Po
śmierci rodziców w wypadku nastoletnia Abby i jej młodszy brat
Ethan trafiają pod opiekę nowo poznanego małżeństwa, Eve i
Raymonda Goode, których syn jakiś czas temu utopił się w ich
niewielkim jeziorze. Wkrótce po wprowadzeniu się do nowego domu
Abby zaczyna mieć wrażenie, że gospodarze ograniczają jej
swobodę, nie pozwalając oddalać się od miejsca zamieszkania. Z
czasem dziewczyna zaczyna wdawać się w konflikty z apodyktyczną
Eve, mającą obsesję na punkcie dbałości o dom i wypełniania
swoich dziwnie pojmowanych obowiązków rodzicielskich. Raymond
natomiast zdaje się być całkowicie podporządkowany woli małżonki.
Relacje Abby i Eve stają się coraz bardziej napięte, a dziewczyna
zaczyna stopniowo odkrywać mroczną tajemnicę małżonków
równocześnie nabierając pewności, że jej i Ethanowi grozi
wielkie niebezpieczeństwo.
W
2001 roku pojawił się thriller w reżyserii Daniela Sackheima, „Dom
Glassów, opowiadający o rodzeństwie, które trafiło pod opiekę
pewnego podejrzanie się zachowującego małżeństwa. Szacuje się,
że na realizację filmu przeznaczono bagatela trzydzieści milionów
dolarów, czego może potem żałowano, bo produkcja nie odniosła
spektakularnego komercyjnego sukcesu, a jeśli wierzyć niektórym
portalom internetowym wkład pieniężny nawet się nie zwrócił. To
jednak nie odstraszyło ludzi z branży filmowej, którzy pięć lat
później postanowili podpiąć się pod przedsięwzięcie Sackheima.
Scenariusz „Domu Glassów: Dobrej matki” autorstwa Bretta
Merrymana wspomaganego przez Wesleya Stricka, scenarzystę pierwszej
odsłony (reżyserią zajął się debiutujący w tej roli Steve
Antin), co prawda tematycznie jest nieco zbliżony do wspomnianego
obrazu, ale tylko w ogólnym zarysie. Bezpośrednio nie nawiązuje do
filmu Sackheima – nie odnajdziemy w nim wątków odnoszących się
do rodziny Glassów i ich młodych podopiecznych. Fabuła koncentruje
się na zupełnie innym małżeństwie, których haniebne
postępowanie względem przygarniętych dzieci determinują zgoła
odmienne pragnienia. A więc jeśli ktoś nie oglądał „Domu
Glassów”, a ma okazję zerknąć na reżyserski debiut Steve'a
Antina nie powinien się obawiać o kompleksowe zrozumienie fabuły.
Przyznam
się, że większą sympatią darzę obraz Steve'a Antina od
przedsięwzięcia Daniela Sackheima. W ogólnym rozrachunku „Dom
Glassów” odbieram na plus, ale jakoś nigdy nie potrafiłam
wybaczyć jego twórcom zmarginalizowania roli Diane Lane i
delikatnie plastikowej oprawy wizualnej. „Dom Glassów: Dobrą
matkę” zrealizowano niższym kosztem, co być może pomogło w
wytworzeniu bardziej preferowanego przeze mnie klimatu. Zamiast
silnie skontrastowanych zdjęć, mamy lekko przybrudzone, ziarniste
obrazy, które podkreślają klaustrofobiczną atmosferę wynikającą
z warstwy tekstowej i miejsca akcji. Położona na uboczu duża
posiadłość Eve i Raymonda Goode, z rozległym ogrodem i małym
jeziorkiem z zewnątrz jawi się bardzo okazale, wręcz bajecznie,
ale wszystkie pomieszczenia wewnątrz domu sportretowano w taki
sposób, że ma się wrażenie, jakby były węższe niż w
rzeczywistości, jakby protagoniści byli uwięzieni na mocno
ograniczonej przestrzeni, tak ciasnej, że aż przytłaczającej.
Niemałą zasługę w wytworzeniu takiego odczucia miało oświetlenie
– szczególnie w ujęciach dziennych, kiedy to przez okna do środka
przedostawało się jedynie blade światło, nierozpraszające
wszystkich cieni zalegających w poszczególnych pomieszczeniach. W
połączeniu z lekko przybrudzoną kolorystyką daje to naprawdę
zadowalający efekt, z punktu widzenia osoby poszukującej
umiarkowanie klimatycznych dreszczowców. Jednak w moim odczuciu to
nie oprawa wizualna jest najsilniejszą częścią składową „Domu
Glassów: Dobrej matki”, choć w tej materii twórcy zdecydowanie
mnie nie zawiedli. Z dużo większym uznaniem przyjęłam jednak
postacie kobiece, których kreacje i charaktery dosłownie niosły
ten obraz. To głównie dzięki nim mogłam się cieszyć tak
potężnym emocjonalnym ładunkiem, emanującym dosłownie z każdej
sekwencji z ich udziałem. Jako, że wprost ubóstwiam kobiece czarne
charaktery, tak w kinematografii, jak i literaturze, z ulgą
przyjęłam fakt, że twórcy drugiej odsłony „Domu Glassów”
nie poszli śladami swoich poprzedników i nie zminimalizowali
udziału gospodyni na rzecz jej małżonka. Tutaj mamy do czynienia z
odwrotną sytuacją – od początku wydaje się, że największe
zagrożenie stwarza nie „głowa rodziny” tylko jego żona,
pedantyczna Eve, która jak kąśliwie zauważa Abby zgrywa żonę ze
Stepford, zawsze prezentując się wręcz nieskazitelnie i
przeznaczając większość czasu na prace domowe. Największym
marzeniem Eve jest zostanie dobrą matką, aczkolwiek sposób, w jaki
obchodzi się z nowymi podopiecznymi tylko przez nią samą uważany
jest za właściwy – w widzach powinien raczej wywoływać
oburzenie. Eve ewidentnie boryka się z problemami psychicznymi,
które w połączeniu z twardym charakterem dają iście wybuchową
mieszankę. Kobiecy czarny charakter przypadł w udziale Angie
Harmon, bodajże najbardziej znanej z roli Jane Rizzoli w serialu
„Partnerki” (dodam, że znakomitym, co jest z mojej strony na
tyle dużym komplementem, że bardzo rzadko trafiam na serial, który potrafi mnie zainteresować), która dała prawdziwy popis
aktorski, elektryzując mnie swoją ekspresją ilekroć tylko
pojawiła się na ekranie. Wydaje mi się jednak, że nie wypadłaby
tak zjawiskowo, gdyby nie towarzysząca jej Jordan Hinson, wcielająca
się w postać nastoletniej Abby (ciekawa rzecz, bo w „Partnerkach”
postać kreowana przez Harmon największe wrażenie robi w
sekwencjach z Sashą Alexander). Wszystkie scenki, w których obie
panie wchodzą w jakąś interakcję, które koncentrują się na
ukazywaniu ich wzajemnych relacji charakteryzują się takim ogromem
elektryzujących emocji, że autentycznie czuję dreszczyk
ogarniający całe moje ciało ilekroć odświeżam sobie tę
pozycję. Mogłabym w nieskończoność obserwować zaogniający się
konflikt pomiędzy Eve i Abby, dlatego tym bardziej cieszyło mnie,
że scenarzysta najbardziej rozbudował ten wątek filmu, nie
śpiesząc się z eskalacją przemocy. Przez długi czas wyraźnie,
acz nie nazbyt nachalnie dawał widzom do zrozumienia, że z Eve jest
coś nie tak, że pod fasadą idealnej pani domu skrywa swoje
prawdziwe, niecne zamiary. A osobą, która wyprowadza ją z
równowagi jest nastoletnia Abby, siostra Ethana, do którego Eve
wydaje się mieć słabość.
Moim
zdaniem w drugiej odsłonie „Domu Glassów” jest dużo więcej
psychologii niż w pierwszej, że twórcy omawianego obrazu więcej
uwagi poświęcili osobowościom poszczególnych postaci, zwłaszcza
kobiecych, choć na niedobór informacji o Raymondzie również nie
można narzekać. I co ważniejsze poczynili starania, aby napięcie
wynikało przede wszystkim z niepokojących zachowań antagonistki
względem podopiecznych i swego rodzaju buntu nastoletniej postaci.
Zadziorność Abby, słowne przeciwstawianie się woli gospodyni,
która ewidentnie sprawuje niepodzielne rządy w swoim domostwie,
sprawia, że Eve zaczyna postrzegać ją w kategoriach uciążliwego
problemu. Na początku stara się wymusić posłuszeństwo na
nastolatce, szukając sposobów, które mają jej uświadomić, że
opór na nic się nie zda, bo trafiła na przeciwniczkę o wiele
cwańszą od siebie. Patrząc na cios, jaki Eve wymierza Abby podczas
kolacji, obserwując fortel z potłuczonymi naczyniami, które
boleśnie ranią nieuważną dziewczynę, czy nawet przysłuchując
się surowym reprymendom wypływającym z ust antagonistki, widz
właściwie nie ma wątpliwości, że zachowanie Eve ze sceny na
scenę będzie się odznaczało coraz większą brutalnością. Nie
tylko w stosunku do Abby, ale również jej młodszego brata. Nie
mogę nie pochwalić twórców za to, że podeszli do problematyki
swojego filmu w tak wyważony sposób, że przez długi czas nie
atakowali mnie wymyślnymi formami znęcania się nad nieletnimi, że
z taką starannością podeszli do dawkowania napięcia wynikającego
z warstwy psychologicznej. Bo dzięki temu fizyczne obrażenia, jakie
odnoszą dzieci w dalszej partii produkcji jawiły się dużo
bardziej tragicznie, niż zapewne miałoby to miejsce, gdyby filmowcy
bez chwili zbędnej zwłoki zaprezentowali mi do czego zdolna jest
pani Goode, do jakich bezeceństw popycha ją choroba psychiczna.
Widać w tym duże podobieństwa do „Kwiatów na poddaszu”, ale
osobiście nie uważam owej powtarzalności motywów za mankament.
Wręcz przeciwnie: moim zdaniem wykorzystanie takich, a nie innych
wątków w moim pojęciu idealnie wkomponowało się w całość,
potęgując napięcie i poczucie nieuchronnie zbliżającej się
tragedii. Reżyserskiemu debiutowi Steve'a Antina zarzuciłabym
jednak zbytnią przewidywalność, bo właściwie już od pierwszych
ujęć łatwo przewidzieć, w jakim kierunku potoczy się akcja.
Nawet tajemnica skrywana przez państwo Goode tak naprawdę żadną
tajemnicą dla mnie nie była, bo przedwczesne rozszyfrowanie tego
akcentu jakoś samo nasunęło mi się na myśl już podczas
pierwszej połowy projekcji. Myślę jednak, że przewidywalna fabuła
nie miałaby dla mnie żadnego znaczenia, gdyby nie diablo
rozczarowujący finał – gdyby twórcy „Domu Glassów: Dobrej
matki” nie wykazali się takim brakiem odwagi i zaserwowali mi
jakiś mocniejszy akcent, który to zatarłby wrażenie obcowania z
historią zmierzającą do jakże oczywistego zakończenia. Gdyby to
poprawić omawiany thriller Antina znacznie zyskałby w moich oczach,
ale nawet wziąwszy pod uwagę owe niedostatki nie jestem w stanie
nie doceniać jego przedsięwzięcia.
„Dom
Glassów: Dobra matka” z całą pewnością nie jest pozycją
przeznaczoną dla entuzjastów wysokobudżetowych amerykańskich
thrillerów – tj. tych spośród nich, które charakteryzują się
plastikowymi oprawami wizualnymi i zawrotnym tempem akcji. Osoby, dla
których duże znaczenie mają innowacyjne, czy też zaskakujące
scenariusze również mogą być głęboko rozczarowani propozycją
Steve'a Antina. Moim zdaniem film ma szansę zadowolić głównie
odbiorców akceptujących proste, nieprzekombinowane historie z dużą
dozą psychologii. Może nie głębokiej, ale z mojego punktu
widzenia na tyle umiejętnie wyłuszczonej, żeby poczuć oczekiwany
dreszczyk emocji. I być może w takim samy stopniu zachwycić się
kobiecymi postaciami, jak ma to miejsce w moim przypadku. Dlatego
mniej wymagającym widzom, jak najbardziej polecam, nawet tym
niezaznajomionym z pierwszą odsłoną, bo jak się okazuje nie jest
to konieczne do całościowego zrozumienia fabuły tej produkcji.
Fabuła brzmi znajomo. Być może już obejrzałam, ale warto jeszcze to sprawdzić.
OdpowiedzUsuńhttp://kruczegniazdo94.blogspot.com
Jako miłośniczka klasy kina "Z" :P byłam zadowolona. Aczkolwiek pierwsza część ma więcej... wszystkiego w sobie :)
OdpowiedzUsuńOglądaliśmy i podobał się nam. Angie fajnie odegrała rolę perfekcyjnie dobrej matki. Ja pamiętam ją jeszcze z serialu Baywatch night, gdzie obok Hasselhoffa grała początkującą panią detektyw.
OdpowiedzUsuń