poniedziałek, 28 listopada 2016

„February” (2015)

Uczennice żeńskiej szkoły z internatem położonej w miasteczku Bramford wyjeżdżają do domu na ferie zimowe. Rodzice Kat i Rose nie przyjeżdżają na czas, aby je odebrać, więc dziewczęta są zmuszone zostać do czasu ich przybycia. Już pierwszego wieczora, gdy Rose wraca ze spotkania z chłopakiem zauważa, że jej towarzyszka dziwnie się zachowuje, a z czasem jej postawa robi się coraz bardziej niepokojąca. Do Bramford zmierza pewne małżeństwo. Kierowca zabiera z przystanku młodą, małomówną kobietę Joan, starając się w ten sposób udzielić jej pomocy, nie zwracając uwagi na obiekcje żony. Kiedy kierowca zwierza się nowej pasażerce ze swoich problemów, kobieta staje się bardziej czujna w kontaktach ze swoimi wybawicielami.

Amerykańsko-kanadyjski horror „February”, znany również pod tytułem „The Blackcoat's Daughter” to reżyserski debiut Oza Perkinsa, na podstawie jego własnego scenariusz. W 2016 roku ukazał się jego drugi film, „I Am the Pretty Thing That Lives in the House”, ale został odrobinę mniej przychylnie odebrany przez widzów niż obraz, którym rozpoczął swoją przygodę z reżyserią. Nie oznacza to, żeby ogół zwykłych widzów był zachwycony tym dokonaniem - dominują raczej wypośrodkowane oceny. Krytycy natomiast w większości wydają się być zadowoleni z tej pozycji. To chyba jednak nie wystarczy, aby „February” miał szansę opuścić niszę w której tkwi – wedrzeć się do głównego nurtu i rozsławić nazwisko reżysera. Inna sprawa, czy Oz Perkins w ogóle tego pragnął, bo oglądając „February” odniosłam wrażenie, że bardziej interesują go oczekiwania pewnej wąskiej grupy odbiorców niźli zapatrywania na kino grozy częstych bywalców multipleksów.

Zaryzykowałabym twierdzenie, że większość współczesnych widzów nieobeznanych z dawnymi sposobami straszenia od nastrojowych horrorów oczekuje przede wszystkim multum jump scenek, efektów specjalnych i szybkiego tempa akcji, a „February” tymczasem prezentuje sobą zupełnie inną szkołę filmowania. To wcale nie oznacza, że osoby, które wprost przepadają za starszymi minimalistycznymi formami, bez wyjątku rozsmakują się w propozycji Oza Perkinsa, ale mam wrażenie, że mają na to większą szansę, aniżeli pierwsza wymieniona grupa odbiorców. Bo „February” staje niejako w opozycji do obecnych trendów, można powiedzieć, że płynie pod prąd, czym w moim odczuciu zapełnia pewną lukę we współczesnym kinie grozy, aczkolwiek dostrzegalną przez doprawdy wąską grupę odbiorców. Chociaż „luka” to chyba za mocno powiedziane, bo gwoli sprawiedliwości wciąż od czasu do czasu pojawiają się takie oszczędne w formie straszaki, których twórcy nie uciekają się do prymitywnych sposobów straszenia, wyżej ceniąc sobie gęsty klimat grozy i warstwę tekstową. Jednak w moim odczuciu wciąż jest ich zbyt mało, pewnie dlatego, że takie produkcje mają mniejsze szanse, żeby się dobrze sprzedać, niż pozycje a la James Wan. Wspomniana atmosfera spowijająca dosłownie każdy kadr „February” jest bodaj najlepszą częścią składową tego obrazu, przy czym obawiam się, że nie przez każdego zostanie doceniona w takim stopniu, na jaki w moim pojęciu sobie zasłużyła, bo twórcy przez lwią część filmu nie odczuwają potrzeby akcentowania jej jakimiś mocniejszymi akcentami. Wyłączając niezbyt widowiskowo się prezentującą cienistą postać w piwnicy żeńskiego internatu, Kat wymiotującą na stół zastawiony do kolacji i w jednym ujęciu wyginającą swoje ciało pod nieprawdopodobnym kątem oraz rzecz jasna końcówkę, właściwie nie dostajemy nic, na co moglibyśmy się zapatrywać w kategoriach momentu szczytowej grozy, kulminacji zgromadzonego wcześniej napięcia. A i wymienione sekwencje nie zostały zobrazowane w taki sposób, żeby sprostać oczekiwaniom widzów nawykłych do dynamicznego montażu podkreślonego głośnymi tonami muzycznymi. Zdjęciom oczywiście akompaniowała szarpiąca nerwy ścieżka dźwiękowa, ale nie odniosłam wrażenia, żeby pełniła rolę „straszaka”, prymitywnego zabiegu mającego poderwać widza z fotela. Twórcy nie wkomponowali jej w niespodziewane, raptowne ujęcia wszelkiego rodzaju okropieństw. Wręcz przeciwnie: tak nieśpiesznie wchodzili w niniejsze sekwencje, wcześniej długo stopniując zarówno napięcie, jak i natężenie dźwięku, że o żadnych atrakcjach typu jump scenka nie może być mowy. I chwała im za to, bo jakoś bardziej przemawiają do mnie te manifestacje nieznanego, które mogę dokładnie objąć wzrokiem, niźli szybkie migawki starające się za wszelką cenę poderwać mnie z fotela. Ta druga emocja jest krótkotrwała, znika właściwie ułamek sekundy po tym, jak się pojawia. Tymczasem nieśpieszne uchylanie rąbka tajemnicy bez upierdliwych efekciarskich zrywów podsyca ciekawość i poczucie złowieszczości przez nieporównanie dłuższy czas. Tym bardziej, gdy oddaje się to w otoczeniu tak gęstej aury, wręcz namacalnej mroczności, przebijającej z ciemnych, lekko ziarnistych zdjęć, przywołujących na myśl sznyt twórców niektórych XX-wiecznych nastrojówek. Dodatkowo wydarzenia rozgrywające się w żeńskiej szkole z internatem mogą się pochwalić iście klaustrofobicznym wydźwiękiem – niemalże czuje się, jak dawno niemalowane ściany przybliżają się do bohaterek filmu, zwłaszcza gdy zostaje już zaakcentowana obecność czegoś nieznanego, gnieżdżącego się w owych murach. A ten moment następuje wówczas, gdy Rose udaje się dostrzec coś wyginającego się w piwnicy, aczkolwiek choćby za sprawą umiejętnie budowanego klimatu widz już wcześniej powinien przygotować się na nieuchronny koszmar.

Oz Perkins w swoim scenariuszu zdecydował się troszkę pokombinować z narracją, dzięki czemu fabuła „February” choć sama w sobie niezbyt odkrywcza jawi się całkiem intrygująco. Kilka wyświechtanych motywów kina grozy przedstawiono w nowym świetle, który ułatwił twórcom wprowadzenie aury tajemniczości, odkrywanej w kilku zwrotnych ujęciach. Aby to osiągnąć zdecydowano się na starą, dobrą dwutorową narrację – ujęcie tematu z perspektywy dwóch uczennic czekających w internacie na rodziców (przyzwoite kreacje Lucy Boynton i Kiernan Shipki, która zaskoczyła mnie swoim warsztatem, bo w readaptacji „Kwiatów na poddaszu” niezmiernie mnie irytowała) i młodej kobiety podróżującej z dopiero co poznanym małżeństwem, w którą w równie zadowalającym stylu wcieliła się Emma Roberts. Można domniemywać, że te dwie małe frakcje coś łączy, coś tak istotnego, że niechybnie zmusi nas to do wcześniej uwarunkowanej zmiany postrzegania problematyki „February”, ale początkowo niełatwo jest domyślić się, na czym ten związek miałby polegać. Początkowo, bo już pierwszy zwrot akcji zdradza wystarczająco, aby bez większych trudności poskładać sobie to wszystko w jedną, spójną całość, co gorsza łącznie z dalszym przebiegiem fabuły. Moim zdaniem to jeden z dwóch największych błędów scenarzysty – nazbyt szybko przechodzi do zwierzeń jednej z postaci, tym samym odbierając widzom przyjemność obcowania z „wielką tajemnicą” zarysowaną chwilę wcześniej. Ale nie niwecząc klimatu wszechobecnego zagrożenia towarzyszącego zarówno podróżującej trójce bohaterów, jak i nastolatkom przebywającym w internacie. I co równie ważne nie rozbudowując znanych motywów kina grozy w sposób, który nie pozostawiałby żadnych wątpliwości, co do prawdziwej natury zagrożenia, nie wpadając w oczywistości, czy to UWAGA SPOILER w kwestii opętania, czy nawiedzenia budynku w Bramford, bo równie dobrze wyjaśnienia możemy szukać w warstwie psychologicznej. Zamiast stawiać na standardową sferę nadprzyrodzoną możemy z równie zadowalającym skutkiem obrać stricte psychologiczną ścieżkę interpretacyjną KONIEC SPOILERA. Wybór Oz Perkins pozostawia nam, ale choć interpretacja pozostaje w gestii widza to ciąg przyczynowo-skutkowy już nie. A szkoda, bo wydaje mi się, że „February” bardziej zachęcałby do dyskusji, gdyby zrezygnować z kilku ostatnich ujęć. Już dużo wcześniej udało mi się wpaść na to, co pokazano w ostatniej partii, ale myślę, że gdyby twórcy pozostawili ten wątek bez jasnej odpowiedzi poświęciłabym trochę czasu na szukanie innych wyjaśnień, a przecież każdemu reżyserowi powinno zależeć na tym, aby odbiorca roztrząsał w myślach jego dzieło nie tylko w trakcie seansu, ale również długo po jego zakończeniu. Ozowi Perkinsowi niestety nie przyświecał taki cel, co wcale nie oznacza, że tym posunięciem obniżył jakość wszystkiego, co pokazał mi wcześniej. Wcale nie, „February” mimo tego potknięcia i zbytniej przewidywalności od jednego konkretnego momentu i tak uważam za dzieło niezwykle klimatyczne i diablo wciągające – dużo bardziej, aniżeli większość współczesnych mainstreamowych tworów, których twórcy nawet nie myślą o tak powolnym, cechującym się dużą cierpliwością dawkowaniu klimatu grozy, jak to miałam przyjemność zobaczyć w „February”.

Pomimo moich pozytywnych zapatrywań na reżyserski debiut Oza Perkinsa, czuję się w obowiązku przestrzec przed nim potencjalnych odbiorców. „February” nie został nakręcony w sposób, który miałby szansę zachwycić miliony współczesnych odbiorców, przyzwyczajonych do wysokobudżetowych, hollywoodzkich straszaków. To obraz niszowy, skierowany głównie do osób poszukujących oszczędnych w formie, acz mocno klimatycznych horrorów, które rozwijają się tak nieśpiesznie, że nie mam wątpliwości, iż cierpliwość niejednego widza zostanie wystawiona na próbę. Ale może ci nieliczni wielbiciele kina grozy, stęsknieni za niegdysiejszymi sposobami filmowania docenią pacę Perkinsa, przynajmniej na tyle, żeby nie kwitować jej słowem „nudna”, bo przy odpowiednim nastawieniu i takowych preferencjach wcale nie musi taka być. Wiem, bo ja ani przez chwilę nie czułam się znużona.

3 komentarze:

  1. Oglądałam go jakieś dwa tygodnie temu, zainteresowana trailerem i tym, że tak niewiele można o nim przeczytać. Urzekł mnie tą niespiesznością, atmosferą, którą przesączony jest każdy kadr. Ma swoje niedociągnięcia, to jasne, ale muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś dużo gorszego.
    Swoją drogą - dla mnie małą porażką producenta jest plakat (ten z dwiema aktorkami). Wystarcz, by w miarę zaznajomiony z tematyką widz na niego spojrzał. Od razu wiadomo, o co chodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie plakat nie naprowadził na rozwiązanie zagadki, ale skoro mówisz, że może spoilerować to na wszelki wypadek zastąpiłam go innym;)

      Usuń
  2. Znakomity film ...niełatwy i nie każdemu podejdzie .Ale napięcie i klimat jak dla mnie super.Recenzja filmu na wysokim ,obiektywnym poziomie .Dziękuję za przyjemną lekturę.

    OdpowiedzUsuń