temu na mnie też film zrobił mocne wrażenie:) Niedawno oglądałam po raz drugi i już nie było tego efektu. Niemniej jest to bardzo udany film.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dla mnie to rewelacyjny film. Świetne widowisko. Film wciąga i trzyma w napięciu od pierwszych do ostatnich minut.

    OdpowiedzUsuń
  3. Widziałam wszystkie części i najlepsza z nich to pierwsza. Pozostałe to przysłowiowe odgrzewane kotlety po obiedzie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z tego filmu zapamiętałem tylko cycki głównej bohaterki Sil, lub jak kto woli Natashy Henstridge :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Oglądałem kiedyś kolejne części, a tej nie widziałem. Trzeba będzie kiedyś nadrobić :)

    OdpowiedzUsuń