wtorek, 15 listopada 2016

„The Monster” (2016)

Uzależniona od alkoholu Kathy mieszka wraz ze swoją małą córką, Lizzy, która u jej boku była zmuszona przedwcześnie dorosnąć. Roztaczanie opieki nad rodzicielką i jej częste wybuchy wściekłości coraz bardziej męczą i irytują dziewczynkę. Kathy zdaje sobie sprawę z nastroju córki, dlatego też gdy wiezie Lizzy do ojca nie ma żadnych wątpliwości, że do niej nie wróci, że tym razem nie poprzestanie na krótkich odwiedzinach. Przemierzając samochodem leśną drogę rzadko uczęszczaną przez innych kierowców potrącają wilka. Siła uderzenia uszkadza samochód, a Kathy odnosi powierzchowne obrażenia. Kiedy obie czekają na wezwane przez telefon pogotowie i holownik ciało wilka znika z drogi, ale Kathy podejrzewa, że to świadczy jedynie o tym, iż zwierzęciu udało się ujść z życiem. Tajemnicze zniknięcie wilka wyjaśnia się jednak po przybyciu na miejsce Jesse'ego, który ma ich odholować. Wówczas okazuje się, że w tych lasach żeruje czarna bestia, która upatrzyła ich sobie na kolejne ofiary.
 
„The Monster” to jeden z nielicznych rozpowszechnianych na mniejszą skalę tegorocznych horrorów docenionych przez amerykańską krytykę. Reżyserem i scenarzystą filmu jest Bryan Bertino, który wcześniej stworzył „Nieznajomych” i „Mockingbird”, a więc jego nazwisko powinno być znane niejednemu miłośnikowi kina grozy. Początkowo główna rola miała przypaść w udziale Elizabeth Moss, ale ostatecznie odtwórczynią Kathy została Zoe Kazan. Zmianie uległ również tytuł – „There Are Monsters” przemianowano na proste „The Monster”. Co ciekawe szacuje się, że budżet, jaki przeznaczono na realizację filmu opiewał na niespełna trzy miliony dolarów. Czyli sumę wystarczającą do nakręcenia przyzwoitego horroru i równocześnie nie tak wygórowaną, żeby podejrzewać Bryana Bertino o częste posiłkowanie się drogimi, a co za tym idzie z mojego punktu widzenia, sztucznymi wizualnie efektami specjalnymi. Szczerze powiedziawszy to właśnie domniemany budżet „The Monster” zachęcił mnie do seansu (nie przychylne recenzje krytyków, nazwisko głównego twórcy, czy opis fabuły), bo napawał nadzieją na minimalistyczne w formie widowisko, czyli coś co ma szansę przykuć moją uwagę w nieporównanie większym stopniu niż te wszystkie współczesne, plastikowe twory, którymi nieustannie raczą nas skomercjalizowani twórcy.

Monster movie zdecydowanie nie jest moim ulubionym podgatunkiem, dlatego też pomimo zachęcającego budżetu zanim zasiadłam przed ekranem starałam się studzić swój zapał. Napominać, że w najlepszym razie dostanę oszczędną w formie średniawkę, którą może i będzie się oglądało bezboleśnie, ale na widowisko na miarę choćby „Zejścia” lepiej się nie nastawiać. I rzeczywiście, od wspomnianego obrazu „The Monster” dzieli głęboka przepaść, ale i tak wydaje mi się, że produkcja wybija się ponad przeciętność, przynajmniej na tle współczesnych amerykańskich horrorów. A zważywszy na fakt, że niewiele filmów o wszelkiej maści potworach potrafi sprostać moim wymaganiom możecie uznać to za duży komplement. Akcję zawiązuje wątek wyjazdu młodej matki, Kathy (całkiem przekonująco wykreowanej przez Zoe Kazan) i jej małej córeczki Lizzy, w którą z kolei w znakomitym stylu wcieliła się Ella Ballentine. Miejscem docelowym jest dom ojca dziewczynki i zarazem byłego partnera Kathy, u którego mała ma spędzić jakiś bliżej nieokreślony czas. Pech chce, że kobieta w dniu wyjazdu wstaje zbyt późno, przez co obie są zmuszone część trasy przemierzyć pod osłoną nocy. Początkowa enigmatyczność scenarzysty może się wydać zaskakująca, aczkolwiek bynajmniej nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Doskonale widać, że Kathy i Lizzy nie łączą bliskie relacje, że dziewczynka dystansuje się od matki, która z kolei nie wykazuje większych chęci nawiązania z nią kontaktu. I choć można się domyślić, co jest powodem tych spięć na linii matka-córka, na bardziej szczegółowy obraz przyjdzie nam trochę poczekać. Bryan Bertino dozuje informacje o ich wzajemnych relacjach, co jakiś czas przerywając właściwą akcję filmu krótkimi retrospekcjami (w jednej zobaczymy Scotta Speedmana), w zgrabny, nierozwlekły sposób przybliżającymi nam niedawne dzieje obu bohaterek. Po kilku takowych wstawkach ich postacie nabierają głębi, której brakowało im na początku, gdy jeszcze niewiele wskazywało na to, że scenarzysta zdecyduje się poświęcić więcej uwagi stosunkom matki i córki, które poprzedzały ich podróż. Każdy zapewne zauważy, że w retrospekcjach najsilniej uwidacznia się pierwiastek obyczajowy tudzież dramatyczny i że to przede wszystkim one „pełnią rolę konstruktora” rysów psychologicznych czołowych postaci. Choć Bertino nie poświęcał dużo czasu żadnej sekwencji retrospektywnej to ich mnogość i treściwe ujęcia sprawiają, że nie ma się poczucia obcowania z „papierowymi”, stereotypowymi postaciami. No dobrze, aż takie odkrywcze to główne bohaterki nie są, na jakąś zapadającą w pamięć innowację w tej kwestii nie ma co liczyć, ale trudno też zarzucić Bertino beznamiętne kopiowanie ogólników, które poza tym, że mają umiejscowić dane postacie „po jasnej stronie mocy” nie niosą sobą żadnej ciekawszej treści. Sylwetki Kathy i Lizzy, a zwłaszcza ich wzajemne relacje, tchnęły w bądź co bądź nieskomplikowany scenariusz nutkę dramatyzmu i to na tyle foremnego, że nie miałam absolutnie żadnych problemów z wczuciem się w ich sytuację. Biorąc pod uwagę informacje ujawnione w retrospekcjach z Kathy na początku trudno sympatyzować, właściwie to do pewnego momentu to właśnie na nią spogląda się jak na tytułowego potwora – nieczułego na krzywdę córeczki, myślącego jedynie o kolejnej popijawie i pozostawiającego dbanie o dom dziewczynce, która w tym wieku powinna myśleć o niewinnych zabawach z rówieśnikami. Wizerunku Kathy bynajmniej nie ocieplają częste awantury, jakie urządza przedwcześnie dojrzałej córce. Wręcz przeciwnie: tylko utwierdzają widza w przekonaniu, że jest egocentryczną jednostką (aczkolwiek podejmującą jakieś tam wątłe próby wyrwania się z tej matni), która obarczyła córkę zbyt wielkim ciężarem, przez to że nie potrafiła przedłożyć jej ponad niszczący nałóg. Jako, że pomiędzy głównymi bohaterkami istnieje silna zależność, ilekroć Bertino unaocznia jakąś wadę Kathy, w odbiorcy wzrasta życzliwość w stosunku do Lizzy, zaprawiona potężną dawką współczucia. A co za tym idzie to przede wszystkim jej los „najbardziej leży mu na sercu”, a przynajmniej tak właśnie było w moim przypadku.

Opiniowania „The Monster” nie należy ograniczać jedynie do przyglądania się warstwie obyczajowej, bo choć moim zdaniem Bryan Bertino pod tym kątem pokazał się z bardzo dobrej strony, to pamiętał, że przede wszystkim kręci horror o potworze oddany w stricte survivalowych realiach. Ściśle trzymający się konwencji monster movie, który miał chyba być ukłonem w stronę starszych obrazów odżegnujących się od bzdurnych efektów komputerowych. Ostatnimi czasy rozkwitła moda na horrory realizowane w duchu ich XX-wiecznych poprzedników i „The Monster” zdaje się wpisywać właśnie w ten trend. Przy czym jego twórcy zrezygnowali z podejścia wielu współczesnych filmowców starających się obrazem i dźwiękiem stworzyć imitację filmu z dawnych lat, stylizujących swoje produkcje na modłę XX-wiecznych obrazów. Oprawa audiowizualna „The Monster” jest jak najbardziej współczesna, aczkolwiek nieplastikowa. W gęstych ciemnościach spowijających lasy znajdujące się po obu stronach rzadko uczęszczanej drogi, oszczędnie oświetlanej samochodowymi reflektorami, nie ma ani grama tej tak znanej współczesnym odbiorcom hollywoodzkiej jaskrawości. Jest tylko złowieszcza czerń rozciągająca się niemalże wszędzie, jak okiem sięgnąć, poza pierwszym planem: centrum wielu wydarzeń skąpanych w bladym sztucznym świetle. A niniejszym centrum przez dłuższy czas jest zepsuty samochód głównych bohaterek, który jak można się tego domyślić będzie wówczas zarazem ich schronieniem, jak i pułapką. Czyli ogólnie rzecz ujmując dostajemy coś na kształt „Cujo” (acz w gorszym wydaniu) - dwie przerażone postacie kulące się w ciasnym wnętrzu starego pojazdu pod czujnym okiem agresywnego osobnika, żerującego w tych nieprzyjaznych okolicach. Nic specjalnego wiem, ale mimo nienowatorskiego podejścia do tematu i maksymalnego uproszczenia wątku przewodniego rozgrywkę z żądną ludzkiego mięsa bestią ogląda się zaskakująco dobrze. Nie licząc portretów Kathy i Lizzy nie zawdzięcza się tego fabule tylko realizacji, a przynajmniej w większym stopniu, bo mimo wszystko w tej prostocie też tkwi jakiś urok. Twórcy filmu dużo uwagi poświęcili mrocznej scenerii, starając się wydobyć maksimum złowieszczego klimatu z obmywanej ulewnym deszczem rzadko uczęszczanej drogi, na której mają miejsce iście koszmarne wydarzenia i zwartym ścianom drzew usytuowanym po obu jej stronach, w których czai się jakaś obecność. Z porównywalną wprawą podeszli do budowania napięcia, które odczuwalnie wzrasta ze sceny na scenę, co jest o tyle zaskakujące, że tak na dobrą sprawę mamy do czynienia ze schematyczną walką o przetrwanie, czymś co wielbiciele kina grozy widzieli już niezliczoną ilość razy. Powtarzalność motywu nie wpłynęła jednak negatywnie na sferę emocjonalną, nie sprawiła, że przestało mi zależeć na małej Lizzy. Z czasem nawet zaczął mnie obchodzić los Kathy, bo jak można się tego spodziewać UWAGA SPOILER scenarzysta postawił na „stary jak świat” akcent wewnętrznej przemiany bohaterki albo raczej uświadomienie sobie przez nią, że jednak córka jest dla niej najważniejsza KONIEC SPOILERA. Jednakże skłamałabym, gdybym powiedziała, że z mojego punktu widzenia wszystko twórcom się udało, bo choć konwencjonalna fabuła mi nie przeszkadzała to już dotkliwie odczułam wycofanie filmowców w warstwie gore. Kilka szybkich ujęć poharatanych ciał poszczególnych bohaterów, czy zdjęcie zakrwawionej ręki odciętej od reszty ciała i rzuconej na maskę samochodu to zdecydowanie za mało, jeśli chodzi o ten nurt horroru. Niedosyt dodatkowo potęgował fakt, że do nakręcenia owych niedługich umiarkowanie krwawych sekwencji wykorzystano realistyczne efekty, z substancją imitująca posokę włącznie, a więc chciałoby się więcej takich profesjonalnie zrobionych wstawek. No, ale przynajmniej twórcy efektów specjalnych mogli w pełni się popisać swoim największym osiągnięciem w „The Monster”, czyli tytułowym antagonistą, którego chyba nie stworzył komputer tylko fantazyjny czarny kostium, a jeśli nawet to w tym przypadku postawiono na naprawdę przekonujące CGI. Choć nie sądzę. Myślę, że Bertino wykorzystał fizycznie obecny na planie rekwizyt, co pomijając wszystko inne najprawdopodobniej miało być kolejnym ukłonem w stronę XX-wiecznych prostych horrorów o potworach. Wracając jednak do negatywów, oprócz niezadowalającego podejścia do warstwy gore, rozczarował mnie swoisty patos wybrzmiewający w końcowej partii filmu, który w dodatku był aż nazbyt przewidywalny i moim zdaniem niezbyt wiarygodnie umotywowany. UWAGA SPOILER Scena, w której Kathy odkłada pochodnię sugeruje, że jeśli nawet nie jest tego pewna to przynajmniej podejrzewa, że potwór może bać się ognia lub światła (prędzej tego drugiego, bo nieco później widzimy, jak umyka przed snopem światła wydobywającym się z latarki Lizzy). A więc tak „na chłopski rozum” wcale nie musiała się poświęcać, mogła przedostać się na drogę razem z córką dzierżąc w ręku rzeczoną pochodnię KONIEC SPOILERA. Pewnie nie każdy uzna wymienione przeze mnie wady „The Monster” za tak poważne, żeby w ogóle zawracać sobie nimi głowę, ale mnie odrobinę zakłóciły przyjemność z oglądania tego obrazu.

„The Monster” nie pretenduje do arcydzieła kinematografii grozy. Jego twórcy z całą pewnością nie zamierzali kręcić „kamienia milowego” na tym polu. Nie przyświecał im cel stworzenia horroru, który przetrwałby próbę czasu i przez przyszłe pokolenia byłby uważany za jedną z wartościowszych produkcji pierwszej połowy XXI wieku. Ich film miał być czystą, trzymającą w napięciu rozrywką, która „nie widzi niczego złego” w prostych, wyświechtanych motywach. A wręcz przeciwnie potrafi w tak umiejętny sposób się przez nie prześlizgiwać, że jeśli o mnie chodzi dostarcza więcej przyjemności, aniżeli rozczarowania, przede wszystkim dzięki unikaniu efektów komputerowych, które niszczą tak wiele współczesnych produkcji o różnego rodzaju potworach.

5 komentarzy:

  1. Dziwi fakt naprawdę fenomenalnej recenzji którą dłużej się czyta niż w rzeczywistości powinno oglądać ten TWÓR. Wielki respekt dla tak kwiecistego języka i próby psychologicznego boju o honor tej produkcji ale prawda jest taka, że ten film nic nie wnosi i jest po prostu nudny. Na nic przypisywanie mu ukrytych w nim mniej lub bardziej głębokich przesłań. To tak jak próba udowodnienia, że śpiewka wlazł kotek na płotek jest w rzeczywistości podprogowym przesłaniem o przewadze świąt Wielkanocnych nad Bożego Narodzenia. Recenzja Pani Anny tego filmu bardziej byłaby trafna do Kanibala z Rotenburga. A tutaj po prostu szkoda Pani talentu. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo że nadal uważam, iż główne bohaterki "The Monster" nie zostały tak szczątkowo sportretowane, jak ma to miejsce w wielu innych tego typu rąbankach, to i tak muszę podziękować za ten wpis. Uwielbiam merytoryczną krytykę, tym bardziej jak jest tak ładnie napisana. Chociaż ostatnie zdanie jest grubo przesadzone:/

      Usuń
  2. Chyba zajrzę, bo szykuje się kontrecenzja. HEHE ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Proszę się nie gniewać ale Pani recenzje są nie do przyjęcia przez zwykłego czytelnika ponieważ są za długie i za bardzo literackie. Pani pasja do pisania sprawia, że te recenzje są pisane dla pasjonatów a nie dla przeciętnego odbiorcy. Było by zupełnie inaczej gdyby te recenzje mogły trafić do każdego i były krótkie, rzeczowe. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, nie gniewam się. To blog niszowy, nie dla szerokiego grona internautów, więc wszystko się zgadza. A rzeczowo pisać nie potrafię.

      I proszę, bez Pani;)

      Usuń