Nastoletnia
Hilary Diaz zalicza stłuczkę podczas prowadzenia nowego samochodu
matki. Winę ponosi drugi kierowca, który proponuje nie angażować
w to policji. Dziewczyna wymienia się z nim danymi osobowymi i
numerami ubezpieczeń, nie zapominając zrobić również kilku
zdjęć. Po powrocie do domu dowiaduje się, że w ramach kary za
uszkodzenie samochodu nie wybierze się z rodzicami na długo
wyczekiwaną weekendową wycieczkę. Wieczorem po ich wyjeździe
kierowca, który uderzył w samochód matki Hilary kontaktuje się z
dziewczyną za pośrednictwem SMS-ów, a niedługo potem dochodzi do
incydentu, który każe nastolatce sądzić, że ktoś włamał się
do jej domu. Gdy odwiedzają ją przyjaciele, Rachel i Erik,
dziewczyna na chwilę odsuwa od siebie myśl o potencjalnym
wtargnięciu intruza. Wkrótce jej niepokój okazuje się w pełni
uzasadniony, ponieważ zamaskowany oprawca ujawnia swoją obecność.
Miłośnikom
kina grozy Mark Pavia może kojarzyć się z „Nocnym złem”,
adaptacją opowiadania Stephena Kinga, która ukazała się w 1997
roku i jak dotychczas była jedynym pełnometrażowym obrazem tego
artysty. Aż dziewiętnaście lat przyszło widzom czekać na kolejną
produkcję Pavii, również horror, ale wykorzystujący zgoła
odmienną konwencję. Scenariusz do swojego drugiego pełnometrażowego
filmu zatytułowanego „Fender Bender” Mark Pavia napisał sam,
wpisując fabułę w ciasne ramy nurtu slash, co według wielu
widzów w połączeniu z maksymalną prostotą miało stanowić ukłon
w stronę slasherów z lat 80-tych. Miało być swego rodzaju
powrotem do przeszłości - do okresu, w którym na ekranach kin
królowały nieskomplikowane rąbanki, pozbawione drogich efektów
specjalnych. Warstwa tekstowa rzeczywiście przypomina XX-wieczne
slashery, przy czym Mark Pavia nie poszedł śladami
niektórych swoich kolegów po fachu, którzy znajdują upodobanie w
stylizowaniu zdjęć na starą modłę. Zamiast tego zdecydował się
na współczesną oprawę wizualną, co moim zdaniem nie wyszło
„Fender Bender” na dobre.
„Fender
Bender” to opowieść o nastoletniej Hilary Diaz, która staje się
celem seryjnego mordercy, skrywającego swoją twarz pod fantazyjną
maską i dzierżącego w ręku długi nóż. Brzmi pospolicie?
Powinno, bo jak już wspomniałam Mark Pavia zauważalnie nie miał
zamiaru kręcić nowatorskiego horroru. Jedynym elementem, który
odróżnia fabułę „Fender Bender” od innych filmowych rąbanek
jest sposób, w jaki morderca pozyskuje informacje o swoich
aktualnych celach. Nie marnotrawi czasu na długie podchody, nie
śledzi upatrzonych ofiar, o przeglądaniu portali społecznościowych
już nie wspominając. Zamiast tego znajduje prostszy i zdecydowanie
szybszy sposób na dowiadywanie się wszystkiego, co konieczne o
młodych kobietach, które ma zamiar pozbawić życia. Bo po co
godzinami szukać potrzebnych informacji, jak można je dostać od
samej ofiary, nieświadomej zagrożenia, jakie na siebie sprowadza?
Fortel „bezimiennego” kierowcy charakteryzuje się zarazem niskim
stopniem skomplikowania, jak i sporą pomysłowością. W dodatku
może nieść pewną przestrogę dla kierowców, którzy
niefrasobliwie przekazują swoje dane osobowe nieznajomym, bez
uprzedniego zawiadomienia policji o niegroźnej stłuczce. Właśnie
tak postępuje nastoletnia Hilary Diaz, tym samym sprowadzając
wielkie zagrożenie na siebie i swoich znajomych. I na tym w zasadzie
można by zakończyć przybliżanie zarysu fabuły „Fender Bender”,
bo chyba nikt, kto to czyta nie ma wątpliwości, w jakim kierunku
potoczą się dalsze wydarzenia. Dostaniemy spodziewany motyw
kojarzący się głównie z nurtem home invasion, ale oddany w
stylistyce slash, który sprowadza się do tego, że oprawca
wkracza do domu głównej bohaterki, aby zabić wszystkich, którzy w
nim przebywają. Nie mogę powiedzieć, że ubodła mnie tak daleko
posunięta konwencjonalność, bo co jak co, ale standardowe
slashery, pozbawione bzdurnych udziwnień są czymś, co
wprost ubóstwiam i to nieprzerwanie od najmłodszych lat. Jednak
wolałabym, żeby Mark Pavia dopracował warstwę techniczną.
Stylizacja na produkcję z lat 80-tych idealnie wkomponowałaby się
w prościutką fabułę, niemniej jakoś udało mi się zaakceptować
nowoczesną oprawę, czego nie mogę niestety powiedzieć o sposobach
budowania napięcia. Nie wszystkich, bo na przykład moment, w którym
Hilary i Erik ukrywają się w ciasnym pomieszczeniu w remontowanej
części domu dziewczyny, podczas gdy za drzwiami krąży uzbrojony
mężczyzna nieco podniósł mi adrenalinę we krwi. Długie
zbliżenia na przerażone twarze młodych ludzi i podchodzącego do
ich kryjówki oprawcy, ciemna kolorystyka i dokładnie taka długość,
jaka być powinna, sprawiły, że siedziałam „jak na szpilkach”
w oczekiwaniu na rychły atak. Niestety, takiego samego efektu nie
udało się twórcom osiągnąć podczas portretowania między innymi
chwil poprzedzających zabójstwo kobiety w prologu, czy wydarzeń
mających miejsce przed pojawieniem się przyjaciół Hilary Diaz w
jej własnym domu. W moim odczuciu Mark Pavia nie wyliczył tego
należycie w czasie, nazbyt przeciągając sygnalizowanie obecności
intruza za pośrednictwem długich najazdów kamer mających
sugerować, że podglądamy na ujęcia z jego perspektywy. W ten
sposób początkowo doskonale wyczuwalne napięcie z czasem zaczyna
opadać, co samo w sobie nie byłoby takie złe, bo przecież moment,
w którym widz traci czujność jest najlepszy na pojawienie się
mordercy. Problem w tym, że oprawca wkracza „na scenę” długo
po wyparowaniu emocjonalnego napięcia, wówczas, gdy widz jest już
tak znudzony, że obecność agresora nie robi już na nim większego
wrażenia. Myśli wszak głównie o tym, żeby dana sekwencja
dobiegła końca zanim wpadnie w objęcia zbawczego snu. Doprawdy
szkoda, że twórcy polegli na tak nietrudnej sztuce, jak właściwe
wyliczenie wszystkiego w czasie (w paru scenach), bo oprawa
audiowizualna jak na współczesny slasher była odpowiednio
złowieszcza.
Oglądając
„Fender Bender” miałam nieodparte wrażenie, że Mark Pavia w
swoim scenariuszu uparł się uwypuklać wszelkie głupstewka będące
domeną filmów slash, nie starając się w przekonujący
sposób tłumaczyć takiego, a nie innego zachowania protagonistów i
co ważniejsze prezentując kilka zastanawiających poczynań
bohaterów zaistniałych bez widocznego powodu. Przykładem
pierwszego „fenomenu” niech będzie moment, w którym samotnie
przebywająca w domu Hilary po uświadomieniu sobie, że wewnątrz
może przebywać ktoś jeszcze chwyta za kij baseballowy zamiast w
pierwszej kolejności dzwonić pod numer alarmowy, który zostaje
mało wiarygodnie wyjaśniony nieco później, gdy z jej ust pada
kwestia, że nie chce angażować w to organów ścigania, bo jak na
jeden dzień ma dość nieprzyjemności. Ale to jeszcze nic. Dużo
bardziej zdumiewający jest ustęp, w którym Hilary odkrywa, że
ktoś sfotografował ją pod prysznicem, na co w pierwszej chwili
reaguje głośnym nawoływaniem rodziców, tak jakby myślała, że
to ich sprawka. Po co rodzice nastolatki mieliby robić jej wstydliwe
zdjęcia, nie wiadomo, ale jak widać dla dziewczyny miało to
sens... Kolejnym wyraźnie zaznaczonym mało wiarygodnym posunięciem
młodych ludzi jest skonsumowanie przez dwoje z nich tortu,
zostawionego pod domem Hilary przez kogoś proszącego ją o
wybaczenie. Domniemana final girl i jej przyjaciele nabierają
przekonania, że prezent został podrzucony przez jej byłego
chłopaka, Andy'ego, z którym zerwała po przyłapaniu go na
zdradzie. Jednak nie mogą przecież mieć pewności, a jakoś nie
wydaje mi się, żeby w rzeczywistości ludzie tak ochoczo zajadali
produkty przyniesione przez osoby ukrywające swoją tożsamość,
choć mogę się mylić. Wielbiciele slasherów w tego typu
rozwiązaniach fabularnych zapewne dostrzegą pewien urok, bo w końcu
takie smaczki są niejako wpisane w tradycję owego podgatunku. Ale
choć niniejsze ukłony w stronę wyświechtanej konwencji w pewnym
stopniu nawet mnie cieszyły to wydaje mi się, że moje zadowolenie
byłoby dużo większe, gdyby Pavia nie uderzał w takie
oczywistości, gdyby dostrzegalnie, ale mniej wyraziście je
uwypuklał. Jednakże pomimo tych utyskiwań jedno mu muszę oddać –
zdołał zmusić mnie do głośnego kibicowania głównej bohaterce,
nawet wówczas, gdy jej zachowanie działało mi na nerwy. Makenzie
Vega wcielająca się w rolę Hilary Diaz nie mogła pochwalić się
doskonałym warsztatem, bodaj najbardziej wiarygodnie wypadając w
chwilach, w których musiała tylko stać i wrzeszczeć. Na domiar
złego przyszło jej grać postać, która nie grzeszy wysoką
inteligencją, właściwie to wydaje się dosłownie pchać w objęcia
mordercy - nie wzywa policji jak jeszcze ma okazję, nie dobija
leżącego oprawcy, nie próbuje biec w stronę drogi bądź
najbliższego domostwa ani uruchomić samochodu, kiedy nadarza się
ku temu sposobność itd. I mimo tego wszystkiego udało mi się
poczuć jakąś więź z domniemaną final girl, nie miałam
problemów z sympatyzowaniem z nią, pewnie dlatego, że przez cały
czas czuło się iż w młodziutkiej dziewczynie drzemie jakaś
ukryta siła, która wcześniej, czy później na pewno się ujawni.
Pierwszy raz dochodzi do głosu podczas niezapowiedzianych odwiedzin
podpitego byłego chłopaka Hilary – sposób, w jaki się z nim
obchodzi powinien wzbudzić podziw wszystkich kobiet skrzywdzonych
przez niewiernych mężczyzn, ale to jeszcze nic. Mark Pavia idzie na
całość w końcowej partii „Fender Bender”, UWAGA SPOILER
kiedy to w ułamku sekundy Hilary przeobraża się z zastraszonej
ofiary w żądną zemsty wojowniczkę. Podobnie, jak to ma miejsce w
przypadku akcentowania nieprzemyślanych zachowań protagonistów,
ostatecznej konfrontacji nie brakuje jaskrawości – kiedy
filigranowa kobietka tłucze rosłego mężczyznę, który okazuje
się zaskakująco słaby widz ma wrażenie, że twórcy wrzeszczą do
niego, że tak właśnie bywało w slasherach z XX wieku, że
przecież tam również kobiety dawały wycisk umięśnionym
oprawcom. Z tą różnicą, że ich twórcy rzadko decydowali się na
takie przerysowanie – częściej final girls po prostu miały
szczęście i/lub korzystały z jakiegoś fortelu. Hilary natomiast
odważnie staje naprzeciw oprawcy i przy pomocy różnego rodzaju
przedmiotów znajdujących się pod ręką właściwie bez większego
wysiłku na chwilę go unieszkodliwia KONIEC SPOILERA.
A ja tymczasem mam nielichą frajdę z tego co widzę. Co tam
wiarygodność, liczy się efekt;)
„Fender
Bender” w moim odczuciu delikatnie wybija się ponad średnią.
Brakowało mi wymyślnych sposobów eliminacji ofiar (bo dźganie
młodych ludzi wielkim ostrzem w różne części ciała w tym nurcie
horroru jest już mocno wyeksploatowane) i co ważniejsze wiele
sekwencji mających potęgować napięcie moim zdaniem nieumiejętnie
wyliczono w czasie, przez co nie obyło się bez nadmiernego
znużenia, ale cała koncepcja – tekstowe ukłony w stronę
klasycznych slasherów i wzbudzająca sympatię główna
bohaterka sprawiły, że w ostatecznym rozrachunku całkiem dobrze
spędziłam czas. Nie mam wątpliwości, że szybko o tym filmie
zapomnę, ale przynajmniej projekcja dostarczyła mi trochę tak
upragnionej czystej rozrywki (jakkolwiek dziwnie to brzmi w
przypadku filmu o mordercy szlachtującym młodych ludzi).
To jest film, który zakończył mój tegoroczny halloweenowy wieczór. Myślę, że był to dobry wybór, acz na paru polach Fender Bender rozczarował. I ten nieszczęsny pomysł z tortem...
OdpowiedzUsuńMi się podobał pomysł z tortem. W większości tych filmów są sceny jak morderca dogania spacerkiem biegnące w panice ofiary, a tutaj może je dogonić wiarygodnie, bo zjadły zatruty tort i dlatego się potykają itp.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się też, że film był (albo przynajmniej starał się być) stylizowany na retro slasher z lat 80. Maił carpenterowską muzykę, morderca chodził w skórzanej kurtce i jeździł starym samochodem. Właściwe wszystkie slasherowe motywy były ze starych filmów, tylko że przeniesione do współczesności, gdzie pojawiają się telefony komórkowe i dzwoni się do ubezpieczyciela, który może podać różne informacje.
Reakcja bohaterki na zdjęcia też nie jest wg mnie głupia czy kompletnie niewiarygodna. Z tego, co pamiętam w tych scenach wszystko dzieje się dość szybko. Dziewczyna chwyta za kij bejsbolowy, zaraz potem pojawiają się jej przyjaciele, potem pijany chłopak, a potem, jeśli dobrze pamiętam, jedzą tort. A wtedy już pewnie założyli, że tort i zdjęcia to jego sprawka. Więc w kontekście, to zachowanie nie jest aż takie nieprawdopodobne.
[SPOILER] Wiarygodność walki final girl z mordercą też zostaje potem "przywrócona". [KONIEC SPOILERA]
Oglądałem ten film już trochę temu (możliwe, że niektóre rzeczy źle pamiętam) i na filmwebie napisałem w opinii, że jest nierewelacyjny, choć niczego mu nie brakuje, ale brakuje mu chyba trochę budżetu. Pamiętam że miał soporo fajnych wizualnych pomysłów na sceny, tylko że wyglądały bardzo tanio. Miałem też ambiwalentne stosunek do rozwiązania motywu z final girl, bo z jednej strony to co zrobili jest oryginalniejsze, ale z drugiej protagoniści byli miłymi dzieciakami (też nie częsty przypadek w slasherach), więc było mi ich trochę szkoda. Ogólnie film wspominam ciepło.